Manu Ginobili zakończył karierę!

Manu Ginobili kończy karierę! 41-letni Argentyńczyk poinformował na swoim Twitterze, że po 16 latach gry w NBA, wiesza buty na kołku.

„Today, with a wide range of feelings, I’m announcing my retirement from basketball. It’s been a fabulous journey. Way beyond my wildest dreams.” – napisał na Twitterze.

Manu, ćwiczył przez całe lato na obiektach treningowych San Antonio Spurs, tak jakby szykował się do kolejnego sezonu, ale powszechnie było wiadomo, że bardzo mocno bierze pod uwagę zakończenie kariery. Spurs nie naciskali na jego decyzję.

W pierwszej chwili pomyślałem, że muszę napisać coś smutnego o przemijaniu, o upływającym czasie, o tym, że odchodzą ostatni idole mojego, szeroko rozumianego dzieciństwa. Ale zmieniłem zdanie. Zamiast obrażać się na biologię i czas, trzeba po prostu to przyjąć. Prędzej, czy później, to musiało się wydarzyć. Trzeba podziękować Manu za tych 16 świetnych lat w NBA. Nie przesadzę, jak napiszę, że Ginobili zmienił nieco tę grę, tę ligę. Zostawił po sobie coś, co zaczęło żyć własnym życiem i na zawsze już zostanie. Coś, co zaczęli kopiować i udoskonalać inni zawodnicy NBA. Mam tu na myśli coś, co ogólnie nazywają za oceanem euro stepem. Paradoksalnie, w lidze, w której mają bzika na punkcie atletyzmu i pracy nóg, to chudy, biały Argentyńczyk zostawił na zawsze swój ślad. Tak samo, jak pewien Niemiec ze swoją wariacją na temat rzutów z jednej nogi.

„Może nie zdajesz sobie sprawy z tego, że jak ogolisz Hardena, to tam pod tą brodą znajdziesz Manu. Manu był Hardenem przed Hardenem. Albo, jak wolisz, Harden to czarna, nowocześniejsza wersja Manu. Jeśli nie mieliście okazji oglądać Ginobili’ego w jego prime, to odsyłam do YT. Nie bez przyczyny nazywano go argentyńskim Jordanem. Atletycznością dorównywał czarnoskórym graczom, a pod względem kreatywności, był w bardzo wąskiej grupie obok Magica, Maravicha, młodego Kidda i dosłownie kilku innych graczy w historii tego sportu.” – tak napisałem w kwietniu, gdy Spurs urwali jeden mecz Warriors w play-offach, a Manu zagrał bardzo dobry mecz. Jak się okazało dziś, ostatni przed własną publicznością. Ten mecz miał symboliczne znaczenie. Nieobecnego, w związku ze śmiercią swojej żony, Gregga Popovicha, zastąpił Ettore Messina, który był trenerem Manu w Virtusie Bolonia w latach 2000-2002.

Wybrany z 57 numerem (!) draftu 1999 roku, Manu jest pewnym wyborem do Hall of Fame. Czterokrotny mistrz NBA, dwukrotny uczestnik Meczów Gwiazd, Najlepszy Rezerwowy 2008 roku, dwa razy w trzecich piątkach All-NBA Team, Mistrz Olimpijski z Aten z 2004 roku, brązowy medalista z Pekinu 2008, srebrny medalista Mistrzostw Świata z Indiany z 2002 roku. Manu, zanim trafił do NBA, przez siedem lat grał zawodowo w koszykówkę w Argentynie i we Włoszech. W 2001 roku wygrał Euroligę z Virtusem Bolonia i przy okazji zgarnął MVP tych rozgrywek. Był też dwukrotnym MVP ligi włoskiej.  

Manu zagrał w 1057 meczach w barwach Spurs w ramach sezonu regularnego oraz w 218 w play-offach. Jego średnie za całą karierę sięgają 13.3 punktu, 3.5 zbiórki, 3.8 asysty oraz 1.3 przechwytu.

Kończy się pewna era w San Antonio. Po tym, jak Tim Duncan skończył karierę latem 2016 roku a Tony Parker zdecydował się tego lata przenieść do Charlotte Hornets (a Kawhi Leonard został oddany do Toronto), Manu był ostatnim graczem Spurs, który pamiętał kilkanaście lat świetności i wcześniejsze tytuły. 


San Antonio Spurs podziękowali Manu na swojej stronie. TUTAJ

ESPN przygotował 20 najlepszych momentów z kariery Argentyńczyka. TUTAJ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.