Śliwki vs Robaczywki 2023-24 Vol. 10

Zapraszam do zapoznania się z najnowszą edycją działu „Śliwki vs Robaczywki”. Dziś tylko negatywnie. Na warsztat wzięci zostali m.in. Gilbert Arenas, Toni Kukoc, Shaq O’Neal i cała (!) liga NBA. Zapraszam!

– Raz na jakiś czas, ale coraz częściej, amerykańskie media związane z NBA serwują nam statystki, których nigdy wcześniej nie zestawialiśmy ze sobą, nie rozmawialiśmy o nich, nie funkcjonowały one w publicznej debacie o tej lidze. Na przykład widzę ostatnio listę graczy z dodanymi do siebie średnimi punktów, zbiórek i asyst za całą karierę. I nagle dostaje do analizy ranking, w którym lideruje Wilt Chamberlain (57,4), dalej jest Luka Doncic (45,6), potem Bob Pettit (45,6) i Elgin Baylor (45,2). O co tu chodzi? Co my tu robimy? Nie oczekuję odpowiedzi, pytam retorycznie, bo dobrze wiem, co tu się odprawia.

LeBron James i J.J. Redick mają od niedawna wspólny podcast o nazwie „Mind the Game”. Wyszło już pięć odcinków. W jednym z ostatnich analizują tak zwany „Gortat screen”, czyli rodzaj zasłony, której pierwsze zastosowanie i upowszechnienie w NBA przypisuje się Marcinowi Gortatowi. O Gortacie mówią obaj pozytywnie i z uznaniem. Robaczywkę, może nie jakąś super wielką, daję tym, którzy przy tej okazji uważają, że Gortat w Polsce nie jest szanowany. Przypomina mi to trochę „walkę” LeBrona z tymi, którzy uważali, że gdy przeniesie się z Cleveland do Los Angeles, to będzie już tylko kręcił filmy i szykował się do emerytury. Kto tak mówił? Garstka oszołomów i bezimiennych hejterów z internetu? Bo raczej nikt, z czyim zdaniem warto się liczyć. LeBron, raz po raz, używa tego, jako swojego paliwa.
Tutaj jest tak samo. Kto normalny w Polsce nie szanuje, umniejsza temu, co Gortat zrobił na parkietach NBA? Kto? Wymień mi nazwisko znanego trenera, czynnego czy byłego sportowca, liczących się osób w mediach, które uważają, że kariera Gortata w NBA wcale nie była taka znacząca. I tu od razu oddzielmy dwie rzeczy – czysty sport i „politykę”. Bo tego (mini?) konfliktu z Mateuszem Ponitką i Piesiewiczem w to nie wliczam. Nie wliczam też krytykowania Gortata za jego komentarze sportowe czy polityczne. Jeśli opowiada głupoty, czy nieprawdę, to warto to piętnować. Mówię wyłącznie o jego karierze w NBA i ponawiam pytanie – kto, za wyjątkiem garstki bezosobowej masy z sieci, której rzecz jasna nie liczę, deprecjonuje karierę Gortata w NBA. Bo ja myślę, ze nikt. Bo to, że NBA szanuje Gortata bardziej, niż my sami, to jest fakt, ale to jest osobna kwestia.

Toni Kukoc. Trzykrotny mistrz NBA z Chicago Bulls, jeden z najlepszych europejskich graczy w historii, członek Hall of Fame jest zdania, że Nikola Jokic nie jest jeszcze na poziomie, jaki przed laty prezentowali Vlade Divac i Dino Radja. Powiem szczerze, nie spodziewałem się, że cios nadejdzie z tego kierunku. Zawsze miałem Kukoca za inteligentnego, a co równie ważne, bardzo stonowanego w swoich wypowiedziach człowieka. Nie spodziewałem się tego ciosu. Co Ty właśnie zrobiłeś, Toni? Nikola Jokic – mistrz NBA, sześciokrotny All-Star, za moment trzykrotny MVP ligi, pięciokrotnie w All-NBA. Wszystko to w wieku 29 lat, czyli jeszcze z pół dekady od mówienia o sportowej starości. Zgadzam się, że obaj, Divac i Radja, byli znakomitymi koszykarzami, którzy stylem, rozumieniem gdy i umiejętnościami, wyprzedzali swoją epokę. Zgadzam się. Warto o tym mówić i o tym pamiętać. Jeśli w ten pokręcony sposób, Kukoc zapragnął zwrócić na to uwagę, to częściowo go usprawiedliwiam. Ale jeśli faktycznie uważa, że Nikola Jokic nie jest jeszcze od nich lepszy, to jest w błędzie. 55-letni Chorwat wspomina jeszcze Arvidasa Sabonisa i akurat tutaj, może nie tyle się zgodzić, co puścić wodzę fantazji, jestem bardzo skłonny. Szkoda, że tata Domantasa Sabonisa z Kings przybył do NBA po swoim fizycznym prime. Ogromny talent, w ogromnym i silnym ciele. Jestem bardzo otwarty na dyskusję, jak jego kariera w NBA mogła wyglądać, gdyby pojawił się w niej w wieku nie 31 lat, po kontuzjach, a w wieku dwudziestu paru lat, przed kontuzjami. No, ale fakty są takie, że w przypadku Jokica mówimy o… faktach, nie przypuszczeniach.

Gilbert Arenas. Widzę, że Gil będzie moją kopalnia robaczywek, za co, rzecz jasna, jestem mu bardzo wdzięczny. Arenas twierdzi, że Nikola Jokic jest najgorszym MVP ostatnich czterech dekad w NBA. Urocze. Po fali zrozumiałej krytyki ze strony niektórych mediów i fanów Arenas zaczął „dodefiniowywać” swój take, nad którym możemy się pochylić, bo staje się jeszcze bardziej robaczywy. Arenas doprecyzowuje, że chodziło mu o pozycje w tabeli drużyn danych zawodników w danym sezonie, gdy zdobywali MVP. Swój take próbuje desperacko ratować jakimiś liczbami, potem wini dziennikarzy głosujących na MVP, że ci przy pierwszym MVP Jokica bali się zagłosować (trzeci raz z rzędu) na Giannisa. Potem porównuje Jokica do Westbrooka. Mówi o narracjach, że koszykarski świat krytykował Westbrooka, za pompowanie sobie zbiórek, a Jokica nikt nie krytykuje za pompowanie sobie asyst. Oj, oj, oj. Tutaj musimy się zatrzymać i zaprotestować. Nie wierzę, że Gil jest na tyle głupi, żeby nie dostrzegać różnicy. Wierzę za to, że jest na tyle bystry, żeby użyć właśnie tego „argumentu”, jako swojej małej manipulacji. Bo prawda jest przecież taka, że Russell Westbrook, w swoim MVP sezonie (2016-17) właśnie to robił. Pompował swoje statystyki, co niejednokrotnie wyglądało okrutnie żenująco. Całe Thunder tak było skonstruowane wtedy, żeby Westbrook miał pole do produkcji, arenę do ekspozycji swoich talentów i atletyzmu, po tym jak Kevin Durant zdecydował się dołączyć do Warriors. Śmiesznie łamane przez przykro wyglądały wtedy obrazki, gdy R.W. niemalże skakał własnym kolegom po głowach (czołem Steven Adams), żeby zbierać z tablic kolejne piłki. Mało tego, Adams wręcz czyścił mu przedpole, żeby defensywne zbiórki padały jego łupem. Duszenie posiadań, żeby zaliczać kolejne asysty, też wyglądało makabrycznie. Jeśli to zestawiasz ze stylem gry Jokica, to albo nie masz pojęcia o czym mówisz, w co wątpię, bo mimo wszystko uważam Arenasa za bardzo dobrego analityka koszykówki i całkiem sprawnego mówcę, albo manipulujesz. Stawiam na to drugie. Lubię czytać między wierszami, wiesz? I wiesz, co mi mówi to, że Gilbert Arenas desperacko, ale z twarzą próbował wyjść z take’u o Jokicu? To, że przyniósł do studia zeszyt z notkami, z których aż biło to, że mocno zanurkował w statystyki ostatnich 40 lat, żeby tylko poprzeć swoją niezdrową tezę.
Jeśli już analizujemy najgorszych MVP ostatnich lat, to właśnie Westbrook z 2017 roku uśmiecha się do nas z kart historii. Thunder (47:35) byli wtedy szóstą siłą zachodu, dziesiątą w skali ligi. Kawhi Leonad i James Harden bardziej zasługiwali na MVP tamtych rozgrywek. Ale niestety, amerykańscy dziennikarze, zakochani w liczbach i narracjach, uznali, że odmieniane wówczas przez wszystkie przypadki triple-double za cały sezon, to było coś, co trzeba było wyróżnić.
Zostajemy u Gilberta Arenasa, bo jest tego więcej.
Tak w ogóle, to…nie wiem czy polecam, bo sam nie oglądam tego regularnie, naprawdę szkoda na to czasu, ale polecam wziąć pod lupę twórczość Arenasa i jego podcast „Gil’s Area”. Zbiera się tam ostatnio ciekawa grupa myślicieli z Kenyonem Martinem, Ty Lawsonem, Brandonem Jenningsem, Rashadem Mccantsem i jakimś panem prowadzącym/moderatorem. Oczywiście tonu wszystkiemu nadaje Gilbert Arenas.
Ale, żeby być uczciwym, bo zawsze warto być uczciwym, Arenas często prowokuje, choć wcale (raczej) nie myśli w dany sposób, w danej dyskusji. Czeka tylko na spodziewaną reakcją, a potem ją punktuje. I to pod względem prowadzenia dyskusji jest całkiem ciekawe. Niejednokrotnie też jego opinie są oryginalne, „spoza pudełka” i mają sens. Niestety dla swojego produktu, zbyt często znika w odmętach absurdu i taniej sensacji.
Idźmy dalej. Arenas twierdzi, że NBA się „zmiękczyła” przez napływ do niej Europejczyków. Gdy „stara” NBA była w latach swojej świetności, niczym Imperium Rzymskie w latach największego rozkwitu, wtedy Europejczykom było ciężko. No i wtedy „zmiękczono” dla nich przepisy, żeby mogli grać po swojemu, czyli po europejsku – wjazd, odegranie, rzut za trzy.
Gilowi się zapomniało, że to przecież sama NBA włączyła do swoich przepisów, między innymi, błąd trzech sekund w obronie, co wyciągnęło spod samego kosza wysokich i otworzyło drogę do atakowania obręczy oraz odgrywania piłki na obwód. Również obrona strefowa została zalegalizowana, a jak powszechnie wiadomo, najlepszym lekarstwem na strefę jest trójka. Europejczycy nie mieli z tym nic wspólnego. No a przecież, już tak czysto logicznie do tego podchodząc. Skoro Amerykanie byli tacy dobrzy i tacy twardzi w „starej” NBA, to czy „zmiękczone” przepisy nie powinny sprawić, że im, tym twardym Amerykanom, powinno się grać jeszcze łatwiej? No weź się zastanów, Gilbercie. Oczywiście potem, w swoim stylu, Arenas „dodefiniowuje” to, o co naprawdę mu chodziło. Co jak napisałem wyżej, jest nawet i ciekawe pod względem prowadzenia dyskusji, ale generalnie męczące na dłuższą metę.
Arenas ma też na swoim koncie prawdziwe bzdury na temat m.in. LeBrona, Minu Ginobili’ego, Luki Doncica. Powiadam, kopalnia inspiracji! Polecam, ale nie polecam sprawdzić!

– Osobna robaczywka dla Brandona Jenningsa, który ewidentnie miał w szkole zwolnienie z geografii. Ewentualnie cierpi na odpowiednik dysleksji, nazwijmy to dysgeografią. Gdy tylko Arenas namawia go do wymienienia listy graczy z Europy, w obojętnie jakiej dyskusji, ten krąży po koszykarskim świecie i chyba nie do końca rozumie czym ta cała Europa jest.

– Parę dni temu odsłonięto w Filadelfii pomnik Allen Iversona. Nie wiem kogo za to winić, ale ten pomnik, to jest kpina, a nie pomnik. Postać Iversona jest wielkości krasnala ogrodowego! To jest wstyd i kompromitacja. Allen Iverson na coś takiego nie zasłużył.

Gradey Dick z Raptors i Anthony Black z Magic zrobili sobie po meczu zdjęcie, na którym obaj prezentują swoje koszulki. „Black” (i) „Dick”. Gra słów była tam jak najbardziej zamierzona. Black dick, czyli czarny siusiak. OK, żart, jak żart. Jednych śmieszy, innych gorszy, dla jeszcze innych jest obojętny. Robaczywka dla niektórych przedstawicieli mediów z Orlando i Toronto, którzy zaczęli drążyć temat. Człowieku, jeden z drugim, dwóch młodych chłopaków postanowiło zrobić sobie żart w postaci gry słów na temat swoich nazwisk. Daj im żyć, nie drąż tematu. Po co Ci to?

Shaquille O’Neal o Rudym Gobercie. 52-letni Shaq twierdzi, że gdyby był o 10 lat młodszy, to mógłby grać w NBA i robić wszystko, to co robi teraz Gobert dla Wolves. A to ciekawe, panie Shaqu. Zakończył pan karierę w wieku 38 lat, zagrawszy w zaledwie 37 meczach. Notował pan wtedy po 9 punktów i niecałe 5 zbiórek. Przykre, że w ostatnich latach Shaq, coraz częściej i coraz mocniej uderza w graczy obecnej generacji. Po co mu to?

Cleveland Cavaliers. To będzie taki kilkudaniowy posiłek, oczywiście cały robaczywy. Jeden bardziej, inny mniej. Dan Gilbert, właściciel drużyny, powiedział w wywiadzie, iż sądzi, że jego zdaniem Donovan Mitchell przedłuży kontrakt z Cavs. 27-latek ma kontrakt ważny jeszcze przez rok, potem będzie miał opcję gracza, z której zapewne zrezygnuje, bo jak na obecne standardy, nie jest super wysoka ($37 mln). Cavs rzecz jasna chcieliby wiedzieć na czym stoją, a najgorsze dla nich jest to, że w najlepszym finansowym interesie Mitchella nie jest przedłużać umowy już tego lata. Jeśli tak się stanie, to znaczy jeśli Mitchell nie podpisze, to czeka nas cały sezon większych lub mniejszych dramatów i domysłów. Chyba, że czeka nas przymusowy transfer. Wartość rynkowa byłego gracza Jazz jest spora, a latem przyszłego roku może odejść za darmo. Więc może, chcąc nie chcąc, Cavs przyparci do muru, będą musieli wykonać „ucieczkę do przodu” i sprzedać Mitchella. I to jest pierwsza robaczywka. Dla nikogo konkretnego, tylko dla dość patowej sytuacji klubu z małego rynku, który jak o życie musi walczyć o trzymanie u siebie gwiazd, które z własnej woli nie przybywają do takich ośrodków.
Druga robaczywka jest dla Cavs za to, że ordynarnie podłożyli się Hornets w ostatnim meczu sezonu. Ostatnia kwarta tego starcia, to był pojedynek wstydu i żenady, bo Szerszenie, z trenerem który odchodzi, ze składem mocno eksperymentalnym też chcieli ten mecz przegrać, żeby mieć jak najlepszą pozycję przed draftem. Cavs podjęli biznesową decyzję, że nie chcą trzeciego miejsca na wschodzie i starcia z Pacers w pierwszej rundzie, że wolą spaść na czwarte miejsce i grać przeciwko Orlando Magic. Gdy ich mecz trwał, w grze cały czas było nawet drugie miejsce dla Cavs i potencjalne starcie z 76ers lub Heat. Tego też pewnie Cavs się obawiali. Pewnie tego najbardziej. Czy przejdą Magic? Czas pokaże. Ale trzeba też zwrócić uwagę na to, że wrzucając się na czwarte miejsce, Cavs zafundowali sobie (najprawdopodobniej) Boston w drugiej rundzie, jeśli się do niej dostaną. Czy zatem ich ambicje sięgają przejścia tylko pierwszej rundy?
I tu przechodzimy do trzeciej robaczywki. Ja delikatnie krytykuję Cavs za mecz żenady, ale staram się pojąć ich tok myślenie. I myślę, że go pojmuję. W 2022 roku w ogóle nie weszli do play-offs. Rok temu weszli, ale odpadli w pierwszej rundzie. Jeśli w tym roku przejdą pierwszą rundę, to zaliczą niewątpliwy progres. Może i jest to minimalistyczne podejście, ale może też jest to realne podejście do oceny wartości samych siebie. Robaczywkę daję tym, którzy nie zostawiają na Cavs suchej nitki, w związku z taką, a nie inną decyzją. Że tchórze, że się przewiozą na tym, że teraz to na pewno Mitchell odejdzie z organizacji, która nie ma ambicji, że to zaprzeczenie sportowej rywalizacji. Nie przesadzajmy. Może i się na tym przejadą, może nie przejdą nawet Magic. Ale gdy Cavs grali swój mecz, nadal realna była dla nich druga lokata, nadal realna była ich seria z 76ers lub Heat. Cavs uznali, że nie chcą tego matchupu. Nie chcą i już. To ich sprawa. Niebawem przekonamy się kto miał rację.

Milwaukee Bucks. Przegrali 8 z 11 ostatnich meczów sezonu regularnego. Baty (i nie chodzi tu o pieniądze w Tajlandii) dostawali od Wizards, Grizzlies i Raptors. Doc Rivers niemal za każdym razem znajdował okazję, żeby w bardziej lub mniej dosadny sposób wbić szpilkę w swoich graczy, nigdy w siebie. Ale to jest nic przy zdrowotnych problemach Giannisa. Grecki freak ma naciągnięty mięsień lewej łydki (konkretnie mięsień płaszczkowaty, soleusem zwany po łacinie). Nie gra już od ponad tygodnia, i już na pewno wiemy, że straci (przynajmniej) część serii z Pacers. Mówi się o „części” tejże serii, ale prawda jest taka, że cholera wie, kiedy wróci do zdrowia i gry. Warto tutaj zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze Giannis uskarżał się wcześniej w sezonie na bóle w lewym Achillesie. Z tego powodu nawet opuścił mecz, czy dwa. Po drugie, w tych okolicznościach, muszę przywołać sytuację Kevina Duranta z 2019 roku. K.D. wówczas w Warriors naciągnął sobie mięsień prawej łydki w drugiej rundzie z Rockets. Opuścił resztę serii, cały finał zachodu z Blazers. Stracił ogółem miesiąc i dwa dni. Wrócił na piąty mecz finałów z Raptors, zagrał 12 minut i…zerwał Achillesa. A reszta jest już historią. Kontuzje mięśni, to bardzo złożony temat. Nienależycie zaleczone potrafią wrócić ze zdwojoną siłą i poczynić jeszcze większe spustoszenie, niż pierwotny uraz. Z jednej strony Bucks chcą przejść Pacers, chcą walczyć o tytuł, ale z drugiej, muszą być bardzo, bardzo ostrożni. Gdyby, odpukać, Giannisowi przytrafiło się to, to przytrafiło się K.D., to cała organizacja leci w przepaść sportową, marketingową i finansową. Poza tym wszystkim Damian Lillard trafiał w kwietniu (pięć meczów) 39% z gry, 27,8% za trzy i tracił po cztery piłki w każdym spotkaniu.

Miami Heat. Mieli tyle okazji, żeby nie być w play-in. Najlepszą 10 dni temu z Pacers, czyli jednym z bezpośrednich rywali w walce o top 6. Heat mogą wiele mówić o czuciu się komfortowo w niekomfortowych sytuacjach. I ja wiem, że nie przesadzają, gdy tak mówią. Ale prawda jest taka, że nawet oni, woleliby nie grać w play-in, gdyby nie musieli. Oglądałem sobie minionej nocy Heat w play-in (przegrali z 76ers) i na myśl kolejny raz przyszło mi coś, o czym pisałem jakiś czas temu. Czy to nie jest moment, żeby zacząć, przynajmniej trochę krytykować politykę kadrową Pata Rileya? W znakomity sposób oczyścił się 3-4 lata temu z dużych kontraktów dla średnich graczy. Ściągnięcie Jimmy’ego Butlera w sytuacji, kiedy Heat nie mieli wolnych środków, to było jak David Blaine wyciągający, ni stąd ni zowąd, żywą żabę z ust. Ale od tego czasu Miami Heat śpią. Owszem, wyniki ich bronią. Dwa finały z Jimmym, jeden finał konferencji. To dużo. Ale to jest dużo w archiwach i na papierze. Realia są takie, że Butler potrzebuje drugiej ofensywnej gwiazdy, a jej nie dostaje. Jimmy ma już 34 lata, we wrześniu 35. Jak bardzo by nie kochał fitnessu i zdrowego trybu życia, to upływający czas w końcu upomni się także i o niego. Miami i Floryda są niby destynacją dla wielkich gwiazd, ale jakimś trafem, te w ostatnich latach omijają Miami.

– Gęste na koniec. Victor Wembanyama. Spokojnie, nie dla niego samego, a dla pewnej narracji, która jakiś czas temu obiegła amerykańskie media. Proszę sobie wyobrazić, że w ESPN puszczono segment, w którym dyskutujący mówią o tym, że Spurs i Popovich są pod presją czasu, jeśli chodzi o obudowywanie Wemby’ego wartościowymi graczami, a następnie włączanie się do regularnego wygrywania. To jest obrzydliwe! Victor ma 20 (!) lat. Właśnie zakończył swój pierwszy sezon w NBA. Do czego ma mu się spieszyć? Do czego pytam? Ramona Shelburne, Malika Andrew i Kendrick Perkins nakręcali samych siebie w tej absurdalnej narracji. Obecny w studiu Danny Green, który grał w Spurs u Popovicha próbował rzucać im koła ratunkowe, ale ci grzecznie z nich zrezygnowali. Przykro słuchać takich rzeczy.

– Robaczywka dla ligi, która w pewnym momencie sezonu nakazała swoim sędziom gwizdać nieco inaczej, niż wcześniej. Bez żadnego memo dla klubów, bez żadnego obwieszczenia, bez trybu. NBA po prostu wzięła i gwizdkami swoich sędziów zaczęła inaczej podchodzić do pewnych rzeczy na boisku. Główną przyczyną, główną iskrą by zadziałać, był najprawdopodobniej Mecz Gwiazd, który kolejny raz okazał się kpiną z koszykówki NBA i jej kibiców. Adam Silver walnął pięścią w stół, zadzwonił do Joe Dumarsa i Monty McCutchena i stało się. Odgwizdywanych jest mniej fauli, co dobitnie pokazują statystyki. Problem dla mnie w tym, że sędziowie po prostu przestali odgwizdywać niektóre faule, ale to nadal są faule. Nie zmieniły się co do zasady pewne interpretacje, tylko, najzwyczajniej w świecie, sędziowie NBA gwiżdżą mniej fauli. Nadal brakuje konsekwencji, nadal brakuje czystych i jasnych interpretacji pewnych kontaktów. Oni po prostu gwiżdżą mniej. I tu nie chodzi o konkretne rodzaje kontaktów. To by było pół biedy. Gracze i trenerzy sami by do tego doszli. Powtarzam, sędziwie NBA zaczęli odgwizdywać mniej fauli, które normalnie powinni nadal odgwizdywać. Sędziowanie w NBA potrzebuje delikatnej naprawy z konsekwencją na czele.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

3 comments on “Śliwki vs Robaczywki 2023-24 Vol. 10

  1. Anonim

    Odnośnie Marcina to zapominając o jego przerośniętym ego, kadrze, relacjach w domu a przynajmniej przeciekach dotykających tego wrażliwego i jak by nie było prywatnego tematu, to myślę że śmiało można powiedzieć iż pod kątem czysto koszykarskiego sukcesu w lidze, zarówno finansowego jaki sportowego, osiągnął znacznie więcej niż można było się spodziewać. Zwłaszcza mając w pamięci osiągnięcia pozostałych naszych przedstawicieli w NBA. Uważam że jest nader dobrym przykładem iż nawet przeciętny rzemieślnik jeśli szanuje swój warsztat, nie boi się ciężkiej pracy i systematycznie wykorzystuje to co dostał od losu, może osiągnąć przyzwoity poziom. Nie oszukujemy się że był jakimś wyrafinowanym graczem i wirtuozem gry ale solidnym i godnym zaufania zawodnikiem od prostych i nieskomplikowanych zadań owszem. I w tym się sprawdzał. Nomen omen 'hammer’. Proste nieskomplikowane narzędzie którym jednakze wiele można uczynić a niekiedy wręcz bez którego nie można się obejść.
    Co do Arvidasa jak widzę nie tylko mi takie pomysły po głowie chodziły choć z tego co piszesz chyba w nieco innej perspektywie niż wzmiankowanemu powyżej. Ciekawe…
    Zdrowia!

    Reply
  2. Anonim

    Na skutek Twojej pogoni w poszukiwaniu porównań związanych z grą Jokica, które nie ukrywam, iż czytałem z niemałą ciekawością i przyjemnością przyszło mi do głowy takie skojarzenie, że zachowując wszelkie proporcje odnośnie poziomu wyszkolenia, tempa gry, czasów etc. oraz zakładając że Arvidas byłby zdrowy to można byłoby przyjąć iż był takim prototypem Jokica tudzież że Jokic jest Arvidasem naszych czasów.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.