Będąc jeszcze w Polsce nawiązałem kontakt z panem Liang Bingiem – komisarzem FIBA i szefem sędziów w Singapurze. Pomyślałem – upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu czyli będąc w podróży zobaczę, dowiem się jak gra się w kosza po tej stronie świata. Napisałem mu kim jestem, kiedy będę w Singapurze, na co on w bardzo miły sposób odpisał – jak już będziesz to zadzwoń. No i zadzwoniłem. Pan Bing zaprosił mnie na obiad i na dwa mecze – II i I ligi. Rozmawialiśmy o koszykówce u nas i u nich, omawialiśmy pojedyncze akcje z oglądanych spotkań. Fajne jest to, że ludzie basketu rozmawiają językiem basketu. Była taka sytuacja, pan Bing spojrzał na mnie chcąc poznać moją reakcję, ja wykonałem delikatny ruch palców wskazujących wokół siebie, on kiwnął głową, że uważa tak samo (traveling czyli kroki)….. Tymczasem zaawansowany wiekiem mężczyzna delikatnym ciosem kung fu trącił moje lewe ramię i powiedział – „No, no, no. It’s a faul. He pushed him with his right hip and that’s why he traveled”. A potem zaczął mówić coś (prawdopodobnie to samo) po chińsku w stronę pana Binga. Na rozładowanie atmosfery w przerwie meczu przyniósł mi azjatycki napój w żółtym kartoniku. Zgoda? Zgoda…
Jeśli reklamuje to M.J. to:
a) musi być dobry produkt.
b) dobrze zapłacono.
Coach Bing Carter Sung…
to ten autentyczny, azjatycki napój pojednania
na ostatnim zdjęciu azjatycki Krzysiek Ibisz…