Warriors-Cavs 2:0

Obawiam się, że mogę mieć bardzo mało do powiedzenia o tym meczu. To było dość słabe widowisko. Niestety bo to przecież ostatnia runda tegorocznych play-offs. Warriors grają jakieś 70-80% swoich możliwości a to i tak starcza, żeby być w połowie drogi po drugi mistrzowski tytuł. Curry i Thompson zagrali dwa przezroczyste mecze. Wątpię, żeby byli smutni z tego powodu. Cavs są cały czas w Ohio, cały czas przy deserowej serii z Raptors. I wcale nie idzie o to, że Steve Kerr wyprzedza Tyronna Lue o lata świetlne. Nawet zwykłe kilometry. To znaczy, może tak jest ale póki co, w tej serii Kerr nie musi odwoływać się tego wszystkiego najlepszego, co wyniósł ze szkoły Phila Jacksona i Gregga Popovicha. Ale zaraz. Lue przecież też jest po szkole Jacksona. To na razie nieważne w tej serii. Bo póki co nie odbywają się tu zaawansowane szachy na parkiecie. Cavs nie grają nic. En-i-ce. Popełniają juniorskie błędy w obronie. Zamierają w ataku. Są w nim okrutnie nieskuteczni i zadziwiająco przewidywalni. Da się ich czytać jak otwartą książkę. Dubs są na wakacjach w Hiszpanii. Rzadko kiedy masz okazję usłyszeć mnie narzekającego na koszykówkę NBA, szczególnie w postseason. To jest jeden z tych nielicznych momentów. Ta seria ma niewiele z widowiskowości, mało z basketu na najwyższym poziomie. Zmusiłem się do oglądania czwartej kwarty tego meczu. Cała ostatnia ćwiartka była "śmieciowym" czasem. 12 minut śmieciowego czasu w Finałach NBA! To wiele mówi o tym meczu ale także i o tej serii. Na razie.
Warriors dwa razy wyszli na parkiet zlać Cavs. Cavs byli bici, walili ręką w matę, że mają już dość. Byli tak słabi, że mata waliła w nich.

Łącznie z ośmiu rozegranych kwart, Kawalerzyście wygrali tylko dwie. Jedną trzema punktami w meczu otwarcia, drugą wczoraj dwoma. Trzy przegrali dwucyfrowo, jedną dziewięcioma punktami. Ani razu, ani przez chwilę w tej serii nie było momentu "oho, Cavs się budzą." Nie było. LeBron i koledzy mają problem z dobiciem do 90 punktów. Warriors nie mają problemu z przekroczeniem setki (podobno Sławek Peszko chce grać z nimi w Summer League – rozumiesz, setka, Peszko…słaby żart).
Pisałem przed rozpoczęciem tej serii, że być może będziemy świadkami jednej z lepszych wersji LeBrona w jego występach w play-offach. Wypoczęty, zdrowy, głodny sukcesu, pałający żądzą rewanżu, ścigający się z historią. Miałem wiele podstaw by tak sądzić. Relatywnie małe minuty przez cały sezon, celowo ograniczana rola w play-offs. Cóż, na ten moment nie wygląda to dobrze. I to jest fatalna wiadomość dla Cavs. LBJ musi znów przestawić w głowie przycisk "pass first" na "kill mode". Nie ma wyjścia. O ile jest jeszcze w stanie to zrobić. W Finałach 2011 roku nie był. A przecież było to aż pięć lat temu, gdy nogi bardziej go nosiły. Chyba. Mówię chyba bo cały czas boję się nie tylko wątpić ale nawet pomyśleć o powątpiewaniu w jego (powoli) ulatującą fizyczność. Czy to już się dzieje?  

Oglądałem ostatnio TOP10 LeBrona z Finałów 2012 przeciwko Thunder. O ile TOP10, to jest tylko TOP10 i nie powinno się na jego podstawie wyciągać zaawansowanych wniosków, to uderzające jest, że James, cztery lata później, pewnych rzeczy na boisku już nie robi. Albo robi je bardzo rzadko. Gdyby zebrać TOP10 jego zagrań z tych play-offów (już nie mówię z tych Finałów), to porównanie z tamtymi byłoby widoczne. Być może w środową noc LBJ przejmie mecz nr 3 i zada kłam twierdzeniu, że już nie może. W końcu rok temu był w stanie. Rok to tylko rok.
Wiesz co? Draymond Green przypomniał sobie, że jest koszykarzem. Koszykarzem za $85 mln. Graczem z poziomu All-Star i (zapewne) reprezentacji USA. A nie hultajem. 28 punktów (5/8 zza łuku), 7 zbiórek, 5 asyst. Świetna obrona, dużo energii. Takiego Greena chcę oglądać. Przy okazji. Do prawdy dziwi mnie, że tak wiele osób (z USA i Polski) bagatelizuje jego incydent z kopaniem Steve’a Adamsa. Naprawdę się dziwię bo chyba wszyscy chcemy oglądać koszykówkę w koszykówce a nie zagrania spod budki z piwem. Odwołania do ery Bad Boys są słabym argumentem. Bicie nie dodawało koszykówce tamtych czasów tak samo jak jego względny brak nie odejmuje koszykówce tych czasów. Być może kiedyś napiszę o tym.

Kevin Love dostał w głowę od Harrisona Barnesa i jeśli liga uruchomi procedury związane z odpowiednim traktowaniem graczy ze wstrząśnieniem mózgu (lub jego podejrzeniem), to Love może obejrzeć mecz nr 3 w garniturze. Znów będziemy rozmawiać o tym, czy Cavs bez Love’a są lepsi i czy aby nie poszukać wymiany z jego udziałem tego lata.
Nie mogę się doczekać starcia nr 3. To będzie nowe rozdanie dla Cavs. Home cooking. Porażka będzie dewastująca i najpewniej zamykająca kwestię tytułu. Wygrana może obrócić momentum tej serii tak, jak np. obróciła ją w starciu Spurs-Thunder w Finałach Zachodu w 2012 roku. Ostrogi wydawały się grać nieziemski basket. Po 2:0 nikt normalny nie wróżył niczego dobrego Durantowi i jego kolegom. A potem oni przyszli i zamknęli sprawę w czterech kolejnych meczach. 

Jak się czuję z moim typem Cavs w sześciu? Mam to gdzieś (żeby nie powiedzieć "mam to w p..ie k..a" cytując klasyka polskiego internetu ostatnich czasów). Naprawdę. Mój typ był wypadkową tego co sądziłem o ewentualnej postawie LeBrona w tej serii, o jego sześciu meczach rok temu z grupą gości z przystanku autobusowego, o prawie serii (ten Finał jest czternastym w historii Finałem, gdzie dochodzi do rewanżu. W sześciu z ostatnich siedmiu przypadków, po tytuł sięgały ekipy, które przegrywały za pierwszym razem). Nie gniewam się na sport za to, że nie jest przewidywalny (OK, czasem się gniewam, gdy stawiam grubszy $$$ na "pewniaki" a te pewniaki przegrywają ale to inna historia. Nie opowiem Ci o niej tekstem). Ja uwielbiam sport za to, że taki jest. Przy czym bądźmy szczerzy – o jakiej nieprzewidywalności ja tu mówię? Przecież Dubs byli silnym faworytem tej serii więc na razie nie dzieje się nic niezgodnego z planem.  

Spój na mnie. Czy wyglądam na zmartwionego? Nope. Mam to szczęście, że od wielu lat (z wyjątkami) kibicuję tylko i wyłącznie dobrej koszykówce. Jak ktoś gra dobrze, zyskuje w moich oczach. Mam też swoją bardzo subiektywną listę zawodników, którym życzę tytułu. That’s all. Więc jeśli próbujesz mi pojechać, to…hmm jesteś w stanie to zrobić. Nie osiągnąłem w życiu jeszcze nic, czym można by się poszczycić lub pochwalić, w żadnym miejscu (prawdziwej) pracy nie spędziłem więcej niż 10 miesięcy, najbliżsi mają ze mną ciężko bo bywam nerwowy, kłótliwy i lubię stawiać na swoim (oni tak twierdzą bo ja oczywiście w swoich oczach, w swoim świecie jestem dobrym i spokojnym człowiekiem, którego jedynie okoliczności zmuszają do takich a nie innych zachowań. Zdaję sobie sprawę z tego, że zapewne się mylę). Więc tak, możesz mi (spróbować) pojechać, zagrać na delikatnej dla mnie strunie. Ale typowanie NBA? Nie bądźmy śmieszni. Jeśli poziom tego bloga odbiega od Twoich oczekiwań, to…tam na górze po prawej stronie masz krzyżyk. Ja Cię serdecznie zapraszam ale na siłę nie zatrzymuję.

Warriors wygrali oba mecze łącznie 48 punktami. Nikt w historii NBA tak nie zaczął Finałów. Cavs trafiają poniżej 40% swoich rzutów z gry (łącznie z tamtym rokiem) piąty mecz z rzędu w Finałach. Tak fatalnej serii nie miał nikt od czasów Knicks (1994 i 1999). 

Warriors 110, Cavs 77.
W rywalizacji 2:0
Mecz nr 3 w środę.

         

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.