Przyznaję nagrody indywidualne za sezon regularny 2022-23. Jak każdego roku, nie jest to moja próba przewidywania tego, kto faktycznie zgarnie poszczególne nagrody (niektóre z wyróżnień już zostały przyznane). Są to moje własne wybory, które w większym, lub mniejszym zakresie uzasadniam. Zapraszam gorąco do podawania własnych typów/nominacji/składów.
Najlepszy Rezerwowy
Nominowani: Malcolm Brogdon, Immanuel Quickley, Bobby Portis, Bruce Brown, Tyus Jones.
Mój typ: Malcolm Brogdon.
Jak dla mnie, to jest wyścig trzech, a nawet czterech. Brogdon ma statystyki, a Celtics byli drudzy w skali ligi. Portis również ma statystyki, a Bucks byli najlepsi w NBA. Brown delikatnie odstaje z indywidualnymi liczbami, ale Nuggets wygrali Zachów. Z kolei Quickley ma statystyki, ale jego Knicks byli „dopiero” na piątym miejscu Wschodu. Drogą eliminacji odrzucam Browna, choć przyjmuję wszystkie argumenty za jego kandydaturą. Lubiłem to jak grał i kim był dla Nets. To kim jest i jak gra dla Nuggets lubię być może nawet jeszcze bardziej. Ale, jak to mówili kiedyś uczestnicy pierwszej edycji „Big Brothera” w Polsce, „kogoś musiałem nominować”. Brown więc odpada. Z bólem serca odpada mi też Portis, choć nie będę miał nic przeciwko, jeśli faktycznie zgarnąłby tę nagrodę. 14,1 punktu, 9,6 zbiórki oraz 1,5 asysty. Zagrał w 70 meczach, wystartował w 22 z nich. W obliczu kontuzji w szeregach Bucks w tym sezonie, był jednym z nielicznych stałych punktów, do których mógł odwołać się coach Bud. 58 meczów kończył z dwucyfrową liczbą punktów. Zostają mi Quickley i Brogdon. Statystyki mają niemal identyczne. Quickley notował po 14,9 punktu, 4,2 zbiórki, 3,4 asysty, 1 przechwyt, 44,8% z gry, 37% zza łuku, 81,9% z linii. Brogdon 14,9 punktu, 4,2 zbiórki, 3,7 asysty, 48,4% z gry, 44,4% zza łuku, 87% z linii. Wybieram gracza Bostonu, ponieważ a) z 67 rozegranych meczów nie wystartował w żadnym, b) Celtics byli drugą siłą w skali ligi z tylko jednym meczem straty do pierwszych Bucks, a Brogdon był bardzo ważną częścią rotacji coacha Mazzulli. Jak dla mnie, to ten jego sezon, to kwintesencja bycia wzorowym rezerwowym. Quickley wystartował w 22 meczach, i moim zdaniem, między innymi przez to, miał więcej okazji, żeby podbić sobie indywidualne osiągnięcia.
Trener Roku
Nominowani: Mike Brown, Mark Daigneault, Taylor Jenkins, Michel Malone, J.B. Bickerstaff, Mike Budenholzer, Joe Mazzulla.
Mój typ: Mark Daigneault.
Są dwie filozofie przyznawania tej nagrody. Może nawet trzy, przy czym ta trzecia jest połączeniem dwóch pierwszych. W pierwszym wariancie wygrywa trener, którego drużyna była wśród dwóch-trzech najlepszych ekip ligi. Proste i czytelne. Silnym argumentem jest tu zawsze przebicie progu 60 wygranych. Każdy większy dystans między kolejnymi w tabeli drużynami, daje danemu trenerowi dodatkowych argumentów i punktów w głosowaniu.
W drugim wariancie wygrywa trener, który stał za sukcesem składu, co do którego nie było zbyt wielkich oczekiwań, który niejako urósł na naszych oczach w trakcie rozgrywek, który wygrał dużo więcej meczów, niż zakładano przed rozpoczęciem rozgrywek.
W trzecim mamy do czynienia ze swego rodzaju kombinacją obu tych rzeczy.
W tym roku najprawdopodobniej wygra szkoleniowiec, który będzie przedstawicielem wariantu drugiego.
Jestem przekonany, że nagrodę zgarnie Mike Brown z Sacramento (a właściwie, to już stało się faktem. Pisałem ten tekst wcześniej), ale ja stawiam na Marka Daigneaulta z Oklahomy City Thunder. Zanim o moim kandydacie, dwa słowa o Brownie. Wykonał znakomitą pracę z Kings, zajął z nimi wysokie trzecie miejsce na Zachodzie. Po długich 17 latach czekania, do stolicy Kalifornii wróciły play-offy. Bukmacherzy ustawiali ich próg wygranych przed sezonem na 34-35 zwycięstw. Można było spodziewać się, że wzmocnieni o Kevina Huertera, Malika Monka i Keegana Murraya (z draftu) z kompetentnym trenerem, prowadzeni przez Foxa i Sabonisa, będą przyzwoici i nie będą mieć żadnego interesu w tankowaniu, ale 48 wygranych i trzeciego miejsca w konferencji chyba nie spodziewał się nikt.
No dobrze, to dlaczego Daigneault? Ich, tych Thunder, w ogóle nie powinno tu być. Rok temu wygrali 24 mecze. Na podobnym pułapie mieli zakończyć te rozgrywki według bukmacherów. Tankowanie miało nie być dla nich trudne, bo przede wszystkim w tym składzie miało zabraknąć doświadczenia i talentu, żeby móc regularnie wygrywać. To znaczy, talentu nikt nie odmawiał kilku ich graczom, ale takiego jeszcze nieoszlifowanego, jeszcze nie do końca gotowego na granie „o coś”. A tymczasem ta drużyna zakończyła rozgrywki o jedną wygraną poniżej progu 50%, weszła do play-in, wysłała na wakacje wyżej notowane Pelikany i była o trzy kwarty od wejścia do play-offów. Patrzysz na skład Oklahomy i dociera do Ciebie, że tam naprawdę nie przelewało się jeśli chodzi o talent, doświadczenie i gabaryty. Owszem, jest Shai Gilgeous-Alexander, który zagrał sezon na poziomie All-NBA, jest inteligent Giddey, jest Jalen Williams, który będzie wśród trzech najlepszych debiutantów. Jest waleczny Dort, ale w skali ogólnej, to ten skład nie miał prawa być tam, gdzie ostatecznie się znalazł. Średnia wieku graczy Thunder, to ledwie 23,4 roku (najmniej w lidze). Nie mają centra, nie mają ludzi od zbiórek, od bronienia obręczy, ale mają coacha, który miał pomysł na ten skład. Thunder skończyli sezon tylko cztery wygrane od szóstego miejsca na Zachodzie, o osiem wygranych za przebojowymi Kings. Ta historia naprawdę nie miała prawa się wydarzyć. Stąd mój głos na Marka Daigneaulta.
Most Improved Player
Nominowani: Lauri Markkanen, Jalen Brunson, Shai Gilgeous-Alexander, Immanuel Quickley,
Mój typ: Lauri Markkanen.
Co jest definicją postępu w kontekście tego wyróżnienia. Czy sam fakt, że dany gracz dostał szansę (minuty, rola, rzuty) i ją wykorzystał, powinien być argumentem nadrzędnym nad postępem wynikającym z sukcesywnie wkładanej pracy w swój rozwój, czy ze zdobywanego doświadczenia? Pierwszy wariant jest rzecz jasna łatwiejszy do zauważenia i odnotowania. Drugi musi znaleźć silne argumenty za tym, żeby dało się go promować. No i muszą znaleźć się też tacy, którzy tenże skok rozwojowy odnotują i docenią. Dla mnie, w idealnym scenariuszu, powinna być to kombinacja jednego i drugiego. Nie zawsze zawodnicy, którzy dostają zwiększoną rolę z sezonu na sezon, lub po zmianie drużyn, są w stanie wznieść swoją grę na wyższy poziom, Zatem nie jest sprawą oczywistą, ani automatyczną, że w takich środowiskach będą produkować. W NBA jest bardzo dużo talentu. Mam wrażenie, że czasami o tym zapominamy. Ludzie, którzy grają w NBA przeszli przez potężne sito eliminacji. Byli wybitni na praktycznie wszystkich etapach swojego koszykarskiego rozwoju. A potem, po wejściu do ligi, musieli niejednokrotnie zredefiniować samych siebie jako koszykarzy.
Dlatego zawsze uważałem, że wejście na poziom All-Star z szeroko rozumianej przeciętności, jest trudniejszy, niż wyjście z przeciętności do poziomu, od którego dany gracz zaczyna być rozpoznawalny. Nawet jeśli tenże skok bywa spektakularny od strony liczb. W tej lidze jest tyle talentu, że dziesiątki graczy (nie przesadzam) tylko czekają na swoją szansę, żeby wyjść z szarej masy przeciętności i zagościć w świadomości swoich fanów. Nie mówiąc już o wejściu z poziomu All-Star do poziomu All-NBA. Tu poprzeczka zawieszona jest najwyżej.
Stawiam na Lauri’ego Markkanena. 25-latek, w swoim szóstym sezonie w NBA, w trzecim klubie, zagrał basket swojego życia. Tutaj posłużę się cytatem z samego siebie z wrześniowego EuroBasketu, po meczu z Czechami, w którym Lauri zdobył 43 punkty.
„Zobaczyłem Finlandię i Markkanena grających tak, jak marzyło mi się od początku tego turnieju, a nawet dużo wcześniej. Pisałem w swoich wcześniejszych relacjach, że Finowie nie do końca zdają sobie sprawę z tego, jaki talent mają.
To z mojej relacji po meczach otwarcia w naszej grupie: Lauri Markkanen byłby jeszcze lepszy, to znaczy jego talent i fizyczność byłyby lepiej eksponowane, gdyby nie był Finem. Finlandia od lat, gdy prowadził ich Henrik Dettmann, słynęła z bardzo drużynowego grania. To się świetnie oglądało, bo piłka krążyła, każdy zawodnik grał ze świadomością, że jest częścią czegoś większego od siebie. To był atut tej ekipy, bo plan na grę z nimi był bardzo trudny. Nigdy nie wiadomo było czy 20+ punktów zdobędzie Salin, Huff, Koponen czy ktoś inny. W teorii jest to piękny basket w czystej postaci. Z tym, że Finlandia w swojej historii nigdy nie miała tak dobrego gracza. Mam wrażenie, że coach Tuovi zapomina czasem, że ma do dyspozycji karabin, i w dalszym ciągu sięga po miecz. Mam też wrażenie, przez lata obserwowania go, że sam Lauri, to najzwyczajniej w świecie zbyto dobry człowiek. Tak po prostu. Trochę brakuję mu sku…syństwa, cwaniactwa, które tak bardzo potrzebne jest w zawodowym sporcie. Lauri tak bardzo chce być częścią tego systemu, tak bardzo chce grać „we właściwy sposób” że zapomina jakie ma możliwości, jak bardzo góruje nad swoimi kolegami. I w tym przypadku skrajnie drużynowe granie, to nie zawsze jest najlepsza opcja Finów.
To zaskakujące i niesamowite jaka zmiana dokonała się w głowie Markkanena i coachingu Lassi Tuovi’ego. Być może obaj czytają moje relacje? Żart. To, że Lauri jest ciałem i talentem ponad tę grupę, było nader widoczne, żeby w końcu nie zostało wykorzystane.
Jesteśmy jeszcze na gruncie EuroBasketu, na którym Lauri jest niewątpliwie jedną z gwiazd. Ja oczami wyobraźni przenoszę się do NBA i zastanawiam, jak będzie wyglądać jego dalsza kariera w NBA. Żyjąc w Finlandii od dekady, będąc blisko tych zawodników, patrząc jak z dzieci stają się mężczyznami, którzy doszli tak wysoko, być może moje postrzeganie Markkanena jest nieco skrzywione, ale naprawdę uważam, że scenariusz, według którego przebiega jego kariera w NBA, jest jednym z najgorszych z możliwych. Myślę, że na 10 wariantów, w jakim kierunku mogło iść jego pierwszych pięć lat w lidze, dziewięć z nich poszłoby znacznie lepiej.” Koniec cytatu.
Lubię mieć rację. W głowie Lauriego dokonała się zmiana, z którą wrócił za ocena. W Utah dostał szansę, zdrowie dopisało i proszę, voilà!
W liczbach wygląda to tak: Z 14,8 na 25,6 punktu, z 5,7 na 8,6 zbiórki, z niecałych 44,5% z gry na prawie 50%, z 35,8% zza łuku na 39,2 6%, z 86,8 na 87,5 z linii (z 2.6 oddanych rzutów wolnych na 6), z 1.3 asysty na 1.9.
Debiutant Roku
Nominowani: Paolo Banchero, Jalen Williams, Walker Kessler, Benedict Mathurin, Keegan Murray.
Mój typ: Paolo Banchero.
Przy tej nagrodzie, w przeciwieństwie do MVP, rzadko pod uwagę bierze się to, jak radziły sobie drużyny poszczególnych debiutantów. Jeśli grają dobrze, a ich młoda gwiazda ma na to wymierny wpływ, wtedy jest to wartość dodana, kolejny argument przemawiający za kandydaturą danego debiutanta. Ale nie ma obowiązku brania tego czynnika pod uwagę.
Stawiam na Paolo Banchero. Przez ponad połowę sezonu nawet nie było za bardzo o czym rozmawiać. Potem na horyzoncie pojawili się Williams i Kessler. Wcześniej dali o sobie znać Mathurin i Murray, ale w skali ogólnej, w perspektywie całego sezonu, to gracz Magic był moim zdaniem najlepszy.
Banchero ma w sobie to „coś”. Amerykanie nazywają to „sosem”, „sokiem”, czasem nawet „gównem”. My zostańmy przy „coś”. To coś jest w jego ruchach, jego spokoju mimo ledwie 20 lat, jego sposobie bycia. Jest wielki i silny, ale porusza się z gracją i lekkością. Miałem okazję widzieć go na żywo, w lutym, w Toronto. Naprawdę robi wrażenie. Tyle Ci powiem. A 20 punktów, 6,9 zbiórki, 3,9 asysty, to są mocne argumenty w walce po tę nagrodę.
Obrońca Roku
Nominowani: Jaren Jackson Jr, Bam Adebayo, Brook Lopez, O.G. Anunoby, Nic Claxton.
Mój typ: Bam Adebayo.
Chciałem zostawić tutaj symboliczne puste miejsce i zacząć od „drugiej nagrody” jak to czasem czynią na konkursach chopinowskich. Nie, nie chodzi mi o to, że tegoroczny zwycięzca nie zasługuje na to miano. Chodzi o to, że mam delikatny kłopot z dwoma z trzech finalistów do tej nagrody. Brooka Lopeza kochają statystyki. Z nim na parkiecie Bucks robią cuda w defensywie. Ale jak mogę wybrać najlepszym obrońcą gościa, który nie jest najlepszym defensorem własnej drużyny? Jego silna kandydatura, to taki trochę znak czasu. Trochę szkoda, że coraz częściej i coraz mocniej formułujemy tezy na podstawie liczb. W skali ogólnej nie mam problemu z zaawansowanymi statystykami, bo niby dlaczego miałbym mieć? Martwi mnie jednak trochę, że tracimy powoli zdrowy balans między posiłkowaniem się statystyką, a testem oka, mozolnym, metodycznym oglądaniem całych meczów. Brook Lopez, jak znakomite jego liczby by nie były, nie broni lepiej od Giannisa i Holidaya. Powyjmuj sobie ze składu Bucks dowolnie po jednym z tych trzech i zobacz, którego na koniec dnia najbardziej będzie brakować, i dlaczego nie będzie to Lopez. Dlatego nie głosuję na niego.
Z Jarenem Jacksonem mam delikatny, bardzo delikatny problem. Żeby dobrze bronić, trzeba przede wszystkim…być na parkiecie. Gdy na nim przebywa, jest defensywną bestią. Zero niejasności. Ale po pierwsze ma nadal kłopot z pozostaniem w grze. W tym sezonie 4 razy przedwcześnie kończył mecze z sześcioma faulami, 14 razy z pięcioma. Poza tym wystąpił w 63 meczach, średnio po 28,4 minuty w każdym. I żeby była jasność, gdy gra, to wiesz, że gra, bo jego obecność po bronionej stronie parkietu jest nader widoczna. Być może czepiam się tych jego fauli i straconych meczów. Ale trudno. Ja wybieram między Mobley’em, a Bamem Adebayo z Anunoby’m w tle. Gracza Raps odrzucam jednak w przedbiegach. Skoro stracone mecze przeszkadzają mi u JJJ’a, to muszą mi też przeszkadzać u O.G.’ego.
Zostają mi Mobley i Adebayo. Zabij mnie, nie wiem. U Mobleya podoba mi się „garnettowskie” czucie gry w obronie. Podoba mi się, jak znakomitym jest łącznikiem między strefą podkoszową i obwodem. Cavs mieli najlepsza w lidze defensywę na 100 posiadań. Jeśli coś to znaczy. U Adebayo podoba mi się cały jego pakiet w obronie – ciało, siła, praca nóg. Właściwie nie ma dla niego matchupu, w którym byłby na straconej pozycji. Switch na Stepha? Bardzo proszę. Embiid, AD, KD? A czemu nie?
I wiesz, co? Sam siebie przekonałem do Bama i na niego ostatecznie stawiam. Proszę zaznaczyć. Tak, wiem, że w realnym świecie wygrał Jackson Jr. I bardzo dobrze! Tak, wiem, że Bam nie był nawet finalistą. No, cóż. Mówiłem Ci na początku, że to są moje własne nagrody, z moim własnym uzasadnieniem. Możesz się nie zgadzać.
MVP
Nominowani: Nikola Jokic, Joel Embiid, Giannis Antetokounmpo, Jayson Tatum.
Mój typ: Joel Embiid.
Wybrałem Embiida. I myślę, że „kapituła” też go wybierze. Za nami drugi kolejny sezon regularny, gdzie przy okazji wybierania MVP sezonu mamy trzech kandydatów, z których każdy jest poprawną odpowiedzą na pytanie kto był najlepszym graczem tego sezonu. Każdy! I to jest piękne. I od tego zacznijmy tę rozmowę. Zamiast okopywać się na pozycjach, z których wybierasz sobie jednego i strzelasz do pozostałych dwóch, warto w tym roku, kolejny raz, podejść do tematu z otwartą głową. Każdy z nich ma argumenty za tym, żeby zostać MVP tych rozgrywek. Żaden z nich nie ma argumentów przeciwko. To trochę odwrotnie, niż w polskiej polityce przed wyborami. Konkurujący ze sobą kandydaci, prosząc o głosy na siebie samych, zwracają uwagę na mankamenty swoich rywali. Tu, na szczęście dla nas, jest dokładnie odwrotnie. I to jest znakomite.
Patrz, Giannis Antetokounmpo zagrał sezon na poziomie 31,1 punktu (najlepiej w karierze), 11,8 zbiórki, 5,7 asysty. Robił to wszystko w niewiele ponad 32 minuty na mecz. Obłęd! To są osiągi porównywalne do tych, kiedy dwa razy sięgał po MVP (2019-20). Bucks wygrali 57 meczów i zajęli drugie miejsce na Wschodzie.
Nikola Jokic zaliczył rozgrywki na poziomie 24,5 punktu, 11,8 zbiórki, 9,8 asysty (najlepiej w karierze) oraz 1,3 przechwytu. Nuggets wygrali 53 mecze i zajęli pierwsze miejsce na Zachodzie.
Joel Embiid z kolei skończył rozgrywki ze statystykami – 33,1 punktu, 10,2 zbiórki, 4,2 asysty, 1,7 bloku oraz 1,1 przechwytu. Szóstki wygrały 54 mecze i zajęły trzecie miejsce na Wschodzie oraz w skali całej ligi. Drugi rok z rzędu został królem strzelców. W tamtym sezonie pierwszym z pozycji centra od czasów Shaq’a w roku 1999. Ostatnim środkowym, który dwa lata z rzędu zostawał najlepszym strzelcem był Bob McAdoo. Ale to tylko ciekawostka, nie argument w tej dyskusji.
A zatem – w tym sezonie, zresztą kolejny już rok, odpada nam argument, że któryś z kandydatów zdominował ligę. 58 wygranych Giannisa, 54 Embiida, 53 Jokica.
No dobrze, to dlaczego Embiid? Rok temu, napisałem w tej sprawie coś takiego: „Ja na nagrodę MVP lubię spojrzeć w szerszym, historycznym kontekście. Gdy patrzę na listę tych, którzy przez lata wygrywali, widzę pewne prawidłowości, widzę zmieniający się przez lata układ sił w NBA. Zdarza się, że bywamy niewolnikami danej chwili, danej narracji. Nawet i tu, w tak ważnej nagrodzie. Karl Malone nie był w 1997 roku lepszy od Michaela Jordana. Steve Nash nie był najlepszym graczem ligi w latach 2005-06. Z całym szacunkiem, ale jedną ze statuetek powinien był zgarnąć ktoś inny. MVP dla Westbrooka z 2017 roku nie zestarzało się aż tak dobrze. Dziś sezon z triple-double jako średnią za całe rozgrywki, nie byłby już argumentem decydującym. Nie chcę przez to powiedzieć, że ewentualna wygrana Jokica w tym roku, będzie błędem historii. Oj nie! Pragnę jedynie zwrócić uwagę na fakt, że gdyby nie kontuzje LeBrona i Embiida, to rok temu wygrałby któryś nich. Jeśli za 15-20 lat będziemy wracać do obecnych lat, analizować listę MVP rok po roku, to Jokic wygrywający dwa lata z rzędu nie będzie do końca oddawać prawdy historycznej. Serb nie zdominował ligi w dwóch ostatnich sezonach. Świat nie jest idealny, ani sprawiedliwy, ale jeśli ode mnie by to zależało, to chciałbym, żeby lista MVP z lat 2020, 2021, 2022 wyglądała tak – Giannis, Jokic, Embiid. Moim zdaniem taka konfiguracja byłaby najbliższa prawdzie historycznej. Serb wygrywający w tamtym roku, był jak najbardziej słusznym wyborem. Tak samo, jak słusznym wyborem byłoby, gdyby wygrał i w tym roku. Patrząc na pojedyncze sezony w próżni wszystko się zgadza. W szerszym kontekście delikatnie mniej. Przynajmniej dla mnie.” Koniec cytatu.
A tu kolejny mój cytat z połowy tego sezonu, kiedy na mojej liście liderem po tę nagrodę był Jokic:
„Mija dziewięć miesięcy i zaczynam trochę inaczej na to patrzeć. Nadal podpisuję się pod powyższymi słowami, ale trochę inaczej zaczyna patrzeć na samego Jokica, więc hej – dlaczego mam karać zawodnika za jakieś niepisane zasady? Zasady, których nikt nigdy nigdzie nie spisał. Mówi się o nich, bierze się je pod uwagę, ale nikt nigdy nie napisał 2+2=4 – to jest ważniejsze od tamtego. Stawiam na Jokica! Walić to! Gdzieś tam z tyłu głowy zaczyna mi rezonować – ale trzy razy z rzędu wygrali tylko Russell, Chamberlain i Bird. Ale przecież to, ale przecież tamto. Odejdź, historio NBA! Dla mnie Jokic jest najlepszym zawodnikiem pierwszej połowy tego sezonu, OK? Mam z tym walczyć, bo dwa poprzednie sezony? Przecież mówimy o tym sezonie. Jaka ta nagroda jest głupia! Ale cudowna jednocześnie! Biję się we własnej głowie z wątkiem historycznym, który niby ma dla dla mnie znaczenie, ale bronię się przed tym, i chcę analizować tylko ten konkretny sezon. Bo przecież za ten konkretny sezon ta nagroda jest. Ja zwariuję! Mogłem postawić na Doncica albo Tatuma i mieć spokój.”
Nie jest lekko z tymi nagrodami, co? Staram się patrzeć na to najchłodniej jak się da i uwierz mi, kto to wygra w tym roku, kto to wygrywa w poszczególnych sezonach, tak emocjonalnie, mam tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Jeśli Twoje argumenty są inne, to wybornie. Jak się spotkamy na żywo, to sobie pogadamy. Ba, ja sam siebie jestem w stanie namówić na Jokica albo Giannisa.
Poza tym wszystkim, MVP dla Embiida, to byłaby znakomita historia. Facet, który zadebiutował w NBA dopiero dwa lata po tym, jak został wybrany w drafcie, który poważnie zastanawiał się nad porzuceniem koszykówki, gdy był w trakcie żmudnej rehabilitacji i nie widział światła w tunelu. Gracz, co do którego mieliśmy poważne obawy, czy fizycznie da radę nie posypać się przez trudy sezonu. Dał radę. I to jak!
* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.