Śliwki vs Robaczywki 2020-21 Vol. 7

Dzień dobry! To już ten czas, żeby rozparcelować kolejną porcję „Śliwek”. Zapraszam!

Zion Williamson. To jest dla mnie przerażające łamane przez fascynujące, jak ten gość, z miesiąca na miesiąc, rośnie jako koszykarz. Jako człowiek, tak fizycznie, rosnąć już nie potrzebuje (śmiech). On z tamtego sezonu, on z początku tych rozgrywek, on z teraz, to trzej różni koszykarze. Coraz więcej widzi, coraz więcej rozumie, coraz lepiej czyta grę…a jak trzeba, to może złamać każdą zagrywkę i tak po prostu pójść sobie bezczelnie pod kosz, przeciwko każdemu. Bo niby kto mu zabroni? Media amerykańskie próbują znaleźć dla niego szufladę – point forward, point center, point coś tam. Dla mnie jest to bez znaczenia. Point weź się uspokój. Point koszykarz, jakiego jeszcze w tej lidze nie było. On nie ma jeszcze 21 lat, na koncie tylko 71 meczów, a już robi taaakie rzeczy. 31 punktów, 7.8 zbiórki, 4.5 asysty, 1.2 przechwytu, 61% z gry za ostatnich osiem meczów. Dużo, a ma się wrażenie, że to nawet nie jest jeszcze przedsionek jego sufitu możliwości. Co jak mówię sufit, my dopiero wychodzimy z jego piwnicy. Czy pisząc „my” przypadkiem nie wsiadłem do jego pociągu? Może.

Giannis Antetokounmpo. Grecki freak od tygodnie leczy obolałe kolano, ale nie zapominajmy, że w ostatnim czasie „zadał trochę bobu” ludziom rozmawiającym o MVP tego sezonu. Giannis nie wygra w tym roku, bo kryteria tej nagrody są trochę pokręcone – niby rzecz tyczy się sezonu regularnego, wyłącznie tego konkretnego, ale zawsze kontekst historyczny ma znaczenie. A ten kontekst u Giannisa jest taki, że już wygrał w dwóch ostatnich latach, więc w trzecim musiałby wjechać z czymś wow. Odpadał też w play-offach, a to największy paradoks tej nagrody. Niby nie ma znaczenia, a jednak ma. Gdyby jednak odciąć przeszłość, to Giannis kolejny raz gra sezon na poziomie MVP. Trafił 18 z 21 przeciwko Blazers. W marcu miał trzy mecze z triple-double, cztery z dwucyfrową liczbą asyst. W 10 marcowych starciach, w jakich wystąpił, tylko dwa razy nie zdobył przynajmniej 24 punktów, pięć razy przekraczał 30. Ale fakty są właśnie takie – to robi wrażenie tylko moment. A potem konfrontujemy to wszystko z myślą o tym, co pokaże nam w nadchodzącym postseason. Teraz tylko to już ma znaczenie.

James Harden. A propos złożoności kryteriów MVP. Pan brodacz gra znakomity sezon, ale też nie ma szans na tę nagrodę. Może jedynie na honorowe wyróżnienie. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że zmienił klub w trakcie rozgrywek. Pytasz jakie ma to znaczenie? A no takie, że nigdy w historii NBA nie zdarzyło się, żeby MVP został zawodnik, który zmienił drużynę w trakcie danego sezonu. Moses Malone był MVP rok po roku, w dwóch różnych drużynach, ale barwy zmieniał latem, nie w trakcie rozgrywek. Ci, którzy za niedługo oddawać będą swoje głosy, biorą takie rzeczy pod uwagę. Nie wiem czy słusznie, czy nie, po prostu wiem, że tak robią. Harden musiałby (z)robić coś naprawdę wyjątkowego nie tylko w skali tego sezonu, ale też coś „dla potomnych”, którzy pod hasłem „pierwszy MVP sezonu w historii ligi, który zmienił klub w trakcie rozgrywek” znaleźliby jego nazwisko. Trochę to dziwne i zagmatwane, ale tak to już tam jest w tej całej NBA, z tymi wszystkimi „narracjami”.
Harden w marcu (12 meczów, Nets 10:2) produkował 27.9 punktu, 9.8 zbiórki, 11.5 asysty, 1.6 przechwytu. Miał sześć występów z triple-double oraz dwa kolejne z double-double. A pamiętasz, jak pisałem po transferze Hardena na Brooklyn „Odłóżmy żarty na bok, że w tej ekipie z Durantem, Irvingiem a teraz także z Hardenem, będą potrzebne dodatkowe piłki. Jak dla mnie jest to najmniejsze zmartwienie. Jestem więcej, niż pewny, że po atakowanej stronie boiska, liderzy Nets bez problemów znajdą wspólny język”? No widzisz.
Cały czas bez KD, czasem bez Irvinga, a ten czy deszcz, czy śnieg, ciągle tam jest i produkuje. Wielu fanów NBA miało go w ostatnich latach w szufladzie z napisem „wymusza faule, zabija grę, robi kroki, nagina przepisy, wrzuca na śmietnik idee sportu, bla bla, szambo, bla bla, perfumeria.” A ja od dawna już starałem się ludziom wyjaśnić na czym polega i z czym się pije tego całego Hardena. Można było przeczytać, ale obowiązku nie było.
Ciekawe, czy widząc go w Nets trochę zmienili zdanie. Pewnie nie, a wiesz dlaczego? Ludzie, w skali ogólnej, nie oglądają meczów, tylko posiłkują się highlightami, memami, na podstawie który formułują swoje opinie. Pół biedy, gdy zostawiają je dla siebie, gorzej gdy idą z nimi na wojnę w internecie.

Denver Nuggets. Może się mylę, ale wydaje mi się, że ściągając Aarona Gordona, Nugget zrobili wielki krok w stronę włączenia się do walki o tytuł. Ściągając go, odpowiedzieli sobie na palące potrzeby tej rotacji – silny, atletyczny gość, który sięgnie łokciem do obręczy, który będzie w stanie bronić najlepszych graczy rywali z pozycji 3 i 4. Nie, żeby skakanie łokciem do obręczy było esencją grania w koszykówkę, ale wiesz o co mi chodzi. Nuggets wygrali osiem meczów z rzędu, 12 z ostatnich 14. W tej ekipie podoba mi się właściwie wszystko. Jokic w fotelu lidera w drodze po MVP tego sezonu (26.3 punktu, 10.9 zbiórki, 8.8 asysty, 1.5 przechwytu, 57% z gry, 42.9% zza łuku). Jamal Murray, którego wahania formy są coraz mniej drastyczne i coraz mniej odczuwalne (tylko pięć meczów poniżej 10 punktów w tym sezonie, z czego trzy z nich w pierwszych 13 meczach tego sezonu). MPJ jako niski skrzydłowy, to świetny pomysł. Bo on jest niski tylko z nazwy. Nad większością kryjących go ludzi, może sobie spokojnie rzucić, a tych, którzy są równie wysocy, zazwyczaj potrafi wziąć szybkością. Przyjście Gordona sprawiło, że nie trzeba już go chować w defensywie, tylko wrzucać na trójki, zamiast na czwórki rywali. A to jest dla trenera Mike’a Malone’a znakomita rzecz przed play-offami. 21 punktów, 9 zbiórek, 59% z gry oraz 48% zza łuku w ostatnich ośmiu meczach.

Phoenix Suns. W ostatnich 13 meczach przegrali tylko dwa razy. Z bilansem 37:15 są drugą siłą całej NBA! Pisałem w pierwszym wydaniu „ŚvsR” w tym sezonie, że fajnie byłoby móc takiego Chrisa Paula wynajmować sobie, żeby jeździł po klubach NBA, nauczał, naprawiał, pokazywał jak robi się dobre rzeczy. To niesamowite, że w wielu 35 lat robi takie rzeczy z tej newralgicznej i trudnej, bo cholernie napakowanej talentem i atletyzmem, pozycji rozgrywającego. Wiele mówimy o długowieczności LeBrona, ale o tej CP3 też warto mówić i ją doceniać. Devin Booker za ostatnich osiem meczów (Suns 7:1) daje po 31.9 punktu, 4 asysty i 4 zbiórki. W kontekście zdobycia tytułu mam jednak Suns poniżej Lakers, Nuggets, Clippers, Nets, 76ers, Jazz i Bucks. Może jestem trochę za surowy, ale uważam, że Słońca nadal są o jednego klasowego strzelca, a konkretnie mówiąc dostarczyciela punktów, oraz o jakieś +5 lat doświadczenia Aytona, od włączenia się na poważnie do gry o mistrzostwo. Co nie zmienia faktu, że nie chciałbym z nimi grać na jakimkolwiek etapie play-offs gdybym był z którejś z wyżej wymienionych ekip.

Russell Westbrook. Russellu Westbrooku, przestań mi obręcze prześladować!
Wiem, że Russ polaryzuje fanów NBA i wzbudza skrajne emocje i opinie. Wiem, bo często sam myślę o nim dwubiegunowo. Zanim wejdziemy w coś głębszego tutaj, wejdźmy najpierw w liczby, bo Russ lubi liczby. W ostatnich dziewięciu meczach tylko raz zszedł z parkietu bez triple-double. Jego średnie z tych meczów to 22.6 punktu, 13.3 zbiórki, 13.2 asysty oraz 1 przechwyt. Pytasz ile z tych meczów wygrali Wizards? A, no trzy. Żeby mówić o wadze jego osiągnięć, o jego przydatności dla ekipy z Waszyngtonu, musielibyśmy spojrzeć na tę drużynę w skali ogólnej – trener, skład, dopasowanie, kontuzje i tak dalej. I nie chodzi mi tu o próbę szukania argumentów na obronę Westbrooka. To jest zbyt złożona kwestia, żeby zająć się nią w jednym z punktów „ŚvsR”.
Bardzo podobała mi się odpowiedź Westbrooka na słowa krytyki Stephena A. Smitha, że Westbrook musi się zmienić, żeby zdobyć tytuł.
Russ nie mówi za często w dłuższych formach, jego wymiany z dziennikarzami przypominają często pojedynek bokserski, więc ludzie mają go za aroganta. Tymczasem osoby z jego otoczenia, a także z szatni, przekonują, że poza boiskiem, to zabawny i wyluzowany gość.


Ciekawie, z sensownymi argumentami mówi m.in. o tym jak on widzi i odbiera postrzeganie jego postaci. Mistrzostwo NBA nie odmieni jego życia, w którym jest szczęśliwy. On swoje mistrzostwo już zdobył, gdy dostał się do NBA i w niej utrzymał (i to jak). Bardzo mi się to podoba. Kupuję to!
Powtarzam zawsze, że my kibice, mamy tendencje do krytykowania zawodników za to kim nie są, a kim być powinni w naszych ocenach, zamiast doceniać ich za to, kim są i co robią na boisku.
Być może zupełnie niepotrzebnie szukamy usprawnień w stylu gry Westbrooka, żeby ta wpasowała się w jakiś mistrzowski skład.
Pamiętam, jak w ostatnich latach w NBA Vince’a Cartera pchaliśmy go do contenderów, żeby na koniec kariery zdobył sobie tytuł. Niby sobie, ale jednak, to my go tam pchaliśmy. Wiem z dobrze poinformowanych źródeł z Toronto, że w obu ostatnich jego sezonach w lidze, były kontakty ze strony Raptors, żeby może na koniec jego przygody z NBA wrócić do siebie. Vince ostatecznie wybrał w obu przypadkach Atlantę, a przecież gdyby w 2019 roku zdecydował się dołączyć do Raps, to byłby mistrzem. Mistrzowskie tytuły nie definiują karier graczy NBA w ich własnych oczach tak bardzo, jak wydaje nam się, że powinny. Pamiętajmy o tym.

Dallas Mavericks. Po słabej pierwszej części sezonu, w końcu wrócili do dobrego grania. Nic super nadzwyczajnego się tam nie wydarzyło. Po prostu Porzingis potrzebował czasu, żeby wrócić do zdrowia po operacji kolana. Luka potrzebował parę tygodni, żeby zrzucić z siebie wspomnienia minionego lata. Nie jestem z tych, którzy uważają, że Doncic potrzebuje lepszego partnera, żeby Mavs mogli marzyć o mistrzostwie. Zakładając, że Luka jest graczem formatu All-NBA, który rokrocznie będzie w dyskusji na temat MVP sezonu, to moim zdaniem wystarczy, żeby Porzingis ocierał się o poziom All-Star i był zdrowy. Tylko tyle i aż tyle. Jak to mówią Amerykanie „the best ability is availability.” Mavs wygrali 11 z ostatnich 15 meczów, w jakich wystąpił 25-letni Łotysz. I to nie jest nic. Podoba mi się też, że coach Carlisle wpadł na pomysł grania Timem Hardaway’em Jr’em z ławki.

Charlotte Hornets. Stracili Balla, potem Haywarda, a potem jeszcze Monka. Ale dalej odmawiają stoczenia się na dno Wschodu. Wygrali 7 z ostatnich 10 meczów i cały czas, kurczowo, trzymają się czwartego miejsca. Hornets są znakomici do oglądania. Przygotowani taktycznie, zdyscyplinowani w obronie. To się ogląda!

Memphis Grizzlies. Cóż mogę poradzić? Podoba mi się styl grania Grizz, sposób liderowania Moranta oraz coaching Taylora Jenkinsa. Aż siedmiu graczy z jego rotacji notuje dwucyfrową liczbę punktów na mecz. A sama rotacja liczy sobie aż jedenastu chłopa. Niedźwiadki wygrały 8 z ostatnich 12 meczów i są w tej chwili na ósmym miejscu na Zachodzie. Dobrze się ich ogląda. Play-in z ich udziałem nie mógłby być niedobry.

Atlanta Hawks. Żeby doczekać się ich dobrej gry, trzeba było zmienić trenera, albo poczekać na powrót po kontuzji Bogdana Bogdanovica. A może obu tych rzeczy. Hawks wygrali 14 z ostatnich 19 meczów i z bilansem 28:25 są na piątym miejscu na Wschodzie. Może nic wielkiego, ale dla organizacji, która od 2017 roku nie była w play-offach i w tym czasie ani razu nie wygrała więcej, niż 29 meczów w sezonie, to jest coś. Bogi w ostatnich siedmiu meczach tylko dwa razy nie zdobył 20 punktów, trafił 26 trójek z 45 prób. Kiedy Serb miał kontuzję, temat trochę przycichł, ale zastanawiam się, czy teraz, widząc jego dobrą grę, Giannis trochę nie jest zły, że było tak blisko sprowadzenia go do Bucks, a o fiasku transferu zadecydowało amatorstwo kogoś z klubu. Clint Capela robi robotę pod koszem. W ostatnich dziesięciu meczach tylko raz nie zaliczył double-double. Trafiał 57.5% swoich rzutów w marcu, w kwietniu podniósł to do 67%. Podobało mi się też to, że Hawks nie spanikowali podczas trade deadline i nie sprzedali Johna Collinsa. Tak zachowują się drużyny, które mają plan, które znają swoją wartość.

New York Knicks. Liderowanie Randle’a, coaching Thibodeau, rozwój Barretta i kilka innych ciekawych historii związanych z tą ekipą. Piękna, inspirująca historia. Play-offy w MSG, pierwszy raz od ośmiu lat, byłyby czymś obłędnym! Gdyby sezon skończył się dziś, to Knicks zagraliby w play-in z Pacers – na noże.

Patrick Williams. Wydaje mi się, że trochę za mało mówi się o tym debiutancie z Chicago, więc postanowiłem to zmienić. Ten chłopak dopiero pod koniec sierpnia skończy 20 lat, a już teraz gra dobrze na obu końcach boiska. Ma fajny rzut z półdystansu, w którym widać, że dobrze się czuje. Gdybym był nim, to w wakacje (najbliższe i kolejne) codziennie oglądałbym akcje Jaylena Browna i Kawhi Leonarda. Młody gracz Chicago powinien, moim zdaniem, w tę stronę modelować swoją grę.

Anthony Edwards. Czasem go oglądasz i myślisz sobie, że może ze swoją karierą iść śladem Dwyane’a Wade’a. Czasem też łapiesz się za głowę, jak widzisz, jakie popełnia błędy i jakie podejmuje decyzje. Nie wiem, jak będzie wyglądał za 5 czy 10 lat, ale wiem już teraz, że dzięki samemu atletyzmowi może w tej lidze zostać na wiele sezonów, a to przecież nie jest nic. On też dopiero w sierpniu zdmuchnie zaledwie 20 świeczek z urodzinowego tortu. Więc myślę sobie, że ostatecznie nie ma co analizować za dużo, co będzie za ileś lat. Nie my będziemy mu płacić, nie nas będą rozliczać za wybranie go w drafcie z jedynką. Edwards w ostatnich ośmiu meczach tylko raz nie przekroczył 20 punktów. W kwietniu trafia 39% swoich rzutów zza łuku. I to jest dobry znak, gdyby mimo wszystko, chcieć oczami wyobraźni rysować sobie jego przyszłość. Polecam też słuchania wywiadów z jego udziałem – jest prześmieszny i jak na mój gust całkiem inteligenty. Może żartował, gdy mówił przed draftem, że nie jest do końca pewien, czy lubi grać w kosza?

DeMar DeRozan. Trochę poza radarem rozgrywa całkiem niezły sezon. Prawie 21 punktów na mecz, 4.3 zbiórki, 7.1 asysty (najlepiej w karierze), 1 przechwyt. Przez dziewięć lat w Toronto tylko trzy razy kończył mecze z dwucyfrową liczbą asyst. W tym sezonie ma już 10 tego typu występów. W sumie za trzy sezony w San Antonio ma już 20 meczów z 10 lub więcej asystami. Nie rzuca za trzy punkty, ale za to dostaje się na linię (7 rzutów na mecz, tylko dziewięciu graczy oddaje więcej w tym sezonie). Latem będzie wolnym agentem. Jestem bardzo ciekawy jaką cenę podyktuje za niego rynek i gdzie ostatecznie wyląduje.

De’Aaron Fox. Z 14 meczów rozegranych w marcu, Kings wygrali 9. Fox tylko raz w tych starciach nie zdobył 20 punktów. Aż siedem razy osiągał pułap 30 punktów. Masz też tak, że jak obejrzysz jego mecz, to wychodzisz na boisko i chcesz odtworzyć któreś z jego zagrań, po czym zderzasz się ze ścianą swoich fizycznych ograniczeń, przeklinasz sobie pod nosem, bo w telewizji to wyglądało na łatwe?

TJ McConell. Gra najlepszy sezon w karierze. Trafia z gry ponad 55% swoich rzutów. Notuje po 7.9 punktu, 6.7 asysty, 3.6 zbiórki oraz 1.7 przechwytu w 25 minut gry, z ławki Pacers. Ma na koncie triple-double złożone z punktów, asyst i przechwytów, co zdarza się niezwykle rzadko. Ma też na koncie już dwa mecze z przynajmniej 15 punktami i 15 asystami. W ostatnim 35-leciu żadnemu zmiennikowi w NBA nie udała się taka sztuka. 29-latek będzie wolnym agentem po tym sezonie. I niech sobie zarobi. Te pieniądze będą mu się należały!

Dwight Howard. Nie będę ukrywał, w moich oczach był już skończony po odejściu z Waszyngtonu. Na szczęście się myliłem. Podobał mi się pod nieobecność Joela Embiida. W marcu notował po 9 punktów, 9.7 zbiórki i 1 blok w niecałe 20 minut gry.

Kevin Porter Jr. No niby wszystko to dla tankujących i rozsypanych Rockets, ale co tam. 15.4 punktu, 6.3 asysty, 3.8 zbiórki. Ten chłopak nie ma jeszcze 21 lat. Jak ułoży sobie życie poza koszykarskim parkietem, to może być kimś w NBA.

Isaiah Hartenstein. Kto? A, no Isaiah Hartenstein. Nie, to nie jest jeden z uratowanych z listy Schindlera. To środkowy Cavs. Jak jeszcze grał, a raczej siedział na ławce w Houston, to miałem okazję widzieć go na żywo. Bardzo mi się spodobał na treningu i od tamtej pory zacząłem mu się przyglądać i zastanawiać dlaczego nic nie gra. Po przenosinach z Denver do Cleveland zaczął grać. W ostatnich pięciu meczach, choć nadal w ograniczonej roli, notuje po 11.4 punktu, 8.4 zbiórki, 3.2 asysty oraz 1.8 bloku, trafia z gry aż 70% swoich rzutów. Ma dopiero 22 lata, siedem stóp wzrostu. Polecam śledzić jego poczynania. Może coś z tego będzie.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.