Złoty Stan

Cienka jest linia między pewnością siebie, wiarą we własne umiejętności a zarozumiałością i buńczucznością. Podobnie rzecz ma się z geniuszem i szaleństwem. W Oakland przekroczono już obie granice… niestety nie w tę stronę, z której możnaby być dumnym.
Kiedy Warriors niespełna dwa lata temu zaskoczyli koszykarski świat bijąc (jako "ósemka") murowanego faworyta rozgrywek zespół Mavs zdawało się, że na naszych oczach rodzi się kolejna obok Lakers, Spurs czy Mavs siła na zachodzie, która w najbliższej przyszłości rozdawać będzie  karty w NBA. Kilkanaście miesięcy później mało kto pamięta wspaniałe chwile bo w Golden State znów wszystko wraca do "normy". Mizernej normy.
Wyjście od pierwotnego założenia, że w koszykówce wygrywa ta drużyna, która rzuci więcej punktów niż rywale w przypadku tej ekipy to parkietowe samobójstwo. Ultra ofensywna, przyjemna dla oka koszykówka w obronie jest bezbronna jak noworodek i regularnie rozbijana na czynniki pierwsze nawet przez zespoły, których normalnie nikt nie posądziłby o parcie na kosz rywala. Od czasu do czasu "Wojownicy" Dona Nelsona sprawiają niespodzianki bijąc Lakers, Spurs czy Celtics by przez kilka, kilkanaście kolejnych wieczorów dostawać bolesne lekcje koszykówki od ekip, które wybitne w swoim fachu nie są.
Na papierze to zespół obrzydliwie bogaty w talent. Stephen Jackson, Monta Ellis, Corey Maggette, Kelenna Azubuike to zawodnicy, którzy regularnie i seriami mogą zdobywać punkty. Jeśli dodać do tego nieobliczalnego strzelca Anthony’ego Morrow’a, podkoszowego Anthony Randolph’a i ostatnio pozyskanego z draftu Stephena Curry to aż dziw bierze jak o takiej ekipie mówić można w kontekście kryzysu, zmarnowanej szansy, nieudanego eksperymentu. Otóż można. Bo znaków zapytania jest co najmniej kilka.
Stephen Curry (21 lat) – wysoki siódmy numer tegorocznego draftu. Syn byłego ligowca Dell’a Curry, uchodzi za świetnego strzelca. Na uniwersytecie Davidson zdobywał w ostatnim sezonie blisko 30 punktów w każdym meczu. W lidze letniej nie było już tak różowo. Stephen musiał zadowolić się zaledwie 37% skutecznością z gry. Nie przeszkodziło mu to w tym by kilka tygodni temu wypalić, że już kilka lat temu był pod każdym względem gotowy do gry w NBA. Ostanio dumnie zapowiedział, że zostanie Debiutantem Roku.
A piłka jest tylko jedna.
Monta Ellis – kieszonkowy obrońca, świetny strzelec. Niestety dla zespołu cierpiący na syndrom Allena Iversona z początków jego kariery. Kiedy piłka wpada wszystko jest OK ale kiedy raz, drugi obrońcy sprowadzą go na ziemię on za wszelką cenę chcę udowodnić im, sobie, że jest w stanie zdobywać punkty zawsze i wszędzie, przeciwko każdemu. Dziś podczas "Dnia Dla Mediów" wypalił, że nie wyobraża sobie… wspólnej gry z Currym biorąc pod uwagę, że obaj grają podobnie, obaj nie imponują warunkami fizycznymi. Możnaby rzec "no to nieźle się zaczyna". Sezon jeszcze nie ruszył a tu już ferment w tym cieście.
A piłka tylko jedna.
Stephen Jackson – "Kapitan Jack" to kontrowersyjna postać na parkietach NBA. Z jednej strony mistrz z San Antonio Spurs, przyzwoity obrońca, świetny strzelec o wysokim koszykarskim IQ z drugiej zaś krnąbrny w prowadzeniu, sprawiający kłopoty wychowawcze wszędzie tam gdzie się pojawiał. Niechlubny bohater bijatyki w Detroit jakiś czas temu wypalił, że nie chce już grać w "Złotym Stanie".
"A piłka jest tylko jedna." W tym zdaniu zawiera się coś na co warto zwrócić uwagę obserwując dalsze losy "Wojowników". Kiedy w zespole nie ma tzw."chemii" a raczej w Golden State jej nie ma, kiedy nie gra się o coś (o mistrzostwo, o miejsce w play-offs, o rozwój młodych) wtedy gra się dla siebie. Dla własnych statystyk, dla wyimaginowanych mini wyzwań jak wieczne udowadnianie rywalom, że jest się nie do zatrzymania (Ellis), że jest się najlepszym debiutantem (Curry), że wyrasta się ponad zespół, w którym się jest (Jackson). Gra dla siebie nie dla zespołu, toczenie wewnętrznych walk nigdy nie przynosi niczego dobrego dla klubu. Wiedzą o tym doskonale rządzący w "Złotym Stanie" a dzięki swoim asom spalają się w blokach na długo przed startem sezonu. Przemilczeć? Sprzedać któregoś z nich? Iść dalej? Czasem decyzje są szaleńczo genialne a czasem genialnie szalone. Czasem ktoś z powodzeniem ośmieli się sięgnąć po chwałę i miejsce w historii jak po swoje a czasem zmuszony jest cofnąć zranioną dłoń i na zawsze zostać zapamiętanym nie za czyny lecz za słowa. Ile złota jest w złocie z Golden State a ile w nim zwykłego pirytu?

Gtom400_medium

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.