San Antonio Spurs kolejny raz pokonali Miami Heat na ich własnym parkiecie. W meczu nr 4 ich dominacja nie podlegała kwestii. Podopieczni Gregga Popovicha wygrali 107:86 i w serii do czterech zwycięstw prowadzą już 3:1.
Mecz piąty, który może być ostatnim starciem tego sezonu rozegrany zostanie w niedzielną noc w San Antonio.
Heat prowadzili w tej potyczce tylko przez 1 minutę i 7 sekundy pierwszej kwarty, tylko 2:0. Potem byli już tylko Spurs.
Goście z Teksasu wygrali pierwszą kwartę dziewięcioma punktami a drugą dziesięcioma. Wynik do przerwy brzmiał 55:36. Mistrzowie zostali zatrzymani na 35% skuteczności z gry. Spurs trafiali ponad 55%.
Po zmianie stron Spurs zaczęli, tam gdzie skończyli.
Nie było runu w wykonaniu Heat. Było za to kopanie leżącego, gdzie kopiącym było San Antonio a leżącym Miami.
Po trzech kwartach już znaliśmy zwycięzcę tego meczu. Tylko wariaci albo dozgonni fani Heat mogli przypuszczać, że LeBron i koledzy przez 12 minut odrobią 81:57.
"Hey that’s gotta be something!" – krzyknął Dwyane Wade podczas jednej z penetracji pod kosz, gdy gwizdki sędziów milczały.
Tak, that something w tym meczu to była szybko reagująca, dobrze przemieszczająca się obrona Spurs. I kolejny raz imponująco mądry, poukładany atak.
Heat byli w stanie zbliżyć się tylko na 13 punktów w II połowie. Zatrzymajmy się w tym momencie na chwilę i pomyślmy – mistrzowie NBA, na własnym parkiecie w kluczowym meczu serii, który mógł dać 2:2 i zacząć wszystko od nowa, byli w stanie tylko "zbliżyć się" z wynikiem. Nie nawiązać prawdziwą walkę, tylko "zbliżyć się z wynikiem". Spurs zlali Heat jak chłopcy z szóstych klas mają zwyczaj lać na przerwach gnojków z czwartych.
Ten mecz nie miał w zasadzie jakichś niesamowitych historii, epickich zwrotów akcji czy wielkich indywidualnych występów. Gdyby trzeba było streścić Game 4 jednym zdaniem, powiedziałbym najprościej jak się da – Spurs grali dobrze na obu końcach parkietu a Heat źle.
Spurs grali jak prawdziwa drużyna a Heat jak obcy sobie goście w białych koszulkach, których ktoś parę godzin przed meczem ściągnął z przystanków, parkingów i plaż Miami.
Na parkiecie pojawiło się aż 13 zawodników San Antonio i każdy, powtarzam każdy z nich zdobył punkty w tym meczu! W przepisach FIBA do protokołu zawodów można wpisać tylko "meczową dwunastkę".
Spurs pokonali Heat praktycznie w każdym elemencie gry. Zbiórki 44 do 27, asysty 25 do 13, bloki 4 do 1, skuteczność z gry 57% do 45%.
Goście z Teksasu znów urzędowali w polu trzech sekund Miami. 46 punktów zdobyli z tego obszaru boiska.
Kolejny świetny mecz zagrał Kawhi Leonard. 20 punktów (7/12 z gry), 14 zbiórek, 3 asysty, 3 przechwyty, 3 bloki i tylko 1 strata.
19 punktów dorzucił Tony Parker a 14 z ławki Patty Mills.
Jeśli Spurs zdobędą tytuł, to Boris Diaw latem pojedzie na Sorbonę odebrać tytuł doktora na wydziale koszykówki. 8 punktów, 9 zbiórek, 9 asyst i 1 przechwyt – pan ćwiczeniowiec, wykładowca.
Dla Heat 28 punktów zdobył James. Tylko 22 łącznie od Bosha i Wade’a. W "śmieciowym czasie" 11 nieznaczących punków dorzucił James Jones. Jego zdobycze były nieistotne dla wyniku meczu ale warto odnotować, że rezerwowy Heat potrzebował zaledwie 3 minut by je zdobyć! 4/4 z gry w tym 3/3 zza łuku!
Coach Spo będzie musiał pomyśleć o włączeniu go do rotacji. Tak samo jak będzie musiał pomyśleć o innych usprawnieniach.
Spurs mają przeczytanych Heat na wszystkie strony. Jeśli Florydczycy wyjdą w niedzielę na parkiet w San Antonio kolejny raz grać schematy, zostaną pożarci.
Popovich niszczy w tej rozgrywce. Jednocześnie na parkiet wpuszcza momentami trzech lub nawet czterech zawodników, którzy potrafią rozegrać piłkę, rzucić lub spenetrować.
Obrona Heat wariuje. Nawet z dobrze działającą klimatyzacją.
To jest to usprawnienie, które wymusił przegrany przez San Antonio mecz nr 2.
Wolne akcje, holowanie piłki, to jak zaciskająca się dłoń Miami na szyjach rywali.
Szybkie, kombinacyjne, czasem intuicyjne granie działa na Miami jak wzbogacony uran na licznik Geigera.
Tej nocy patrzyliśmy jak historia tworzy się na naszych oczach.
Tim Duncan zaliczył 158. double-double w swojej karierze w meczach play-offs. Nikt w historii czegoś takiego nie osiągnął. Do wczoraj T.D. dzielił pozycję lidera w tej klasyfikacji z Magic Johnsonem.
Duncan przy okazji zdetronizował Kareema Abdul-Jabbara z pozycji lidera na liście graczy, którzy spędzili na parkiecie najwięcej minut w play-offach. Skrzydłowy Spurs ma teraz w nogach 8869 minut w postseason (Kareem 8851).
Fakty:
– Heat przegrali drugi z rzędu mecz w play-offs, co nie zdarzyło im się od od Finału Wschodu przeciwko Celtics w 2012 roku (wtedy przegrali 3 kolejne starcia). Łącznie, Heat nie zaliczyli dwóch kolejnych porażek w play-offach od 48 meczów. W
historii NBA lepsze pod tym względem były tylko dwie ekipy: Boston
Celtics (54) w latach 1962-1966 oraz Chicago Bulls (52) 1990-1993.
– Dla Spurs jest to jedenasta wygrana w tych play-offach różnicą 15 punktów lub wyższą. To nowy rekord NBA.
Poprzedni (10) ustanowili L.A. Lakers w 1985 roku.
– Po czterech meczach Finałów, Spurs trafiają z gry na poziomie 54.2%. Jeśli ją utrzymają, to stanął się zaledwie drugą ekipą od czasów wprowadzenia zegara odmierzającego czas akcji (1954-55), która w mistrzowskiej serii potrafiła być tak skuteczna. W 1984 roku L.A. Lakers byli nieznacznie lepsi – trafiali 54.6% swoich rzutów.
– LeBron James zaliczył łącznie 18 strat w tamtym roku w siedmiu meczach finałowych. W tym roku po czterech starciach ma już ich tyle samo.
– Nikt w historii Finałów nie podniósł się z 1:3. Drużyny Gregga Popovicha nigdy nie przegrały serii, gdy prowadziły 3:1 po czterech meczach serii play-off.
– 21 i 19 punktów przewagi po dwóch kwartach, to trzeci i piąty najwyższy wynik w historii Finałów. W 1996 roku Bulls prowadzili ze Seattle 24 punktami a Rockets z Magic 22 w 1995 roku. Celtics 1968 roku prowadzili 20 punktami z Lakers.
– LeBron jest 1:3 po raz pierwszy od 2009 roku. Wtedy jego Cavs przegrali w Finale Wschodu z Orlando Magic.