Śliwki vs Robaczywki Vol. 4

Po wczorajszej porcji śliwek, dziś zapraszam na porcję robaczywek. Biorę w nich na warsztat Draymonda Greena, Gregga Popovicha, Bulls, Wizards, Jordana Poole’a oraz parę innych postaci, rzeczy i wydarzeń z (mniej więcej) ostatnich dwóch tygodni. Zapraszam!

Draymond Green. Duszenie Rudy’ego Goberta. Incydent miał miejsce dosłownie dzień po tym, jak napisałem ostatnie robaczywki, zatem zajmuję się tą sprawą dopiero teraz, po czasie. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tego zachowania. Klay Thomspon miał drobne spięcie z Jadenem McDanielsem. Gobert podbiegł do Klaya, żeby go odciągnąć, jak sądzę. Nie widzę u Francuza chęci eskalacji zdarzenia. I wtedy podbiega Green, jak rozjuszony dzik, i od tyłu zaczyna go dusić. Niebezpieczne, niepotrzebne, niewspółmierne do tego, co się działo, zachowanie.
Przy tej okazji robaczywki mam jeszcze dwie. Jedna dla Karla-Anthony’ego Townsa, który jak pies do jeża, przymierzał się, żeby pomóc Gobertowi. Nie jestem za siłowymi rozwiązaniami, ale w takiej, a nie innej sytuacji, aż się prosiło, żeby w ostrzejszy sposób odbić zakładnika. Jak? Na pewno nie tak, jak pozorował to KAT. To było wręcz żenujące.
Druga robaczywka dla fanów, którzy moim zdaniem, trochę przesadzili z krytyką Greena. Z ciekawości zapytałem na swoich platformach, czy pięć meczów zawieszenia, to słuszna kara. Niektórzy twierdzą, że liga powinna była zawiesić go na pół sezonu, albo nawet cały. No, nie przesadzajmy.
Poboczna notka: Draymond ma czasem tendencję do dawania upustu myślom w własnym podcaście, albo na swoich platformach społecznościowych. Czasami ciekawie, czasami głupio i bez sensu. Tym razem podobały mi się jego słowa. Parafrazując – jest w miejscu, w którym jest, między innymi dlatego, że jest, jaki jest. Jeden z najlepszych koszykarzy świata, czterokrotny mistrz NBA, znakomity obrońca i kreator gry. Nie jest ani najwyższy, ani najszybszy, ani najsilniejszy. Nie skacze też najwyżej i nie ma najlepszego rzutu. Tym co go wyróżnia, poza niewątpliwymi talentami, jest też jego charakter. Bez niego pewnie nie byłoby tu, gdzie jest. Dray pyta retorycznie dlaczego więc ludzie wiodący przeciętne życia dają rady komuś, kto przeciętny nie jest? Akurat tu, ma dużo racji w tym, co mówi.

Detroit Pistons. Bilans 2:15, to najgorszy bilans w lidze. Pistons są obecnie w serii 14 kolejnych porażek. Jedyny plus jest taki, że Killiam Hayes już nie gra w pierwszej piątce. Widocznie wszystkie kwity, które miał na Monty Williamsa gdzieś mu zginęły, albo mu ukradli. No wiesz, to jest Detroit.

Doc Rivers. Zastanawiałem się czy nie dać tego do śliwek, bo w sumie, to stałem się fanem tego zjawiska. Otóż Doc Rivers, po wielu latach pracy jako trener, został zatrudniony w mediach. Komentuje mecze, jest zapraszamy do podcastów. Korzystając z platform, jakie dostaje, Doc nie ustaje w pier…leniu głupot, które to fajnie brzmią, ale niestety nie mają za bardzo pokrycia w prawdzie. To znaczy trochę mają, ale Doc tak to wszystko podkręca i koloryzuje, że jak chcecie, to mogę go nazywać czarnym Wałęsą. A to, że to on odkrył Maxeya i wiedział, że będzie wielkim graczem. A to, że Tobias Harris sam go prosił o zredukowanie mu roli w ataku. Wiele o Clippers, Celtics, 76ers i Hardenie. Bardzo polecam jego ostatnie występy w mediach oraz w ciemno wszystkie kolne. „I ja mu wtedy mówię…”

Washington Wizards. Bilans 3:14, gorsi są tylko Pistons. Jedna wygrana na ostatnich 10 meczów. Szkoda czasu się bardziej w to zagłębiać.

Jordan Poole. Miałem go też w pierwszym zestawieniu. Jeśli tankująca drużyna bez aspiracji na wygrywanie, nie jest z Ciebie zadowolona, to musisz wiedzieć, że coś niedobrego się dzieje. Podobno, z obozu Wizards, wypływają informacje, że klub jest rozczarowany Poolem. Miał błyszczeć w niebłyszczącej drużynie. A tymczasem okazało się, że w tej nie grającej o nic organizacji, zamiast uwypuklać atuty, Poole zaczął, w brzydki sposób, eksponować swoje największe mankamenty. Jego skuteczność z gry nadal nie dobiła do 40% (39,7%). Za trzy punkty, to nadal fatalne dla strzelca 28%. Stosunek asyst (3,6) do strat (2,9) też pozostawia wiele do życzenia.
Osobna robaczywka dla Poole’a za zagranie, w którym sam siebie kompromituje i poddaje w wątpliwość swoje IQ oraz/lub znajomość przepisów gry. Na zegarze były cztery minuty do końca meczu, Bucks prowadzili z Wizards 130:120. Poole postanowił „wyprowadzić psa”, czyli nie dotykać piłki, która została wprowadzona do gry po straconym koszu. W tej sytuacji nie miało to żadnego sensu, ponieważ po koszu czas nie zostaje zatrzymywany na tym etapie meczu, więc przegrywający Wizards tracili tylko cenne sekundy na odrobienie strat. Poole chyba o tym nie wiedział, bo gdy zauważył, że czas leci, najpierw zaczął nerwowo machać do sędziów, a potem szybko podniósł z parkietu piłkę. Śmieszne było to, że kryjący go Malik Beasley, dosłownie, machnął ręką, gdy zobaczył, co Poole zamierza robić jeszcze na swojej połowie boiska. Bez względu na to, czy źle to sobie wykalkulował, czy nie znał tego przepisu, czy o nim zapomniał, to wyglądało to przeżenująco.

Gregg Popovich, Grali Spurs z Clippers. Fani w San Antonio zaczęli buczeć na Kawhi Leonarda. Pop chwycił za mikrofon i przywołał ich do porządku. Tego dnia przeczytałem wiele komentarzy w stylu „Pop to szef”, „wielka klasa” i tym podobne rzeczy. Ja to widzę trochę inaczej. Po pierwsze, to Gregg Popovich, jak wybitnym trenerem by nie był, to jest aż i tylko trenerem drużyny NBA. Ludzie zapłacili pieniądze, żeby pojawić się w hali i mają prawo buczeć sobie na kogo chcą. Kim jest trener drużyny koszykówki, żeby strofować dorosłych ludzi? Pop chyba to zrozumiał, bo po meczu powiedział, że nie chciał buczenia na Leonarda, bo wybitni gracze takie „przeciwności losu” często biorą jako motywację i zaczynają grać jeszcze lepiej. Ahaaaa. W pierwotnym przekazie, brzmiało to zgoła inaczej. A jeśli chodzi o samo odejście Leonarda z San Antonio, to cała organizacja ma „krew na rekach”. Przypomnę tym, którzy zapomnieli. W sezonie 2017-18 Kawhi zagrał tylko w dziewięciu meczach dla Spurs. Przez cały tamten sezon zmagał się z tajemniczą kontuzją prawego uda. Gdy rozgrywki się zakończyły, zażądał transferu. Teorii, dlaczego do tego doszło było kilka. Oto główne:

– Kawhi, w zasadzie cały kalendarzowy rok, leczył mięsień czworogłowy prawego uda. Jeśli wierzyć ówczesnym doniesieniom medycznym ze sztabu Spurs, uraz ten to było przewlekłe zapalenie ścięgna, które powodowało u niego bóle w obrębie całego uda i osłabiało kolano. W przeciwieństwie do tradycyjnych urazów, przypadłość Leonarda, to właściwie nie kontuzja a choroba, którą trudno leczyć. Mówiło się wtedy, że właśnie o sposób leczenia Kawhi miał żal do sztabu medycznego Spurs. Jego zdaniem proces rehabilitacji nie był prowadzony tak, jak powinien był być prowadzony. Plotka głosiła też, że medycy Spurs, o ile są świetnymi fachowcami, o tyle nie lubią ingerencji ani sugestii, co do leczenia od osób trzecich. Leonard mógł mieć żal do klubu i podejrzewać swojego pracodawcę o nie do końca czystą grę, gdy w połowie sezonu dostał zielone światło na powrót w sytuacji, w której on sam ze swoim udem nie czuł, że jest zdrowy. Mówiło się też, że tych dziewięć meczów, w których wystąpił, mogło być w dużej mierze, jeśli nie naciskiem, to silną sugestią Spurs, by mimo wszystko przetestować prawe udo.

– W trakcie sezonu doszło podobno do spotkania w szatni wszystkich graczy Spurs. Spotkanie było ponoć płomienne, emocjonalne, ktoś nawet widział łzy. Tony Parker i inni weterani wzięli Leonarda w ogień pytań odnośnie jego uczuć do Spurs i wizji (wspólnej?) przyszłości. Jedne źródła potwierdzały, że takie spotkanie się odbyło, inne zaprzeczały, jeszcze inne, że się odbyło, ale nie było aż tak płomienne.

– Gregg Popovich, raz na jakiś czas, niebezpośrednio, wysyłał w eter przekaz, który obieraliśmy jako nawoływanie Leonarda, by się określił czy gra czy nie w tym sezonie. Nie zapominajmy o tym teraz.

– Tony Parker, poproszony o porównanie swojej kontuzji z play-offów 2017 roku i kontuzji Leonarda, wyznał, że jego uraz był sto razy gorszy, od przypadłości swojego młodszego kolegi. To musiało zaboleć Leonarda. 35-letni wówczas Francuz doznał zerwania mięśnia czworogłowego lewego uda. Do wyleczenia kontuzji niezbędna była operacja. Z pozoru, Parker mógł mieć rację, tak przynajmniej odebrało to wielu fanów. Prawda była jednak taka, że kontuzja Kawhi’ego bardzo złożony przypadek medyczny. W San Antonio o tym dobrze wiedzieli. To musiało zaboleć.

Tym bardziej, że w kolejnym sezonie, już w Toronto, Kawhi i medycy Raptors nadal chuchali i dmuchali na jego problematyczne udo. To przecież tam w Kanadzie powstał termin „load managementu”. Leonard zagrał dla Raptors w 60 meczach.

– Po feralnym sezonie 2017-18 miało dojść w Nowym Jorku do spotkania na linii Leonard-Popovich. Strony miały rozmawiać o supermax kontrakcie, który Spurs, mimo wszystko, chcieli mu zaproponować. Przede wszystkim jednak, Pop pragnął spróbować naprawić zwichnięte relacje. Do spotkania nie doszło, choć, podobno, doszło do jakiejś formy komunikacji.

 

Czemu do ostatecznie doszło do transferu? Czemu relacje w modelowej organizacji, z zawodnikiem, który uchodził za skromnego i spokojnego, wręcz nieśmiałego chłopaka, tak się popsuły?

W trakcie tamtych rozgrywek napisałem coś takiego: Mówisz Spurs, myślisz modelowa organizacja. Mówisz Gregg Popovich, myślisz świetny coach, piękny umysł. Mówisz Kawhi, myślisz skromny, spokojny gość, gwiazda NBA, która nie szuka poklasku. A co, jeśli to wszystko to jest bajka? Kreacja stworzona przez media, które piszą te narracje. Zanim wsiądziemy do pociągu z napisem „teorie spiskowe” uściślijmy co wiemy. Kawhi zagrał w tym sezonie w zaledwie dziewięciu meczach. 26-letni (lider) Spurs boryka się z urazem prawego uda. I zwróćmy tu uwagę na pewien, często pomijany, fakt – Kawhi opuszczał mecze w poprzednich latach, że względu na „coś” w prawym udzie. Sztab medyczny Spurs dał Leonardowi zielone światło na powrót do gry. Leonard zdecydował jednak, że nadal nie czuje się zdolny do gry w meczach koszykówki NBA. Pop przed kamerami wyznał, że byłby zaskoczony, gdyby Kawhi wrócił do gry w tym sezonie. Ta sprawa śmierdzi. Na kilometr. Zostawmy na moment to, w jaki sposób postrzegamy Popovicha. Tylko Wam przypomnę – jego ciepły wizerunek, to wypadkowa pozytywnych wydarzeń ostatnich lat. Kiedyś, Pop uchodził za sku..syna, trenera zamordystę, fana wojskowego drylu. OK, to teraz zagłosujmy czy Patty Mills może wejść na boisko. Ziew. Nie zrozumcie mnie źle. Nie twierdzę, że ciepły Pop z otwartym umysłem, to medialna kreacja. Pragnę jedynie zwrócić uwagę na fakt, że o ludziach, których na co dzień widujemy w telewizji, wiemy tyle, ile telewizja chce nam opowiedzieć. To samo tyczy się Leonarda. Jest cichy i skromny, a może raczej mało inteligentny i mało rozgarnięty? Tego nie wiemy. Raz miałem okazję być w jego bezpośrednim otoczeniu. Nadal nie wiem czy jest nieśmiały czy zwyczajnie głupi. Poważnie. Bez żadnego hejtu, bo jak mógłbym hejtować tego typu postać? Nie wiem co o tym myśleć. Ale wiem, że NBA to jest, to znaczy to bywa, brudny biznes. Im bliżej miałem okazję go poznać, tym bardziej się o tym przekonywałem. Kawhi ma zielone światło na grę. Tak mówią lekarze Spurs. Ale lekarze Spurs mogą mieć interes w tym, żeby Kawhi wrócił w tym sezonie. Kawhi z kolei sam najlepiej wie czy go udo boli czy nie. Pomińmy na moment to, co wiemy o nim, to jak na niego patrzymy. Może pod płaszczem skromnego chłopaka, kryje się zimny, kalkulujący sk…syn, który wie, że za rok będzie wolnym agentem. A tam będę czekać Lakers z hajsem. Może i jest w stanie grać – już dziś, ale na chłodno kalkuje sobie, że mu się nie opyla. Udo jest, powiedzmy OK, ale pobolewa. Mistrzostwa ze Spurs nie zdobędę w tym sezonie, bo Warriors, bo Rockets, bo ktoś tam. Więc przesiedzi sobie do końca sezonu i zobaczy co się wydarzy. Może tak jest? Powtarzam to z uporem maniaka – o wydarzeniach w NBA, wiemy tyle, ile ktoś chce nam o nich opowiedzieć. Nie wiemy co dzieje się za zamkniętymi drzwiami. Nie wiemy co mówią do siebie Pop i Kawhi, gdy nie ma kamer. Nie wiemy co mówią lekarze. Interesuję się NBA od ćwierćwiecza z kawałkiem. Widziałem dużo g..na. Chyba nic mnie nie zdziwi. Jestem bardzo ciekawy jak to się rozwinie.”

Miles Bridges. Nie on sam, a sytuacja z nim związana. Jak wiecie, Bridges wrócił do NBA po roku zawieszenia za pozaboiskowe rzeczy. Sprawy dotyczą pobicia matki swojego dziecka, a nawet przemocy wobec tegoż dziecka. To są więc poważne rzeczy. Jest to sprawa, o której warto dyskutować na różnych płaszczyznach. Jedną z nich chciałbym tu poruszyć. Nie podoba mi się za bardzo narracja, w której Bridges, zdaniem wielu, powinien zostać bezpowrotnie wyrzucony z NBA i ogólnie skasowany z życia społecznego. Ja go w żadnym wypadku nie chcę ani bronić, ani usprawiedliwiać. Sytuacja wygląda tak: wymiar sprawiedliwości USA uznał, że na ten moment, nie trzeba pozbawiać go wolności, że może funkcjonować w społeczeństwie, także i grać w NBA. Uważam, że gdyby liga próbowała stawiać się w roli ostatecznego arbitra w takich sprawach i sama, suwerennie, oceniała czy kogoś takiego należy usunąć z ligi, czy nie, to stworzyłoby się, jak dla mnie, niebezpieczne bo niejasne w jednoznacznej ocenie środowisko, w którym za jedne występki nie robiono by nic, za inne zawieszano by na ileś tam meczów, za jeszcze inne wyrzucano by z ligi. Ludzie piszą szumnie, że dla nich Brigdes jest skończony, jako człowiek. OK, niech będzie. Ale czy dla państwa, w gruncie rzeczy, to jest taki wielki szok? W sensie, abstrahując od tego konkretnego zdarzenia, które jest obrzydliwe i okropne, czy Wy wobec zawodników NBA macie jakieś wymagania odnośnie postaw moralnych, intelektu i innych wartości? Bo ja nie. Śledzę ich kariery, oglądam ich w grze, niektórych nawet podziwiam za to, jakimi są koszykarzami, ale na tym moje zainteresowanie i uwielbienie ich postaci się kończy. Temat poruszałem parę lat temu i pamiętam, że podyskutowaliśmy sobie ciekawie w komentarzach. Powtórzę raz jeszcze – jeśli zawodnik, poza tym, że jest świetny w tym, co robi, ma coś mądrego do powiedzenia, walczy w jakiejś słusznej sprawie, to dla mnie jest to wartość dodana do tego, kim na co dzień jest, czyli koszykarzem. Ale ja tych rzeczy nie wymagam, nie oczekuję. Gdy podziwiam geniusz Nikoli Jokica na boisku, to nie myślę sobie potem niczego w stylu „mam tylko nadzieję, że jest dobrym człowiekiem.” Nie zależy mi na tym, bo moje zainteresowanie nim kończy się w momencie, gdy on schodzi z parkietu. Zobacz, jestem wielkim fanem Frediego Mercury’ego. Wybitnie śpiewał. Co robił poza sceną, a robił podobno różne rzeczy, nie ma dla mnie znaczenia, gdy słucham jego śpiewu.

Chicago Bulls. Bilans 5:15, trzecie od końca miejsce na wschodzie, tylko za Wizards i Pistons, którzy nie mają żadnego interesu w wygrywaniu. W skali ligi, gorsi od Bulls są jeszcze tylko Grizzlies i Spurs. Osiem porażek w ostatnich dziesięciu meczach, w tym pięć z rzędu. Ta organizacja ma wielopoziomowe problemy. Żeby zrozumieć, co dzieje się z Bulls teraz, trzeba sięgnąć do czasu, kiedy Arturas Karnisovas, zatrudniony na stanowisku GMa, uznał, że po latach nieudanego budowania się przez draft, trzeba zacząć budować się przez wolną agenturę. Chicago, to duży rynek NBA, klub z tradycjami, rozpoznawalna w świecie marka, więc pomysł nie był ani głupi, ani szalony. Do Zacha LaVine’a sprowadzono z Orlando Magic Nikolę Vucevica, a z wolnego rynku pozyskano DeMara DeRozana, Lonzo Balla i Alexa Caruso. To nie był zły pomysł, to nie było złe dopasowanie na boisku. Pamiętajmy o tym. Tamci Bulls byli naprawdę dobrzy. Nie na mistrzostwo, nie na finał konferencji, ale na pewno play-offy (do których zresztą weszli z szóstego miejsca, z bilansem 46:36), a może nawet i na drugą rundę, przy sprzyjających okolicznościach. Problem w tym, że kontuzja Lonzo Balla zabrała więcej z ich budującej się tożsamości, niż można było przypuszczać. Rozgrywanie Balla i jego defensywny tandem z Caruso, to było coś, co było widać gołym okiem, a statystyki tylko to potwierdzały. Drugi problem, to liderzy. Wielka trójka Bulls, to taka trochę wielka trójka wzięta w cudzysłów, albo taka, jak to kiedyś w polskich reklamach piwa bezalkoholowego, taka z mrugnięciem oka. Można było realnie myśleć, że Vucevic, LaVine i DeRozan sprawią, że Byki będą play-offowe, no i takie były ostatecznie w pierwszym roku, a sezon temu były dosłownie o parę minut, o parę posiadań od wygrania z Heat w play-inie. Ale bądźmy szczerzy, jeśli najlepszy z nich, czyli w teorii Zach LaVine, to z góry wiadomo, że sufitem takiego projektu, nie może być nic wielkiego. 28-latek gra na mocy maksymalnego kontraktu, ale w drużynie walczącej o tytuł byłby najwyżej trzecią opcją. W ataku, bo w obronie, to nigdy nie wyglądało dobrze. Sprawa kolejna, w tym sezonie najważniejsza. Każdy z liderów, póki co, zalicza sezon gorszy od poprzedniego. Vuc zdobywa 15,4 punktu, o ponad dwa mniej, niż rok temu. Trafia niecałe 46% z gry, rok temu 52%. Zza łuku jego odsetek spadł z prawie 35% do 24,6%. Oglądając go, można odnieść wrażenie, że gra w ołowianych butach. W obronie nie jest w stanie ustać praktycznie nikomu. DeRozan z 24,5 punktu spadł na 21,3. Z 50,4% z gry na 45%. Z kolei LaVine zdobywa 21 punktów (24,8 przed rokiem) i trafia 44,3% z gry (48,5% przed rokiem). Do tego Patrick Williams, czwarty wybór draftu 2020 roku, nie zalicza spodziewanego i bardzo oczekiwanego, rozwoju. Przypomnę, że dziewięć picków dalej, wybrany został Tyrese Haliburton, a dużo dalej inny Tyrese – Maxey mu na nazwisko. Piątka Vucevic, Lavine, DeRozan, White, Craig jest, według statystyk, najgorsza w NBA zarówno w obronie, jak i w ataku. W tej drużynie musi się coś wydarzyć. Ale co? Zach LaVine zażądał wymiany. Biorąc pod uwagę, że rok temu podpisał pięcioletni kontrakt za $215 mln, życzę szczęścia w sprzedawaniu go. Jestem w stanie uwierzyć, że jest parę drużyn, które są, jakby to napisać, może tak – są o jednego Zacha LaVine’a od bycia wyżej, niż są, ale przecież w zamian będą musiałby wyrównać jego kontrakt schodzącymi umowami i/lub młodym talentem oraz draftowymi dobrami. Jakby tak to sobie na chłodno policzyć, to nie wiem kto ostatecznie byłby lepszy z nim w rotacji, jednocześnie bez ludzi (i ewentualnych picków) którzy w wymianie wzięliby udział. Miami? Wolę Herro za mniejsze pieniądze i to co mam, bez ruszania picków. Knicks? Nie, dziękuję. Lakers? Tak samo. Jeśli byłbym GMem klubu, który chce wygrywać, to z graczy Bulls, w pierwszej kolejności zapytałbym o Caruso, potem DeRozana, potem odłożyłbym słuchawkę.

Scott Foster. Bardzo mi przykro, ale ten pan musi odejść. Kiedyś był dobry, teraz już jedzie tylko na nazwisku i blasku dobrych występów lat wcześniejszych. Już nawet za bardzo nie widać jego doświadczenia. Szkoda mi czasu na rozbijanie na czynniki pierwsze (kolejnego) incydentu z Chrisem Paulem. Możesz nie być fanem CP3, ale ostatecznie, fani kupują bilety do hal, League Pass i inne rzeczy z ligą związane, żeby oglądać zawodników w akcji, a nie sędziów z przerośniętym ego.

– Zostając w temacie sędziów. Muszą zmienić się dyrektywy odnośnie reakcji sędziów na reakcje graczy po dunkach, czy innych zagraniach. Nie powinno być, że po mocnym wsadzie, gdy emocje biorą górę, gracz wymownie spojrzy na swojego rywala, którego właśnie wziął na plakat, i zostaje za to karany faulem technicznym. Kibice nie mają z tym problemu, wręcz chcą tego. Problemu z tym nie mają same „ofiary” tychże zagrań. Czemu mają mieć z tym problem sędziowie? To nie są rozgrywki szkolne, żeby stosować element wychowawczy.

LeBron James. Raz na jakiś czas sam LeBron, albo jego ludzie, znajdują sobie w internecie jakąś anylebronowską narrację i potem bohatersko rozprawiają się z nią na swoich kanałach lub w mediach głównego nurtu. Jakiś czas temu LeBron wrzucił na swoje IG story screen ze swoimi statystkami z tego sezonu, które opatrzył komentarzem w stylu „i co, mówiliście, że przenoszę się do L.A. Tylko po to, żeby robić filmy”. Ja się pytam kto tak mówił? Ktoś tam gdzieś w internecie? Być może. Bo nikt normalny, kto zna się na koszykówce nie kwestionował sportowego sensu jego przenosin do Lakers oraz tego, czy będzie w stanie wygrywać na zachodzie. Come one, LeBron. Nie potrzebujesz tego.

Golden State Warriors. Bilans 8:10, dziesiąte miejsce na zachodzie, osiem porażek na dziesięć ostatnich meczów. Klay trafia najgorsze w karierze 40,4% z gry i 36,4% zza łuku. Zdobywa po 15,3 punktu. Mniej rzucał tylko w debiutanckim sezonie. Zalicza też najniższą w karierze liczbę przechwytów (0,4) i największą liczbę strat (2). Czy przebyte kontuzje i operacje, przebiegnięte kilometry, rozegrane mecze, w końcu dają o sobie znać. 33 lata, to nie jest jeszcze aż tak dużo, ale Klay juniorem już nie jest.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

2 comments on “Śliwki vs Robaczywki Vol. 4

  1. jakub

    Panie Karolu, co do Draymonda to jest jeszcze kolejne dno. Tak jak zgodze sie, ze zawieszanie goscia na pol sezonu nie ma sensu, trudno tez troche udawac ze nic sie nie stalo i nie do konca zgodze sie z podejsciem z cyklu „bo on taki jest”. Tak wiem, to jest „czesc pakietu” i jego charakteru. Ale tutaj wchodzi tez element, ktorego liga moim zdaniem nie moze do konca puscic plazem. To troche jak z Bridgesem czy Ja Morantem. Bridges => domniemanie niewinnosci ma sens, Morant => w sumie nie zrobil nic zakazanego jak rozumiem (karnie w koncu nie odpowiada), Dray => wyrzucili go i zawiesili na kilka meczy. Ale tworzy to pewien wizerunek ligi i jej przedstawicieli na zewnatrz, spycha tez widowisko sportowe na dalszy plan (co jest tym gorsze ze mamy jeden z lepszych od lat sezonow). Wydaje mi sie, ze droga „niewazne jak wazne byle o nas mowili” to nie jest droga, ktora management ligi chce obrac.

    Reply
  2. Anonim

    Cze Karolu.
    Nie. Dray nie ma ani krzty racji w swoim twierdzeniu, a wręcz jest w olbrzymim błędzie. Dlaczego? Ano dlatego, że po pierwsze jego ponadprzeciętne życie nie daje mu statusu nadczłowieka, a nieprzeciętna kariera i osiągnięcia (czy ktoś jest ich fanem, czy też nie) oczywiście w dużej mierze zależy od jego ciężkiej pracy i zaangażowania ale jednocześnie też, o ile ktoś ma w sobie odrobinę pokory do życia, zależy ona od wielu czynników, na które nie mamy żadnego wpływu gdyż są zdarzeniami czysto losowymi takimi choćby jak różnego typu wypadki, choroby, kontuzje, zdarzenia dotykające naszych bliskich etc.
    Ja rozumiem, że dla wielu to oni są kowalami swojego losu. Jego panami. Rzeczywistość, życie i historia uczą nas jednak dając nadzwyczaj wiele przykładów jak kruchy bywa nasz los i jak przewrotne życie.
    Tematu ludzi wiodących przeciętne życie, którzy z tego tytułu posiadają jakiś gorszy status do komentowania ciężko nawet komentować. Jak to rozumieć niby? Od jakiego stanu posiadania jest godny? Czy to od stanu posiadania zależy poziom wiedzy? Kultury? Wartości, którymi się kierują w życiu? Zwłaszcza w przeciwieństwie do ludzi, którzy o wartościach często pięknie i głośno prawią ale jakoś tak im w życiu z nimi nie po drodze?
    Podsumowując. Nie Karolu. Nie ma racji i niestety Ty twierdząc, że ją ma, mylisz się.
    Co do reszty jak zwykle przeczytane w zasadzie „jednym tchem”, z przyjemnością, zainteresowaniem bo jak zwykle napisane ciekawie i z bardzo ciekawymi uwagami i spostrzeżeniami. Dobrze, że nadal znajdujesz czas i chce Ci się.
    Zdrowia!

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.