Śliwki vs Robaczywki w Bańce vol. 1

Dzień dobry! Za nami tydzień z kawałkiem od wielkiego powrotu NBA. Wracam więc z moim segmentem „ŚvsR”. Dziś same Śliwki. Zapraszam!

– Przede wszystkim trzeba zacząć od wielkich braw i ukłonów w stronę samej ligi, Adama Silvera oraz wszystkich tych, którzy pomagali na różnych etapach realizowania pomysłu „bańki”. NBA wykonała imponującą pracę w dopięciu całego projektu. A przecież jest to przedsięwzięcie realizowane na niespotykaną dotąd skalę. Należy tutaj pamiętać o jednej, ale jakże ważnej rzeczy – oni wszyscy działali i nadal działają po omacku. To, co dzieje się teraz, nie ma absolutnie żadnego precedensu w zawodowym sporcie. Nie ma więc żadnych wzorów do naśladowania. Jednocześnie nie ma też listy przestróg, błędów popełnianych przez poprzedników,  na które trzeba by uważać. Silver i jego ludzie działają intuicyjnie, ale zawsze po szeregu konsultacji z ekspertami w swoich dziedzinach. „Bańka” w Orlando, na naszych oczach tworzy historię. Na naszych oczach też rośnie i się rozwija. Ciekawe i imponujące zjawisko.

– NBA zrobiła duży ukłon w stronę europejskich fanów. Każdego dnia, nie tylko od święta, już od godzin popołudniowych możemy oglądać mecze. I to jest świetne. Z różnych stron dochodzą mnie słuchy, że dla wielu fanów, był to powód do wielkiego powrotu do oglądania NBA. Brawo! NBA w wakacje? Jestem na tak!

– Realizacja, oprawa meczowa. Przypomnę, że mieliśmy sporo obaw, jak ten produkt będzie wyglądał. Okazało się, że wszystkie one były przedwczesne. NBA kolejny raz weszła na nieznany dotąd obszar i z miejsca powiesiła poprzeczkę na poziomie niedoścignionym dla innych zawodowych lig. W oczekiwaniu na NBA, mieliśmy okazję zobaczyć m.in. w Hiszpanii, jak nie za dobrze mogło wyglądać granie bez kibiców. Tutaj w „bańce” wygląda to po prostu dobrze, żeby nie użyć lepszego słowa. A będzie jeszcze lepiej. Hale nie sprawiają wrażenia małych, a przecież w porównaniu z regularnymi obiektami NBA, są ledwie ich maleńką częścią. Ciekawie wygląda szereg pomysłów na to, by podkreślić gospodarzy danych meczów. Ma to oczywiście znaczenie tylko symboliczne, ale mimo wszystko, pomysł z pokazywaniem na ścianach najlepszych graczy w historii poszczególnych organizacji, pomysł dodawaniem elementów charakterystycznych dla danych ekip na parkietach lub ścianach, jest czymś, czego nie do końca się spodziewaliśmy. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Tak, jak pisałem wyżej, NBA cały czas idzie przez nieznane. Maczetą toruje sobie drogę przez dżunglę. W pewnym momencie, pewnie na jakimś etapie play-offów, zacznie zbierać żniwo swojego, nadal małego, ale już jakiegoś, doświadczenia.

– Michael Porter Jr. W lutym tego roku napisałem o nim „Trzeba mu życzyć tylko zdrowia. A potem trochę cierpliwości. Reszta przyjdzie. Taki talent nie zaginie w tłumie. Nawet w ograniczonych minutach w listopadzie czy grudniu widać było u niego przebłyski ogromnego talentu. W ostatnim czasie ten talent leje się ze wszystkich stron. A to dopiero początek.” 22-latek za ostatnie trzy mecze w „bańce” wygląda tak: 27, 30 i 37 punktów. 12, 15 i 12 zbiórek. Trzy mocne występy z double-double, trzy bardzo skuteczne występy ( łącznie 33/53 z gry, w tym 13/22 zza łuku). Decyzja Nuggets o wybraniu w drafcie kontuzjowanego zawodnika z odważnej i ryzkownej, przez ciekawą i logiczną, zaczyna zmieniać się w genialną.

– Devin Booker na wygraną z L.A. Clippers.


– A jak już jesteśmy przy Bookerze, to też i Suns. Są 4:0 w „bańce” i mają już tylko półtora meczu straty do dziewiątych obecnie Blazers. To byłaby niezła historia, gdyby udało im się „zamieszać”. Pozostając w Arizonie, trzeba szepnąć kilka ciepłych słów o DeAndre Aytonie. Widać, że się uczy. Rok temu był zagubiony w obronie. Teraz już zagubiony nie jest. Nie wiem gdzie jest jego sufit, ale wiem, że patrzenie na niego przez pryzmat Doncica, którego Suns mogli mieć z pierwszym numerem draftu, nieco przysłania to, jak dobry zaczyna być środkowy Suns.

– A propos Doncica. W czterech meczach, w Orlando, młody lider Mavs ani razu nie zszedł poniżej 28 punktów. Ma już na koncie dwa występy z triple-double, w tym jedno potężne na 34 punkty, 20 zbiórek i 12 asyst. W wieku 21 lat, w drugim sezonie w NBA, robi takie rzeczy, które przychodzą graczom z wiekiem, w sezonach, dajmy na to ósmym, dziewiątym i tak dalej. Świetny chłopak.

– Anthony Davis. Widać, że przerwę spowodowaną pandemią wykorzystał m.in. na trening siłowy. Przybrał kilka kilogramów, ale to są dobre kilogramy, nie takie, które przywiózł ze sobą Zion. Owszem, ma na swoim koncie występy średnie. Owszem, Lakers są 2:3 w „bańce”, ale przypominam, że ta ekipa gra o tytuł i o nic więcej. To znaczy o nic mniej. A.D. wysłał sygnał Clippers, z którymi Lakers mogą się spotkać w Finałach Zachodu. Sygnał, który brzmiał – nikogo na mnie nie macie. Paul George jest za słaby fizycznie na ten match up. Montrezl Harrell (którego w Orlando jeszcze nie ma) o ile prawdopodobnie byłby w stanie mu ustać tyłem do kosza, o tyle ma z nim małe szanse wyżej, dalej, twarzą do kosza, a tak też przecież Davis umie atakować. Kawhi mógłby się nim zająć w defensywie, ale z pewnością kosztowałoby go to mnóstwo energii, której nie mógłby dać już w ataku. Lakers powinni chuchać i dmuchać na A.D. to może być ich bilet do Finałów, a dalej po mistrzowski tytuł.

– T.J Warren. Pisałem w styczniu, że dobra gra Warrena często odbywa się poza wszelkimi radarami opinii publicznej i mediów. Teraz, w „bańce” nie można było nie zauważyć jego wyczynów. Wiadomo było, że wyhamowanie nastąpi prędzej, niż później, ale jego trzy pierwsze mecze w Orlando, to było coś! 53, 34 i 32 punkty! Tylko jedna strata w tych trzech starciach.

– Miami. W mojej zapowiedzi wznowienia sezonu, napisałem o nich „Przygotowani fizycznie, mentalnie i taktycznie. Heat zawsze świetnie się ogląda. To grupa utalentowanych, opalonych i seksownych sukinsynów. Ich się albo lubi, albo lubi się uczucie, że się ich nie lubi.” Do tego wszystkiego (kolejny raz) pragnę zwrócić waszą uwagę na fakt, o którym moim zdaniem za mało się mówi. Zwróćcie uwagę na to, jak ta organizacja rozwija swoich młodych zawodników. Gdzie jest teraz Tyler Herro, a gdzie był, gdy pojawił się w NBA, w sferze decyzyjności, pracy nóg, sekwencji wychodzenia po zasłonach, rzutów po koźle, samego kozła. Zwróćcie wagę, jak z dunkera, który był jedną nogą poza NBA, w prawdziwego koszykarza zmienia się Derrick Jones Jr. Jak Heat wyłowili Duncana Robinsona i zaczęli na niego stawiać, jak dali szansę Kendrickowi Nunnowi. Nie wspominając już o Bamie Adebayo, bo na jego progres trzeba by przeznaczyć osobny tekst. Heat w „bańce” są wprawdzie tylko 2:2, ale ja kupuję ich basket, ich filozofię, ich całą organizację. Może zbyt duże wrażenie zrobili na mnie, gdy widziałem ich w grudniu na żywo.

– Raptors. 3:1 w Orlando, to jedno. Drugie to to, że pod coachem Nurse’em ta drużyna praktycznie w każdym meczu czymś zaskakuje. Nawet jeśli nie przez 48 minut, to długimi fragmentami. A to coś nowego, coś innego w obronie, a to coś ciekawego w ataku.

– Blazers. Pamiętam, jak Damian Lillard, zapytany w trakcie zawieszenia ligi, o ewentualny powrót do gry, powiedział, że to zrobi tylko wtedy, gdy formuła rozgrywek da szansę jego Blazers na walkę o play-offy. Chyba właśnie o takim czymś mówił Dame. Ekipa z Oregonu wygrała trzy z czterech meczów i do ósmych Grizzlies mają już tylko mecz straty. I to już jest coś, bo gdyby nawet tak zakończyła się runda zasadnicza, to Blazers uruchomiliby sobie prawo gry w mini turnieju, przeciwko ekipie z Memphis, o ósme miejsce. Świetnie po kontuzji wygląda Jusuf Nurkic. Widać, że okres przerwy w grze ostro przepracował Gary Trent Jr. To ogromna nadwyżka dla ławki, dla całej rotacji Blazers, której przez cały sezon brakowało ognia. Tych kilkanaście „nadprogramowych” punktów od Trenta, tych ponad 20+ produktywnych minut, to prawdziwe złoto dla coacha Stottsa i kluczowy aspekt w oszczędzaniu nóg Lillarda i McColluma. Nadal dobrze w koszulce Blazers wygląda Melo, który idealnie wpasował się w swoją rolę. Widać, że miesiąca poza NBA były dla niego niezłą lekcją pokory. No i oczywiście Lillard i McColum. Liderzy ekipy na stałym, wysokim poziomie. CJ jeszcze nie eksplodował formą, ale to z czym przyjechał do Orlando, to już jest dużo, a czasem będzie tego jeszcze więcej. Dame, jak to on, potrafi zwariować, jak w starciu z Nuggets (45 punktów, 12 asyst, 11/18 zza łuku, tylko dwie straty).

– Jonathan Isaac. Trzeba mieć jaja jak melony, żeby być jedynym w drużynie, który nie klęka podczas odgrywania amerykańskiego hymnu przed meczem. Możemy się jedynie domyślać ile go to kosztowało. Zawsze podkreślam, że sport jest dla mnie źródłem inspiracji do codziennego życia. Postawa Isaaca też za taką może być brana. Trzeba mieć odwagę bronić swojego zdania, nie bać się go głośno wyrażać, i nie przejmować się tym, że jest się w mniejszości. Gracz Orlando, w logiczny i spójny sposób wyjaśnił dlaczego zrobił to, co zrobił i dlaczego nie do końca utożsamia się z ruchem Black Lives Matter, choć sam jest czarnoskóry i zależy mu na walce z rasizmem. Brawo!


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.