Michael Jordan – praca konkursowa

Oto zwycięska praca w konkursie, gdzie do wygrania była książka
Rolanda Lazenby’ego "Michael Jordan. Życie". Autor Maciej Boba.

 

Chicago,
stan Illinois, rok 1997. Miasto, w którym kilka dekad temu niejaki
Alphonse Gabriel Capone stworzył organizację, która zarabiała
dziesiątki milionów dolarów na hazardzie, prohibicji, burdelach, a
skorumpowana do cna administracja publiczna i policja tylko umacniała
ten stan. Jak Al skończył, wszyscy wiemy. Wiadomo także, że po 60
latach przestępczość nie zmalała-przybrała tylko inną formę.
Rzadziej jest eksponowana z takim podnieceniem, jak w czasach Capone,
ale wciąż wyniszcza Wietrzne Miasto od środka i odbiera mu resztki
oddechu w piersiach. Setki ton narkotyków zalało miasto położone
nad jeziorem Michigan.

Prawo
siły decydowało o twojej pozycji na ulicy, a w tamtych czasach
największym respektem cieszyli się bracia Cottone. Wnukowie
włoskich imigrantów, którzy już po przekroczeniu rzeki Hudson
wiedzieli, że legalny i uczciwy zarobek to nie jest coś, czym będą
się parać do końca swych dni. Wrodzoną siłę, spryt, dumę i
odwagę postanowili wykorzystać do lepszego życia. Mówili, że
biorą to, co im się po prostu należy, a jeśli się to komuś nie
podoba, to może spieprzać. Przeważnie jednak oponenci kończyli z
odpowiednią dawką ołowiu w głowach i piersiach. Krwawy terror
braci Cottone doprowadził ich na sam szczyt chicagowskiego
półświatka. Jak się okazuje-niestety także do mnie.

Zawsze
miałem smykałkę do wszelkich zakładów i gier losowych. Już od
dziecka, moja intuicja pozwalała mi na sprawne typowanie wyników
przedszkolnych w skokach na piłce czy regionalnych mistrzostw w
zbijanego. Wraz z upływem lat moje zainteresowania oczywiście
przeniosły się na poważniejsze sporty i w grę zaczęły wchodzić
poważniejsze pieniądze. Specjalne analizy nie były mi potrzebne.
Wrodzona intuicja pozwalała mi zarabiać sporą kasę

Oczywiście
miałem swoich informatorów, którzy donosili mi o rzeczach, których
nie przeczytacie w porannej gazecie. Zawodnika zdradza żona, boli go
ręka, ma problemy z grą pod presją czy w czasie deszczu? Wszystko
wiedziałem przed meczem. Szło mi dobrze, nawet bardzo dobrze.
Starałem się działać po cichu i nie zwracać na siebie uwagi.
Chciałem tylko robić kasę i uprzykrzać bukom życie.

To
było piękne czerwcowe popołudnie, upał wciąż dawał się we
znaki, a wentylator w moim mieszkaniu przy West Superior Street
odmawiał posłuszeństwa. W dodatku czułem się jak wrak człowieka
po wczorajszym świętowaniu. Wygrałem sporo kasy obstawiając
wygraną Bulls w czwartej kwarcie The Flu Game. Jordan pokonał nie
tylko przeciwników i odmawiający posłuszeństwa żołądek, ale
przy okazji sprawił, że zarobiłem na czysto jakieś 30 tysięcy
dolarów.

Usłyszałem
pomruk silnika na moim podjeździe. Nikogo się nie spodziewałem,
więc wyjrzałem przez okno, żeby sprawdzić co się dzieje. To był
jaskrawoczerwony Chevrolet Malibu z 1970r., z którego wysiadło
dwóch Włochów o posturze rzymskich gladiatorów w idealnie
skrojonych garniturach i z toną żelu na swoich czarnych włosach.
Myślałem, że to pomyłka, ale wnet usłyszałem dzwonek w
drzwiach. Mój samochód stał na podjeździe obok, więc udawanie,
że mnie nie ma w mieszkaniu nie miało sensu, wpuściłem ich do
środka.


Witam,
w czym mogę panom pomóc
?-zapytałem
niepewnie.


Nazywam
się Michael Cottone, a to mój brat John. Mamy dla pana pewną
propozycję wspólnego interesu
-odpowiedział
z szelmowskim uśmiechem.

W
oka mgnieniu dłonią przytrzymał drzwi i po chwili byli w moim
mieszkaniu. Oczywiście wiedziałem kim są bracia Cottone, czym się
zajmują i jak traktują swoich wrogów lub ludzi, którzy odmawiają
im współpracy. Miałem nadzieję, że nigdy los nie skrzyżuje mnie
z nimi, poza tym chciałem po wakacjach wynieść się z tego miasta
na zachodnie wybrzeże. Miałem wystarczającą ilość odłożonej
kasy, żeby zacząć wszystko od nowa, w nowym mieście o większych
możliwościach. A takim było L.A.


Panowie
chwileczkę, zaraz, co jest grane? To jest moje mieszkanie, nie
zapraszałem was

odparłem.

Sami
się zaprosiliśmy, a ty siadaj i milcz

odparł Michael, a John odsłonił marynarkę ujawniając złoty
rewolwer za paskiem. –
Wiemy
o panu wszystko, powtarzam, wszystko
-odrzekł
spokojnie. –
Znamy
rozkład dnia, pańską rodzinę, ulubione potrawy czy nazwisko
laski, która wczoraj tu nocowała. Przede wszystkim wiemy, że ma
pan dar, który może nam wszystkim przynieść mnóstwo korzyści.
Bóg dał panu dar intuicji, niezawodnego przewidywania wyników
spotkań. Znamy pana całą historię zakładów, która jest bardzo
imponująca.

Ale
jak to, panowie to jakiś żart?-
odparłem
przerażony.

Nigdy
nie żartuję, gdy w grę wchodzą pieniądze
-spokojnie
skwitował Michael.-
Zanim
mi pan przerwał chciałem powiedzieć, że dotychczasowa pańska
działalność była bardzo owocna, ale według nas czas już przejść
na wyższy poziom. Proponujemy panu współpracę, która przyniesie
panu sporo korzyści, głównie finansowych. Nie mówię o drobnych,
które pan zarabia. Mam na myśli pięcio- i sześciocyfrowe kwoty.
My dajemy kapitał, pan obstawia. 20% zysku dla pana. Oczywiście
jesteśmy na każde zawołanie, a o ochronę w tym mieście nie musi
się pan martwić
.


Panowie,
musicie mnie z kimś mylić. Ja jestem zwykłym agentem
nieruchomości. To jakiś absurd, nie wiem nic o obstawianiu meczów.
Dajcie mi spokój, bo inaczej zadzwonię na policję
!-
próbowałem blefować, choć wiedziałem, że to daremne działanie.

Nie,
nie zadzwoni pan i powiem panu dlaczego
-powiedział
z kamienną twarzą Michael. –
Poza
tym, że policja w tym mieście jest na naszych usługach, to niech
pan nie zapomina o swoich bliskich(wyjął zdjęcie mojej narzeczonej
i jej 4-letniego synka). Nie chcielibyśmy przecież, żeby pięknej
Amandzie i uroczemu Paulowi coś się stało, prawda? Szczególnie,
że nasz człowiek będzie ich pilnował 24 godziny na dobę. Nie
jest pan przecież głupcem. To się panu opłaci, pańska rodzina
będzie bezpieczna i wszyscy będą zadowoleni. Wystarczy tylko, że
będzie pan obstawiał tak dobrze, jak dotychczas
.

Skąd
to macie? Tak nie można postę
….-milczący
do tej pory John przerwał moje rozterki siarczystym ciosem w
wątrobę.

Zbliża
się szósty mecz Finałów. To,że Byki zdobędą tytuł, to jasne.
Więcej natomiast zyskamy, gdy obstawimy wygraną w pierwszej
kwarcie. To już będzie zależało od pana, kogo pan obstawi. Sto
tysięcy dolarów na początek, później będą większe kwoty. To
pana okres próbny i mam nadzieję, że będzie zdany pozytywnie. O
szczegółach dowie się pan od naszego człowieka, który będzie
pośrednikiem, jemu też przekaże pan typ, co do pierwszej kwarty w
meczu Bulls-Jazz
-szybko
wyrecytował Michael.

John
na zakończenie naszej rozmowy uderzył mnie kolbą rewolweru w tył
głowy i straciłem przytomność.

Obudziło
mnie mocne pukanie do drzwi. Nie zdążyłem dobrze się ocknąć i
pomyśleć o całej sytuacji, a już naszedł mnie „człowiek
Cottone”. W całym swoim życiu nie widziałem tak przerażającej
twarzy, jak u niego. Idealnie wpisywał się w definicję zawodowego
mordercy.

Jestem
Sonny. Przysyłają mnie panowie Cottone. Ma mi pan przekazać typ na
jutrzejszy mecz, a ja nie mam zbyt wiele czasu, więc proszę się
streszczać

niskim, żołnierskim głosem się przedstawił.

Zaraz,
co się dzieje? Zaszła jakaś cholerna pomyłka, na pewno to się da
wyjaśnić
-wymamrotałem.

Szybkim
ruchem Sonny powalił mnie na ziemię, twarzą do podłogi, a z tyłu
głowy poczułem rewolwer. Usłyszałem jak Sonny odbezpiecza broń.

Posłuchaj
mnie złamasie

– wykrzyczał.-
Skończ
to pieprzenie i dawaj swój typ natychmiast, bo jak nie, to
przywitasz się z tamtym światem, a później pojadę do twojej
laluni i zastrzelę ją na oczach jej synka, którego też spotka
kara. Masz pięć sekund: 5, 4, 3, 2…

Ok,
ok. Byki, Byki wygrają pierwszą kwartę

bez zastanowienia wypowiedziałem te słowa i wcale nie byłem do
tego przekonany.

Radzę
ci, żebyś się nie mylił, bo inaczej zginiesz. Jutro czekaj na
telefon, zaraz po nim będziesz miał 5 minut, żeby wsiąść do
mojego samochodu. Jeśli cię nie będzie, to odjadę na mecz sam i
będzie to oznaczało, że długo nie pożyjesz. Twoja rodzina też

mocnym kopnięciem w nerkę pożegnał się ze mną i wyszedł z
mieszkania. Nie wiedziałem co robić.

Pójście
na policję nie miało sensu, bracia mieli ją w garści. Nie miałem
nikogo, kogo mógłbym prosić o pomoc. Zresztą, o co mógłbym taką
osobę prosić, o zastrzelenie całej chicagowskiej mafii? Byłem
załamany i z rozpaczy zacząłem się po wielu latach modlić o
dobry wynik w jutrzejszym meczu.

13 czerwca 1997
roku. Dzień meczu. Dzień, w którym Bulls mieli przypieczętować
rewelacyjny sezon wygraniem tytułu, Jordan kolejnym tytułem MVP
Finałów, natomiast moje szanse na przeżycie z dnia na dzień
zmalały do 50%. Nawet nie chciałem myśleć co się stanie, gdy
Malone i spółka wygrają w pierwszej kwarcie.
Starałem się
uspokoić oddech i wciąż zachowywać najwyższą koncentrację.
Zajęliśmy swoje miejsca na trybunie(moje-rząd
10,miejsce-26).Całkiem przyjemnie wtopiliśmy się w tłum, wokół
mnie Sonny trzymający rękę cały czas na spuście, bracia Cottone
i bliżej nieznany goryl o posturze gwiazdy wrestlingu.

-To
jest twój dzień, obyś nas nie zawiódł

uśmiechnął się fałszywie Michael do mnie. Nie odpowiedziałem,
oblał mnie lodowaty pot, a przed oczami zacząłem mieć migawki z
całego życia. Czułem się fatalnie. Przy okazji Sonny szturchnął
mnie i delikatnym ruchem wskazał na swoją broń. Byłem w
potrzasku. Jak się okazało, najgorsze dopiero miało nadejść…

MJ czuł się
znacznie lepiej w dzisiejszym meczu, niż dwa dni temu w Salt Lake
City, ale Bulls strasznie męczyli się dzisiaj i nie tylko
przerżnęli pierwszą kwartę, ale także pierwszą połowę
zdobywając tylko 37 punktów przy 30% skuteczności. Co ciekawe
uśmiech z twarzy braci Cottone i Sonny’ego nie schodził i miał
się dobrze. Sonny poklepał mnie po ramieniu, a ja już byłem
trupem. Miałem tyle rzeczy do zrobienia, tyle planów, miałem
wkrótce opuścić to skorumpowane miasto, ale nie to było
najgorsze. Najbardziej martwiłem się o to, co będzie z moimi
bliskimi. Wiedziałem, że bracia nie przebaczają, a zabić dla nich
człowieka, to jak splunąć.

W przerwie meczu
oprócz występów maskotki i cheerleaderek, zorganizowano konkurs
rzutu z połowy. Trzy próby dla wylosowanej osoby i w razie
powodzenia- ogromny czek na sto kawałków czekał w rękach
Jerry’ego Reinsdorfa, właściciela Bulls. Ani się nie obejrzałem,
a reflektor z ostrą struga światła zatrzymał się na mnie i
spiker wykrzyczał: „
Proszę
państwa, mamy szczęściarza-rząd 10, miejsce 26! Zachęćmy go
brawami. On dzisiaj stanie przed szansą wygrania stu tysięcy
dolarów!”

Zaniemówiłem, moim
oprawcom nie w smak było wylosowanie mnie i flesze aparatów
skierowane w ich stronę. Już wybierałem się na parkiet, aż nagle
Michael chwycił mnie za ramię i powiedział:

Posłuchaj
mnie, damy ci drugą szansę. Te pieprzone 100 kawałków są nasze,
bo czuję, że je zdobędziesz. Ale wisisz nam spore odsetki, dlatego
chętnie postawię je w twoim imieniu. Jeśli wygrasz, zabierzesz
swoją rodzinę i wyniesiesz się z Chicago. Jak najdalej stąd.
Jeśli jednak przegrasz, przejmę twój dom, samochód, a ty i twoi
bliscy pożegnacie się z życiem, więc słucham, na co mam postawić
te sto kawałków
?


Wygrana
Bulls co najmniej trzema punktami

odpowiedziałem pewnie. Przeczucie podpowiadało mi, że ekipa Phila
Jacksona nie pozwoli na siódmy mecz i już dzisiaj zapewni sobie
tytuł. Nie miałem nic do stracenia, jedną nogą i tak już witałem
się z dębową trumną.

Trenerzy tłumaczyli
swoje zalecenia na drugą połowę zawodnikom przy swoich ławkach, a
wszystkie reflektory i oczy widzów były skierowane na mnie. Nie
miałem w rękach piłki do kosza jakieś dziesięć lat, a teraz
miałem niby trafić z połowy? Nawet nie chciało mi się obliczać
moich szans na przeżycie.

Rzut pierwszy nie
przejdzie do historii koszykówki, to był wspaniały airball
skwitowany współczującym pomrukiem publiczności. Żołądek
skręcał mi się bardziej, niż u Jordana dwa dni temu, kręciło mi
się w głowie i chciałem mieć to już za sobą. Drugi rzut wypadł
już znacznie lepiej, ale zatrzymał się na przedniej części
obręczy. Pozostała ostatnia szansa. Rzut o wszystko. Nie wiem
dlaczego, ale przypomniała mi się scena z kultowego filmu Quentina
Tarantino pt. ”Pulp Fiction”, gdzie Jules i Vince jadą
samochodem i pistolet Vince’a wypala przypadkowo, robiąc masakrę
z głowy młodego chłopaka na tylnym siedzeniu. Czy to właśnie
miało mnie spotkać? Spojrzałem w stronę „moich kolegów”-kiwnęli
lekko głowami. Nie widziałem niczego poza koszem, hala nagle stała
się najcichszym miejscem na ziemi. Tak cicho, że wyraźnie
słyszałem płynącą w moich żyłach krew. Tylko ja, piłka i
obręcz. Rzuciłem…

Miałem wrażenie,
że zemdlałem na 10 sekund…na stojąco. Ocknąłem się będąc
całym w konfetti i przy ekstazie 20 000 kibiców w United
Center. Niewyobrażalny kamień spadł mi właśnie z serca, a
przecież to tylko połowa mojego planu, który nazywał się
„przeżycie”. Nagle wszyscy rzucili się w moją
stronę-reporterzy i zawodnicy obu ekip. Chcieli mi pogratulować. To
było coś niesamowitego, wrażenie, które zapamiętam do końca
życia. No właśnie, do kiedy? Mailman, Stockton, Robak-wszyscy
podchodzili do mnie i gratulowali trafionego rzutu za sto tysięcy
dolarów. Podszedł wreszcie sam Jordan.

Gratulacje
stary, to było coś wielkiego. Nawet ja tak często nie trafiam z
połowy jak ty
!-
stwierdził z firmowym uśmiechem Jego Powietrzna Mość

To
zaszczyt Michael

odparłem. –
Mogę
mieć do ciebie prośbę
?

Jasne,
wal śmiało

odpowiedział MJ z niemałym zaskoczeniem.

Słuchaj,
nie mam zbyt wiele czasu i to długa historia. Znalazłem się w złym
czasie, w złym miejscu i trafiłem na złych ludzi. Wygrajcie co
najmniej trzema punktami, od tego zależy życie moje i mojej
rodziny. Mogę na ciebie liczyć
?-
zapytałem.

Masz
to jak w banku

jak gdyby nigdy nic odparł Jordan i udał się w kierunku ławki
rezerwowych.

Reszta potoczyła
się bardzo szybko. Sonny w mgnieniu oka przejął ode mnie czek, a
Byki wygrały czterema punktami. Air dotrzymał słowa i choć nie
oddał decydującego rzutu, jak to miał w zwyczaju, to przytomnie
oddał piłkę do niepilnowanego Steve’a Kerra, który trafił na 5
sekund przed końcem meczu. Bulls wygrali, Michael zdobył tytuł MVP
Finałów po raz piąty, a ja mogłem odetchnąć z ulgą. Jak się
okazało-nie do końca. Goryl i Sonny wzięli mnie w kleszcze i
przykładając broń do pleców dyskretnie wyprowadzili mnie z hali
na pobliski parking. Był ciepły wieczór, a na parkingu nie było
żywej duszy. Wszyscy jeszcze świętowali wygraną w United Center.
Mówiłem już, że bracia Cottone nigdy nie przebaczają? Naiwnie
sądziłem, że łaskawie dali mi drugą szansę, ale szybko pojąłem,
że to przecież gangsterzy. Poza tym, nie możesz ufać komuś, kto
z łatwością może wpakować ci kulkę w łeb. Pewnie zaraz wpakują
mnie do bagażnika i wywiozą gdzieś do lasu, żeby zakończyć mój
żywot. Niespodziewanie John zabrał tym razem głos:

Masz
24 godziny na opuszczenie miasta, bez żadnych pytań. A kiedy cię
nie będzie… niech cię nie będzie, albo będzie po tobie.
Straciłeś swoje prawa w Chicago. A teraz spadaj, i obym cię nigdy
więcej nie spotkał

zakończył szybko John, po czym wszyscy udali się do samochodu i
odjechali z piskiem opon.

Byłem żywy, wolny
i wyczerpany, ale znalazłem jeszcze resztki sił, żeby udać się
ponownie do United Center i podziękować komuś za spełnienie
obietnicy, bo przecież Michael Jordan ocalił mi życie.

http://www.marinacityonline.com/image/2009/disco_chicago2-sm.jpg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.