Śliwki vs Robaczywki 2019-20 Vol. 5

Dzień dobry! Zapraszam do Twojego ulubionego segmentu o NBA. Dziś same Śliwki. Dzięki za podsyłanie własnych propozycji i przemyśleń.

 

– T.J. Warren. Żeby nie przeoczyć, pozwolę sobie zacząć od niego. No właśnie. W gąszczu internetowego ścieku, często umykają nam rzeczy ważne i ciekawe. Na przykład ten pan z Indiany jest poza wszelkimi radarami. Jak i cała Indiana, ale o nich później. T.J. ma na koncie 13 meczów z przynajmniej 20 punktami. Ale nie, po co o nim mówić i pisać? Lepiej sprawdźmy, co tam Alex Caruso. 26-latek zdobywa po 17.7 punktu na mecz, trafia prawie 50% swoich rzutów. Do tego robi 3.6 zbiórki, 1.2 asysty i 1 przechwyt. Traci tylko 1.3 piłki na mecz. Tak, jak cicho, bez echa odbyły się jego przenosiny z Suns do Pacers, tak i jego dobra gra pozostaje w cieniu.

– Indiana Pacers. Teoretycznie bez swojego najlepszego zawodnika, z bilansem 21:11, są szóstą siłą Wschodu, z minimalną stratą do czwartego miejsca. Ale patrząc na grę Pacers, nie trzeba zaprzątać sobie głów statystykami, liczbami, ich pozycją w tabeli. Wszystko, co dobre w ich koszykówce, widać gołym okiem na parkiecie. To jest koszykówka na tak, którą polubiliby nawet fani Euroligi, gdyby oglądali NBA. Drużyna pracuje przez całe posiadanie na jedną dobrą pozycję dla któregoś z graczy. Podkreślam – dla któregoś z graczy. Coach Mcmillan nie forsuje grania pod gwiazdy. To się ogląda. W Indianie, niepierwszy raz zresztą, zmontowano skład złożony z inteligentnych graczy, którzy swoje ego zostawiają w szatni. Może Warrena, Sabonisa i kolegów trzeba skumać z jakimiś instagramowymi modelkami? No wiesz, nic wielkiego, nawet nie skandal, a jedynie jakiś hot take, dałbym im trochę prasy. Bo już nie wiem, jak inaczej zwrócić uwagę ludzi, by sprawdzili, co dzieje się w koszykarskiej Indianie. „Oglądajcie mecze Indiany Pacers, bo to dobry zespół, dobra koszykówka”? To za mało w dzisiejszych czasach. Wiem! Tekst o Pacers trzeba zatytułować „Papież przyjeżdża do Polski!”.

– Nigdy nie zastanawiałem się na tym, w jaki sposób Quin Snyder aplikuje sobie na usta balsam. Nigdy nie zastanawiałem się, czy w ogóle to robi. Nigdy też nie zastanawiałem się, czy ktokolwiek z ludzi, których znam, stosuje balsam do ust oraz w jaki sposób go aplikuje, jeśli stosuje. Gdybym jednak musiał to zrobić, to znaczy pomyśleć, jak coach Jazz aplikuje sobie na usta balsam, to najpewniej moja wyobraźnia narysowałaby taki oto obraz, jak w tym materiale poniżej. Quin Snyder w czystej postaci. Osobne wyróżnienie dla Kenny’ego Atkinsona, który występuje w dalszej części tego filmu.

– Na 2.06 min. przed końcem III kwarty, Raptors przegrywali u siebie z Mavs 55:85. Mecz wygrali 110:107! Odrobienie 30 punktów straty, to największy comeback w historii klubu. Kyle Lowry rzucił 20 ze swoich 32 punktów w czwartej kwarcie, którą ekipa z Toronto wygrała 47:21. To było coś!

– Jak już jesteśmy w Toronto, to trzeba wyróżnić Nicka Nurse’a i jego sztab. Raptors, po odejściu swojego MVP Finałów, mieli pełne prawo, żeby pogrążyć się w przeciętności. Z tego prawa postanowili nie skorzystać. Mają dwunasty atak w lidze i ósmą obronę. Ich rywale trafiają tylko 42.2% swoich rzutów, co jest drugim wynikiem w NBA, tylko za Bucks. To nie jest dzieło przypadku, ani korzystnego kalendarza. Nurse rotuje składem, kombinuje, nie boi się nieszablonowych decyzji i rozwiązań.

– Zostając jeszcze na moment w Kanadzie. Może nie jakiś spektakularny, ale warty odnotowania progres w swojej grze zalicza O. G. Anunoby. Norman Powell w końcu zaczął grać na miarę swojego kontraktu. Zanim dostał kontuzji lewego barku oczywiście.

– Devonte Graham. Mój kandydat do nagrody MIP. Bo chyba o takie historie chodzi nam przy okazji przyznawania tego wyróżnienia. Chłopak z II rundy zeszłorocznego draftu, prawie nie wąchał parkietu w tamtym sezonie. A w tym? Eksplozja talentu. Średnią punktową z poziomu 4.7 wyniósł na 19.2! Asysty z 2.6 na 7.6. Zbiórki z 1.4 na 3.9.

– Nemanja Bjelica, czyli ćevapi na klasyku!

– Derricks Rose. Słyszałem, że jakby przemielić jego statystyki przez per 36, to wychodzi, że gra sezon zbliżony do tego, jaki miał lata temu, gdy został MVP ligi. Tam bym nie szedł. Nie ma takiej potrzeby. Tak po prostu, po ludzku, fajnie jest widzieć go zdrowego, grającego w koszykówkę. Pamiętajmy, że zimą 2018 roku jedną nogą był już poza ligą. Wracanie do zdrowia jest bolesne i nudne. Trzeba szanować to, że miał w sobie ten ogień, że mu się chciało. 16 punktów, 6 asysty i 2 zbiórki, to są statystyki, które niejeden młody obrońca wchodzący do ligi brałby w ciemno. Nadal potrafi, niestety już tylko raz na jakiś czas, zrobić coś takiego, co jest jest tylko mokrym, niedoścignionym snem wielu graczy uważanych za atletów. To tylko pokazuje jakim sam był wybrykiem natury przed kontuzjami.

– Richard Jeffereson. Skończył karierę w rozgrywkach 2017-18, a teraz działa w mediach. Polecam tego pana. Mądre, ciekawe analizy, okraszone specyficznym humorem. Ciekawe historie prosto z boiska. R.J. dopiero zaczyna karierę w wielkich mediach, a już jest lata świetlne przed, na przykład Reggie’em Millerem, który od lat opowiada banały i zachwyca się głupotami, lub Kenny’m Smithem, który tak bardzo próbuje kreować się na intelektualistę, którym nie jest. Jefferson ze swoim „pakietem” to coś nowego, odświeżającego w amerykańskich mediach. Nie szuka sensacji i nie próbuje skradać nagłówków gazet. Bardzo polecam!

– Miami Heat. Komplementowałem już wiele razy w tym sezonie. Oni pod wieloma względami przypominają Indianę Pacers, tyle że są bardziej sexy. No wiesz, Floryda, opalone mięśnie, Miami Vice. Właśnie! Pacers i Heat zagrali ze sobą minionej nocy. Obejrzyj sobie ten mecz z zeszytem i ołówkiem. Tak należy grać w koszykówkę w XXI wieku. Aż trzynastu graczy (!) zdobyło w tym starciu po 10 i więcej punktów.

– Milwaukee Bucks. Grecki Freak gra lepiej, niż sezon temu, a sezon temu, przypomnę, został MVP rozgrywek. Owszem, miewa nadal zimne mecze, jak ostatnio z 76ers, ale kto ich nie ma? Sukcesywnie dokłada do swojego arsenału rzut, co tylko rozszerza wachlarz jego możliwości i utrudnia stopowanie go, a w szerszej perspektywie, przedłuży mu karierę. Najlepszy w lidze bilans 28:5 nie bierze się z niczego. Kozły mają najlepszą ofensywę w NBA oraz nadal jedną z lepszych defensyw.

– Thunder. Fajna historia tworzy się na naszych oczach. Mieliśmy wiele przesłanek, by sądzić, że w interesie tej organizacji nie będzie utrzymanie tego składu, tylko kolekcjonowanie młodych talentów i wyborów w drafcie. Istniało też podejrzenie, że Thunder mogą zechcieć zatankować. Trzeba jednak pamiętać, że Oklahoma jest raczej prowincjonalnym rynkiem na standardy NBA, a w takich okolicznościach bycie słabym jest ryzykowne. Thunder grają dobrze, mądrze, twardo. CP3 starzeje się całkiem ładnie. W tym składzie nadal wiele może się wydarzyć. Do zamknięcia okna transferowego jest jeszcze sporo czasu. Gdyby jednak zarządzający klubem dali szansę tej grupie zawodników na dokończenie tego, co zaczęli, to jest spora szansa, że będziemy świadkami jednej z ciekawszych historii tego sezonu. Thunder odmówili być słabi. Z bilansem 16:15 są obecnie na siódmym miejscu  na Zachodzie. Billy Donovan jednak jest dobrym trenerem, co?

– Boston Celtics. Miałem co do tej ekipy kilka znaków zapytania przed sezonem. Zdaje się, że oni właśnie zamieniają te znaki zapytania w wykrzykniki. Kemba jest świetny. Zdobywa 22.3 punktu na mecz, a gra tylko po 32 minuty w każdym spotkaniu. Mniejsze minuty grał tylko w debiutanckim sezonie. Patrzysz jaką radość sprawia mu granie w tak dobrej organizacji, z tak dobrym trenerem, u boku utalentowanych kolegów, i żal Ci, że dopiero po ośmiu latach przeniósł się do tak „czystego” środowiska. Dalej jest Jaylen Brown. Gdy przed sezonem podpisał z Celtami czteroletni kontrakt o wartości $115 mln, miałem mieszane uczucia. Tak grający Brown, już zaczyna spłacać tę umowę. Niesamowitą pracę wykonał nad sobą tego lata. Jego gra poszerzyła się o kolejne wymiary. Drybling, rzut po koźle, minięcie, decyzyjność. A mam wrażenie, że jego sufit jest jeszcze daleko. Zdobywa 20 punktów na mecz, a oddaje tylko po niecałe 15 rzutów na mecz. No i nie zapominajmy, że w dalszym ciągu to on skupia się na najgroźniejszych zawodnikach rywali. Cudownie patrzy się na jego rozwój. Tatum też zalicza jakościowy skok, ale nadal pozostaje dla mnie zagadką. Czasem ma takie mecze, albo jakieś pojedyncze zagrania, że myślę sobie „Hall of Fame” bez dwóch zdań. Talent w czystej postaci. Ale czasem też miewa spotkania na jakieś 5/18 z gry, po których muszę jeszcze raz sprawdzić w statystykach, czy on faktycznie w tym konkretnym meczu grał. Czasem mam wrażenie, że jest za grzeczny, za miły, że brakuje mu trochę sk…syństwa. Ciekaw jestem, czy on sam, (najpewniej) zdając sobie sprawę z ogromu swojego talentu, a co za tym idzie, mając świadomość łatwości w przyswajaniu sobie kolejnych aspektów gry, będzie chciał całkowicie oddać się reżimowi pracy nad swoim rzemiosłem. Ja w to nie powątpiewam. Jedynie głośno się zastanawiam. W każdym razie, tu i teraz jest już kimś w tej lidze. Jeśli będzie chciał, będzie kimś w historii tej gry. Tak myślę.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet. Opublikowany został tam kilkanaście dni temu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.