NBA London 2019. Relacja z wyjazdu

Wyszedłem z promowiska i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem było leżące na chodniku, plastikowe opakowanie po snusie. Niby nic szczególnego w Skandynawii. Ludzie lubią snus i czasem nim śmiecą. Ale ten snus nazywał się Knox, a ja byłem w drodze do Londynu, na mecz, w którym miał wystąpić zawodnik o nazwisku Knox. Nie używam snusu, ale znam kilka firm produkujących to coś. Znam, bo czasem kupuję na promach dla moich fińskich kolegów sędziów. Finlandia, to kraj zakazów i nakazów. Jeśli chodzi o snus, to możesz mieć, możesz używać ale…nigdzie go nie kupisz. Stąd duże nim zainteresowanie na promach, po szwedzkiej stronie Bałtyku. Poza tym, gdy tylko opuścisz promowy terminal Viking Line i udasz się w stronę sztokholmskiego starego miasta, to po swojej lewej stronie mijać będziesz Londonviadukten czyli w wolnym tłumaczeniu Londyński Wiadukt. Knox, londyński wiadukt na mojej drodze na kolejny w karierze mecz NBA na żywo w Londynie. Wierzysz w taką symbolikę? Ja sam nie wiem, co o tym myśleć, ale wiem, że co jakiś czas, spotykają mnie tego typu rzeczy. Może za dużo myślę i za dużo czytam…między wierszami. Poczułem, że to znak, że to będzie dobry wyjazd. I taki właśnie był! Teraz, z perspektywy czasu, umieszczam go, dość spokojnie, w moim top5 wyjazdów na koszykarskie imprezy. 


Lakers ostatecznie nie zrobili dealu z Pelikanami. Ja przed wyjazdem do Londynu, zrobiłem deal z moim tatą, żeby na czas mojej nieobecności, przyleciał i poświęcił swój czas i wysiłek w rozwoju mojego (już) ośmiokilogramowego szczęścia, a jego wnuka. Deal ten nie kosztował mnie żadnego picku w drafcie. Mów mi Ujiri.

Rok temu, po meczu w Londynie napisałem:Jeśli będzie mi dane być w Londynie na NBA za rok, przekonamy się czy tegoroczny chłód, to trend, który się utrzyma, czy było to jedynie roczne odstępstwo od, mimo wszystko, nieco innych standardów wypracowywanych od 2012 roku. Ze mną na pokładzie od 2013.” 

Miałem na myśli to, że w 2018 roku z różnych miejsc wiało chłodem. Inaczej, niż w latach wcześniejszych. Trochę przypominało mi to moje mecze sezonu regularnego za oceanem. Było mniej przestrzeni własnej, mniej czasu elastycznego, żeby zrobić coś dla siebie. Można było przyłożyć dyktafon, gdy dany zawodnik mówił coś dla mediów związanych bezpośrednio z NBA czy ESPN w paśmie ogólnym, ale rozmowy 1×1 raczej nie istniały lub były bardzo mocno ograniczone. Przede wszystkim czasowo. A jak dla mnie, z dziennikarskiego punktu widzenia, z tego właśnie słynie (i słynąć powinien) Londyn. Z tej dostępności do postaci z NBA. Na szczęście w tym roku wróciliśmy do starych, dobrych, londyńskich standardów. Znów było ciepło. NBA znów stała przed nami z otwartymi ramionami. Tak, jak wtedy, za pierwszym razem w 2013 roku, gdy wszedłem do O2 jak Alicja do krainy czarów. Rasheed Wallace, Jason Kidd, Melo Anthony, David Stern, byłe gwiazdy ligi. Wszyscy siedzieli sobie w obrębie parkietu O2. Do każdego można było bez większych problemów podejść, pogadać, zrobić zdjęcie. Aha, wszyscy robili zdjęcia. Nikt nie mówił, że nie można. Gwiazdy chętnie rozmawiały, chętnie pozowały. David Stern nawet polecił swojemu człowiekowi, by zrobił nam dwa zdjęcia na wszelki wypadek, bo parę lat wcześniej, w Berlinie, pan fotograf zawiódł.W latach następnych było bardzo podobnie. Już nie tak bajkowo, ale nadal jak we śnie.

Zapewne temperatura relacji na linii NBA-media w Londynie w dużej części zależy od tego, jakie ekipy, jakie gwiazdy goszczą w O2. Rozumiem to. Rok temu, na angielskiej ziemi, starli się Celtics i 76ers. Wielkie firmy z wielkimi nazwiskami. Dwa lata temu Nuggets i Pacers (jeszcze z P.G.). Rozumiem to i oczami wyobraźni rysuję scenariusz, w którym LeBron James, z tych właśnie przyczyn do Londynu nie przyleci. Nie jako zawodnik. Nie wyobrażam sobie tego, patrząc jak w szwach pęka prawie dwudziestotysięczny obiekt wypełniony spragnionymi NBA na żywo Europejczykami. Dostają dwie dysfunkcyjne organizacje, z których jedna otwarcie tankuje, a druga cholera wie, co robi. Na pewno nic dobrego. Mimo to, kibice są zadowoleni, bilety, tradycyjnie, wyprzedane w godzinę w sieci na tygodnie przed wydarzeniem. Duża część z nich trafia potem na rynek wtórny, i równie tradycyjnie, znajduje nowych właścicieli, którzy bez mrugnięcia okiem płacą wielokrotność pierwotnej ceny. Cyrk przyjechał do miasta! Więc jak dla mnie, NBA może każdego roku przywozić dno tabeli. Ne mam z tym problemu. Bo nie o sam mecz tu chodzi. Mówiłem Ci o tym już wiele razy.

Środowe treningi odbywały się tam, gdzie rok temu czyli nie w O2, a w obiekcie CitySport, w zupełnie innej części miasta, ale tym razem mieliśmy przestrzeń i czas dla siebie i to był największy atut tegorocznego wyjazdu. Pani Betty, którą być może pamiętacie z moich wcześniejszych relacji, nadal była ostra, ale tym razem nawet nie starała się straszyć schowanym za pazuchą pistoletem. Ostra, to złe słowo. Ona była stanowcza, jak zawsze, ale przy tym wyrozumiała i uśmiechnięta, jak nigdy, od kiedy ja ją znam. Ona ma świadomość swojej wartości i pozycji. Ona jest kimś w NBA!

Najpierw na parkiet wyszli Wizards, choć żeby być dokładnym, to my zostaliśmy wpuszczeni na ostatnią część ich zajęć. Zawodnicy rzucali za trzy punkty (wow!), rozciągali się, masowali, szykowali się do udzielania wywiadów. W przeciwieństwie do roku poprzedniego, nie byliśmy skrępowani wyznaczonymi liniami, których przekroczenie groziło porażeniem prądem. Zawodnicy siedzieli w różnych częściach hali, i gdy już dostaliśmy zielone światło na interakcje z nimi, po prostu zaczęliśmy z tego prawa korzystać.

Usiadłem i pogadałem sobie z Markieffem Morrisem (całość TUTAJ). Jeśli chodzi o „łapanie zawodników”, to pozwolę sobie przypomnieć słowa, które napisałem po jednej z moich wizyt w szatni Raptors. Nie ma idealnej taktyki, jeśli chodzi o zadawanie pytań. Jeśli chcesz podejść do gwiazdy musisz liczyć się z tym, że najpierw swój materiał muszą zrobić przedstawiciele największych mediów. Ty jak ten padlinożerca, musisz poczekać na swoją kolejkę. Co w zasadzie i tak nie ma sensu bo gdy tylko człowiek ESPNu kończy pytać, dany gracz kończy w tym samym momencie swoje powinności wobec mediów. To, co powiedział, znajdziesz na ich stronie a kopie na innych portalach. Nie ma możliwości o dopytanie o coś w formacie jeden na jeden.
Możesz więc podejść do zawodnika mniej obleganego i wtedy masz szansę pogadać. Nie złapiesz na raz kilku srok za ogon.
Tak staram się działać, od kiedy zobaczyłem to na własne oczy i zrozumiałem jak to działa. Kiedyś myślałem, że mogę podejść sobie do PRowca danej drużyny i wynająć sobie takiego Hardena na 10 minut. No, no, no! (Mutombo voice). Nigdy też nie możesz mieć pewności kto przy danej okazji będzie sobie siedział sam i wręcz prosił się, żeby podejść.

Wizards opuścili halę. My, czekając na Knicks, mogliśmy w niej pozostać. Był to dobry pomysł ze strony NBA. Ostatnia część treningu Wizz i pierwsza część treningu Knicks. Wszystko ładnie się zazębiało, żeby niepotrzebnie nie łazić, nie tracić czasu i nie robić sztucznego tłumu.


Knicks zaczęli od…medytacji. Albo nie wiem czego. Jakiś facet spokojnym, ciepłym głosem odliczał 4,3,2,1…wdech. 1,2,3,4…wydech. Bardziej wydaje mi się, że ten facet poprawia stan swojego konta bankowego, niż jakikolwiek aspekt, jakiejkolwiek sfery życia czy koszykarskiego rzemiosła graczy Knicks. Ale może się mylę. Po medytacji, którą ostentacyjnie olał Courtney Lee (może dlatego już go nie ma w Nowym Jorku), grupa przeniosła się na plac gry. Trochę pobiegali, trochę pobawili się piłką. Nic nadzwyczajnego, nic co można by sobie przenieść na własny grunt. Mario Hezonja sprawiał wrażenie studenta, który tak bardzo, bardzo chce pokazać, że w-f ma w pupie. Pewnie znasz takich. Poza tym, miał najgorsze buty do koszykówki, jaki widziałem na parkiecie w ostatniej dekadzie. Łącznie z parkietami mocno amatorskimi. Wyprzedzając ewentualne pytania – to były jakieś Nike, które gdzieś w internecie widziałem za 139zł. Nic nie mam do butów za 139zł. Ale te w dodatku były w odcieniu zgniłego seledynu, jeśli jest taki kolor. Jeśli nie ma, to wyobraź sobie coś seledynowego, a potem wyobraź sobie, że to coś zgniło.


W Knicks nie grał na tamten moment nikt, z kim chciałem rozmawiać, ale tak się złożyło, że porozmawiać musiałem. To znaczy nie musiałem, ale poszedłem Betty na rękę i postanowiłem uratować niezręczną sytuację. 

Staliśmy sobie z Michałem Górnym pod koniec treningu i zastanawialiśmy się, czy coś jeszcze da się wycisnąć z tej cytryny. W pewnym momencie naszym oczom ukazał się Luke Kornet, a za nim Betty.

„No wiesz, oni zawsze na początku są tacy trochę wycofani, ale jak już zacznie się rozmawiać, wtedy ludzie się ośmielają i otwierają.” – mówiła Betty do 23-letniego podkoszowego Knicks, a do nas rzuciła radosne, jak nie ona, „no proszę, już możecie zaczynać.” Betty, co ty pie…sz!? pomyślałem. Przyprowadziłaś Korneta, a nie Ewinga. Kto ma Ci z nim gadać? Wydaje mi się, że sam Kornet doskonale zdawał sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Obok niego i Betty tylko ja i Michał. No nic, pomyślałem. Uratuję Was! Potrzymajcie mi mój yorkshire pudding.

Luke, nie da się ukryć, że Knicks tankują. Jak to jest grać w drużynie, która stara się pozyskać w drafcie ludzi, którzy potencjalnie przyjdą i zabiorą niektórym z Was miejsce w drużynie?

Jak wychodzę na parkiet, to chcę wygrać mecz oraz indywidualnie dobrze się zaprezentować w meczu. My zawodnicy chcemy walczyć i wygrywać. W tej lidze jest dużo konkurencji, ludzie są ambitni i walczą o swoje. Więc walczymy o nasze miejsce w NBA nie tylko z tymi, którzy mogą przyjść w drafcie, ale przede wszystkim z tymi, którzy już tu są. Jeśli walczysz i chcesz wygrywać, to inne sprawy same się ułożą i nie musisz martwić się, czy będzie dla Ciebie praca.

Twoje osobiste cele na ten sezon?

Ugruntować swoją pozycję w drużynie i w ogólnie w skali NBA. Być znanym z tego, że przyczyniam się do wygranych mojej ekipy oraz z tego, że przy mnie moi koledzy mogą się rozwijać. Chciałbym też być uważany za dobrego obrońcę.

Czego się spodziewasz po czwartkowym meczu?

To trochę dziwne, bo niby jesteśmy na wyjeździe, pomagamy promować NBA, ale z drugiej strony jest to mecz sezonu regularnego, który będzie się liczył. Mam nadzieję, że fani, którzy na co dzień nie mają możliwości oglądania NBA na żywo, zobaczą dobry mecz i będą zadowoleni.

Jak podoba Ci się Londyn? Czy byłeś wcześniej w Europie?

Nigdy wcześniej nie byłem w Londynie. Bardzo ciekawe przeżycie, podoba mi się tu. Byłem kiedyś w Grecji i we Włoszech. Ale Londyn, to zupełnie inne doświadczenie. Miałem okazję trochę pochodzić po ulicy. Piękne miasto. Chciałem poznać tak dużo, jak tylko mogłem w dość krótkim czasie.

Czy ludzie Cię rozpoznawali?

Kilka osób tak, ale ogólnie miałem spokojną przeprawę. Mogłem sobie bez stresów poobserwować miasto.

Po treningach przejechaliśmy się po mieście. Odwiedziliśmy Nike Town, ale nie mieliśmy za dużo czasu. Chcieliśmy wrócić do tej samej hali, żeby zobaczyć Junior NBA. Ten event, to jest taka moja leśna baza, o której nikt nie wie. Więc im nie mów! Zajęcia są otwarte dla mediów, ale jak widać na poniższym filmie, jest ich dosłownie garstka. I tak jest każdego roku. I dobrze dla mnie. Luźno, kameralnie. Można spokojnie do kogoś podejść, pogadać. Co do treningu. Podstawy gry w koszykówkę, bez fajerwerków. Myślisz NBA i do głowy przychodzi Ci budowa rakiet i lot w kosmos. Nie. Solidne, bardzo solidne podstawy koszykówki, ABC tego sportu, przekazywane przez prawdziwych graczy NBA oraz profesjonalnych trenerów. Widziałem to już dziesiątki razy, ale za każdym tak samo mi to imponuje – to podejście, ta mowa ciała zawodników NBA. Oni są w tych zajęciach na 100%! Dopingują, uczą, doradzają. Nie rozglądają się po sali, nie patrzą na zegarki, nie ziewają. Są w tym na poważnie. I to trzeba szanować!  


Dostałem koszulkę o Trey’a Burke’a (TUTAJ więcej o tym). Udało się też spotkać tego pana. Obyło się bez duszenia. Widzisz okejkę zakrywającą moją akredytację? Komórka ochrony NBA kazała mi to zrobić. Z nimi się nie dyskutuje.

To się nazywa idealny timing! Gdybyśmy przyszli 20 sekund później, byłby już w klubowym autobusie. Gdybyśmy przyszli za wcześnie, nie złapalibyśmy go w korytarzu. Tak musiało być! Take that for data!


Nie byłbym sobą, gdybym nie rozdrażnił jakiejś gwiazdy NBA. Może to dlatego, że poprosiłem o szczerą odpowiedź? Sam nie wiem. Powiedz im, Bradley!

I kolejny raz amerykański dziennikarz zainspirował się moim pytaniem i wysmażył tekst. Nie ma za co. Akurat potwierdził tylko to, co sugerowałem.

Jeśli znasz moje wcześniejsze relacje z NBA, to wiesz, że nie skupiam się na meczach samych w sobie. Te możesz sobaczyć w telewizji. Ja zabieram Cię do kuchni, do spiżarni, sięgamy po słoik z ciastkami. Tymi dobrymi. Mecz wygrali Wizards 101:100 po całkiem ciekawej końcówce. Nie możesz wymagać więcej od drużyn zamykających tabelę Wschodu. Gdybym zapłacił za bilet, to nie czułbym, że mnie oszukano.

Takie tam, ze ścianki…

Wspominamy Finały 2011 roku.

Wspominamy Finały 2011 roku raz jeszcze.

Łukasz Fabiański – człowiek z klasą!

I to chyba byłoby na tyle. Kilka suchych faktów:

91 – Tyle meczów meczów NBA rozegrała w Europie w swojej historii. 

65 – Tylu Europejczyków gra obecnie w NBA. To nowy rekord ligi.

39 – Z tylu krajów fani kupili bilety na mecz w Londynie

1 – W mniej, niż godzinę wyprzedano wszystkie bilety na to spotkanie.


1 comment on “NBA London 2019. Relacja z wyjazdu

  1. Pingback: Podsumowujemy rok 2019 – Karol Mówi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.