George Hill trafił pierwszy, spudłował drugi rzut wolny na 4.7 sekundy przed końcem IV kwarty. Piłkę w ataku zebrał J.R. Smith i bezpiecznie wykozłował ją poza linię rzutów za trzy punkty. Problem w tym, że Cavs nie prowadzili jednym punktem, jak sądził, jak sądzę, Smith. Po 48 minutach mieliśmy na tablicy świetlnej wynik 107:107, co oznaczało, że już na dzień dobry zobaczyliśmy dogrywkę. 4.7 sekundy to kawał czasu. W NBA czasem jest to wieczność. Cavs mogli wziąć czas, rozrysować coś, lub po prostu oddać piłkę w ręce LeBrona. Ale przecież możesz mieć też żal do George’a Hilla, że nie trafił drugiego rzutu wolnego, który dałby Cavs faktyczne prowadzenie, nie tylko takie w myślach. Możesz też mieć żal do coach Lou, że błyskawicznie nie wziął czasu. Z pozycji kanapy rzeczy i sytuacje wydają się łatwiejsze, niż w rzeczywistości są. Ciężko powiedzieć, co działo się w głowie Smitha. Nie będziemy do niej wchodzić. Na jednej z powtórek widać wyraźnie, jak mówi do LeBrona „I thought we were ahead.” Na konferencji prasowej zaprzeczył jednak tym słowom. Twierdził, że znał wynik, że nie chciał ryzykować rzutu przy K.D. bo ten miał na koncie cztery bloki. Czyli, że znał statystyki rywali, a nie znał wyniku. Aha.
Po tym, jak LeBron dał Cavs dwupunktowe prowadzenie, akcją 2+1, na 50 sekund przed końcem IV kwarty (104:102), miała miejsce sekwencja trzech zdarzeń z najczarniejszego scenariusza ekipy z Ohio. Wystarczyło, żeby ustrzec się jednej z nich, a zwycięstwo na piekielnie trudnym parkiecie w Oakland, mogło stać się faktem.
Poza zaćmieniem Smitha, wcześniej, rzecz jasna, swój drugi rzut wolny spudłował Hill. Mimo, że trafienie, dałoby Cavs prowadzenia najmniejsze z możliwych, to do obronienia go, trzeba było ustać w obronie mniej, niż 5 sekund.
Trzecie zdarzenie, to sytuacja, której, przyznam, wcześniej nie widziałem, albo nie pamiętam, że widziałęm. Penetrujący pod kosz Kevin Durant, wpadł na stojącego pod koszem LeBrona. Po chwili zawahania, sędzia Ken Mauer zagwizdał faul w ataku. Tony Brothers był przeciwnego zdania. W jego oczach, to James popełnił faul. Sędziowie skorzystali z prawa do video review, by sprawdzić czy stopy LeBrona nie dotykały półkola. Nie dotykały. Dowiedzieliśmy się, a przynajmniej ja się dowiedziałem, że przy tej okazji, sędziowie mają też prawo zmienić decyzję z parkietu, jeśli chodzi o sam faul. I zrobili to. Zamiast piłki dla Cavs, po ofensie, K.D. stanął na linii rzutów wolnych i trafił w obu próbach. Szkoda, że przy okazji bardzo dobrego meczu w Finałach, musimy rozmawiać o sędziach. Steve Javie, były sędzia NBA, na gorąco, w czasie transmisji, ocenił sytuację jako ofens. I tak to powinno zostać. Nie dla Cavs, nie dla LeBrona, a dla samej gry. Kropka. Moglibyśmy każde zdarzenie z parkietu oglądać w zwolniony tempie, rozkładać każde drgnienie mięśni zawodników na czynniki pierwsze i wydawać sprawiedliwe (?) decyzje. Nie. Tak to nie działa. To nie służy grze. To nie służy nikomu. Cała idea Video review, w założeniu, to coś bardzo pomocnego i pożytecznego. Problem w tym, że z sezonu na sezon, kompetencje, zakres jurysdykcji, tegoż narzędzia, rozrosło się do przerażających rozmiarów. Zapis, z którego sędziowie skorzystali, wszedł w życie w sezonie 2012-13. Przez ten czas skorzystano z niego ledwie dziesięć razy. W koszykówce FIBA, którą często krytykujemy za swoją skostniałość jeśli idzie o interpretacje zdarzeń i czucie gry, gdy dwóch sędziów ma zgoła sprzeczne opinie co do konkretnej akcji, alternatywą, w przypadku braku porozumienia jest jump ball czyli strzałka. W NBA, gdzie jump ball, to nadal prawdziwy jump ball, może takie, najprostsze rozwiązanie by się sprawdziło, przecież takie sytuacje należą do rzadkości. Ale nie chciałbym, żeby ten blog stał się kącikiem sędziowskim.
Zdewastowani w sferze mentalnej Cavs, (tak myślę – ja bym był, chyba) nie mieli szans w dogrywce. Ciekaw jestem z jakim nastawieniem, z jak czystymi głowami podejdą do drugiego starcia w tej serii. Bo to był bardzo dobry mecz w ich wykonaniu. Pytanie czy ten wyższy bieg będzie ich normą Finałach czy była to jednorazowa noc, którą tym bardziej trzeba było wykorzystać.
Przed rozpoczęciem serii, przeczytałem sobie wszystkie swoje relacje z Finałów, z trzech ostatnich lat. Zazwyczaj, szczególnie przy przegranych meczach, miałem jakieś ale do gry LeBrona. Czasem, jak na moje oko, był zbyt pasywny, czasem za bardzo próbował używać swojej fizyczności, co kończyło się brakiem świeżości w końcówkach meczów, czasem zbyt zawierzał swojemu rzutowi, czasem kolegom. W tym meczu był profesorem koszykówki. W ogóle w całych tych play-offach nim jest. Był taki moment w III kwarcie, kiedy miał już ponad 30 punktów, na ledwie 13 rzutach z gry. Jego poziom rozumienia, czytania gry, brania z nej tyle, ile daje mu obrona rywali, zarządzanie własną energią, to jest już jordanowski poziom z drugiego 3peat. 51 punktów (19/32), 8 zbiórek, 8 asyst, 1 przechwyt i 1 blok. Był to zaledwie szósty w historii NBA, 50-punktowy mecz w Finałach. Pierwszy, w przegranym meczu. Pierwszy od 1993 roku, kiedy Michael Jordan wrzucił Phoenix Suns Charlesa Barkley’a aż 55 punktów. Był to najlepszy w ataku występ LeBrona w postseason. Był to jednocześnie jego siódmy występ 40+ w Finałach. Więcej tego typu występów (10) ma tylko Jerry West. Jordan miał sześć tego typu meczów. Był to też ósmy mecz 40+ LeBrona w tych play-offach. Nikt nie miał lepszego runu. Identyczny, w 1965 roku zaliczył Jerry West. LBJ ma teraz na koncie 109 meczów 30+ w play-offach. Tyle samo, tego typu występów, miał tylko Michael Jordan. Tyle, jeśli chodzi o rys historyczny.
26 punktów, 9 zbiórek, 6 asyst, przechwyt i 3 bloki (a nie 4, J.R.!) zaliczył Durant, ale był to raczej cichy mecz w jego wykonaniu. Na swoją zdobycz potrzebował 22 rzutów (trafił 8). Jego złe zastawienie dało Smithowi zbiórkę w ataku, która mogła być dla Warriors brzemienna w skutkach. Curry i Klay dorzucili od siebie 29 i 24 punkty. Draymond Green znów był szwajcarskim scyzorykiem – 13 punktów, 11 zbiórek, 9 asyst, 5 przechwytów i 2 bloki. Ale znów miał też swoje draymondowskie momenty. Na linii rzutów wolnych stanął LeBron. Green, na znak dezaprobaty faulu (chyba) zaczął robić z siebie szympansa. Jak podziwiam go za czysto koszykarski aspekt jego gry, tak sama jego postać irytuje mnie niemiłosiernie.
Mówiłem Ci, że Kevin Love wróci do tej serii. 21 punktów, 13 zbiórek. A myślę, że może być jeszcze lepiej, bo trafił tylko raz na osim prób zza łuku. Love potrzebuje tego przeświadczenia, że każdy jego ruch nie jest monitorowany i na bieżąco komentowany. On potrzebuje wolnego umysłu. Może takie wejście w serię mu w tym pomoże.
Warriors to już tylko Wielka Czwórka. Ich zadaniowcy przedstawiają w tym momencie bardzo małą wartość. Może za wyjątkiem Livingstona. Bardzo brakuje im Andre Iguodali czyli kogoś, kto pomógłby w rozgrywaniu piłki, kogoś, kto groziłby rzutem z dystansu i wreszcie, kogoś, kto ma historię dobrej gry w obronie na LeBronie.
Cavs nie potrzebują bohaterów, by być w grze z Warriors. Mówiłem o tym od serii z Pacers. Nie możesz liczyć na występy 20+ co wieczór od któregokolwiek z graczy Cleveland, którzy nie nazywają się James, nawet Love’a, ale za to możesz oczekiwać, że mecze będą zmieniać w sztafety, gdzie 3-4 ludzi, na przestrzeni jednego wieczoru, będzie mieć swoje 6-8 minutowe momenty, które będą utrzymywać ich w grze. W tym meczu takim kimś był na przykład Larry Nance Jr, który w 19 minut dał 9 punktów, 11 zbiórek i przechwyt. Może Lou zdecyduje się odkurzyć Hooda, który rok temu miał (uzasadnione) aspiracje, żeby w Jazz wejść w buty Haywarda. Cavs nie są aż tak śmieciowi, jak powszechnie się uważa. Gdy w II LeBron dostał chwilę odpoczynku, jego koledzy wygrali ten fragment 7:5. Niby nic wielkiego, ale jednak
Warriors 124, Cavs 114
W rywalizacji 1:0
Mecz nr 2 w niedzielę.