W niedzielną noc Rockets grali u siebie z Lakers. Już w pierwszej kwarcie tego starcia doszło do czegoś takiego:
Rozśmieszyło mnie to na tyle, że postanowiłem poświęcić temu incydentowi trochę czasu i parę słów. Zacznę od tego, że bliźnięta Morris są pozerami, którzy zgrywają twardych. O Marcusie pisałem, jak robił z siebie pajaca w bańce. Najwyraźniej Markieff nie chciał pozostawać w tyle. Do Houston przywiózł swój pompon klauna.
Skasowawszy lewym łokciem Davida Nwabę, ułamek sekundy później sam został skasowany, również lewym łokciem, przez DeMarcusa Cousinsa. Najzabawniejsze w tej sekwencji jest to, że dzieje się ona tak szybko, że niewidzialna ręka rynku nie mija sekunda, a popychający zostaje popychany. Kto lewym łokciem wojuje, ten od lewego łokcia ginie. Dalej jest nie mniej zabawnie. Siedzący na pakiecie przez moment Morris robi szybki rachunek sumienia. Wie, że jako farbowany twardziel, nie może tego tak zostawić. Docenić również trzeba moment skradania się do pchnięcia, po którym następuje kumulacja uwolnionej energii. I tu jest najlepsze. Po skupionym na podnoszeniu Nwaby (Nwabę, Nwaby, o Nwabie – David zdziwiłby się, jakby mu pokazać polską odmianę jego nigeryjskiego nazwiska) Cousinsie, pchnięcie Morrisa spłynęło jak po kaczce. A był przecież na wykroku, więc mógł się przewrócić. Dalej, jak w klasycznym starciu pod siatką w meczu siatkówki – „czekaj, ty śmieciu, masz szczęście, że dzieli nas siatka, bo tak to bym ci zaj..bał.” Cousin odchodzi, Morris trybi. W okolicach 23-24 sekundy nagrania, zdaje mi się, że wykonuje gest w stylu „no dobrze, to zapraszam do bicia” co wynosi poziom zabawności tego nagrania na kolejny poziom. Równie śmieszne jest, że gdyby Morris faktycznie chciał wejść w fizyczną interakcję z Boogie’m, to na przeszkodzie nie stało absolutnie nic. Na początku owszem, dwóch gości go przytrzymywało, ale później zarówno Harrell jak i LeBron trzymali go już tylko siłą sugestii.
Nie znam historii dorastania bliźniąt Morris, nie znam ich „zaplecza”, nie wiem czy ta ich pozorowana twardość, to pokłosie jakichś niewyleczonych kompleksów, potworów z przeszłości, z którymi muszą walczyć co wieczór kładąc się spać. Nie wiem. Ale wiem, że jakby chcieć podzielić ludzi ze względu na twardość, to ci (ludzie) dzielą się na tych, którzy są twardzi i nikomu nie muszą niczego udowadniać. Są też tacy, jak bliźnięta Morris, którzy twardzi nie są, ale tak chcą być postrzegani. I to jest problem tych ludzi, bo szukają choćby najmniejszego pretekstu, żeby pokazać otoczeniu, jak są twardzi. W domu, przed lustrem, sami dobrze wiedzą, jaka jest prawda. Są też tacy, którzy mają gdzieś ten podział. Ten podział w odniesieniu do ludzkiej twardości ma zapewne dużo więcej podgrup, ale zostawmy to.
Jak już jesteśmy przy DMC, to jest okazja, żeby przypomnieć mój własny „incydent” z nim. Miało to miejsce podczas Mistrzostw Świata w Hiszpanii, w 2014 roku. Latem będzie już siedem lat (!) od tego przepięknego wyjazdu, podczas którego udało mi się zrobić bardzo dużo rzeczy z kadrą Stanów Zjednoczonych. Była to moja ledwie trzecia impreza z dziennikarską akredytacją. Bardzo miło wspominam tamten czas w Bilbao i Barcelonie.
W tej historii żaden z nas nie potrzebował drugiemu pokazać swojej twardości. Obaj znamy swoją wartość.
Było to tak:
„Chodziłem sobie wokół parkietu. Zdjęcie tu, filmik tam. Parę słów z tym, kilka zdań z tamtym. DeRozan, Cousins, Davis i Gay byli już po treningu. Rozmawiali, przebierali się i szykowali do wyjścia. Pomyślałem, że będzie fajne zdjęcie. DeMarcus Cousins miał jednak na ten temat inne zdanie…
“F!@#$%, co ty robisz?” – spytał wyraźnie zdenerwowany, cały czas na mnie patrząc i coś mamrocząc pod nosem.
“My się tu przebieramy, a ty robisz zdjęcia.” – dodał Davis i w tym samym momencie zdjął spodenki – chcąc, nie chcąc – ujrzałem go takim, jakim matka wydała go na świat. Nie wiedziałem do końca o co im chodzi, chciałem zrobić zwykłe zdjęcie, na którym będzie czterech kadrowiczów naraz. Bynajmniej nie polowałem na goły tyłek Davisa. Postanowiłem oczyścić atmosferę.
“DeMarcus. Możesz zobaczyć sobie to zdjęcie, jeśli chcesz. Jak nie będzie ci pasować, to je skasujesz.” – powiedziałem bo chciałem, żeby sprawa była jasna.
DMC wziął aparat…
“Nieee. Zdjęcie jest OK. Sorry. Dostałem smsa od żony. Myślałem, że chcesz zrobić zdjęcie i potem będziesz chciał to czytać. Nie ma problemu. Pooglądam sobie twoje zdjęcia OK?” – zapytał.
“Oglądaj sobie.” – odpowiedziałem i zacząłem zastanawiać się czy to dzieje się naprawdę. Zainteresował się. Przejrzał zdjęcia z Mistrzostw. Dojechał do prywatnych.
“To twoja dziewczyna?” – spytał wskazując na zdjęcie, na którym faktycznie była moja dziewczyna.
“Tak” – odpowiedziałem.
Pokiwał głową… Dalej były fotki z Ice Bucket Challenge. Środkowy Kings zaśmiał się widząc je po czym oddał mi aparat.
Morris faktycznie bezsensownie i przesadnie faulowal i instant karma jaka spotkala go z rak Cousinsa byla jak najbardziej zasluzona i zabawna, wrecz poetycka. Natomiast cala ta narracja, jaka stworzyles, aby uzasadnic teze, ze Morris jest 'udajacym twardziela pozerem’ nie trzyma sie kupy i bardziej zdradza to, ze z powodow, ktore zreszta opisales pozniej, odczuwasz sympatie do Boogiego i nie lubisz Morrisa za zbyt brutalna gre (co czasami rzecywiscie mozna mu zarzucic) .