„Adam Silver na kilometr wyczuwa pieniądze i dochodowe dla NBA deale. Tak to odbieram, gdy kolejny raz mam okazję słuchać go na żywo. David Stern kochał koszykówkę i miał głowę do interesów. Silver kocha biznes, a koszykówkę po prostu lubi – lubi bo jest jego platformą do interesów. Może i też ją kocha na swój sposób, ale biznes kocha mocniej. Być może i takie podejście utrzyma NBA na kursie wznoszącym. Nawet jest to wielce prawdopodobne. Myślę jednak, że może też zabrać ją w dotąd nieznane obszary. Nieznane, co nie oznacza złe dla ligi i tego sportu.” – tak napisałem w 2016 roku po jednej z moich wypraw na NBA do Londynu.
Pięć lat do przodu, wygląda na to, że miałem rację. Adam Silver zabrał NBA w obszary biznesu przez duże B, w których ta nigdy nie była. Usprawnienia dotyczące odbioru League Passa na czele z różnymi opcjami płatności, a co za tym idzie różnymi sposobami oglądania meczów. Już teraz można kupować dostęp do pojedynczych spotkań. Silver i jego doradcy zastanawiają się nad umożliwieniem fanom włączania się w dany mecz tylko na ostatnią kwartę, czy nawet na ostatnich pięć minut. Partnerskie umowy z coraz to nowymi podmiotami. Wreszcie, udostępnienie powierzchni reklamowej na meczowych koszulkach graczy. Coś, o czym nieśmiało mówiło się za czasów Davida Sterna, co stało się faktem z początkiem rozgrywek 2017-18. A to dopiero początek. Takie mam wrażenie.
Na korytarzach NBA mówi się na przykład o tym, żeby zawodnicy dostali prawo do posiadania własnościowych udziałów w klubach NBA. W tej chwili zabrania tego umowa zbiorowa.
Zmienia się świat. Zmienia się sposób, w jaki korzystamy z internetu. Zmienia się sposób, w jaki postrzegamy płacenie za treści w sieci. Wreszcie, zmienia się sposób, z jaką intensywnością i poziomem skupienia oglądamy mecze (i nie tylko). NBA Silvera dynamicznie reaguje na te zmienne i stara się w możliwe jak najbardziej optymalny sposób dotrzeć do fana, by potem, tak, oczywiście, zarobić na nim.
Podczas ostatnich Finałów NBA, pierwszy raz w historii ligi, puchar Larry’ego O’Briena został zaprezentowany w… pudle, kasecie, kasetce, walizce, opakowaniu? Nie wiem, nie umiem zdefiniować tego przedmiotu. W każdym razie produkt wyszedł z manufaktur Louis Vuitton. Marki tej nikomu przestawiać nie trzeba. Dodam tu tylko, że LV poza tym, że przewija się w hip-hopowych teledyskach, jest też bardzo popularny wśród graczy. W szatniach NBA zobaczyć można pełno wyrobów z tym logo.
Ale do rzeczy. Na biznesowym horyzoncie pojawiło się coś nowego, coś czego jeszcze nie widzieliśmy, nie tylko w NBA, ale ogólnie w sporcie.
NBA Top Shot, to platforma do kolekcjonowania zagrań i highlightów w podobny sposób, w jaki do tej pory kolekcjonowało się karty zawodników. Tylko, że zamiast wizerunków graczy, uchwyconych na zdjęciach meczowych momentów naniesionych na kawałek tektury, kupujemy poszczególne zagrania, poszczególnych graczy w cyfrowej, niefizycznej wersji i przechowujemy je na własnym profilu, w obrębie wirtualnego portfela. Mówiąc w wielkim skrócie.
Wszystko ruszyło dość nieśmiało w październiku ubiegłego roku. Na początku tylko w obrębie aplikacji dostępnej dla użytkowników smartfonów Samsung. Bez wielkiej promocji ze strony samej ligi, bez ofensywy marketingowej.
O platformie NBA Top Shot zrobiło się głośno w ostatnich tygodniach, kiedy zaczęli mówić o niej sami gracze oraz media związane z ligą, a obracane tam sumy zaczęły robić coraz większe wrażenie. Zagranie Ja Moranta sprzedało się jakiś czas temu za $30000. Jeden ze wsadów LeBrona za blisko $50000. Póki co, rekordowa wartość sprzedanej akcji wynosi… $208000! Zagranie należy również do LeBrona. Za niewiele mnie sprzedało się jedno z zagrań Ziona Williamsona.
Pierwsze pytanie, jakie nasuwa się po wstępnym zapoznaniu się z tym konceptem brzmi – ale po co to wszystko, skoro takie same zagrania można znaleźć w sieci za darmo? Podejrzewam, że podobne pytania zadawano sobie dekady temu, kiedy na rynek wchodziły karty. Po co kupować kartę zawodnika, kiedy jego zdjęcie można wyciąć sobie z gazety?
Jak sami wiecie, karty kolekcjonerskie, szczególnie te rzadkie, te które wyprodukowane zostały w limitowanej liczbie egzemplarzy, te dotyczące najlepszych zawodników, mają obecnie realną, nie tylko kolekcjonerską czy sentymentalną wartość. Ten aspekt NBA Top Shot przyciąga i rozbudza wyobraźnię. Ale to nie wszystko.
To, co przyciąga, poza aspektem kolekcjonerskim, poza aspektem kibicowskim, to fakt, że te highlighty są jednocześnie swego rodzaju krypowalutami. Sprzedawane są one jako tokeny NFT (non-fungible token), które według ekspertów będą miały duży wpływ na zrewolucjonizowanie niektórych branż takich jak sztuka, gry wideo, nawet nieruchomości. Niezamienne tokeny NFT charakteryzują się tym, że każdy z nich jest unikalny oraz ograniczony ilościowo. Są kluczowym elementem gospodarki cyfrowej opartej na technologii blockchain. Wykorzystuje się je przy tworzeniu gier, tożsamości cyfrowych, licencji, certyfikatów, a nawet w sztuce. Pozwalają one również na udziałową własność przedmiotów o dużej wartości. Więcej na temat NFT TUTAJ
Jak działa NBA Top Shot? Trzeba zarejestrować się na stronie NBA Top Shot. „Paczki” kosztują od $9, przez $99, do $230 w zależności od tego czego i kogo dotyczą oraz w jakiej liczbie są wypuszczane. Im bardziej limitowane, im lepszego dotyczą gracza, tym droższe i trudno dostępne. Brzmi dość prosto, ale tak łatwo nie jest. Obserwuję NBA Top Shot już od jakiegoś czasu i, póki co, każdy drop cieszy się szokująco wielkim zainteresowaniem. W związku z tym, niemal każdorazowo, w jakimś zakresie blokuje się lub zawiesza funkcjonowanie strony lub któreś z jej funkcji.
Między innymi dlatego istnieje „Marketplace”, czyli miejsce, gdzie kolekcjonerzy mogą odsprzedawać sobie „karty”. To tutaj rynek dyktuje i winduje ceny.
Są też rożnego rodzaju challenge, po wykonaniu których (a mówiąc wprost po zakupieniu wymaganej liczny „kart” z precyzyjnie określonej tematyki) dostaje się jakąś rzadką „paczkę”.
Użytkownik wie od razu ile egzemplarzy danych zagrań zostało wypuszczonych na wirtualny rynek, dzięki temu może spróbować oszacować jak pożądane w przyszłości może być to zagranie, jak łatwo będzie można je ewentualnie odsprzedać.
„Kart” i „paczek” dostarcza samo życie, czyli sezon NBA. Najlepsze zagrania z parkietów, zostają transferowane potem do NBA Top Shot.
W niedalekiej przyszłości mają zostać wypuszczone legendarne paczki, w których znajdą się m.in. Shaq, T-Mac i Iverson. Nie chcę nawet myśleć, co będzie się działo, jak w końcu akcje Michaela Jordana zaczną być wrzucane do NBA Top Shot.
W niedalekiej przyszłości powstać ma także gra „Hardcourt”, która będzie mocno sprzężona z kolekcjonowaniem „paczek”.
Tak w liczbach wygląda zainteresowanie NBA Top Shot w ostatnich 30 dniach na tle innych tego typu platform. Od początku istnienia platformy NBA Top Shot, jej użytkownicy wydali już ponad…$230 mln! Szacuje się, że na platformie zarejestrowanych jest ponad 350000 użytkowników.
Jeśli chodzi o mnie, to jestem, a w zasadzie dopiero będę, szczęśliwym posiadaczem jednej „paczki” o wartości $9. Parę dni temu, zamiast regularnego dropu, twórcy platformy udostępnili pre-order. I nawet w takiej formie kupno „paczki” nie było łatwe. Na swoją „paczkę”, a raczej prawo do jej zakupu, musiałem czekać jakieś 4-5 godzin. W początkowej fazie, było przede mną…ponad 150 tysięcy użytkowników! To mniej więcej standard, jeśli chodzi o dropy. Warto też zwrócić uwagę, że strona cały czas działa w wersji „beta”.
Poniżej wrzucam trochę teorii od samych twórców:
W Chinach na pewno zatrudnili już aktorów, którzy mają je podrabiać 😀