NBA Care$ czyli dwa słowa o słowach z Chin

To będzie tekst, w którym  pozwalam sobie skrytykować LeBrona Jamesa. Tak, chodzi o sprawę chińską. Zanim napiszę, co o niej sądzę i co myślę o słowach LeBrona, przypomnę o co dokładnie chodzi.

Daryl Morey napisał ponad tydzień temu na Twitterze: „Fight for Freedom. Stand with Hong Kong.” Wpis potem usunął, ale w internecie nic nie ginie. To była niewinna śnieżka, która wywołała prawdziwą lawinę, która może być brzemienna w skutkach dla całej NBA.

Po jakimś czasie Morey ćwierknął coś w rodzaju oświadczenia:

„I did not intend my tweet to cause any offense to Rockets fans and friends of mine in China. I was merely voicing one thought, based on one interpretation, of one complicated event. I have had a lot of opportunity since that tweet to hear and consider other perspectives.”

Ale niczego to nie zmieniło. Rockets, jako organizacja, zdystansowali się do słów Morey’a, podkreślili że ich GM nie jest głosem ich wszystkich, że zależy im na promowaniu koszykówki, nie zajmowaniu stanowiska w sprawach politycznych.  Ale na urażonych Chińczyków to nie podziałało. Houston Rockets, to najbardziej znana i najbardziej lubiana (do zeszłego tygodnia) drużyna NBA w Chinach. Najpierw za sprawą Yao Minga, który całą swoją karierę w NBA spędził w Houston, później dzięki dobremu marketingowi.
W 2015 roku firma Tencent podpisała z NBA pięcioletni deal warty $700 mln. W lipcu tego roku przedłużono go o kolejnych pięć lat. Wartość tego przedłużenia sięgnęła już $1.5 mld! Platforma Tencent pokazuje mecze NBA chińskim fanom. Szacuje się, że za jej pośrednictwem ponad 490 milionów (!) ludzi oglądało NBA w Chinach, w ubiegłym sezonie. Ponad 500 milionów Chińczyków (!) obejrzało przynajmniej jeden mecz NBA w tamtym sezonie. Około 21 milionów ludzi oglądało szósty mecz ostatnich Finałów! To są liczby, obok których NBA nie może przejść obojętnie. I dlatego nie przechodzi.
Szacuje się, że wpis Morey’a mógł w perspektywie tylko najbliższego sezonu kosztować samych Rockets jakieś $25 mln z tytułu różnych partnerskich umów z chińskimi firmami. Według najczarniejszych scenariuszy, jeśli ostatecznie potwierdzi się, że ogromna fala chińskich pieniędzy nie pojawi się w kasie NBA, próg salary cap na przyszłe rozgrywki może spaść o jakieś 10-15%.
Inną, ciekawą kwestią są też umowy butowe koszykarzy NBA z chińskimi markami Anta, Peak i Li-Ning. Te podobno, na ten moment, nie są zagrożone. W zależności od kalibru gwiazdy, dochód z tych umów to zarobki od $2mln do nawet $10mln za sezon. Warto przypomnieć, że swego czasu sam Dwyane Wade zrezygnował z noszenia i reklamowania butów z Jordan Brand dla marki Li-Ning. Do bazowej pensji doliczyć trzeba też % od sprzedaży obuwia i produktów danej marki. Mówimy tutaj o ogromnych pieniądzach. Nie ma co się dziwić, że NBA nie chce budzić niedźwiedzia. Ale o tym później.

Adam Silver przeprosił chińskich fanów, którzy poczuli się urażeni słowami menadżera Rockets, ale nie przeprosił konkretnie za to, co Morey napisał. I to trzeba podkreślić. Nie było też presji by zwolnić go ze stanowiska. W specjalnym oświadczeniu, przypomniał ponad 30-letnią współpracę na linii Chiny-NBA, zwrócił uwagę na polityczne różnice między Stanami Zjednoczonymi, a Państwem Środka. Podkreślił, że NBA nie będzie stawiać się roli cenzora swoich pracowników. Ale na koniec dodał, że wierzy, iż koszykówka łączy i pokazuje, co ludzie mają wspólnego ze sobą, a nie to, co ich różni. To było dobrze napisane oświadczenie, choć spotkałem się z głosami, że było zbyt miękkie.

Chińczycy odwołali kilka eventów spod parasola NBA. Nie odbyła się klinika NBA Cares, którą mieli poprowadzić w Szanghaju Lakers. Ich mecz z Nets nie został odwołany, ale z parkietu i z hali usunięto wszystkie banery reklamowe (np. marki Vivo, producenta smartfonów). Odwołano też mecze drużyn G Leauge, które za jakiś czas miały przyjechać do Chin.
Z kolei NBA zdjęła dostępność dla mediów ze swoich zawodników. Lakers i Nets grali w Chinach, ale nikt z obu organizacji nie udzielał wywiadów.

Niemal od razu, gdy sprawa zaczęła się rozwijać, głos zabrał James Harden, który przeprosił. Powiedział, że uwielbia Chiny i chińskich fanów. Rzecz w tym, że nie wiadomo kogo przeprosił i za co konkretnie. Ale w tej sprawie jego głos nie jest i nie miał być esencją. Z całym szacunkiem, James Harden, stały bywalec w Chinach, w skali NBA jest postacią przez duże P,ale w skali globalnej…nie do końca. Wszyscy czekaliśmy na głos LeBrona Jamesa. I w końcu go usłyszeliśmy…

Zanim to nastąpiło, usłyszeliśmy też głosy Gregga Popovicha i Steve’a Kerra. Głosy, które w ostatnich latach były słyszalne, do których media NBA zwracały się ilekroć podnoszona była jakaś ważna kwestia z pogranicza sportu, polityki i spraw społecznych. Nie podobały mi się ich komentarze. Za łatwo przychodzi im krytykowanie USA. Tu mieli okazję, wypowiedzieć się w trudniejszej sprawie. Z tego prawa nie skorzystali. Ale nie chcę się nad tym pochylać dokładniej.

Przed swoim, długo oczekiwanym wystąpieniem, LeBron i jego Lakers, a także gracze Nets spotkali się z Adamem Silverem. Zawodnicy zabiegali o to spotkanie. Chcieli osobiście usłyszeć, co Komisarz ligi ma im do powiedzenia w tej delikatnej kwestii i jak oni mają się z tym tematem zderzyć.

Wczoraj przemówił LeBron:

 

Zdaniem LeBrona, wpis Morey’a wynikał z...braku dostarczającej wiedzy w kwestii, którą poruszył.
Co, proszę? LeBron się skompromitował. I na tym mógłbym zakończyć. To coś było gorsze, niż „The Decision” z 2010 roku. LBJ był wtedy młody, zarozumiały i głupi, brakowało mu pokory. Jadąc do Miami, jako 25-letnia gwiazda przed swoim prime, do Wade’a i Bosha, myślał, że zdobędzie nie jeden, nie dwa, nie trzy, nie cztery, nie pięć, nie sześć, nie siedem mistrzowskich tytułów. Potem zmądrzał, spokorniał. Przegrane Finały z Mavs boleśnie sprowadziły go na ziemię.
LeBron miał złote prawo, żeby nadal milczeć. Milczeć strategicznie, milczeć politycznie, milczeć wymownie. Wybrał inne rozwiązanie. I wybrał źle. Bardzo źle. To był głos, którego NBA może nie tyle co potrzebowała, to oczekiwała od swojego lidera. Gdy nie wiadomo o chodzi, to wiadomo, o chodzi. Prawda?
Firma Nike wycofała ze swojego oficjalnego sklepu w Chinach wszystkie produkty z logo Rockets. Firma Nike produkuje w Chinach stroje dla NBA, buty i inne rzeczy. LeBron ma dożywotni deal z Nike, który podpisał w 2015 roku. Z jego tytułu zarabia rocznie więcej, niż za pracę w NBA. Mówi się, że jego globalna wartość przekracza…miliard dolarów. LeBron postanowił więc nie gryźć ręki, która karmi tych, którzy karmią jego. Albo raczej ręki, która go karmi, która w Chinach tanim kosztem gotuje sobie ryż, by potem sprzedać go w świecie z dużym zyskiem. Nie oczekiwałem od LeBrona, że wyjdzie i powie o Hongkongu, że skarci komunistyczne Chiny za łamanie praw człowieka. W ogóle na to nie czekałem. W najlepszym wypadu chciałem usłyszeć, jak wtóruje Silverowi, czyli mówi tak, żeby nikomu nie zaszkodzić, żeby połechtać chińskich fanów, a no końcu i tak obronić prawa do wypowiadania się ze wszystkimi tego konsekwencjami. Ale ta kilkudniowa cisza nie spędzała mi snu z powiek. Nie kładłem się do łóżka z myślą „ciekawe, co o tym wszystkim sądzi LeBron.” Wiedziałem co sądzi, wszyscy wiedzieliśmy. Byliśmy tylko ciekawi, jak to rozegra.
I żebyśmy nie zrozumieli się tutaj źle. Świat się nie kończy. LeBron się skompromitował. Moim zdaniem. Ale przecież nie przekreśla to wszystkich dobrych rzeczy, które przez lata robił i dalej będzie robić. Są w sportowym biznesie rzeczy, które są nadal większe od LeBrona. Nike jest jedną z takich rzeczy. Rozumiem to i nie mam z tym problemu. Przykład, jak wiele do powiedzenia ma Nike, a jak (nadal) mało LeBron mieliśmy minionego lata. LBJ chciał swój numer #23 oddać Anthony’emu Davisowi, a samemu wrócić do szóstki, z którą grał w Miami. Ludzie z Nike powiedzieli nie kolego, mamy już za dużo wyprodukowanych koszulek z Twoim #23, więc zajmiemy się tym dopiero za rok.
I tak to jest. Fajnie jest w granicach Stanów Zjednoczonych robić super kampanie społeczne, jeździć sobie po Trumpie, po białych rasistach z Alabamy. To nie kosztuje. Ba, na tym można zarobić.
Ale jak chodzi o Chiny, to już nie. Mnie to nie razi, ja wiem jak się świat kręci. Mnie to co najwyżej śmieszy.

Nie zamierzam bojkotować ani Nike (dobry full length zoom nie jest zły), ani NBA, a już na pewno nie LeBrona. Wszystkie tego typu głosy uważam za śmieszne. Tak samo, jak za śmieszne uważam głosy niektórych amerykańskich polityków, którzy twierdzą, że NBA przedkłada biznes nad prawa człowieka. Niech rzuci kamieniem pierwszy, który ma całkowicie czyste sumienie. Rozejrzyj się wokół siebie. Popatrz, ile masz przedmiotów, które w całości, lub częściowo zostały wykonane w Chinach. Wspierasz komunistyczny rząd? Przedkładasz dobra materialne nad prawa człowieka? Jeśli na oba pytanie odpowiadasz przecząco, to nie strzelaj wielkimi słowami w internecie. NBA to jest biznes. Ale przede wszystkim to jest liga koszykówki – tylko i aż.
„NBA nie powinna mieć, moim zdaniem, aspiracji i ambicji by zajmować oficjalne stanowisko na wszystkie drażliwe tematy tego świata i opowiadać się po którejś ze stron. Oczywiście, liga, złożona w trzech czwartych z graczy czarnoskórych ma swój immanentny obowiązek stać na straży walki z rasizmem, ale raczej na tym powinno kończyć się jej zaangażowanie w tematy wykraczające poza sport.”tak napisałem, gdy Silver zabrał miastu Charlotte All-Star Weekend w 2017 roku. Zdanie podtrzymuję. Nie interesuje mnie, co moja ulubiona liga koszykówki sądzi o zmianach klimatycznych, nie interesuje jakie stanowisko zajmuje w innych palących ten świat sprawach. Interesuje mnie tylko na płaszczyźnie…uprawiania koszykówki.
I bardzo dobrze, że Silver, być może nauczony wydarzeniami z Charlotte sprzed dwóch lat, nie wszedł dalej w te kwestie, tylko odniósł się do ogólnych mechanizmów. Przestraszył się Chin? Być może. A co innego miał zrobić?
Koszykówka powinna być platformą. Platformą do łączenia ludzi, do robienia biznesów. To że gram z tobą w kosza, nie znaczy, że popieram to, co robisz poza parkietem. Tak bardzo jak jestem za wolnością słowa, tak bardzo też jestem za tym, żeby nie robić polityki w sporcie. Nie chciałbym, żeby Mateusza Ponitkę, grającego w Rosji, pytano o Krym, o sprawę zwrotu wraku Tupolewa. Mateusz być może ma swoje zdanie na ten temat, ale jego pracą jest granie w koszykówkę.

 

Co będzie dalej?

Nic nie będzie. Sprawa się rozejdzie po kościach. Gwarantuję Ci to. Firmy chińskie też muszą teraz trochę pograć, przyaktorzyć przed czerwonymi. No wiesz, niby wielce oburzeni, bo ci zgnili kapitaliści z zachodu ośmielili się wtrącać w sprawy Chin, ale po cichu każdy już chce mieć to za sobą. Na razie liczymy, ile pieniędzy może stracić liga, ale przecież na drugim końcu tego łańcucha pokarmowego są fani, którzy chcą oglądać NBA i chcą za to płacić. Te wszystkie firmy są tylko i aż łącznikiem, platformą między klientem, a produktem. Gracze przyjeżdżają do Chin, żeby zarobić. Ale przecież ich wizerunki są dźwigniami dla tychże marek. Życzę szczęścia tym, którzy pójdą na całość i faktycznie wycofają z się z NBA. Jak ktoś komuś płaci, to znaczy, że sam też zarabia. Gdyby nie twarze graczy NBA, wszystkie te butowe marki z Chin do dziś podrabiałyby Jordany, a we własnych liniach miałyby co najwyżej klapki z pianki. Gracze NBA, sama liga, stały się dla nich dźwignią do zarabiania pieniędzy, a dzięki temu także katapultą do szybkiego rozwoju.
Co do samego Hongkongu. Jest to bardzo drażliwy temat dla Chin. Tak samo jak Tajwan, Tybet i wiele innych spraw wokół tego państwa. Wielkie mocarstwa mają to do siebie, że nie lubią gdy ktoś z zewnątrz mówi im, że robią coś źle. To znaczy nikt tego nie lubi. Tyle, że wielkie mocarstwa mają narzędzia, by uzewnętrznić swoje niezadowolenie. I to właśnie robią Chiny. Nie zapominajmy, że (prawdopodobnie już) największa gospodarka świata, w dalszym ciągu działa w obrębie komunistycznego reżimu. Chiny oskarżyły zachód (m.in. USA) o podsycanie napięcia, które ostatnio przeszło przez Hongkong. Chodziło o projekt zmiany w prawie dotyczącym ekstradycji. Po zmianach podejrzani w Hongkongu mogliby być sądzeni w Chinach. Żeby zrozumieć czym dla Chin jest sprawa Hongkongu, trzeba by cofnąć się do Wojen Opiumowych, w szczególności pierwszej (1839-1942). Wtedy to Hongkong trafił w ręce Brytyjczyków i był w nich aż do 1997 roku. Działo się to za czasów dynastii Qing , której rządy w Chinach nie są oceniane najlepiej przez historię. Trzeba więc zrozumieć, że dla Chińczyków ta sprawa jest bardzo, ale to bardzo delikatna. Wręcz honorowa. Ale z czasem wszystko przycichnie. NBA potrzebuje Chin. Chiny potrzebują NBA.

8 comments on “NBA Care$ czyli dwa słowa o słowach z Chin

  1. Michał

    Tak w kwestii kompromitacji… Warto byłoby Karol poprawić na Chiński reżim lub kapitalistyczne rządy. Chiny już od dawna nic nie mają wspólnego z komunizmem

    Reply
      1. Michał

        Piszesz w kilku miejscach o władzy komunistycznej lub bodajże reżimie komunistycznym, a Chiny nie są takim krajem. Są państwem autorytarnym / totalitarnym, ale na pewno nie komunistycznym. Ich system gospodarczy to niemal książkowy przykład mariażu dyktatorskiej władzy i kapitalizmu.

        Reply
  2. Anonim

    Wiem że to brzmi rasistowsko, ale prawo głosu koszykarzy (większość to czarni bez wykształcenia wyższego) do wypowiadania sie na różne sprawy jest śmieszne. Naoglądali się filmów o MLK i myślą, że mogą być tacy jak on. Jednak róznica jest taka, że on myślał, a nasi wysoko skaczący idole niech skupią się na myśleniu na boisku, bo to ich czcze gadanie o równościach społecznych jak widać teraz tylko ich kompromituje

    Reply
  3. andybulat

    O i właśnie czegoś na ten kształt się spodziewałem 😉
    Dzięki Karol.
    Super, że pokazałeś także drugą stronę tego „kryzysu” – chińskie firmy też na bojkocie NBA by traciły i nie wiem czy czasem nie więcej niż sama liga.

    Reply
  4. Pingback: Daryl Morey odchodzi z Rockets – Karol Mówi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.