Joakim Noah gra od jakiegoś czasu jak najlepszy center NBA. To nie jest teza, tak po prostu jest. Tom Thibodeau w swoim analitycznym umyśle redefiniował rolę Francuza w grze Byków. Jeśli oglądacie mecze Chicago, to nie mogliście nie zauważyć, że Jokke od jakiegoś czasu jest już nie tylko ostoją obrony ale też ataku drużyny. Wychodzi dość wysoko, jak na swoją pozycję, dostaje piłkę z którą ma za zadanie zrobić coś dobrego. I robi to. Noah świetnie podaje. To wiemy od dawna. Coach Thibbs idealnie to wykorzystał i zutylizował. Nie bój się wyobrażać sobie jak mogłoby to wyglądać gdyby Rose był zdrowy. Na pewno nie wyglądałoby to tak samo. Nie mogłoby dopóki w meczach używa się tylko jednej piłki.
Bulls pokonali wczoraj po dogrywce Miami Heat 95:88.
Noah zaliczył w nim 20 punktów, 12 zbiórek, 7 asyst oraz 5 bloków. O tym, że nie są to takie zwykłe liczby niech świadczy fakt, że ostatnim graczem Bulls, który potrafił w jednym meczu tak zapełnić rubryki był sam Scottie Pippen uważany za jednego z najwszechstronniejszych w tym biznesie. Działo się to w 1995 roku więc starsi kibice mają prawo nie pamiętać a młodsi w ogóle nie wiedzieć.
Noah po raz dwunasty liderował drużynie w punktach i asystach. Tylko LeBron ma w tym sezonie na koncie więcej tego typu występów (17).
Od stycznia 2013 roku do dziś podkoszowi w NBA zaliczyli pięć triple-doubles. Cztery z nich należą do Noaha (jedno do Kevina Love). Trzy z tych czterech miały miejsce na przestrzeni ostatnich czterech tygodni.
Tyle liczby i analizy.
Poniżej scenka z wczorajszego meczu.
Wywiad (a raczej jego próba) z Yannickiem Noah, ojcem Joakima, byłym tenisistą.
Tak się akurat złożyło, że w czasie rozmowy Jokke zaliczył dobrą obronę przeciwko LeBronowi a potem ostro powalczył w ataku.
Reakcja ojca była na poziomie obu akcji.
Akcja w obronie przypomniała mi Garnetta z dawnych lat a dokładnie z play-offów 2008 roku.
Noha klasnął w dłonie wyzywając LeBrona na pojedynek. Publiczność oszalała.
Gdy grają przeciwko sobie, mam na myśli Noaha i Garnetta, raczej się nie lubią a przecież mają ze sobą bardzo dużo wspólnego. Nie wiem czy zdają sobie z tego sprawę. Pewnie tak, dlatego ich pojedynki zawsze są, a raczej były kiedy K.G. miał więcej wiosny w nogach, takie energetyczne.
Wracając do filmu i do tytułu tego wpisu, Yannick Noah musi być dumny z syna. Jeden z najlepszych podkoszowych ligi, tytan ciężkiej pracy. W każdym meczu pełny pasji, poświęcenia. Każdy trener chce mieć takich właśnie graczy w swoich drużynach. Chicago go uwielbia.
Nie zdarzy się to już raczej za pośrednictwem parkietu NBA, ale też chciałbym żeby tata był ze mnie dumny. Na razie się nie zanosi…