Dwa słowa na temat Meczu Gwiazd 2021 i konkursów

Zwykle na obiad jadam mięso z ziemniakami. Do tego coś z warzyw, takich podstawowych. Wiesz, jakiś pomidor, ogórek (świeży bądź kiszony). Do tego jakaś prosta zupa z pomidorówką i pieczarkową na czele. Więc może i tak, może i mam niewyszukany smak, ale podobał mi się All-Star Weekend 2021. Skills Challenge, trójki, wsady, sam mecz, wszystko. Nawet to narzekanie z internetu mi się podobało. Wiesz dlaczego? Bo przynajmniej mam do czego się odnieść w tym tekście. Więc serdecznie dziękuję za inspirację i zapraszam. Poniżej trochę moich spostrzeżeń, przemyśleń na temat wydarzeń z ostatniej nocy w Atlancie. No i oczywiście trochę krytyki na krytykę. Znasz mnie.

 

Skills Challenge:
Ten konkurs nie elektryzuje i nie dzieli Polaków internautów. Podoba mi się w nim to, że jest żywą ekspozycją tego, jak dobrzy technicznie są obecnie podkoszowi zawodnicy w NBA. Precyzyjne podania, kozioł, rzut z dystansu. To jest coś. I tyle.

Trójki:

Świetne było to, że o zwycięstwie Stepha decydował ostatni rzut. Świetne też było to, że Mike Conley postawił wysoko poprzeczkę. Steph musiał pobić jego 27 punktów. Pamiętam, jak lata temu, Steve Kerr mówił, że lepiej jest być pierwszym i rzucać z czystą głową. Liczby przed oczami rozpraszają. Steph je miał i może przez to dość średnio zaczął. Potem się rozkręcił. I to jak!

Konkurs wsadów:

Ten konkurs rokrocznie rozpala, dzieli, rozczarowuje, frustruje. Co tam wolisz. Więc zostaniemy przy nim na moment. Na dzień dobry, Cassius Stanley robi bardzo dobry wsad pod nogą, a co ważne robi to w pierwszej próbie. Dalej Obi Toppin też pod nogą, z tym że z kozła, też w pierwszej próbie, robi wsad, którego nie pamiętam w konkursach NBA. Na koniec pierwszej kolejki Anfernee Simons (193 cm wzrostu) ściąga piłkę z wysokości 12 stóp, czyli 365 cm! Mówisz słabo? OK. Następnym razem, jak pójdziesz na boisko, to podejdź pod kosz i zobacz sobie, gdzie mniej więcej to jest. Później rozejrzyj się wśród znajomych, 193 centymetry wzrostu, to nie jest nie wiadomo co, pewnie masz wyższych znajomych. Potem dodaj sobie to wszystko – gość niewiele wyższy od nieimponująco przeciętnego wzrostu, ściąga piłkę z pi…ych 12 stóp! Jeśli dla Ciebie to jest nic, to ja nie wiem.
W następnej kolejce Stanley rezygnuje ostatecznie ze swojego planu A i wykonuje coś rezerwowego. Tak, to akurat nie było mocne, jak na konkurs. Dalej Simons nawiązuje do legendarnego konkursu z roku 2000 i wykonuje wsad, wtedy wykonany przez (o 10 cm wyższego) Tracy’ego McGrady’ego. Nie mówię nie. Później Toppin skacze ponad Julisem Randle’em oraz swoim ojcem. Owszem, wsparł się na ramieniu kolegi z Knicks, ale całokształt zły nie był. I bardzo proszę nie wyjeżdżać mi tu z tym, co o tym sądzą profesjonalni dunkerzy i jak oni by to ocenili. To jest konkurs w ramach ligi NBA, OK? W finale Toppin daje wsad pod nogą, a wybija się o długość buta za linią rzutów wolnych. Nie mogę być zły na ten wsad. W odpowiedzi Simons, w pierwszej próbie, wypuszcza piłkę bardzo wysoko, potem łapie ją i wkłada, gdy jego głowa jest na wysokości obręczy. Z kanapy nie spadłem, ale też nie ziewałem.
Tych, którzy plują na ten konkurs i twierdzą, że nic się w nim nie wydarzyło, odsyłam do mojego poradnika: „Prześledźcie sobie historię Weekendów Gwiazd z ostatnich dwóch dekad. Sprawdźcie które z nich zapisały się złotymi literami w kronikach ligi. Zrobię to za Was – Był to rok 2000 i Vince Carter, oraz rok 2016 i Zach LaVine oraz Aaron Gordon. Tylko tyle? Tak, tylko tyle. Na przestrzeni ostatnich 20 lat widzieliśmy tylko dwa konkursy wsadów, które w całości stały na historycznie wysokim poziomie. Między rokiem 2000 a 2016 było jednak dość sporo wsadów, które zapamiętaliśmy pojedynczo. Sporo z nich mogło gdzieś Wam umknąć w gąszczu narzekania i marudzenia na te, które faktycznie najlepsze nie były. Więc tak historycznie, logiczne, w oparciu o rachunek prawdopodobieństwa, Wasze nastawienie, oczekiwania, że co roku będą dziać się cuda, jest bardzo, bardzo naiwne.”
Mam rację? Pytam retorycznie, bo wiem, że mam. Tegoroczny konkurs nie zapisze się złotymi literami w kronikach NBA, ale były w nim ze 2-3 wsady, które spokojnie mogą reklamować tę imprezę w latach przyszłych. Ostatnie zdanie na temat konkursu wsadów – śmieszą mnie głosy, że niby formuła się wyczerpała. Jaka formuła? Facet ma wziąć piłkę i zadunkować. Jedni robią to lepiej, inni gorzej. Na tym to polega. Jaka formuła?

Mecz Gwiazd:

Rzeczy, które podobały mi się minionej nocy:

– Sekwencja dwóch alley-oopów. Najpierw Chris Paul do Stepha, chwilę później Steph do CP3.

– Dwie następujące po sobie trójki z połowy Damiana Lillarda, a za chwilę Stepha Curry’ego.

– Jaylen Brown kontra Jayson Tatum w jednym z posiadań. Mała rzecz, a jednak dała trochę uśmiechu. Przynajmniej mi, ale wiesz, ja się zachwycam byle czym.

– Lillard i Steph i ich strzelanina.

– Uśmiechnięci Jokic, Giannis, Luka i inni. Tyle naturalnej radości z grania w koszykówkę. Tyle się mówiło o tym, że gracze są oburzeni, że nie chcieli, żeby ASG odbył się w tym roku, że Silver i liga bezdusznie idą na kasę i nie słuchają swoich gwiazd. Jeśli zawodnicy aktorsko grali tego wieczoru, jeśli te uśmiechy, to były tylko maski, to robili to dobrze. Ja się dałem nabrać.

– 16/16 z gry Giannisa w tym 3×3 zza łuku, plus uśmiech przez cały wieczór. Podoba mi się u niego to, że ma w sobie coraz więcej luzu i dystansu do koszykówki i do tego, co robi. Nie znam go osobiście, wnioskuję po wywiadach i mowie ciała.

Mało? Może i mało. Ja nie liczyłem na monumentalne przeżycia. Może dlatego się nie zawiodłem. Gdyby się jednak wydarzyły, to potraktowałby je jak niespodziewany bonus. Może to jest klucz? Zamiast narzekać i krytykować, wyławiam to, co było pozytywne i ciekawe? Pomyśl o tym.

Rzeczy, które mi się nie podobały:

No, ale trochę pobronić, to mogli. Żartuję. Mam tutaj mały apel, a przy okazji wskazówkę, jak podchodzić do Meczów Gwiazd. Apel swój kieruję szczególnie do fanów 30+ (do których sam się zaliczam, jeśli chodzi o pesel), którzy pamiętają legendarne Mecze Gwiazd z 90′ i chętnie dzielą się tymi wspomnieniami. A może byście tak przestali brzmieć, jak stare dziady? Każdego roku ta sama zdarta płyta. Odsyłam raz jeszcze do mojego poradnika: ”Żal mi fanów NBA wychowanych na lidze lat 90′ poprzedniego wieku, którzy nie mogą przestać żyć przeszłością. Kiedyś 24 gwiazdy w jedynym miejscu, to faktycznie było coś. Dziś w ligowym meczu topowych drużyn, możemy zobaczyć z dziesięciu obecnych, lub byłych All-Starów. Więc siłą rzeczy nieco inaczej patrzymy na skupiska gwiazd. W czasach, kiedy możemy śledzić każdy ich ruch. W czasach, kiedy mamy całodobowy dostęp do ich platform społecznościowych, tracimy gdzieś tę mgiełkę tajemniczości, która towarzyszyła tamtym gwiazdom. Być może znakiem czasów jest też to, że obecne gwiazdy bardziej, niż skoczyć sobie do gardeł na pakiecie w niedzielnym meczu o nic, wolą wspólnie poimprezować przez te 2-3 dni, a widowisko kończące weekend, przejść przede wszystkim bez kontuzji, małym nakładem sił. Nie mam o to do nich żalu. Moje życie nie zyskałoby, gdyby Mecze Gwiazd stały pod znakiem obrony. Tak samo, jak niczego nie tracę w związku z tym, że w gruncie rzeczy sprowadziło się to rzucania z dystansu i luźnego dunkowania. I don’t care!” Koniec cytatu.
Dodatkowo wyjaśnię Wam, na czym to zjawisko polega. Byliście piękni i młodzi. Nic Was nie bolało. Mecze NBA, to była dla Was magia. Tym bardziej pożądana, bo dostępna tylko w ograniczonym zakresie. Myślicie o tamtej NBA, automatycznie wracacie do beztroskiego dzieciństwa. Tak to działa. Dla dzisiejszych dzieciaków obecna NBA, to taka sama magia, jaką była ona dla was 25 lat temu. Nie psujcie im tego. Wam nikt tego nie psuł.


Sprawy techniczne
:

– Fajne było, że zawodnicy biorący udział w konkursach, mieli kontakt i wsparcie od gwiazd czekających na mecz. Wszyscy byli razem, a to tworzyło fajną atmosferę. I to było wyjątkowe, bo nigdy wcześniej w takim kształcie się nie wydarzyło i pewnie już się nie wydarzy, gdy wrócimy do normalności.

– Nie jestem znawcą realizacji filmowej, więc nie wiem, jak to się fachowo nazywa, czy w ogóle ma to jakąś swoją nazwę, ale zauważam, że NBA od jakiegoś już czasu eksperymentuje z kamerami. Podczas imprezy w Atlancie było to bardzo dobrze uwypuklone. Chodzi o to, że gdy jest najazd na jakiegoś zawodnika, na przykład gdy szykuje się do wsadu, albo odbiera nagrodę, to ostrość jest tylko na nim, a tło jest delikatnie rozmazane. Jak dla mnie, jest to świetny efekt. Wszystko zaczyna wyglądać, jak z gry komputerowej. Podejrzewam, że NBA będzie iść w to jeszcze mocniej, bo to daje nowy wymiar oglądania meczów.

– Podobały mi się łączenia z zawodnikami będącymi bezpośrednio w centrum wydarzeń. Steph z ławki rezerwowych w czasie meczu, LaVine tuż przed swoją kolejką w konkursie trójek.

– W skali ogólnej, bardzo podoba mi się, że już na stałe podczas Meczu Gwiazd będzie się upamiętniać Kobe Bryanta. MVP jego imienia, to świetny pomysł. Ale chciałbym zobaczyć usprawnienie, jeśli chodzi o liczby w samym meczu. Dodajemy 24 punkty drużynie wygrywającej i gramy do uzyskanej liczby, bez czasu w kwarcie. OK, ale ma to sens tylko wtedy, gdy mecz jest wyrównany. Minionej nocy za bardzo nie miało. Może więc przegrywającej drużynie dodać też osiem punktów? Albo jakoś inaczej pokombinować z 8 i 24.

I to tyle ode mnie. Życzę wszystkim więcej uśmiechu, więcej pozytywnego myślenia, mniej narzekania. Pozdrawiam!


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.