Nav Bhatia: Koszykówka jest moim narzędziem, by łączyć ludzi

To był ostatni dzień mojego pobytu w Kanadzie. W zasadzie, to już nawet pogodziłem się z myślą, że do rozmowy nie dojdzie. Z Navem spotkałem się już mojego pierwszego dnia po przylocie do Toronto, tuż przed spotkaniem z San Antonio Spurs. Opowiedziałem o sobie, zapytałem o możliwość wywiadu. Nav podszedł do mojej propozycji z entuzjazmem, ale terminy kazał ustalać ze swoim agentem/asystentem – kimś w tym rodzaju. Tak zrobiłem. Wymieniliśmy się kontaktami…i nastała cisza. Potem widywaliśmy w hali za każdym razem, kiedy grali Raps. Witałem się z Navem a asystent pozdrawiał mnie słowami „dziś po meczu, lub jutro rano napiszę do Ciebie maila.” Któregoś dnia powiedziałem „słuchaj, zdaję sobie sprawę z tego, że jestem tylko pionkiem w tej grze, więc rozumiem, że Nav może nie mieć interesu, ani chęci, ani czasu, żeby spotykać się ze mną. I to też rozumiem. Ale daj proszę ostatecznie znać, jak to widzicie.” W ciągu kilku godzin dostałem maila z proponowanymi terminami. Na mój ostatni dzień w Kanadzie.

Godzina 15.00, salon samochodowy Hyundai, Mississauga. Nav jest jego właścicielem. Zatrudnia blisko 180 osób. Recepcjonistka każde mi chwilę poczekać, proponuje coś do picia. Nie czekam długo. Pojawia się Nav, zaprasza do swojego gabinetu, a pracownikom przekazuje, że przez najbliższy czas będzie niedostępny. Rozsiadamy się wygodnie, włączam dyktafon.

Nav, zacznijmy od pytania, które nurtowało mnie przez lata. I pewnie nie tylko mnie, ale też wielu kibiców NBA w Polsce. Oglądając mecze Toronto Raptors, nie sposób było Cię nie zauważyć. Więc wyjaśnijmy kim jest ten facet z brodą, w turbanie, który zawsze jest na meczach Raptors, zawsze w tym samym miejscu?

Nazywam się Nav Bhatia, jestem „Super Fanem” Toronto Raptors. Jestem także ambasadorem Raptors i ogólnie koszykówki dla południowoazjatyckiej społeczności mieszkającej w Kanadzie. Przyjechałem do Kanady ponad 33 lata temu. Zacząłem jak każdy inny imigrant. Praca zajmowała większość mojego czasu. Starałem się jakoś odnaleźć w nowym kraju, w nowej rzeczywistości. W okolicach roku 1995 byłem już w miarę ustatkowany. Bóg był dla mnie łaskawy, miałem dobrą pracę, dobre stanowisko, własny dom, wszystko było dobrze. Był to czas, w którym powstała drużyna Toronto Raptors. NBA postanowiła poszerzyć się o dwa kluby z Kanady [drugim byli Vancouver Grizzlies]. Koszykówką interesowałem się wcześniej, ale oglądałem ją tylko w telewizji. Bulls, Celtics, Lakers, 76ers no i ci wszyscy wielcy zawodnicy – Michael Jordan, Larry Bird, Dr J. Byłem bardzo podekscytowany, kiedy okazało się, że drużyna NBA będzie na stałe w naszym mieście. Miałem odłożonych trochę pieniędzy, więc postanowiłem kupić dwa bilety na pierwszy w historii mecz Toronto Raptors. Tak zaczęła się moja podróż. Takie były początki Super Fana. Obecnie, na każdym meczu mam koło trzynastu biletów. Zabieram ze sobą znajomych, rodzinę. Koszykówka to jest moja rzecz. Właściwie, to nigdy nie miałem jakiegoś innego poważnego hobby, nie próbowałem uprawiać innych sportów, nie kibicowałem innym dyscyplinom. Z początkiem sezonu 1998-1999 [właściwie tylko 1999, bo przez przedłużający się lockout, rozgrywki ruszyły dopiero w lutym] zostałem oficjalnie Super Fanem. Ochrzcił mnie tak Isiah Thomas [był wówczas wiceprezydentem klubu i posiadaczem udziałów w organizacji]. Pewnego razu zaprosił mnie na parkiet, wręczył mi koszulkę Raptors z napisem „Super Fan” i powiedział, że od tej chwili tak będę nazywany. I tak się zaczęło. Ludzie zaczęli mnie rozpoznawać, kojarzyć z meczów. Tak się zaczęła ta wspaniała podróż, która trwa do teraz.

Jeśli już wspomniałem Twoją brodę i turban, to może powiedzmy, że jesteś sikhem. Może przy tej okazji wyjaśnij proszę różnice między sikhizmem i hinduizmem.

Jest ich bardzo wiele. Właściwie to są dwie osobne religie. Hindusi nie noszą długich włosów ani bród. Sikhowie nie piją alkoholu, to znaczy nie powinni tego robić. A jak już jesteśmy przy sikhach, to wyobraź sobie, że pewnego dnia, już jakiś czas po tym, jak zostałem oficjalnie Super Fanem, zepsuł mi się telefon. Poszedłem do salonu, żeby zgłosić awarię. Jakiś inny klient akurat rozmawiał przez telefon, gdy wszedłem. Jak mnie zobaczył, powiedział „Kochanie, muszę kończyć. Moja taksówka już tu jest.” Wiesz, zobaczył faceta z brodą, w turbanie i pomyślał, że jestem taksówkarzem. Wielu z nas, sikhów, pracuje jako taksówkarze. I ja jestem z tego dumny. Nie zrozum mnie źle. Nie było mi przykro. Taksówkarz, to jest praca. Jeśli robisz coś uczciwie, wkładasz w to swoją swój czas i wysiłek, to takie coś jest dobre. Ale wiesz, co? Byłem trochę zły na swoją społeczność. W Toronto żyje wielu sikhów, mamy świątynie, miejsca spotkań, ale jako grupa robimy za mało, żeby opinia publiczna dobrze nas poznała, żeby wiedziała, że robimy dużo więcej, niż tylko jeżdżenie taksówkami. Chciałem coś zrobić tego wieczoru. Postanowiłem, że kupię dużo biletów na mecz Raptors. Wtedy to jeszcze było możliwe, bo hala nigdy nie była pełna. Zabrałem ze sobą ludzi ze wszystkich społeczności, żyjących w Toronto – czarnych, białych, żółtych, sikhów, muzułmanów, chrześcijan, hindusów i wielu innych. Chciałem pokazać, że serce, pasja, miłość do koszykówki jest taka sama. Różnimy się z wierzchu, mamy różne odcienie skóry, jesteśmy inaczej ubrani, ale miłość jest identyczna. Kibicujemy tym samym drużynom, tym samym zawodnikom. W podobny sposób reagujemy na to, co dzieje się na boisku. W środku wszyscy jesteśmy tacy sami. Koszykówka jest moim narzędziem, by łączyć ludzi.

Czy to prawda, że nie opuściłeś ani jednego meczu Raptors w Toronto?

Tak, to prawda. Licząc od tego pierwszego, historycznego meczu. Byłem na każdym domowym spotkaniu Toronto Raptors. Oczywiście na tym pierwszym nie siedziałem przy parkiecie.

Jak to jest możliwe? Przecież ta pasja zabiera dużo czasu. Rodzina nigdy nie miała nic przeciwko? Poza tym praca, sytuacje losowe, choroby, jakieś inne zdarzenia, których przewidzieć się nie da? To jest naprawdę imponujące!

Wiec co? Tak, spędzam dużo czasu na meczach NBA. Ale ja nie podchodzę do tego jak do czystej rozrywki dla mnie samego. Traktuję to jako platformę do spotykania się z ludźmi. Patrzę na to, co mogę dzięki tej platformie zrobić. Swoją popularność mogę zamienić na coś dobrego. Koszykówka sprawia, że ludzie mnie rozpoznają, daję mi to możliwości do działania. A tak na co dzień, jeśli chodzi o same mecze – gdy czuje się źle, zażywam leki i do hali. Któregoś sezonu miałem problem z nerką. Schorzenie wymagało operacji. Powiedziałem swojemu lekarzowi, że zrobimy to po sezonie. I tak zrobiliśmy. Byłem i nadal jestem bardzo religijny, jeśli chodzi o moje meczowe rutyny. Nigdy się nie spóźniłem na mecz. Nigdy też nie wyszedłem przed czasem, bez względu na wynik. Wychodzę dopiero, gdy sędziowie opuszczą parkiet. Kiedyś przez kilka meczów, po pewnym zabiegu, pojawiałem się w hali z cewnikiem schowanym w spodniach. Co godzinę musiałem go tylko opróżniać.

Kiedy zawodnicy NBA zaczęli Cię rozpoznawać i podchodzić przed meczami, żeby się przywitać, porozmawiać?

To była końcówka lat dziewięćdziesiątych. Gracze zaczęli zauważać, że jestem na każdym meczu Raptors, zawsze w tym samym miejscu. Ja na początku drażniłem się trochę z nimi, dogadywałem im. Znasz Granta Hilla?

Oczywiście.

Jego zaczepiałem najbardziej. Też Shaq’a, Sama Mitchella. Zresztą dogadywałem im wszystkim. Także sędziom. Ale z czasem przerodziło się to we wzajemny szacunek, jakiś rodzaj boiskowej przyjaźni. Gracze, trenerzy, sędziowie, zaczęli podchodzić przed meczami, witać się ze mną, rozmawiać, wymieniać uściski. Mecze i wszystko, co się z nimi łączy, dają mi dużo pozytywnej energii, miłości, rozrywki.

Czy jako Super Fan, osoba tak bardzo łączona z Toronto Raptors, musisz nadal kupować bilety?

Tak, kupuję wszystkie swoje bilety. Moimi ciężko zarobionymi pieniędzmi (śmiech).

Można powiedzieć, że jesteś jedną z atrakcji przed każdym meczem. Ludzie ustawiają się w kolejkę, żeby zrobić sobie z Tobą zdjęcie, uściskać Cię, pogadać. Patrząc z boku na to wszystko, to wygląda trochę tak, jakby to był Twój przedmeczowy obowiązek. A Ty zawsze uśmiechnięty, zawsze chętny, na interakcję z ludźmi. Nie męczy Cię to czasem?

Absolutnie nie! To jest błogosławieństwo. To jest coś wspaniałego. Przychodzą do mnie dzieci, ludzie starsi. Byłeś na wielu meczach Raptors w naszej hali, więc sam widziałeś. Przed meczami podchodzą do mnie ludzie z całego świata, żeby mnie uściskać, zrobić sobie zdjęcie, porozmawiać o koszykówce lub czymś innym. Są przedstawicielami różnych ras, są wyznawcami różnych religii. W taki sposób wysyłamy wiadomość w świat, że nie trzeba się wstydzić, że jest się innym, że wygląda się inaczej, że pochodzi się skądś tam. Możemy wyglądać inaczej, ale szukamy tego, co nas łączy. Wiesz, że jestem jedynym niechrześcijaninem, który jest ambasadorem chrześcijańskiej organizacji World Vision? Pomagam im zbierać fundusze dla potrzebujących.

Nie znałem tego faktu. Opowiedz coś o tym.

Oni wykonują świetną pracę. Szczególnie, jeśli chodzi o pomoc dzieciom i ludziom upośledzonym. Dam Ci materiały do poczytania o tej organizacji. Albo łatwiej, wejdź na stronę www.daughtersofindia.ca. Tysiące, wiele tysięcy dzieci w Indiach może chodzić do szkół, korzystać z czystych łazienek. To jest tam bardzo ważne.

Muszę zapytać Cię o Vince’a Cartera, o jego postać, jego wkład w popularyzację koszykówki w Kanadzie, jego relacje z Tobą. Wiem, że bardzo się przyjaźnicie.

Vince’a traktuję jak członka rodziny. Jesteśmy w stałym kontakcie. Tak samo też traktuję jego mamę Michelle Carter. Była tu z nim, kiedy Vince przyjechał do Toronto z Atlantą Hawks. Znamy się od kiedy pojawił się w Toronto. Byłem na jego ślubie i wielu innych rodzinnych imprezach. Jesteśmy rodziną.

Jaka była Twoja reakcja, kiedy Vince przyjechał do Toronto po raz pierwszy, jako gracz New Jersey Nets. Wszyscy na niego buczeli. Mieli ogromny żal, że odszedł z Raptors.

Ludzie nie znają prawdziwego powodu, dla którego Vince został wytransferowany. Po dziś dzień ludzie tego nie wiedzą.

Co to był za powód, jeśli mogę spytać?

Niestety nie mogę powiedzieć. Pewnego dnia Vince sam to zrobi. Jak już skończy karierę w NBA, jak uzna, że czas jest odpowiedni, wtedy sam to powie.

Więc nie chodziło o to, że Vince nie chciał mieszkać i grać w Toronto?

Będę musiał zostawić Cię w niepewności, ale powiem tylko tyle, że media źle to sportretowały. Vince uwielbiał Toronto! Tak, jak DeMar DeRozan, Vince uwielbiał to miasto. Miał tutaj dwa domy, jego mama przychodziła na większość meczów. Żaden inny rodzic czy członek rodziny, jakiegokolwiek innego gracza, nie był tak często na meczach Raps, jak mama Vince’a. Gdy sezon się kończył, Vince zostawał w Toronto. Miał tutaj swój camp, na którym trenowały dzieci. Dlatego właśnie dziś w NBA gra tylu Kanadyjczyków i jest tylu koszykarzy z tego regionu. Tristan Thompson, Jamal Murray, Andrew Wiggins, Cory Joseph, Nik Stauskas, Kelly Olynyk, Dwight Powell i inni, których teraz nie pamiętam. Oni wszyscy zostali koszykarzami dzięki Carterowi! Nie byłoby zawodowej koszykówki w Kanadzie, gdyby nie Vince. Grizzlies się nie utrzymali w Vancouver. Musieli przenieść się do Memphis. Raptors zostali dzięki Vince’owi Carterowi! Gdy grał, bilety w hali były wyprzedawane co do jednego. On przynosił emocje. On wprowadził Toronto na koszykarską mapę NBA.

Twój ulubiony moment związany z Vince’em?

To trudne, bo Vince dał mi tyle różnych powodów do radości. Jego wsady! Jest przecież najlepszym dunkerem w historii! To, jak grał, jak poruszał się po boisku, jak kozłował piłkę. Moja ulubiona rzecz z nim związana, ale nie związana z koszykówką, to to jak potrafił inspirować dzieci. Nigdy, żadnemu dziecku, nie powiedział nie. Czy chodziło o autograf, zdjęcie czy coś innego. Mój ulubiony moment miał miejsce podczas jednego meczu, na który zabrałem ze sobą ciężko chorego chłopca. Jego ostatnim marzeniem przed śmiercią, było poznać Vince’a. Na mecz przybył w otoczeniu ludzi ze szpitala. Jego stan był ciężki. Starałem się, żeby do tego spotkania mogło dojść, ale w czasie meczu to nie jest takie pewne. Rozgrywki NBA rządzą się swoimi prawami. Nie zawsze jest możliwość dostać się w pobliże zawodników. Nie można tak po prostu sobie pójść i powiedzieć, że chce się kogoś spotkać. Bardzo chciałem pomóc mu spełnić to marzenie. Po pierwszej kwarcie nic. Tak samo po drugiej i trzeciej. W ostatniej kwarcie zacząłem się martwić. Przykro było patrzeć, jak dziecko się męczy. Co jakiś czas dostawał zastrzyki. Przed samym końcem meczu zabrałem go z wózkiem w okolice tunelu prowadzącego do szatni. Udało nam się zatrzymać Vince’a. Był cały mokry, zmęczony po meczu. Powiedziałem mu, że jest idolem dla tego chłopca, a on niestety nie ma już przed sobą wielu dni. Vince dał mu swoją meczową koszulkę, buty, opaski. Dał mu wszystko, co mógł z siebie zdjąć. Zobaczyłem uśmiech na twarzy chłopca. To był mój najwspanialszy moment związany z Vince’em. Vince prosił mnie potem, żeby nie rozpowiadać o tym w mediach. On jest człowiekiem z klasą, nie chce, żeby się o nim za dużo mówiło czy pisało. Nie wiem czy jakiś inny sportowiec zrobił tyle dla dzieci, co Vince. A tak sportowo, to było tego dużo. Na przykład wtedy, gdy tu przyjechał jako gracz Nets. Najpierw trójką doprowadził do dogrywki. A potem wsadem zapewnił wygraną swojej nowej drużynie. Potem mnie uściskał po wszystkim.

Jak zareagowałeś na wieść, że DeMar DeRozan został oddany do Spurs?

To była smutna wiadomość. DeMara też traktowałem jak członka swojej rodziny, jak młodszego brata. Znaliśmy się od pierwszego dnia, kiedy tu się pojawił dziewięć lat temu. Bryan Colangelo, który wtedy był menadżerem Raptors, przedstawił nas sobie. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Tak w ogóle to byliśmy sąsiadami. DeMar mieszkał tu w Mississaudze. Wiadomość o jego transferze była dla mnie szokująca, ale wiesz co? Już przeżyłem jeden szok, kiedy Vince odszedł. Wtedy zrozumiałem, że to jest biznes. Nikt i nic w NBA nie powinno być brane za coś pewnego. Doskonale rozumiałem początkowy żal i rozczarowanie DeMara. Nie znam bardziej lojalnej osoby, niż on. Ten chłopak świadomie zrezygnował z milionów dolarów, żeby zostać i grać w Toronto, a nie w Los Angeles. A mógł bez żadnych skrupułów to zrobić. Kiedy decydował się zostać, jego matka walczyła z poważną chorobą. Jego ojciec też borykał się ze zdrowiem. Mógł spokojnie odejść do Lakers i grać w swoim rodzinnym mieście. Ale zdecydował się zostać, bo kochał Toronto, nadal kocha.

Co sprawia, że Toronto jest tak wyjątkowym miejscem?

Przede wszystkim ludzie, którzy tu mieszkają! To jest najlepsze miejsce na świecie. Tu jest jak w niebie. Tak, to prawda, mamy srogie zimy, ale nie zamieniłbym Toronto na żadne inne miasto. Kanada to wspaniały kraj, najlepszy na świecie. Wiesz, że drużyny, które przyjeżdżają na mecze z Raptors, zwykle zostają na noc? Nie lecą od razu do siebie, albo do innego miasta. Wolą nocować tutaj. Zawodnicy NBA uwielbiają nasze miasto. Toronto to miasto dobrej zabawy. Kluby, restauracje i tego typu rzeczy. Zobacz, grali tu ostatnio Portland Trail Blazers. Zostali sobie na noc, a dopiero potem, następnego dnia polecieli do Charlotte. Wiesz, ja to już jestem za stary na imprezy. Mam takie hasło – nie piję, nie palę, nie zadaję się z kobietami, tylko raptoryzuję [oryg.
I don’t drink, I don’t smoke, I don’t womanize, I only raptorize.”] Ale zawodnicy chętnie ruszają na miasto. Są u nas kuchnie całego świata, miejsca, gdzie naprawdę można się zabawić.

Jak tak patrzę na Toronto, na jego wielokulturowość, to myślę sobie, że Raptors ze swoim międzynarodowym składem, są idealną wizytówka tego miasta.

Tak, masz rację! Dobrze powiedziane, słuszna uwaga. Jesteśmy globalną drużyną. Mamy w organizacji ludzi z krajów afrykańskich, z Hiszpanii, Anglii, Kanady. Przez naszą szatnię przewinęli się gracze z Brazylii, Francji, Litwy i wielu innych miejsc. Masz więc rację, ta drużyna idealnie oddaje charakter naszego miasta.

Moja pierwsza wyprawa do Toronto, to był Weekend Gwiazd w 2016 roku. Było bardzo zimno, ale to było dla mnie wyjątkowe przeżycie. Jak to wyglądało z Twojej perspektywy? Czy miasto odebrało to jako rodzaj nagrody za dobrze wykonywaną pracę w ostatnich latach?

To było spełnienie najśmielszych snów! Adam Silver zadbał o to, żebym dostał swoje własne miejsca. Rozumiesz to? Po raz pierwszy w życiu dostałem swoje własne miejsca! Byłem bardzo zaskoczony i zarazem wdzięczny. Dziękuję NBA! To był najlepszy All-Star! Nie mówię tak dlatego, że impreza odbyła się w Toronto. Po prostu, to był najlepszy Weekend Gwiazd. Świetnie zorganizowany!

Ambasadorem Raptors jest również Drake. Oczywiście działacie inaczej, na różnych obszarach, ale Waszym wspólnym mianownikiem jest promowanie drużyny, miasta Toronto, całej Kanady w świecie. Jakie są wasze relacje?

Jesteśmy przyjaciółmi. Znam Drake’a z czasów zanim został Drake’em. Znam go od bardzo dawna. On też przychodził na mecze Raptors zanim zaczął być znany. To niesamowity chłopak. Robi wspaniałą pracę dla drużyny, dla naszego miasta. Jest znakomitym muzykiem. Boże, daj mu zdrowia, żeby robił to wszystko nadal. To ważne dla Toronto, żeby popularność Raptors i ogólnie koszykówki rosła. Jego wkład jest tutaj bardzo wysoko cieniony.

Podczas tegorocznego Weekendu Gwiazd wcieliłeś się w rolę korespondenta. Opowiedz o tym doświadczeniu.

O mój Boże! To było niesamowite przeżycie. Pracowałem z Grantem Hillem, Jarrettem Allenem i innymi zawodnikami. Byłem trochę stremowany. Nie mam ani wykształcenia, ani doświadczenia w pracy dziennikarskiej. Nie miałem jakieś specjalnej strategii, ani planu jeśli chodzi o zadawanie pytań, przeprowadzanie wywiadów. Ale to było fajne doświadczenie. Będę lepszy następnym razem.

Kawhi Leonard. Co myślisz o nim? Zdążyliście się zaprzyjaźnić?

Jest niesamowitym zawodnikiem. Jako człowiek – nieśmiały, nie mówi za dużo. Skupiony na tym, co ma zrobić. Co do naszych kontaktów, to witamy się podczas meczów. Ale to tyle. On nie potrzebuje wielu ludzi w swoim otoczeniu. Taki jest jego charakter, jego osobowość. I wiesz co? Powinniśmy dać mu spokój i pozwolić być tym, kim jest. Gdy jest na parkiecie i gra, daje z siebie wszystko. Jest skupiony na powierzonych mu zadaniach.

Jak czujesz? Zostanie w Toronto czy odejdzie?

Mam wielką nadzieję, że zostanie u nas. Wydaje mi się, że jeśli Raptors dotrą przynajmniej do Finałów Konferencji, to Kawhi zdecyduje się zostać.

Raptors zagrają z Rockets dwa mecze w Japonii, w październiku tego roku. Wybierasz się tam?

Tak, wybieram się tam! Ale wcześniej, 4 i 5 października planuję być w Indiach, na historycznym meczu Pacers z Kings. To pierwsza wizyta NBA w Indiach. Mam nadzieję, że moja podróż między Indiami a Japonią przebiegnie gładko.

No właśnie, mecz w Indiach. Ty jesteś z Indii. Co to oznacza dla tego kraju?

To będzie coś niesamowitego! Wierzę, że to pomoże Indiom na wielu poziomach. Myślę, że w przeciągu 5-10 lat pojawi się w NBA zawodnik z Indii.

Twój ulubiony gracz Raptors w historii klubu?

Vince Carter bez dwóch zdań.

A Twoja piątka ulubionych zawodników Raptors?

No oczywiście zaczynam od Vince’a. Potem DeMar DeRozan, Jonas Valanciunas. Jonas, to wspaniały chłopak. To ja nauczyłem go angielskiego. Gdy przyjechał tutaj prosto z Litwy, nie mówił po angielsku. Z nim i jego rodziną też żyłem bardzo blisko. Uwielbiam jego dzieci. To już mam trzech. Czwarty będzie Alvin Williams. Świetny chłopak! Dla Raptors poświęcił samego siebie. Ostatnie miejsce…hmm..hmm…

Może Kyle Lowry?

Lubię go, ale chyba wybiorę kogoś innego, albo pomyślę jeszcze. Na pewno jest blisko. Podpowiedz mi kogoś.

Tracy McGrady?

Tracy jest w grupie moich ulubionych graczy. Ale idźmy dalej…

Charles Oakley, Mo Peterson?

O tak, Oakley, Mo Pete! Mo był niesamowity! Muggsy Bogues, Antonio Davis. Nasz pierwszy pozyskany w drafcie Damon Stoudamire. Jest wielu graczy, którzy grali u nas, których bardzo lubiłem i ceniłem. Trudno mi wybrać tylko pięciu. Nie mam wątpliwości co do Vince’a i DeMare’a. Za to, kim byli i co dla nas zrobili.

A czy w Twojej historii interesowania się Raptors, przez szatnię przewinął się jakiś gracz, z którym nie potrafiłeś się dogadać, którego nie polubiłeś za bardzo?

Nie, nikogo takiego nie było. Jeśli ktoś nosił koszulkę Raptors, to nie mogłem go nie lubić.

Czy jeździsz z Raptors na mecze wyjazdowe?

Zdarza mi się, ale nie za często. Ale jeśli już to robię, to podróżuję na własną rękę, nie razem z drużyną.

Kto zdobędzie mistrzostwo w tym roku?

Hmm…Toronto. Jeśli zagramy na miarę potencjału, jaki w tym sezonie mamy. Jeśli ominą nas kontuzje, to wierzę, że jesteśmy w stanie to zrobić.

A jeśli nie Raps, to kto?

Golden State Warriors.

Twój MVP?

The Greek Freak albo James Harden. To się rozegra między nimi dwoma.

Czy masz jakieś pasje poza koszykówką i samochodami?

Ludzie! Poznawanie nowych ludzi, rozmawianie z nimi. Idę sobie w mieście na kawę. Ludzie podchodzą do mnie pogadać o koszykówce, o życiu, o czymkolwiek. Uwielbiam to!

Jak Twoim zdaniem będzie wyglądać przyszłość drużyny Toronto Raptors powiedzmy na najbliższe 3-5 lat? Przed organizacją ważne wakacje. Nie wiadomo czy Kawhi będzie chciał zostać.

Wszytko będzie z nami dobrze. Miasto Toronto uwielbia swoją drużynę. Cała Kanada lubi Raptors. Ludzie są głodni koszykówki, są jej spragnieni. Seria Cavs-Raptors w Finałach Wschodu w 2016 roku miała rekordowe wskaźniki oglądalności. Wiesz co? Myślę, że już niedługo koszykówka stanie się sportem numer jeden w Kanadzie. Naprawdę tak myślę.

Nav, to było moje ostatni pytanie. Raz jeszcze chciałem Ci serdecznie podziękować, że się godziłeś na ten wywiad. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem ani ESPN, ani NBA, ani żadnym innym wielkim graczem na rynku mediów. Jestem taki malutki (mówiąc to, zbliżam do siebie kciuk i palec wskazujący), więc tym bardziej doceniam, że poświęciłeś mi swój cenny czas.

Nie mów tak! Nie jesteś mały! W oczach Boga nikt nie jest mały, wszyscy są tacy sami. Poza tym, każdy na początku jest mały. Jonas Valanciunas nie urodził się taki duży. Wszyscy rośniemy. Ty też rośniesz. A w tym procesie wzrastania nie zapominaj o wszechmogącym. To ważne. Traktuj ludzi tak, jak sam chciałbyś być traktowany. Kiedy tylko chcesz, możesz się ze mną spotkać. Może przyjedziesz na play-offy? A tymczasem przetłumacz nasz wywiad na polski i niech ludzie go czytają. Wiesz, że zatrudniam u siebie Polaków? Poważnie. Jeden pracuje ze mną od 30 lat! Chodź! Poznasz go, pogadacie sobie po polsku!

W tym momencie skończyliśmy nagrywać. Nav oprowadził mnie po swoim salonie. Przedstawił pracownikom, opowiedział kim jestem, wyjaśnił, że właśnie udzielił mi wywiadu. Udaliśmy się do działu, w którym na co dzień pracuje człowiek z Polski. Niestety tego dnia nie było go w pracy. Jego współpracownicy przypomnieli Navowi, że Zbigniew (tak go nazwijmy, bo zapomniałem, jak faktycznie miał na imię) jest na urlopie, na jednej z karaibskich wysp. Zażartowałem, że musi mieć dobrze u Nava jako szefa. Porozmawialiśmy jeszcze parę minut przy wyjściu z salonu. Nav życzył mi udanego powrotu do Europy. Kazał odzywać się, jak tylko pojawię się w Kanadzie kolejny raz.


3 comments on “Nav Bhatia: Koszykówka jest moim narzędziem, by łączyć ludzi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.