Miarą wielkości zawodników i ich
miejsca w historii nie są mistrzowskie tytuły. Nie tylko. Gdyby tak
było, to John Stockton mógłby wiązać buty Norrisa Cole’a i Mario
Chalmera. Obaj mają na koncie po dwa tytuły zdobyte z Miami Heat. Cole dokonał tego już w swoim drugim sezonie w NBA
a Chalmers w piątym. Rozgrywający Utah Jazz spędził w lidze 19
długich lat, w Finałach grał tylko dwa raz – mistrzostwa nigdy
nie zdobył.
Kariera zawodnika NBA jest stosunkowo
krótka. W czasie jej trwania ma on zaledwie kilka realnych szans na
mistrzostwo. Każdego roku do zdobycia jest tylko jeden tytuł – to
banał ale tak jest. Co sezon do walki o trofeum przystępuje z mniej
więcej równymi szansami 4-6 znakomitych drużyn, co najmniej
kilkunastu znakomitych zawodników a na koniec cieszy się tylko
jedna drużyna.
Michael Jordan pozbawił tej radości
całe koszykarskie pokolenie z Patrickiem Ewingiem, Charles’em
Barkley’em, Karlem Malone i Johnem Stocktonem na czele.
Shaq i Kobe na spółkę z Duncanem i
Popovichem pozbawili szansy na tytuł kolejne.
Poniżej mój prywatny skład złożony
z wybitnych koszykarzy NBA, którzy z różnych przyczyn po tytuł
nie sięgnęli. Nazywam ich mistrzami bez mistrzostwa. Nie ma tu
gwiazd lat 80′, 70′ i starszych bo tych znam tylko z archiwów – a
to nie to samo. Są tu ludzie, których kariery mogłem śledzić na
żywo w TV, czytać o nich na bieżąco na tyle na ile było to
możliwe w owych czasach. Jest to skład, którego zawodnicy w
mniejszy lub większy sposób kształtowali moją małą świadomość,
mnie małego kibica NBA, który sam dla siebie odkrywał koszykówkę.
Sam dla siebie bo w mojej rodzinie nie było koszykarskich tradycji a
koledzy z klasy zafascynowani byli piłką nożną. Liga NBA na
początku lat 90′ dla polskiego fana nie była tylko koszykówką w
najlepszym wydaniu. Był to także powiew kolorowego zachodu, którego
wtedy tak pragnęliśmy. Aromat amerykańskiej popkultury mocno
okraszony smakiem Coca-Coli oraz burgerów i frytek z McDonald’s. W
pozytywnym i raczej symbolicznym słowa znaczeniu – o ile pozytywów
można doszukiwać się właśnie tam (smaku Coca-Coli już nie
pamiętam, nie piłem jej od lat a „Maca” mijam szerokim łukiem
i odwiedzam tylko w 'awaryjnych’ sytuacjach).
A wracając do mojej
drużyny… mimo że wybrani przeze mnie gracze mieli wspaniałe
kariery, to nigdy nie podnieśli w górę mistrzowskiego pucharu,
nigdy nie założyli na palce mistrzowskich pierścieni. To nieważne.
Dla mnie i dla wielu pozostaną mistrzami. Mistrzami bez
mistrzostwa…
Pierwszą piątkę już znacie. Oto ci, którzy uzupełnią mój skład:
Allen Iverson – Zanim A.I. przepił i
przegrał w kasynach ponad $200mln, zanim na zawsze zamknął sobie
drogę powrotną do NBA, był taki okres kiedy był jedną z
najjaśniejszych gwiazd w tej lidze a obrońcy drużyn przeciwnych
nie mogli spać na wieść o tym, że będą musieli go kryć
następnego wieczoru. W latach 1999-2008 jego średnia nie schodziła
poniżej 24.8 punktu na mecz. Aż pięć sezonów w tym czasie
kończył powyżej progu 30 punktów. 11 razy wybierany do All-Star,
MVP sezonu w roku 2001, czterokrotny król strzelców, trzykrotny
najlepszy przechwytujący. Jego średnia punktowa za całą karierę
wynosi 26.7 na mecz (do tego 3.7 zbiórki, 6.2 asysty i 2.2
przechwytu). Wyższą ma tylko pięciu graczy – Michael Jordan, Wilt
Chamberlain, LeBron James, Elgin Baylor i Jerry West.
Tylko
sześciu graczy w historii ligi szybciej niż on osiągnęło próg
20000 punktów. A.I. zrobił to w swoim 713. meczu. Szybsi byli tylko
Wilt Chamberlain (499), Michael Jordan (620), Oscar Robertson (671),
Kareem Abdul-Jabbar (684), LeBron James (703) oraz Elgin Baylor
(711).
Brzmi to niesamowicie biorąc pod uwagę, że A.I. miał
183cm wzrostu (w butach), ważył niewiele ponad 70kg. Przez ładnych
parę lat nie było obrońcy, który byłby w stanie mu ustać 1×1,
nie było obrony której Iverson nie byłby w stanie rozmontować.
Szkoda, że pozaboiskowe problemu nieco rozmyły jego legendę. Gdy
przychodził do NBA, zapowiadał że zdobędzie więcej tytułów niż
sam Michael Jordan a swój pierwszy wywalczy szybciej niż on. W
Finałach zagrał tylko raz – w 2001 roku. Zaszokował koszykarski
świat prowadząc 76ers do wyjazdowej wygranej w meczu nr 1 (zdobył
48 punktów) ale to było wszystko, na co było stać jego „Szóstki”.
Kobe i Shaq wygrali cztery kolejne mecze.
Karl Malone: Nie po to na rozegraniu
mam Stocktona, żeby jego podań nie wykorzystywał „Listonosz”.
Karl Malone będzie zmieniał w moim składzie Barkley’a. Mam
nadzieję, że się nie obrazi za rolę zmiennika i nie da mi z
łokcia za to. Moja drużyna, po jego wejściu na parkiet nic nie
straci ani w obronie ani w ataku. Ba, być może nawet zyska.
„Listonosz” Malone doręczył aż 36928 punktów w swojej
19-letniej karierze. Przez 10 sezonów (9 z rzędu) jego średnie
przekraczały 20 punktów i 10 zbiórek. Więcej punktów niż on
zdobył tylko Kareem Abdul-Jabbar. Malone dorzucił do tego 14968
zbiórek – tylko pięciu graczy w historii ma więcej. W Finałach
NBA grał trzy razy. Dwa razy z Jazz w latach 1997-98 za każdym
razem na jego drodze stawali Michael Jordan i Scottie Pippen. Na swój
ostatni sezon w karierze w poszukiwaniu upragnionego tytułu
przeniósł się do Lakers tworząc razem z Gary Paytonem, Shaq’iem i
Kobe’em mały „Dream Team”. Niestety i tym razem nie było mu
dane poznać jak smakuje mistrzostwo. Lakers przegrali Finały 2004
roku z Detroit Pistons, którzy serię wcześniej na wakacje wysłali
Millera i Pacers. Malone był członkiem oryginalnego „Dream Teamu”
w Barcelonie w 1992 roku oraz tego kolejnego z Atlanty. 14 razy
reprezentował Zachód podczas All-Star Game. Dwa razy sięgał po
tytuł MVP sezonu. Jeden z największych atletów i twardzieli NBA.
Zamiłowanie do wielkich pojazdów, motocykli i polowań przez lata
tylko spotęgowały jego obraz „macho”.
Chris Webber. C-Webb zaczął karierę
w Golden State Warriors by po roku przenieść się na cztery sezony
do Waszyngtonu. Tam przebłyski nieprzeciętnego talentu przeplatał
z kontuzjami. W maju 1998 roku klub ze stolicy USA postanowił oddać
go do stolicy Kalifornii czyli do Sacramento…i wtedy się zaczęło.
Webber początkowo nie był zachwycony wizją gry w prowincjonalnym
mieście dla słabej drużyny ale szybko przekonał się, że trafił
idealnie. Przez pięć kolejnych sezonów jego średnie nie schodziły
poniżej 20 punktów, 10.5 zbiórki, 4.1 asysty, 1.3 przechwytu oraz
1.3 bloku. Webber został najlepszym zbierającym ligi w swoim
pierwszym sezonie w Kings. W drugim został wybrany do najlepszej
piątki sezonu. Co ważniejsze Kings grali nieziemski basket.
Nakręcani fantazją Jasona Williamsa, trójkami Peji Stojakovica,
doświadczeniem Vlade Divaca i talentem Webbera, „Królowie”
zaczęli rozdawać karty w NBA a nazywanie ich stylu mianem nowego
„Showtime” nie było określeniem na wyrost. Najbliżej tytułu
Webber i Kings byli w 2002 roku. Po wygraniu 61 meczów, przystąpili
do play-offs jako najlepsza drużyna Zachodu. W Finale Konferencji
spotkali się z Lakers. Przegrali w 7 meczach. Są teorie spiskowe,
według których tamta seria była „ustawiona” przez ligę. Tak
blisko szansy gry o tytuł Webber nie był już ani razu w dalszej
części kariery. Z Sacramento przeniósł się na niecałe dwa
sezony do Filadelfii a potem na pól sezonu do Detroit. Na koniec
kariery zaliczył 9-meczowy epizod w Golden State – klubie, w
którym 14 lat wcześniej zaczął swoją karierę.
Dikembe Mutombo: Nie będzie wchodzenia
pod kosz w meczach przeciwko mojej ekipie. Twardą obronę zapewni
nam „Deke”. Czterokrotnie wybierany Najlepszym Obrońcą ligi.
Przez większość swojej kariery w czołówce NBA, jeśli chodzi o
zbiórki i bloki. Jest na 19. miejscu najlepiej zbierających w
historii. W blokach ustępuje tylko Hakeemowi Olajuwonowi. Mutombo
grał w NBA 18 sezonów. Przez 11 lat z rzędu kończył rozgrywki ze
średnimi powyżej 11 punktów i ponad 10 zbiórek. Osiem razy
występował w Meczach Gwiazd. Najbliżej tytułu był w 2001 roku,
kiedy razem z Iversonem starał się pokonać Lakers. Zagrał wtedy
bardzo dobre play-offy (średnio prawie 14 punktów, prawie 14
zbiórek, ponad 3 bloki) ale ostatecznie nie dał rady Shaq’owi i
jego drużynie. Zawsze go lubiłem. Wyzwaniem było zapamiętanie
jego pełnego nazwiska, które brzmi Dikembe Mutombo Mpolondo Mukamba
Jean-Jacques Wamutombo. Wyzwaniem było nie śmiać , gdy mówił o
poważnych sprawach swoim charakterystycznym głosem. Bardzo
charakterystycznym. Imponowało mi jego zaangażowanie w politykę,
fakt że ukończył studia, że włada kilkoma językami. Od
października ubiegłego roku lubię go jeszcze bardziej. Udało mi
się poznać go osobiście, wygrać konkurs rzutów za trzy punkty na
jego oczach a wcześniej dostać kilka dobrych rad odnośnie rzucania
zza łuku.
To na swój sposób też było komiczne bo Dikembe w swojej
18-letniej karierze…oddał zaledwie dwa(!) rzuty za trzy punkty –
oba spudłował.
Latrell Sprewell: Jego plakat z czasów
gry w Knicks cały czas wisi w moim pokoju. Uwielbiałem jego
dynamiczny i ostry styl gry, mocne wsady, po których drżały
obręcze wraz z konstrukcjami. Mówiąc o Sprewellu w kontekście
czysto sportowym prędzej czy później pojawi się temat jego
pozaboiskowych problemów. Latrell miał ich wiele ale trzy z nich
były najgłośniejsze. Po jednym w każdym z trzech klubów, których
grał (Warriors, Knicks i Wolves). W 1997 roku w barwach Golden
State, gdy miał już ugruntowaną pozycję jednego z najlepszych
obrońców NBA, gracza formatu All-Star, podczas jednego z treningów
zaczął dusić trenera Warriors, którym był wówczas P.J.
Carlesimo. Liga zawiesiła go do końca rozgrywek 1997-98 (68
meczów). W przerwie między sezonami, klub wytransferował go do
Knicks. Incydent II: Przed rozpoczęciem sezonu 2002-03 Sprewell
pojawił się na obozie treningowym Knicks ze złamanym prawym
nadgarstkiem. Sam twierdził, że była to konsekwencja wypadku na
jachcie. New York Post donosił, że gracz Knicks brał udział w
bójce. Jeszcze inne źródła podawały, że chodziło o bójkę na
jachcie. Jedyną pewną rzeczą był fakt, że uraz wymagał operacji
i sześciu tygodni rehabilitacji. Knicks ukarali swojego zawodnika
karą w wysokości ćwierć miliona dolarów (!) za niepoinformowanie
o zdarzeniu. Incydent III: W październiku 2004 roku Wolves
zaproponowali mu trzyletni kontrakt o wartości $21mln. Spree miał
już wtedy 32 lata, nie skakał jak w przeszłości więc oferta
Minnesoty wydawała się być więc jak najbardziej uczciwa. Nie dla
niego. Sprewell odrzucił ofertę i wypowiedział słowa, które
przez lata były głównym dowcipem NBA – „Ja przecież mam rodzinę
do wyżywienia…” Na mocy starego kontraktu, zagrał jeszcze jeden
sezon w Wolves i w wieku 33 lat niespodziewanie skończył karierę.
Na brak ofert z innych klubów nie mógł narzekać ale każdą,
która nie potrafiła sprostać jego oczekiwaniom finansowym, on i
jego agent nazywali „policzkiem i brakiem szacunku”.
Ale przecież nie za incydenty znalazł
się w moim składzie…
W 1999 roku w barwach Knicks był
ważnym ogniwem składu, który jako pierwszy w historii zagrał w
Finałach przystępując do play-offs z ostatniego, ósmego miejsca.
Spree zdobywał średnio 26 punktów na mecz w serii ze Spurs ale na
mistrzostwo to nie wystarczyło.
W 2003 roku przeniósł się do Wolves
z miejsca znajdując wspólny język z Kevinem Garnettem i Samem
Cassellem. Stworzyli w Minnesocie „Wielką Trójkę” zanim
prawdziwa moda nastała na nie w NBA. Leśne Wilki wygrały wtedy 58
meczów w rundzie zasadniczej a swoją przygodę z play-offami 2004
roku zakończyły dopiero w Finale Konferencji po sześciu meczach z
Lakers.
Sprewell zagrał cztery razy w All-Star
Game. Raz wybrano go do pierwszej piątki sezonu.
Dominique Wilkins: Miałem wiele pytań dlaczego w mojej pierwszej piątce nie znalazł się Nique a jego miejsce na „niskim skrzydle” zajął Grant Hill. Cóż, nie mam na to ani żadnych silnych ani mądrych argumentów. Nie staram się nawet takich szukać. Ze sportowego punktu widzenia na pewno mają rację ci, którzy stawiają Wilkinsa wyżej niż Hilla. Prawda
jest jednak taka, że pamiętam tylko końcówkę jego kariery. Highlighty i przebieg kariery znam dobrze ale jedynie z archiwów. Emocjonalnie Hill był mi bliższy. Pewnie jakbym był z 5
lat starszy, to inaczej by to dla mnie wyglądało.
„The Human Highlight Film” grał w NBA prawie 15 sezonów. Prawie bo ten ostatni w 1999 roku to był zaledwie 27-meczowy epizod w barwach Orlando Magic, gdzie jego rola była już marginalna. Przez jedenaście lat zdobywał więcej niż 21 punktów na mecz, przez pięć więcej niż 29. Dziewięciokrotnie występował w Meczach Gwiazd. Jest dwunasty na liście najlepszych strzelców w historii NBA (26668 punktów). Dominique był fizycznym wybrykiem natury, jednym z najlepszych dunkerów w historii koszykówki. Jego wsady „nie brały jeńców”. Jako jedyny potrafił pokonać Michaela Jordana w konkursie wsadów (1985). W 1987 roku on i M.J. stworzyli wspólnie niesamowity show, wykonując wsady, które na stałe zapisały się w historii. Wygrał Jordan…różnicą ledwie dwóch punktów ale jak sam podkreślił, gdyby Weekend Gwiazd nie był rozgrywany tamtego roku w Chicago, to wynik mógłby być zupełnie inny.
Willkins poza sukcesami w NBA, może pochwalić się też sukcesami w Europie. W 1996 roku wygrał Euroligę z Panatinaikosem Ateny i został MVP Final Four.
Bliskości mistrzowskiego tytułu nie poczuł raczej nigdy. Jego drużyny nigdy nie potrafiły przebić się przez drugą rundę play-offs.
Tracy McGrady: Pojawił się w lidze w 1997 roku, prosto po szkole średniej, w wieku zaledwie 17 lat! Przychodził jako „nieoszlifowany diament” z ogromnymi możliwościami fizycznymi. Po trzech latach rozwoju w Toronto, Tracy przeniósł się do Orlando i tam jego talent eksplodował. Swoją średnią punktową z 15.4 podniósł do 26.8, wybrano go graczem, który poczynił największe postępy. Przez kolejnych siedem lat czarował ligę swoją grą – cztery sezony na Florydzie a później w Teksasie w barwach Houston Rockets.
Niestety plecy i kolana nie wytrzymały trudów ultra-dynamicznej gry ich właściciela. Kontuzje, operacje, rehabilitacje. Pozbawiony swoich największych atutów Tracy, zaliczył dwa bezbarwne lata w Detroit i Atlancie oraz 6 meczów w San Antonio w play-offs 2013 roku.
Zdrowie pozwoliło mu na zagranie 16 sezonów w NBA. Siedem razy wybierany był do All-Star Game. Dwukrotnie liderował lidze w punktach (2003-2004). Dwukrotnie też wybierano go do All-NBA First Team.
McGrady nigdy nie był blisko mistrzowskiego tytułu. Gdy stanowił o sile swoich zespołów w Orlando i Houston nie mógł przebić się przez pierwszą rundę. Gdy rok temu razem ze Spurs znalazł się w Finałach, jego rola w drużynie była zerowa.
Nie ma najmniejszych wątpliwości, że gdyby nie kontuzje, T-Mac osiągnąłby w NBA o wiele, wiele więcej. Był taki czas w NBA, że dyskusje na temat kto jest lepszy – McGrady czy Kobe byłby jak najbardziej na miejscu.
Argument, że nie potrafił wygrywać ze swoimi drużynami w play-offach jest jedną z wielu bzdur krążących po NBA. Paul Pierce, Ray Allen i Kevin Garnett byli w tym samym „miksie” przed 2008 rokiem. Ale to akurat temat na odrebny tekst.
W marcu 2004 roku Tracy, jako gracz Orlando Magic rzucił Wizards aż 62 punkty.
Penny Hardaway: Penny już w swoim drugim roku w NBA zagrał z Orlando Magic w Finałach NBA. Wprawdzie przegranych do zera z Houston Rockets ale zdawało się, że liga w kolejnych latach będzie należeć do niego i do Shaq’a. Nikt nie mógł przypuszczać, że Penny już nigdy w swojej karierze nie będzie tak blisko tytułu.
Wysoki rozgrywający, który potrafił mocno zadunkować, dobrze rzucić, świetnie wypatrzeć kolegę podaniem. Penny dla wielu znawców był połączeniem Magica Johnsona i Michalela Jordana. I nie były to słowa wypowiadane na wyrost. Hardaway pomagał swojej drużynie wygrywać a jego zagrania regularnie trafiały do TOP 10 dnia. W meczach potrafił czarować sztuczkami, których wielu nie potrafiłoby zrobić w pustej hali treningowej. Niestety zdrowie nie szło u niego w parze z przeogromnym talentem. Po pierwszych piorunujących sezonach zaczęły się poważne problemy z kolanami. Operacje, wracanie do zdrowia i tak w kółko. Hardaway zagrał w NBA 14 sezonów ale tylko w dwóch nich wystąpił w 82 meczach. W zasadzie wszystko co najlepsze w jego karierze, zdarzyło się w pierwszych 4-5 latach gry. Cztery wybory do All-Star Game, dwa do All-NBA First Team, w międzyczasie olimpijskie złoto w Atlancie w 1996 roku.
Shawn Kemp: Lata dziewięćdziesiąte miały
swojego Blake’a Griffina. Był nim Shawn Kemp. Fizycznie wyprzedzał swoją
epokę. Był szybki, eksplozywny, nieprzeciętnie skoczny, imponująco
wysportowany, świetnie skoordynowany jak na 208cm wzrostu. Jego praca nóg to był istny taniec, pełen gracji i klasy.
Jest takie zdjęcie z Meczu Gwiazd 1996, na którym Shawn dobija piłkę po niecelnym rzucie i
jednocześnie rozkłada nogi prawie do szpagatu. To zdjęcie niejako
definiowało jego atletyzm zastępując tysiąc słów. Kemp w początkach
swojej kariery tylko wisiał na obręczach. Z czasem, dzięki ciężkiej
pracy dokładał nowe elementy do swojej gry. Krążyły plotki o jego morderczym reżimie treningowym w przerwach między sezonami. Przez sześć lat z rzędu
notował double-double za cały sezon, przez dziesięć lat nie schodził
poniżej 15 punktów i 8 zbiórek. W 1996 roku,
razem z Gary’m Paytonem i Seattle SuperSonics, był o dwa wygrane mecze
od mistrzowskiego tytułu. Na jego drodze stanął jednak Michael Jordan i Chicago
Bulls.
Gwoździem do trumny kariery Kempa
był lockout 1998 roku. Przesuwający się start sezonu sprawił, że wielu
zawodników zamiast trenować, postanowiło m.in… jeść. Jednym z tych głodnych graczy
był Kemp. Do tej pory zbudowany niemal wyłącznie z mięśni Shawn, pojawił się na obozie treningowym Cavs grubszy o jakieś 30kg!
Na pytanie coacha Mike’a Fratello co się stało, Kemp miał tylko jedną ale za to bardzo szczerą odpowiedź: „Nie sądziłem, że sezon się odbędzie.”
O
dziwo statystycznie nie wyglądało to, źle ale gołym okiem było widać,
że gra nie sprawia mu tyle radości i nie przychodzi z taką łatwością co kiedyś. Załamanie formy nastąpiło
po sezonie 1999-2000. Po przyzwoitym 17.8 i 8.8 przyszło 6.5 i 3.8 w
Portland.
Kemp skończył karierę jako gracz Orlando Magic w 2003 roku w wieku 33 lat.
Pięć razy występował w Meczach Gwiazd. Zdobył z reprezentacją Stanów Zjednoczonych tytuł Mistrza Świata w 1994 roku w Kanadzie.
Rozmawiając o Kempie nie można prędzej czy później nie poruszyć tematu jego dzieci. Podobno ma ich ośmioro z siedmioma kobietami lub coś koło tego. Nieoficjalnie mówi się, że Shawn swoje koszykarskie geny przekazał znacznie większej liczbie dzieci. Tego się nigdy nie dowiemy ale jedno jest pewne – tak jak uwielbiał penetrować pod kosz i kończyć akcje potężnymi wsadami, tak też miał zamiłowanie i słabość do pięknych kobiet. Złośliwi dodają do tej listy jedzenie, narkotyki i broń palną.
Trener: Jerry Sloan. Przez 15 lat z rzędu potrafił wprowadzać swoich Jazz do postseason. Najmocniejszym, najlepiej pukładanym, najbardziej kompletnym składem dysponował w latach 1996-98. Dwa Finały NBA i jeden Finał Zachodu. Tamtą ekipę prowadzoną przez Stocktona i Malone’a a uzupełnianą przez Hornacka, Russella, Eisley’a czy Carr’a mogła pokonać tylko jedna drużyna…Chicago Bulls Jordana. Jestem więcej niż pewny, że Jazz przynajmniej raz sięgnęliby po tytuł gdyby na ich drodze w Finałach stanął ktokolwiek inny. Sloan świetnie czuł grę, wzorowo reagował na boiskowe wydarzenia. Jako trener wygrał ponad 1100 meczów w karierze. Mistrzowski tytuł byłby jej idealnym dopełnieniem. Niestety nie było mu dane…
W szerokiej kadrze: Chris Mullin, Tim Hardaway, Allan Houston, Vlade Dicav, Mitch Richmond, Steve Nash, Vince Carter oraz wielu, wielu innych wspaniałych koszykarzy, którzy przez te lata przewinęli się ligę. Dwaj ostatni mają jeszcze szanse, żeby w tym zestawieniu nigdy się nie znaleźć.