Pogadaliśmy: Co przyniesie przyszłość?

Bardzo się cieszę, że Tomasz Kostrzewa (MVP), Michał Górny (MVP) oraz Grzegorz Kulig (eurobasket.com) znaleźli czas by odpowiedzieć na trzy pytania, na które także i ja pozwoliłem sobie odpowiedzieć. Mam nadzieję, że będzie to początek czegoś, co uda nam się robić w miarę cyklicznie. Zachęcam do dzielenia się własnymi przemyśleniami.

 

1. Dysproporcja między
Konferencjami od kilku sezonów jest ogromna. Rok temu Suns znaleźli
się poza play-offami mimo 48 wygranych podczas gdy Hawks byli tam
mimo 10 wygranych mniej. Najlepsi na Wschodzie Pacers byliby zaledwie
czwartą siłą Zachodu. W tym sezonie wygląda to podobnie.
Pelicans, będący na dziesiątym miejscu na Zachodzie, byliby na
szóstym miejscu na Wschodzie. Czy Twoim zdaniem taki stan rzeczy
jest niesprawiedliwy a jeśli tak, to czy należałby coś zmienić?
Jednym z pomysłów jest seria play-off, w której grałoby 16
najlepszych ekip, z pominięciem podziału na Konferencje. To dobry
pomysł? Masz jakiś inny?

Tomek: Gdy przeczytałem to
pytanie, moja pierwsza myśl brzmiała "tak, likwidacja podziału
na konferencje przy kompletowaniu playoffów to dobry pomysł",
ale wtedy uświadomiłem sobie, że tak naprawdę to obniżyło by
poziom emocji. Gdyby w tym sezonie zlikwidować podział na Wschód i
Zachód, to już od dłuższego czasu nie byłoby zbyt wielu emocji –
pierwsza szesnastka z Suns i Pelicans zajmującymi miejsca
zarezerwowane wcześniej dla dwóch ostatnich drużyn Wschodu
wyklarowałaby się już jakiś czas temu. A tak otrzymujemy bardzo
emocjonujący pojedynek między aż kilkoma drużynami o ostatnie
miejsca w Konferencji Wschodniej, które dadzą nam mecze o stawkę
aż do samego końca sezonu. To samo na Zachodzie, gdzie nieuniknione
odpadnięcie jakiejś godnej gry w playoffach drużyny także będzie
emocjonującym tematem. Dysproporcja w kondycji konferencji jest
jednak widoczna, ale nie chodzi w niej o to, że jakiś zachodni
średniak znajdzie się tuż za ósemką (deal with it) – problemem
jest nieporównywalnie łatwiejsza drabinka playoffowa dla
contenderów ze Wschodu. Mój sposób na jego rozwiązanie to
zostawienie zasad awansu do post season takimi jakie są teraz
(awansuje 8 teamów ze Wschodu, 8 z Zachodu) i zastosowanie
likwidacji podziału na konferencje dopiero przy dobieraniu teamów w
pary. Warriors w nagrodę za dominację w lidze nie zagrają z OKC w
pełnym składzie (załóżmy, że Durant i Ibaka okazują się nagle
zdrowi) a – na tę chwilę – z Celtics (choć gdyby ósme miejsce na
Wschodzie zajęli Pacers i nagle wrócił Paul George, wciąż GSW
mieli by problem… ale to już akurat urok tego konkretnego sezonu).
Obecnie na Zachodzie aby dojść do finału NBA trzeba stoczyć wręcz
trzy małe finały, bo co roku 6-7 teamów z Zachodu flirtuje ze
statusem contendera. Na Wschodzie faworytów jest mniej i często
reprezentują niższy poziom. Pamiętacie finałowe pojedynku z
początku wieku? Lakers powinni w nich walczyć z Kings czy Spurs a
nie Sixers, Pacers i Nets. Układanie par playoffowych bez podziału
geograficznego da nam pewność, że w finale zmierzą się naprawdę
dwie najlepsze drużyny.

Michał:
Pomysłów jest wiele jednak ten z rozgrywaniem gier posezonowych w
których biorą drużyny z najlepszym bilansem bez podziału na
konferencje wydaje się być najbardziej odpowiedni. To zdecydowanie
uatrakcyjniłoby rozgrywki posezonowe z jednoczesnym wprowadzeniem
niejakiej sprawiedliwości. Jest tylko jedno “ale” – Czy taki
system nie jest w stanie doprowadzić do ściany sens istnienia
“małych rynków” lub rynków, które mają większe kłopoty niż
występy lokalnej drużyny (patrz Detroit) ? Bo zmiana systemu to
jedno a to ile drużyn jest tak naprawdę zdolnych walczyć o tytuł
to drugie.

Greg: Na
dzień dzisiejszy, Milwaukee, Miami, Boston mają miejsce w playoffs.
Wszystkie trzy drużyny są poniżej 0.500. Z zachodu Phoenix, New
Orleans, kilka meczów powyżej 0.500 a szanse na playoffs z dnia na
dzień coraz mniejsze. Trochę krzywdzące. Gdyby do playoff
zakwalifikować najlepsze 16 zespołów i rozstawić je wg procentu
wygranych, drzewko wyglądałoby następująco: 1. Golden State – 16.
Milwaukee 2. Atlanta – 15. New Orleans 3. Memphis – 14. Phoenix 4.
Houston – 13. Oklahoma 5. LA Clippers – 12. Washington 6. Portland –
11. Chicago 7. Cleveland – 10. Toronto 8. San Antonio – 9. Dallas Czy
jest ktokolwiek, kto nie chciałby zobaczyć wyżej wymienionych par
w pierwszej rundzie? (poza fanami Heat i Celtics:))?

Karol: Rozpisuję sobie na
papierze tegoroczną drabinkę play-off najlepszej szesnastki w lidze
bez podziału na Konferencje – rozbudza wyobraźnię! To prawda…
ale mimo to jestem na nie. Nie jest przecież tak, że Zachód ma
patent na wygrywanie i budowanie dobrych ekip. Tworzą je zawodnicy
dobierani przez menadżerów. Wolni agenci są naprawdę wolni i mogą
grać gdzie chcą. Na Wschodzie też są duże miasta, też są plaże
i słońce a NBA działa na identycznych zasadach. Nic nie stoi na
przeszkodzie, żeby przenieść trochę talentu na Wschód. Poza tym
cała ta „niesprawiedliwość” tyczyłaby się obecnie tylko
dwóch ekip – Suns i Pelicans. Bo już jedenasta ekipa Zachodu
(Jazz) ma zaledwie o dwie wygrane więcej niż jedenasta drużyna
Wschodu (Nets). Zwracam uwagę, że na Wschodzie też są emocje związane z
walką o ósemkę. Zapomnijmy na chwilę o ujemnych bilansach.
Hornets, Pacers i Nets też potrafią grać ciekawy basket. Razem z
Celtics, Heat i prawdopodobnie Bucks powalczą o trzy miejsca w
play-offs. Tam też będzie walka i emocje.

2. Jedną z negatywnych historii
tego sezonu jest ogromna ilość kontuzji. Wiele osób uważa, że
ich przyczyną jest przemęczenie graczy, dlatego opowiadają się za
reorganizacją rozgrywek. Koncepcji jest wiele – skrócenie sezonu
regularnego do 70-65 meczów, rozciągnięcie w czasie tradycyjnego
82-meczowego kalendarza (sezon kończyłby się w lipcu), rezygnacja
z dużej części meczów przedsezonowych. Jakie jest twoje zdanie na
ten temat?

Tomek: Głosuję na "nie",
jeśli chodzi o zmniejszenie liczby meczów w sezonie bo stworzyłoby
to "nową erę" w NBA, po której większość rzeczy
liczyłaby się od nowa. Jako fan statystyk, rekordów i nawiązywania
do historycznych wydarzeń, wkurzałbym się musząc porównywać
osiągnięcia z 82-meczowych sezonów z 65-meczowymi. Wydłużenie
popieram, ale raczej nie poprzez grę w lipcu a wcześniejszy start,
jak największym kosztem preseason. Wróciłbym też do formuły
best-of-five w pierwszej rundzie playoffs. To – w połączeniu z
taktyką regularnego odpoczynku dla gwiazd wzorem tego co robią
Spurs – powinno zmniejszyć znacznie obciążenia. Uważam, że 82
spotkania w regular season to faktycznie za dużo, choć jednak dziwi
mnie to nagłe natężenie krytyki wobec układu rozgrywek w NBA. Ten
format jest stosowany od kilkudziesięciu lat i jakoś nikt nigdy nie
lamentował, że przez niego gwiazdy są ciągle kontuzjowane. Niby
kiedyś było mniej drużyn i grafik nie był tak napięty, ale z
drugiej strony medycyna podobno robi postępy. Może winny plagi
kontuzji jest zwykły pech, predyspozycje pewnych zawodników i
nieumiejętne dbanie współczesnych zawodników o swoje ciało (co
otwiera inną dyskusję – o limicie wieku: czy ciała zawodników
przypadkiem nie psują się tak często bo większość już w wieku
19 lat zostaje poddana zawodowym przeciążeniom?).

Michał:
Sezon trwa 82 spotkania od dawien dawna i tak naprawdę nie wiem czy
jest sens się doszukiwać głównego źródła problemu w terminarzu
spotkań czy też całemu cyklowi jakiemu podlega liga
(RS,PO,Offseason,Preseason,RS….). Wiadomo – ostatni wysyp kontuzji
bywa pomocny w snuciu takich teorii jednak czy wtedy zawodnicy
zarabiali by tyle samo ? Co ważniejsze, czy dochody z transmisji
telewizyjnych czy sprzedaży biletów w poszczególnych klubach nie
spadłyby znacząco ? Ucięcie 15-20 spotkań nie doprowadziłoby do
bankructwa nawet tych “najbiedniejszych” właścicieli ale
mogłoby spowodować kolejne protesty i negocjacje na linii władze
NBA – Związek Zawodowy NBA. Czego na pewno chcielibyśmy uniknąć.

Greg: Przy okazji pre-season
władze NBA przeprowadziły eksperyment skracając mecz pomiędzy
Nets-Celtics do 44 minut. Totalna bzdura. Sami zawodnicy zaznaczają,
że tu nie chodzi o długość meczu, a o ich ilość. Konsekwencją
tego jest sezon letni, gdzie mnóstwo zawodników zamiast grać dla
swoich krajów w rozgrywkach międzynarodowych, woli wykorzystać ten
okres na regenerację. Skrócenie sezonu regularnego to jest jakiś
pomysł… jednak jak wiadomo, NBA to biznes. Niewyobrażalne
pieniądze (o czym jeszcze bardziej przypomina nowa umowa
telewizyjna). I tu mamy konflikt. Mniej meczów oznacza mniejsze
wpływy dla ligi, klubów, zapewne odbiłoby się to również na
zawodnikach. Pytanie, czy zawodnicy będą skłonni zrezygnować z
części pieniędzy dla kilku spotkań mniej? Ponadto, krótszy sezon
regularny to mniej meczów na szczycie, ale również mniej meczów o
nic… temat na bardzo długą debatę. Osobiście uważam, że w
najbliższym czasie nic się w tej kwestii nie zmieni.

Karol: Walę w stół i mówię
„nie”. Jeśli chodzi o kontuzje, to już dawno zostało
udowodnione, że większość z nich jest pokłosiem złego lub
niedostatecznego przygotowania ciała do trudów sezonu. Może trudno
to zrozumieć, patrząc na tych atletów z NBA ale uwierzcie mi, że
tak właśnie jest. To jest trochę mylące bo często ludziom wydaje
się, że jak zawodnik wysoko skacze i jest umięśniony, to znaczy,
że jego ciało jest gotowe na 82 mecze. Czasem jest wręcz
odwrotnie. Zresztą przykładów nie trzeba daleko szukać.
Rozmawiałem o tym w Hiszpanii z Derrickiem Rose’em. Sam przyznał,
że przed kontuzjami w zasadzie, to nawet nie wiedział jak dobrze
wzmocnić kolana (i inne części ciała) i przygotować je do
morderczego sezonu, jak się odżywiać i jak odpoczywać. Niestety
zapłacił najwyższą cenę za tę wiedzę. Dziś medycyna stoi na
poziomie o niebo wyższym, niż kiedyś. Zawodnicy mają dostęp do
odżywek, grają w lepszych butach. Ogólnie są zdrowsi, silniejsi,
lepiej zbudowani. 82 mecze nie są bezpośrednią przyczyną tylu
kontuzji w tym sezonie. Gdyby skrócić rozgrywki, to nie byłoby już
to samo. Przecież jedną z charakterystyk NBA jest właśnie ten
ekstremalnie długi kalendarze. Trzeba umieć sobie z nim radzić. W
100% zgadzam się z Tomkiem, że pierwszy krótszy sezon byłby
zarazem początkiem nowej ery w NBA. Dziś nie jest łatwo porównywać
drużyny i zawodników na przestrzeni lat. Nie chciałbym, by do
dyskusji doszła kolejna zmienna. Gdyby to ode mnie zależało, to
skróciłbym preseason tak bardzo, jak tylko się da. Nic więcej w
zasadzie nie da się wymyślić bo granie w lipcu to też bzdura.
Mniej meczów to mniej pieniędzy. Wątpię, żeby któraś ze stron
świadomie chciała zrezygnować z milionów.

3. Według źródeł, próg salary
cap w sezonie 2016-17 ma wynieść $90mln a w kolejnym podskoczyć do
aż $105mln. Jak Twoim zdaniem wpłynie to na krajobraz w NBA? Wróci
moda na Wielkie Trójki bo będzie łatwiej je tworzyć? Bogaci
zaczną się bogacić a biedni biednieć? Nic się nie zmieni – po
prostu zawodnicy zaczną więcej zarabiać ale proporcje zostaną
zachowane. A może zacznie dziać się coś innego?

Tomek: Tu trzeba kogoś kto się
interesuje ekonomią, a nie NBA. Mogę tylko zgadywać jak napływ
gotówki zmieni dotychczasowe standardy kontraktowe. Na pewno
najwięcej skorzystają gwiazdy przedłużające kontrakty. Nie znam
się na salary cap i nie wiem jak obecnie są wyliczane kontrakty
maksymalne dla wolnych agentów, ale jeśli bazują na wcześniejszych
zarobkach a nie wysokości salary cap, to zanim powstanie nowa umowa
między związkiem zawodników i właścicielami, możemy mieć małe
kontraktowe eldorado. Gdy już nowe CBA uwzględni zmianę
standardów, zarządzanie kontraktami będzie pewnie stawiało mniej
więcej te same wyzwania co obecnie. Na pewno pensji na poziomie 15
milionów, która dziś w niektórych przypadkach jest pensją
maksymalną, będą za rok domagać się gracze z obecnego przedziału
8-10 milionów, więc podwyżka progu salary cap powinna się w miarę
sprawiedliwie rozłożyć na większość zawodników. Pazerność
graczy powinna być najlepszą gwarancją uniknięcia problemu zbyt
dużej ilości Wielkich Trójek, Czwórek i Piątek.

Michał:
Chyba dopóki w NBA będzie można wydawać pieniądze tak będzie –
będą biedni z aspiracjami i bogaci ze składem nie zawsze
dorastający do aspiracji. I wszystko jedno co będzie chciał
uzyskać Adam Silver to i tak zawsze piłka będzie leżeć po
stronie właścicieli klubów. Tam gdzie będą nazwiska i idące za
nimi sukcesy, tam będzie koniunktura i idące za nią pieniądze.

Greg: Zapewne kilka dobrych
nazwisk podpisze jednoroczne umowy najbliższego lata… a Knicks i
Nets dostaną zielone światło do jeszcze większego marnotrawienia
pieniędzy;) A tak na serio, najbardziej zadowoleni będą zawodnicy,
którym niedługo kończą się umowy – i nie mam na myśli graczy
pokroju All-Star. Spodziewam się całej masy kompletnie
przepłacanych "sezonowców", którzy zagrali jeden-dwa
solidne sezony i będą oczekiwać lukratywnych kontraktów. Obawiam
się również tego, że jak wspomniałeś, wróci moda na Wielkie
Trójki, jednak głównie w klubach z najbardziej atrakcyjnych
miast…. czyli wielcy i bogaci będą jeszcze więksi i bogatsi, a
biedni pozostaną daleko w tyle.

Karol: Moim
zdaniem w ogólnym rozrachunku nic się nie zmieni – po prostu
zawodnicy NBA będą więcej zarabiać i tyle. Procentowo, pewnie
będzie wyglądać to bardzo podobnie do tego, co mamy teraz.
Największe gwiazdy będą inkasować co sezon koło 25-30% z salary
drużyny bez względu na to ile by ono nie wynosiło. Ciekawi mnie
jednak to pierwsze „zachłyśnięcie” nowymi możliwościami
finansowymi. Czy znajdzie się grupa gwiazd, która zdecyduje się
zagrać razem za stawki powiedzmy dziś obowiązujące ale sporo
poniżej tego, co mogliby dostać w ramach nowego rozdania? Czy na
przykład nie będzie tak, że najbogatsi byli tylko sztucznie
blokowani przez stare progi salary i dopiero teraz uwypukli się
przepaść między najbogatszymi, średniakami oraz tymi, którzy
tylko nieznacznie są ponad kreską?

http://www.dailyhoops.nl/wp-content/uploads/NBA_money_display_image.jpg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.