Chyba nie ma innej gwiazdy w obecnej NBA, która budziłaby większe kontrowersje w kontekście stylu swojej gry, niż James Harden. Że wymusza faule, że nie broni, że słaby z niego lider, że często zdobywa punkty po błędzie kroków, że niszczy koszykówkę, że nie gra z drużyną, że w latach 90′ poprzedniego wieku byłby jedynie dobry, nie wybitny, i rzucałby z 19 punktów na mecz. Że wszystko, co dobrego robi w ataku, to pokłosie coraz słabszego poziomu ligi i braku defensywy. Czy faktycznie tak jest? Oczywiście, że nie!
Chodź, daj rękę, opowiem Ci, jak jest.
Jasne, w internecie krąży pełno filmików, w których lider Houston Rockets zdobywa punkty po ewidentnym błędzie kroków. Są też niezbite dowody na to, że wymusza faule i niekiedy robi to we wręcz obrzydliwy sposób. Są też nagrania sugerujące, że na bronieniu mało mu zależy. To wszystko prawda. Ale też prawdą jest to, że te złe i brzydkie rzeczy, to jedynie mały, bardzo mały wycinek tego, kim jest i jak gra James Harden.
Gdyby to całe wymuszanie fauli było takie proste, to wszyscy by tak robili, prawda? W lidze bogatej w atletycznych, przebojowych, lubiących i potrafiących atakować obręcz graczy, chętnych na darmowe, lub półdarmowe punkty, znalazłoby się wielu. Harden pokazał wszak drogę. Czemu zatem Twój ulubiony zawodnik tak nie robi? Myślisz, że nie chciałby tych kilku dodatkowych punktów z linii? Podpowiem Ci – bo to wcale łatwe nie jest. To tylko tak wygląda w telewizji. Spójrz na sylwetkę Jamesa Hardena. Jest mocno zbudowany, jak na gracza obwodowego, ale przy tym bardzo szybki, skoczny i zwinny. Ludzie nie do końca zdają sobie sprawę z tego, jak silnym fizycznie jest graczem. Do tego wszystkiego świetnie kozłuje i panuje nad piłką. Jednym zwodem potrafi zostawić w tyle swojego obrońcę. Wisienką, żeby nie powiedzieć truskawką, na torcie jest fakt, że Harden jest leworęczny, co jest dodatkowym utrudnieniem dla defensorów, którzy w większości przypadków bronią graczy praworęcznych. Jego atutem na wagę złota, atutem, który daje mu ogromną przewagę jest też to, że przy wzroście 196 centymetrów, rozpiętość jego ramion wynosi aż 210 centymetrów!
Włóż między bajkę tezę, według której 20 lat temu byłby tylko jednym z wielu. Nie z takim ciałem, takim rzutem, takimi umiejętnościami i takim talentem. Harden oddaje w tym sezonie po 24 rzuty z gry w każdym spotkaniu. Aż 13 z nich, to rzuty za trzy punkty. W sezonie 1995-1996, w którym Bulls Michaela Jordana wygrali 72 mecze, a potem sięgnęli po mistrzowski tytuł, średnia oddanych rzutów zza łuku, w skali ligi, wynosiła 16…dla całych drużyn. Ray Allen, lider wszech czasów, w klasyfikacji celnych rzutów za trzy punkty, w swoim najlepszym sezonie, jeśli chodzi o celne próby zza łuku, oddawał jedynie po 8.4 tego typu rzutu w każdym starciu. Na naszych oczach dokonuje się ewolucja (a może i rewolucja?) koszykówki, a James Harden jest jedną z jej twarzy.
Robi kroki? Temat nieodgwizdywania błędu kroków w NBA, jest tematem gorącym, ale też zbyt złożonym, by wyczerpać i zamknąć go w tekście nie poświęconym w całości tylko temu. Owszem, jakiś procent zagrań Hardena, to sytuacje 50 na 50, ciekawe do interpretacji od strony przepisów. Natomiast obiegające platformy społecznościowe zagrania, w których Harden ewidentnie „podróżuje”, to sytuacje marginalne, które zdarzają mu się rzadko, lub odwrotnie – równie często, co innym gwiazdom tej ligi. Ot i cała tajemnica. By o tym wiedzieć, trzeba oglądać całe mecze NBA, od pierwszych do ostatnich minut, a nie gorączkować się w otchłani internetu i formułować błędne tezy na podstawie błędnych reakcji (lub w tym przypadku ich braku) sędziów.
Nie broni? Jest dosłownie garstka zawodników ze ścisłej elity NBA, której zależy na defensywie. Pozdrawia Paul George i Kawhi Leonard. Zdecydowana większość gwiazd, w mniej lub bardziej zakamuflowany sposób, „chowa się” po bronionej stronie parkietu. Czołem LeBron! Lider Lakers od ładnych parku lat nie broni i nie stawia sobie za punkt honoru stopowania najlepszych graczy rywali, na jego pozycji. Czołem K.D. i Finały 2017 i 2018 roku. O tym jednak nie mówi się za dużo. Problemem Hardena jest to, że on akurat nie kryje się z tym, że ma gdzieś defensywę. Po pierwsze ma wokół siebie klasowych obrońców, którzy mają płacone za to, by bronić. Po drugie, najważniejsze, Rockets chcą, żeby swoją energię uwalniał w ataku. Tak, to takie proste.
James Harden jest czymś innym. Czymś, czego koszykówka wcześniej nie widziała. Jest swego rodzaju koszykarskim eksperymentem, który dzieje się na naszych oczach. Ale przecież nie mogło być inaczej. Trener Mike D’Antoni, ofensywny geniusz, szarlatan w swoim fachu, prekursor szybkiego i ultra ofensywnego stylu, dał mu zielone światło na grę. Przymknął oko na jego mankamenty, a jednocześnie stworzył idealne warunki do podkreślenia i uwypuklenia jego nieprzeciętnych atutów. Powielaną przez internet bzdurą jest to, że Harden gra „pod siebie”, że ma gdzieś taktykę nakreśloną przed meczem, a co za tym idzie, dobro drużyny. Wyobraźnię wielu kibiców rozgrzała parę tygodni temu statystyka, która pokazywała, że Harden, na przestrzeni dziesięciu meczów, zdobył prawie 300 punktów, z których żaden (!) nie był asystowany. Wnioski były nader proste – dużo kozłuje, ma gdzieś swoich kolegów. W głowie ma tylko kolejne rekordy. Otóż nie! Coach D’Antoni tak zaprojektował atak Rakiet, żeby wyciągnąć od Hardena to, co ma najlepszego do zaoferowania. W dużym skrócie, Teksańczycy, poprzez serie zasłon, szukają najdogodniejszego matchupu dla swojego lidera. Gdy to nastąpi, wszyscy robią mu miejsce i pozwalają atakować. W tej grze nie ma ani grama przypadku. Harden to jednoosobowa armia, która potrafi wściekle ukąsić spod samego kosza, lub wpakować kulkę między oczy z dalekiego dystansu. Rekordy strzeleckie Hardena, nieco przykrywają fakt, że do swoich przeszło 36 punktów na mecz, dokłada prawie 8 asyst. W klasyfikacji najlepiej podających w lidze, jest na ten moment tylko czterech graczy wyżej od niego. A za nim cała masa zawodników uważanych za altruistów na swojej pozycji. W drużynach realnie myślących o zdobyciu mistrzowskiego tytułu, a Rockets taką drużyną z pewnością są, nie ma mowy o przypadkowości. Harden gra dokładnie to, co nakreśla mu przed meczem trener.
Zamiast krytykować Jamesa Hardena za to kim nie jest i czego nie robi na parkiecie, warto skupić się i docenić to, kim jest i co robi. A kim jest? Jest jednym z najbardziej utalentowanych ofensywnie zawodników w historii tego sportu. To nie jest kwestia pod dyskusję. To jest fakt. Jest śmiercionośną bronią, która rozkłada na łopatki obrońców NBA i przysparza im bezsennych nocy na dzień przed starciem z Rakietami i ich liderem. Nie ma aspektu ofensywnej gry, którego nie byłoby w repertuarze Hardena. Trójki? Jak najbardziej. Minięcia? Oczywiście. Gra tyłem do kosza? Owszem. Dynamiczne atakowanie obręczy? Ma się rozumieć. Półdystans? Tak, ale akurat ten element gry, jest zakazany w Houston. Mrugam okiem w kierunku wtajemniczonych.
Teraz dodaj sobie to wszystko do siebie. Jest zbyt wybitnym strzelcem, by odpuszczać mu dystans. Jednocześnie nie można podchodzić zbyt blisko, bo jednym kozłem zostawi obrońcę daleko za sobą. Nie da się kryć go jeden na jeden, ale spróbuj tylko go podwoić. Tam w rogu już tylko czekają na otwarte rzuty P.J. Tucker, Chris Paul czy Gerald Green. A okolice obręczy patrolują, czekający na loby Kenneth Faried i Clint Capela (w tej chwili poza grą). A Harden chętnie i często pozbywa się piłki. Wybierz swoją truciznę!
James Harden gra w tym sezonie na poziomie 36.5 punktu. Ostatnim zawodnikiem, który zdobywał tyle punktów, był sam Michael Jordan (37.1) w sezonie 1986-1987. Wyższe średnie za całe rozgrywki, poza Jordanem, w całej historii ligi, potrafił mieć jedynie Wilt Chamberlain. Lider Houston dokłada do tego 6.7 zbiórki, 7.8 asysty (piąty w lidze) oraz 2.2 przechwytu (trzeci w lidze).
* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.
Pingback: Śliwki vs Robaczywki 2020-21 Vol. 7 – Karol Mówi