Happy Birthday Mike!

Dokładnie rok temu, na 52 urodzony Michaela Jordana napisałem tekst, który znajduje się poniżej. Pamiętam, że obiecałem to zrobić, gdy Jordan zbliżał się do okrągłej pięćdziesiątki. Nie wyszło. Tak samo jak nie wyszło też rok później. Nie dawało mi to spokoju. Głowa mi puchła a ci, co pamiętali o obietnicy, nie dawali spokoju. Wreszcie pozwoliłem ujść zebranym myślom.
Zmienia się tylko cyfra, przesłanie jest to samo. Zapraszam…
Oj przepraszam. Zmienia się jeszcze coś. Widziałem GO na żywo! Tylko i aż i z kilku metrów. Tylko i aż kilka minut. Czy wierzyłem, że uda mi się zrobić coś więcej? Tak, wierzyłem. Może niesłusznie ale jestem życiowym optymistą i zazwyczaj tak właśnie podchodzę do zadań i wyzwań stawianych przez życie. Co ma wiseć…

"Dziś 52, na zawsze #23"


Próby pisania krótkich tekstów o
Michaelu Jordanie niosą ze sobą prawie takie samo ryzyko porażki, jak
próby śpiewania utworu Whitney Houston "I Will Always Love You" na
konkursach piosenki. O Jordanie powstały liczne filmy, książki i naukowe
prace więc siłą rzeczy nie sposób zamknąć i wyczerpać tematu w jednym
tekście.

 

Dlaczego Michael Jordan jest najlepszym koszykarzem wszech czasów?

Posłuchaj…

Rozmawiając
o najlepszych graczach w dziejach koszykówki zawsze musimy wziąć pod
uwagę kontekst historyczny i realia panujące w lidze oraz w świecie w
danym okresie. Można mieć uzasadnione obawy czy wielcy zawodnicy lat
40′, 50′ czy 60′ poprzedniego stulecia, poradziliby sobie w dzisiejszej,
szybkiej, intensywnej i atletycznej grze.
Można zastanawiać się jak
obecne gwiazdy NBA dostosowałyby swój repertuar zagrań w ataku w erze
legalnego "hand-checkingu", braku błędu trzech sekund w obronie i kilku
innych z pozoru niewielkich różnic w przepisach i ich interpretacjach. 

Przesuwając
Jordana po osi czasu ligi, możemy być więcej niż pewni, że w każdej
erze dominowałby przynajmniej na takim poziomie, z jakiego go znamy.
Paradoksalnie, czasy w których przyszło mu grać były z wielu powodów
najtrudniejsze dla zawodników o jego charakterystyce i z jego pozycji.

Umieszczając
M.J’a w początkach ligi, przed oczami rysuje nam się wręcz
karykaturalny obrazek wychudzonych, białych chłopaków w szmacianych
trampkach i przyciasnych strojach. Wśród nich on – atleta XXI wieku,
który nie zwykł był żartować w meczach. Średnia na poziomie 60-70
punktów to pułap, od którego musielibyśmy zacząć rozmowę.
Wilt
Chamberlain pojawił się w NBA w 1959 roku. Przez jego dominację
zmieniono wiele przepisów – m.in. zakazano ingerencji w lot piłki w
ataku, nakazano oddawać rzuty osobiste ze stacjonarnej pozycji
(początkowo Wilt wybijał się sprzed linii i większość swoich rzutów
wolnych kończył przy samej obręczy) oraz zmieniono kilka innych rzeczy.
Jordan z powodzeniem też korzystałby z tych możliwości i luk w
przepisach. Po większości spotkań na Jordana czekałaby pod halą policja i
prokuratura z zarzutami znęcania się nad rywalem.

Lata 70′ i
wczesne 80′ to duży krok ligi w stronę biegania, siły i precyzji ale
nadal jest to pułap, na który Jordan patrzy wysoko, wysoko z góry.

Przesuńmy Mike’a do współczesności.

"It ain’t funny. It’s f@#$% too easy."

– powiedział Jordan po pierwszym meczu sezonu 2014-15, w którym zbytnio
nie pocąc meczowego trykotu zdobył 52 punkty z czego 28 z linii rzutów
wolnych.
Żadna wielka dłoń już nie może sobie bezkarnie spocząć na
biodrze penetrującego Jordana. Każdy taki kontakt oznacza faul
obrońcy…a przecież ma ich on do wykorzystania tylko 6 w meczu.
W
czasach Jordana przepisy nie faworyzowały w taki sposób, jak dziś,
gracza z piłką. Zdelegalizowany hand-checking w takim rozumieniu, jakie
znamy dziś, wszedł w życie z początkiem sezonu 2004-05. Trzy lata
wcześniej do oficjalnych przepisów NBA dodano zapis o błędzie trzech
sekund w obronie.
Dziś żaden Ewing, Olajuwon czy nawet toporny Ostertag nie może sobie bezkarnie czekać na lecącego Jordana.
A teraz połączmy jedno z drugim.
Obrońca nie może kontrolować ręką atakującego Jordana, pod koszem nie stoi wielkolud gotowy go skosić.
Wynik?
Come fly with me… i tak w każdym meczu, do znudzenia, ile starczy sił.
W sezonie 1986-87 Jordan oddawał średnio prawie 12 rzutów wolnych w każdym meczu.
W
obecnych rozgrywkach James Harden staje na linii niewiele ponad 9 razy w
meczu (jest liderem w tej klasyfikacji). Niektóre (by nie powiedzieć
większość) z tych fauli, jakie gracz Houston otrzymuje, w czasach
Jordana byłby zupełnie legalną obroną.
I odwrotnie.
Źli Chłopcy z
Detroit byliby naprawdę źli, gdyby przyszło im kryć Michaela w ramach
dzisiejszych przepisów. Wiele fauli wtedy odgwizdywanych jako zwykłe
faule, dziś są faulami niesportowymi. Nie mówiąc już o kontaktach, które
kiedyś były elementem poprawnej obrony a dziś są to przewinienia.
Jordan
byłby sobą w każdej dekadzie istnienia ligi. Byłby za silny, za szybki,
za skoczny, za dobry dla zawodników w pierwszych dziesięcioleciach
istnienia NBA. W obecnych czasach byłoby mu jeszcze łatwiej zdobywać
punkty a krycie go byłoby niczym wejście na K2 w szpilkach.
  
   

Dlaczego drugiego takiego już nie będzie?

Jordan idealnie wpasował się ze swoją karierą w moment
dziejowy. Ze swoim talentem czysto sportowym, nieziemskim atletyzmem,
charyzmą i legendarnym już charakterem zwycięzcy szukającym niemal na
każdym kroku nowych wyzwań.
Liga lat 70′ i 80′ trawiona była
różnego rodzaju kłopotami jej zawodników – z narkotykami, alkoholem,
mało sportowym
życiem nocnym i wieloma innym rzeczami, które rysowały dość ponury i
mało profesjonalny obraz. Poziom organizacji daleki był od znanych dziś
standardów. Wielcy sponsorzy woleli inwestować w baseball, futbol
amerykański czy hokej.
Oczyszczać i ocieplać wizerunek NBA zaczęli Magic Johnson i Larry Bird ale dopiero
pojawienie się Komisarza Davida Sterna i Michaela Jordana podziałało na ligę i jej
wizerunek jak silny środek dezynfekujący.

Jordan
zrewolucjonizował nie tylko grę ale też wszystko to, co było z nią
związane. To on jako pierwszy zrezygnował z obcisłych i bardzo krótkich
spodenek do gry. To on jako pierwszy wniósł nieco kolorytu do meczowego
obuwia. To on jako pierwszy dostał własną linię butów, sygnowanych jego
nazwiskiem. To on i jego koledzy z "Dream Teamu" pozwolili się dotknąć
światu, podejść na wyciągnięcie dłoni w 1992 roku w Barcelonie. Tamten
turniej olimpijski był zjawiskiem, które nie powtórzyło się już nigdy
później i z przyczyn oczywistych nigdy się już nie powtórzy.

Michael Jordan to postać wielowymiarowa – koszykarz, sportowiec
ogólnie, ikona popkultury, Afroamerykanin, człowiek sukcesu, tytan
ciężkiej pracy, biznesmen. Każde z tych wcieleń Michaela możne posłużyć (i posłużyło)
jako materiał na obszerną pracę.


Jordan
miał to szczęście, że jego legenda budowała się głównie przy pomocy
telewizji, prasy i radia. Gdy internet raczkował, on powoli kończył
karierę a jego miejsce w historii było już w zasadzie wyznaczone. To nie
przypadek, że dziś nie ma go na żadnym portalu społecznościowym, prawie
nie pokazuje się przed kamerami, nie komentuje meczów.
Jestem
więcej niż pewny, że gdyby w jego czasach istniał Twitter, to on co
wieczór toczyłby wojnę z wątpiącymi w niego hejterami a na FB
rozprawiałby się ze swoimi rywalami z boiska równie skutecznie jak przy
pomocy piłki, kosza i parkietu. Taki był. Co chwilę z kimś się o coś
zakładał a gdy przegrywał to zakładał się do skutku – żeby tylko wygrać.

Nie mam wątpliwości, że w dobie niemal nieograniczonego dostępu do
informacji, koszykarski świat obiegałyby co raz jakieś wiadomość o
ciemnej stronie jego charakteru. To co, zbudowało go jako zwycięzcę, w
życiu codziennym bywało trudne do dźwignięcia przez otoczenie. Jego
uzależnienie od hazardu (oraz parę innych spraw) nie miałoby szans być
regularnie zamiatane pod dywan.
 

Na
pewno będziemy świadkami narodzin jeszcze wielu wielkich gwiazd NBA,
których kariery zapiszą się złotymi literami w kronikach ligi. Żeby
jednak wejść w jordany Jordna trzeba by było całego splotu sprzyjających
okoliczności, jakie towarzyszyły Jordanowi. Trudno wyobrazić sobie na
jakiej płaszczyźnie miałaby dokonywać się rewolucja. Trudno wyobrazić
sobie, żeby jakiś gracz w takim stopniu, jak Jordan zmienił nie tylko
koszykówkę ale całkiem spory kawał szeroko rozumianej popkultury.
Ery w koszykówce są dwie – ta przed Jordanem i ta po nim.

"The best there ever was. The best there ever will be."
 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.