Zapowiedź Finałów 2017. Czekasz na ten tekst.

Rok minął. Pewne rzeczy się nie zmieniają, a niektóre tak. Kilka krajów ma nowych prezydentów, nowe rządy. Na mapie świata pojawiły się nowe miejsca dotknięte atakami terrorystów. Jesteśmy o rok starsi. Chciałbym też wierzyć, że o rok mądrzejsi. Jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenia. Zrobiliśmy kolejny krok w odkrywaniu lepszych wersji samych siebie. Posadziłem wczoraj trzy krzaki białej porzeczki, bo bardzo lubię białe porzeczki. Liczę, że w smaku będą jak biała porzeczka u mojej babci, a nie jak jakieś tam arktyczne g..o. A Warriors i Cavs to jedyna stała tych niestałych, niepewnych czasów. Pierwszy raz w historii NBA, te same drużyny zetrą się trzeci rok z rzędu. Pewnie zaraz sprawdzisz u wujka Google’a, bo gdzieś tam z tyłu głowy brzęczy Ci „Celtics-Lakers”. Uwierz mi, oszczędzę Ci czasu. Sprawdziłem, mówię prawdę. Wróciłem z ciekawości do tekstu, który zapowiadał tamte Finały. Zanim to zrobiłem, po plecach przeszedł mnie dreszcz, a po głowie przemknęła myśl – czy taki tekst w ogóle się wtedy pojawił? Znasz mnie. Z regularnością różnie u mnie bywa. A jednak się pojawił. Czytam go sobie i widzę, że śmiało mogę skorzystać z całych akapitów o tym, że ostatnio trochę milczałem, że bardzo mi miło, że piszecie, oraz niemiło, że sam nie piszę. 

Dam sobie samemu Robaczywkę za tę małą aktywność ostatnio na blogu. Ale co to zmieni? Piszą ludzie i mówią, że mam w nazwie „mówi”, a nie mówię. Punkt dla nich. Ludzie piszą maile i pytają co sądzę o tym i tamtym bo nie mogą się tego doczytać/doczekać na blogu. Zapisz to, Kisch! Zbudowałem blogowe imperium, to teraz mam…powolne klaskanie. Nie lubię do tekstu wklejać uśmieszków lub pisać „ha”, żeby podkreślić, że żartuję. Chciałbym, żebyś to Ty wyłapał/wyłapała. Mam nadzieję, że nam się udaje. To miłe, że piszecie i liczycie się z moim zdaniem. W idealnym świecie siedziałbym i pisał. A może teraz tak tylko mi się wydaje i wcale aż tak idealnie by nie było? A może to ostatnie zdanie to tylko tak, żeby nie myśleć o tym za bardzo, bo faktycznie to byłoby to?

W ostatnich miesiącach, przy różnych okazjach, czytam komentarze i wiadomości, w których znajduję całe spektrum uczuć – od sympatycznych i prostych zapytań 'co tam słychać’, do stwierdzeń, że ten blog się wyczerpał, że teraz to już tylko czasomierze i inne reklamy. Dziesięć lat (z kawałkiem) to szmat czasu. Założyłem blog, gdy byłem studentem bez żadnych obowiązków nie licząc, rzecz jasna, nauki i trenowania. Dziś krajobraz wygląda zgoła inaczej. I o ile nadal bardzo lubię prowadzić ten blog (nawet rzekłbym, że bardziej niż kiedyś bo teraz mam większą interakcję z ludźmi, co jest nieustannie bardzo ciekawym zjawiskiem), o tyle czas na tę działalność przez lata zaczął mi się kurczyć. A doba, mimo politycznych zawirowań, nadal ma tylko 24 godziny.

Obecny sezon, pod wieloma względami był dla mnie dość dziwny. Byłem w Toronto (raz, dwa oraz trzy). Byłem też (tradycyjnie?) w Londynie. Widziałem na żywo siedem meczów sezonu regularnego, co wcześniej mi się nie zdarzyło. Podczas szeroko rozumianego preseason zaliczyłem Włocławek w ramach chorej wyprawy, której chyba bym już nie powtórzył (teraz tak mówię, bo gdyby przyszło co do czego, to najpewniej ruszyłbym raz jeszcze bez wahania). Po nowym roku sprawy się jednak trochę skomplikowały. Nie narzekam, mówię jak kolega koledze/koleżance – praca od poniedziałku do piątku +trzy treningi + wyjazdy na mecze w weekendy. Ale wątpię, żebyś chciał/chciała tego słuchać. To jest coś, jak ktoś parę lat temu powiedział na temat Paula Pierce’a na jesieni jego kariery – „He can have a great game any night, but he can’t give it to you every night.”     


Dziś w nocy ruszają Finały NBA! I tego się trzymajmy! Weź między bajki to, co powyżej.

„Jeżeli uważasz, że play-offy są nudne, to ich nie oglądaj.” – to powiedział Kevin Durant, ja tylko przytaczam i bardzo się zgadzam. 12:0 Warriors i 12:1 Cavs. Nie, to nie szkodzi lidze. Inni muszą się podciągnąć. NBA równa w górę, w przeciwieństwie do wielu miejsc, które dysproporcje próbują wyrównywać w dół. Sam/sama odpowiedz sobie co jest lepsze.
Warriors są w stanie ograniczać LeBrona ale nie są w stanie go zatrzymać – bo nikt nie jest. Nie bez przyczyny MVP Finałów 2014 i 2015 zostawali zawodnicy, którzy bezpośrednio zajmowali się kryciem Jamesa. Trzy lata temu Kawhi Leonard a dwa lata temu Andre Iguodala. Pomyśl o tym. Od pięciu lat to LeBron rozdaje karty w Finałach NBA. Trzy razy je wygrał a dwa razy to jego stopowanie doczekało się najwyższego wyróżnienia. Jestem bardzo ciekawy jaką wersję LeBrona zobaczymy w tych Finałach. Na razie odłóżmy na bok dyskusję „Jordan czy James”. Dla mnie cały czas Jordan, ale to temat na inną rozmowę. Rok temu, do serii z Warriors, LBJ zaliczył tylko jeden mecz 30+ punktów. Grał w trybie uśpionym aż do ostatniej prostej Finałów. W tym roku z kolei, na 13 meczów tylko dwa razy zszedł poniżej pułapu 30 punktów. Pytanie brzmi czy James ma w sobie ten dodatkowy bieg, ten dodatkowy poziom w grze, który w ostatnich latach odpalał w Finałach? To jest szalone pomyśleć, że to ma, bo do tej pory grał historyczne play-offy, ale jeśli ktoś może wynieść swoją grę o kolejny poziom, to chyba LBJ jest właśnie tym kimś. Ważną kwestią pozostaje to, czy by wygrać, Cavs potrzebują od Jamesa tego dodatkowego poziomu? W 2015 Love i Irving posypali się zdrowotnie. W 2016 Love był rozsypany mentalnie a Irving szukał swojej tożsamości. Teraz? Irving gra swój najlepszy basket w karierze a Love jest mentalnie zupełnie gdzie indziej, niż był rok temu. Pewny swojej wartości, swojego miejsca w drużynie. Nikt go nie sprzedaje, nikt już nie pomija go podczas robienia fotek na media społecznościowe. Love jest mistrzem NBA i już nic nikomu nie musi już udowadniać. Jeśli Cavs, z jakiegoś powodu, zdecydują się kiedyś go sprzedać, to sprzedadzą go razem z pierścieniem na palcu. Takie są fakty. Love z sezonu na sezon, wraz ze zmianami w diecie, jest coraz przystojniejszy, co bardzo lubi Bananowa Republika. W kontekście Finałów to ostatnie zdanie nie ma żadnego znaczenia.  Cavs mają ławkę. I to jest nowość, w porównaniu latami poprzednimi. Być może taki scenariusz nie przełoży się na rzeczywistość, ale czy aż taką abstrakcją będzie wyobrazić sobie któryś z meczów na poziomie 20+ punktów ze strony Derona Williamsa czy Kyle’a Korvera? Korver może być Twoim nowym Mike’iem Millerem. W obu butach.

Kevin Durant będzie dla Cavs match-upowym bólem głowy, bo Cavs nie mają na niego obrońcy. Oczywiście może to być sam LeBron, ale taka praca będzie kosztować go zbyt wiele sił, by mógł robić to przez całe mecze, przez całą serię. Tak samo jak w przypadku LeBrona, Duranta nie da się zatrzymać. Można jedynie uprzykrzać mu życie, ale znając życie, to raczej on będzie obrzydzał żywot każdemu, kto stanie naprzeciw niego.

Curry ma za sobą dwa średnie Finały. Oba jako MVP sezonu regularnego. Myślę, że teraz bez tej presji na plecach, zobaczymy dobry basket w jego wykonaniu. Jak dobry? To dobre pytanie. Póki co, gra na poziomie 28/5/5. Dlaczego nikt o tym nie mówi? Gra lepiej, niż rok temu, kiedy (prawie) wszyscy trąbili, że jest najlepszym koszykarzem tej planety. Opowiedzcie o tym znajomym. Nagłówki gazet kradną w dzisiejszych czasach krzykacze a nie ci, którzy na to zasługują. Szwajcarski scyzoryk Draymond Green przystępuje do Finałów z czystym kontem, jeśli chodzi o faule techniczne, bogatszy o doświadczenia sprzed roku. Czy ktoś pamięta, że Dray w ostatnim meczu tamtych Finałów zaliczył 32 punkty, 15 zbiórek, 9 asyst i 2 przechwyty? Spodziewam się dobrych rzeczy z jego strony. Jak analizuję jego wywiady z ostatnich kilkunastu miesięcy, to w głowie rysuje mi się obraz bardzo inteligentnego gościa, z jeszcze większymi ambicjami. Jeśli kolegom uda się utrzymać jego emocje na wodzy, to możemy być świadkami serii Greena na poziomie MVP na obu końcach parkietu. Nie twierdzę, że je dostanie, ale twierdzę, że może być dla Warriors kotwicą w obronie i zapłonem w ataku.


Stawiam na Cavs choć wcale się nie zdziwię jak za kilkanaście dni Steph, Dray, K.D. lub Klay wezmą moją analizę i pięknym łukiem wrzucą ją do kosza na śmieci.
Coach Lue ma całą rotację zdrowych i utalentowanych zawodników do dyspozycji. Może zrobić na boisku takie szachy, że Garri Kasparow da kciuk w górę.
Kerr/Brown też mogą zrobić szachy i dlatego powinniśmy wiele obiecywać sobie po tej serii. Pamiętasz jak lata temu w NBA Live dwa tysiące coś tam, ustawiałeś obrońców na środku, żeby nabić im zbiórek, centrów na rozegraniu, żeby nabić im asyst? Ja pamiętam. I wiesz co? Dożyliśmy takich czasów, że to dzieję się naprawdę! Basket totalny z zacierającymi się pozycjami, z wymiennością obowiązków i funkcji. To się kiedyś przeje i znów po latach wrócimy do big-ballu, lub raczej tradycyjnego ballu, tak myślę. Ale teraz, póki co, cieszmy się tym. Cieszmy się tymi Finałami. Za dwa tygodnie będzie po sezonie a do października będzie bardzo długo.

Chciałbym zobaczyć przynajmniej sześć, a najlepiej siedem dobrych meczów. NBA w tym sezonie stała się ligą dwóch prędkości. Te dwie ekipy, które zostały na placu boju, są przedstawicielami tej najwyższej prędkości. Póki, co, obie ekipy rozstrzeliwują swoich rywali. Ofensywne ratingi Cavs wskazują, że takiego ataku nie miał nikt w play-offach od 40 lat. Atak Warriors też jest klasowy. Na przestrzeni kilku minut są w stanie robić swoje zabójcze runy. Nie sądzę jednak, żeby w Finałach przez całą serię obie ekipy chciały iść na wymianę. W końcu ktoś zacznie bronić. I ten ktoś zostanie mistrzem NBA.

„I don’t have a dog in that fight,” – jak to mówią Amerykanie. Nie kibicuję nikomu w tej serii. Chcę zobaczyć dobry basket. Niech wygra lepszy. Ale jeśli mam być szczery, to nadal uważam przejście Duranta do Warriors za coś nie do końca dobrego dla sportu. Zawsze podkreślam, że sport uczy, może być inspiracją. Nie każdy spełni marzenia o grze w NBA ale każdy może w tej lidze znaleźć okruch siebie, analogie do własnych historii. Może masz dom do pomalowania (porzeczki do posadzenia), egzamin do zaliczenia, przed sobą trudną rozmowę o czymś ważnym. Te mecze o 4 rano możesz wziąć jako inspirację, naukę, możesz zrobić z nich coś dobrego dla siebie. To więcej, niż koszykówka, to więcej, niż sport. Tyle wielopoziomowości, tyle historii do opowiedzenia. Przejście gracza z TOP3 ligi do drużyny, która wygrała 73 mecze, która była o kilka posiadań od tytułu, która pokonała jego byłą ekipę, było obraniem łatwiejszego kursu. Mimo, że każdy z potencjalnych tytułów Warriors będzie trzeba jeszcze wybiegać. Całe to gadanie, że przecież ludzie zmieniają miejsca pracy i idą tam, gdzie im lepiej w odniesieniu do sportu jest po prostu bzdurą. Zawodowy sport to nie jest zwykłe miejsce pracy. Czy u Was w biurze rozmawia się się o księgowych, informatykach, sprzedawcach – you name it – którzy pracowali przed Wami? Odwołujecie się do historii Waszych stanowisk, czy ludzie kupują krawaty, buty, koszule takie, jak Wy nosicie w pracy? Śmiem twierdzić, że nie. A skoro nie, to nie opowiadajcie mi, że Kevin zrobił zwykły biznesowy ruch.

Ale to tylko dygresja. Jeśli Durant zagra świetną serię, będę pierwszym, który Ci o tym doniesie.   

Cavs w sześciu… 

W nagrodę, że dojechaliście do końca tego tekstu, bonus w postaci zdjęcia ze mną w roli plantatora białych porzeczek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.