Śliwki vs Robaczywki Vol. 5

To jest ten czas, kiedy trzeba na chwilę usiąść i na spokojnie zająć się śliwkami z ostatnich dwóch tygodni w NBA. Zapraszam!

Nikola Jokic. Powiem szczerze – kończą mi się powoli przymiotniki i słowa zachwytu nad jego talentami i ogólnie jego postacią. Pisywałem już, że jest geniuszem koszykówki, co ani odkrywcze, ani nowatorskie nie było. Pisywałem też, że jest panem Andersonem, który nie zdaje sobie (jeszcze wtedy) sprawy z tego, że drzemie w nim Neo. Przy tej okazji pozdrawiam fanów filmu Matrix. Pisywałem też, że (w końcu) zdał sobie sprawę z drzemiących w nim potężnych mocy. Pisywałem też, że mam wrażenie, że jest za inteligentny dla tej gry, że bawi się nią. W finałach pisałem, że jest jak woda, że potrafi dopasować się do każdego naczynia. Tu z kolei pozdrawiam fanów filozofii Bruce’a Lee. Cóż więc więc mogę dodać? Bałkański jajcarz, miś z Somboru, zgrywus, dżoker, pan profesor koszykówki? Czy ten sport ma jeszcze przed nim jakieś tajemnice?
Chciałem napisać, że za ostatnie dwa tygodnie notuje „tylko” 24 punkty, 11 zbiórek, 8 asyst, 1 przechwyt i 1 blok, ale potem przypomniało mi się, co pisałem o tego typu „tylko” liczbach niemal dokładnie rok temu: „To w ogóle jest niesamowite jak bardzo przyzwyczaił nas nas do tego standardu, który w skali ogólnej standardem przecież nie jest i jak nie zalicza po przynajmniej 40 punktów, to dość obojętnie przechodzimy obok jego „normalnych” występów. Z jednej strony jest to błąd kibiców w braniu wyjątkowości za coś pewnego, ale z drugiej strony, jest to tylko świadectwo wielkości Jokica. Nie wobec każdego gracza mamy tak wysoko ustawioną poprzeczkę.”
No dobrze, a to, teraz, tutaj? Jokic w ostatnich czterech meczach oddał łącznie 44 rzuty. Wiesz, ile z nich trafił? 39! To są jakieś abstrakcyjne żarty. Miał mecz z Hornets, w którym oddał tylko 7 rzutów (trafił 6), a w kolejnym starciu, z Warriors, oddał 16 (trafił 13). O tym też pisałem rok temu – „Piękne u niego jest też to, że eksperymentuje sobie z koszykówką, bawi się nią. W styczniu miał mecz, w którym oddał tylko pięć rzutów (wszystkie trafił) ale za to miał 16 asyst i 11 zbiórek. Dwa dni temu, w starciu z Hawks, tylko 8 rzutów (5 trafił), ale za to zebrał z tablic 18 piłek, rozdał 10 asyst, zablokował dwa rzuty i zaliczył jeden przechwyt.”
To jest coś, jak Larry Bird, który był tak dobry na tle rywali, że pewno razu wpadł na pomysł, że zagra sobie mecz, w którym będzie rzucał tylko lewą ręką. To było w lutym 1986 roku, w starciu z Rockets. Bird skończył zawody z linijką 47 punktów, 14 zbiórek, 11 asyst. Celtics wygrali po dogrywce 120:119. Po co to zrobił? Bo mógł.
A tak przy okazji, to Nuggets wygrali 8 z ostatnich 10 meczów. I tak trochę na czwartym biegu mają trzecie miejsce na zachodzie (25:11).

– Jeśli mówimy o trafianiu rzutów przeciwko Warriors, to ten na wygraną, zasługuje na osobne wyróżnienie.

Joel Embiid. A jak jesteśmy przy centrach, to nie możemy zapomnieć o tym tutaj herbatniku. Kameruńczyk z francuskim oraz amerykańskim paszportem, bardzo mi imponuje w tym roku. Zdawało mi się, że po tym, jak zdobędzie swoje upragnione MVP, które gonił od 2-3 lat, to delikatnie osiądzie na laurach. I nie mam tu niczego złego na myśli. Mając na uwadze historię jego kontuzji oraz braku wielkich sukcesów w play-offach, sądziłem, że rundę zasadniczą potraktuje jako poligon doświadczalno-przygotowawczy przed postseason. Myliłem się, ale to dobrze. Mam wrażenie, że sytuacja z odchodzeniem Hardena trochę go zraniła, ale przez to podziałała na ambicję. Może nie zraniła go bezpośrednio, może nie jakoś mocno, ale jesteś MVP sezonu, a Twój kolega z boiska, z którym miałeś walczyć o tytuł, odchodzi. Wiadomo, poszło o pieniądze, ale na koniec dnia, ten duet jest historią i tyle. Przez parę tygodni lata zdawało się, że 76ers i Embiida czeka kolejny przejściowy, a co za tym idzie, zmarnowany rok. Hans od ostatnich 15 meczów (!) nie zszedł poniżej progu 30 punktów. Za cały grudzień notował po 40 punktów, 12,6 zbiórki, prawie 5 asyst, 2 bloki oraz 1,4 przechwytu. Trafiał 60% z gry, 42% zza łuku oraz 92% z linii. Czy to jest ten rodzaj dominacji z poziomu Shaqa? A może jest jeszcze lepszy, bo wzbogacony o trójki oraz coś, co zawsze było piętą achillesową O’Neala, czyli rzuty wolne? Embiid, jak sam mówi, chce zapisać się w historii NBA, jako jeden z najlepszych. Wiem, że wie, iż do tego będzie potrzebował też sukcesów w play-offach.

76ers. Siedem wygranych w ostatnich 10 meczach, bilans 23:10, który daje im trzecie miejsce na wschodzie. Daryl Morey nie mógł marzyć o niczym więcej w sierpniu, gdy delikatnie paliło mu się w biurze. Eksplozja talentu Tyrese’a Maxeya spadła mu, jak biblijna manna z nieba. Fakt, że Maxey wskoczył na poziom All-Star, nie wiem czy nim ostatecznie zostanie w tym roku, ale na pewno wskoczył na ten poziom, ułatwił Moreyowi tyle decyzji, że to jest wręcz szokujące. Nie ma mowy o kolejnym marnowanym roku Embiida w oczekiwaniu na gwiazdę, bo ta gwiazda już jest, wyhodowana pod własną, filadelfijską strzechą. Morey ma luksus czekania na nadarzającą się okazję, żeby, być może, spakować Tobiasa Harrisa i „coś jeszcze” za jakieś inne, większe dobra, większe talenty. W przeciwieństwie do perypetii z Benem Simmonsem oraz Jamesem Hardenem, nie ma nad nim praktycznie żadnej presji czasu. Ostatecznie, jeśli będą zdrowi, to z tym, co teraz mają, Sixers mogą iść bić się w play-offach.

Tyrese Haliburton. Pacers wygrali sześć kolejnych meczów, w tym dwa z Bucks. Młody lider Indiany zaliczył w tym czasie dwa występy na 20+ punktów i 20+ asyst. W jednym z nich nie popełnił ani jednej straty. Czaisz? 20 asyst bez straty! Za tych sześć meczów ma łącznie 94 asysty i tylko 9 strat. To jest jakiś obłęd, jeśli wziąć pod uwagę newralgiczną i trudną pozycję rozgrywającego i czas spędzony z piłką w dłoniach. Jego decyzyjność, to zaczyna być poziom, na który w swoich karierach wspięło się naprawdę wąskie grono rozgrywających. A tak poza tym, to do tych asyst, dołożył łącznie 144 punkty przy 50% skuteczności z gry.

Luka Doncic. Nie możemy obojętnie przechodzić obok tego sezonu Luki. To jest tak samo, jak u Jokica i dosłownie kilku innych graczy. Za szybko i za łatwo przechodzimy do porządku dziennego nad ich wielkimi meczami, które bierzemy za standard. W ostatnich sześciu meczach (Mavs wygrali cztery z nich) Słoweniec notuje po 37,9 punktu, 7,5 zbiórki, 10 asyst, 1,7 przechwytu oraz 1,2 bloku. Pod nieobecność Kyrie Irvinga nie dał Mavs spaść w tabeli zachodu.

Giannis Antetokounmpo. A propos brania, lub nie brania wielkich graczy i ich wielkich występów za coś pewnego. Za mało mówimy o tym, że Giannis przeszedł latem operację kolana, opuścił Mistrzostwa Świata, a mimo to do tego sezonu przystąpił silny, jak zwykle. Trafia prawie 61% z gry, co jego najlepszą skutecznością w karierze. W ostatnich dwóch tygodniach (siedem meczów) notuje po 32,3 punktu, 12,7 zbiórki, 7,4 asysty, 1,3 przechwytu oraz 1,3 bloku. Bucks niby jacyś tacy niewyraźni, a trzeci bilans w lidze mają (25:10). Dramatu więc nie ma.

Khris Middleton. Jeśli Bucks marzą o tytule, ale przecież wiadomo, że to robią, to będą potrzebowali właśnie takiego Middletona, jakiego dostają w ostatnim czasie. Z 12 punktów i 46% z gry w listopadzie, w grudniu wskoczył na 17 punktów, 5 zbiórek i prawie 6 asyst przy 51% skuteczności. Niczego więcej Bucks od niego wymagać nie powinni. Płynne przejście do roli trzeciej opcji Bucks, to idealna rzecz dla obu stron. Szczególnie teraz, gdy Khris jest po złej stronie trzydziestki, a z uporem maniaka przypominam, że nie każdy będzie (nie)starzał się jak LeBron.

Oklahoma Thunder. Piękne rzeczy dzieją się na naszych oczach w Oklahomie. Mamy żal do amerykańskich mediów, że od ponad dekady forsują narrację, jakoby lojalność straciła na znaczeniu, że młodym gwiazdom powinno spieszyć się do zdobywania tytułów, do odchodzenia z małych ośrodków, które nic nie wiedzą i niczego nie potrafią, do tych dużych, które mają” know how” w zdobywaniu tytułów. Złościmy się, gdy gwiazdy łączą się w wielki trójki, czy czwórki. Zarzucamy im brak naturalności, ciągłości, możliwości utożsamiania się z jakimkolwiek procesem. No a tam, w Oklahomie, dostajemy niemal wszystko to, co przyciąga nas do sportu. Oczywiście mam na myśli tych, którzy tak jak ja, lubią w sporcie doszukiwać się metafor życia.
Spokojnie, organicznie, krok po kroku, Thunder zataczają ze swoją historią pełne koło. Niemal 12 lat od momentu, w którym zdawało się, że młodzi Durant, Westbrook i Harden przebojem przejmą całą ligę na lata. I na swój sposób zdobili to, ale nie razem, nie w Oklahomie, co w gruncie rzeczy, jest jeszcze bardziej smutne i przykre dla tej historii. Nie za często zdarza się, żeby los w taki sposób uśmiechnął się w NBA do jakiejś organizacji.
Bilans 23:10, czwarty w całej lidze. 8 wygranych w ostatnich 10 meczach. To jest ten moment, w którym Sam Presti musi zacząć poważnie rozmawiać z właścicielami drużyny na temat przyszłości tego projektu. Jestem przekonany, że gdyby raz jeszcze przyszło im walczyć o utrzymanie KD, Russa i Hardena razem, to by to zrobili, choćby na kolejny rok czy dwa. „Zaraz” może się okazać, że czeka ich ta sama historia. Małe rynki nie mają za bardzo finansowego marginesu błędu. Nawet się nie obejrzymy, jak Holmgren i Williams zgłoszą się po nowe, duże kontrakty. Pojawia się więc pytanie, czy już teraz pominąć kilka kroków organicznego rozwoju, a jeśli tak, to w kogo celować, żeby dobrze dopasować, tego kogoś, do SGA, Holmgrena i Williamsa. Ja w tym momencie nie będę nawet starał się odpowiedzieć na to pytanie, ale warto mieć w świadomości, że nawet ci młodzi Thunder nie mają przed sobą wieczności. Okno na zdobywanie tytułów w małych rynkach zawsze będzie tylko lekko uchylone, nigdy szeroko otwarte.

– ShaiGilgeous-Alexander za ostatnich siedem meczów – 33,9 punktu przy obłędnych skutecznościach, jak na jego pozycję i styl gry (59% z gry, 42% za trzy), 6,4 zbiórki, 6,9 asysty oraz 1,4 przechwytu. Doc Rivers wiedział, że tak będzie.

Julius Randle. Za ostatnich siedem meczów notuje po 30,8 punktu (52,4% z gry), 9,3 zbiórki oraz 2,7 asysty. Nie zszedł poniżej pułapu 20 punktów od ostatnich 18 spotkań.

Jalen Brunson. 27,5 punktu, 3,7 zbiórki, 8,7 asysty za ten sam okres, co Randle. Czy Mavs plują sobie w brody, że pozwolili mu odejść? Nie wiem, ale wiem, że powinni.

Los Angeles Clippers. Tak to już jest z tą organizacją, że zapewne dopóki Clippers nie zdobędą tytułu, często będą puentą różnej maści żartów. Ale odkładając na razie to, co się wydarzy, albo się nie wydarzy w play-offach, trzeba przyznać, że Clipps z Hardenem mają coś, coś odkryli. Wygrali 8 z ostatnich 10 meczów, 13 z ostatnich 15. Z bilansem 21:12 są czwartą siłą zachodu, która od kilkunastu dni pnie się w górę. Kawhi Leonraz zagrał w 29 z 33 meczów drużyny, Paul George w aż 31. Może to jest właśnie to coś, czego brakowało im w ostatnich latach? Coach Lue wręcz płakał w wywiadach, że do każdego meczu podchodzi niemal jak czarodziej do kapelusza, z którego czasem wyjmie białego królika, czasem nic nie wyjmie. To znaczy, on tego nie powiedział, to moja interpretacja jego żali, bardzo słusznych zresztą, że ciężko mu pracować, gdy nie wie kim będzie rotować z meczu na mecz. Gra Hardena zaczęła klikać w Clippers. Liczby nie są już tak imponujące, jak niegdyś w Houston, ale gołym okiem widać jego pozytywną obecność dla tej ekipy. Jego naturalne zejście do roli trzeciej opcji, może okazać się zbawienne dla jego kariery na teraz, jak i w szerszym kontekście, gdy będziemy szukać mu miejsca w historii, gdyby z Clippers zaliczył jakiś sukces w play-offach, ma się rozumieć. 19 punktów, 10 asyst i 4 zbiórki za ostatnie dwa tygodnie na kolana nie powalają, ale dla Clippers to jest właśnie to. Szwed powiedziałby „lagom”.
Kawhi Leonard w ostatnich dziewięciu meczach, sześć razy przekraczał 30 punktów. Od 13 meczów jego skuteczność z gry nie spadła poniżej 50%. A miał też występy na 60%+ i 70%+. Są momenty, w których wygląda jak ten robot z Toronto. W obronie, to fizycznie może już nigdy nie być „to”, nie tak regularnie, jak kiedyś, ale w ataku, z tym doświadczeniem, z tą nadaj niesłabnącą siłą (o której nadal za mało się mówi. Powiedzmy więc to teraz, raz jeszcze, Kawhi jest zbudowany, jak dzik!), to jest coś, co może dawać kolosalne przewagi w poszczególnych matchupach w play-offach. Czego w postseason by nie zrobili Harden z Paulem George’em, to właśnie na szerokich barkach Leonarda leżeć będzie cała ta drużyna. Clippers są tak silni, jak silne i zdrowe będą jego nogi.

Jaime Jaquez. Tak z miesiąc temu, to mogła być zuchwała teza, teraz jest to fakt. 22-latek, 18. wybór ostatniego draftu, jest obecnie w top 3 najlepszych debiutantów. Za ostatnie dwa tygodnie notuje po 17,8 punktu, 4,5 zbiórki, 3,1 asysty oraz 1,5 przechwytu. Heat znów to zrobili! Znów skradli sobie gracza w drafcie! Tyler Herro, trzynasty wybór w roku 2019. Adebayo, czternasty wybór w roku 2017. I teraz ten ancymon. Heat są na czwartym miejscu na wschodzie (20:14) mimo że Jimmy Butler stracił niemal jedną trzecią meczów. Co z jednej strony jest imponujące, ale z drugiej…34 lata na karku i w nogach. Wiesz dobrze, że nie każdy będzie się (nie)starzał jak LeBron.
Chicago Bulls. Mam zanotowane i nigdzie to nie ucieknie. Wygrali 8 z 11 meczów. Wszystkie bez Zacha LaVine’a. Potem zeszli na ziemię i zaliczyli 3:3, co w sumie, w ich przypadku, też niczym złym nie jest.

Coby White. Gra basket życia. To jest jego szósty sezon w NBA, ale ma dopiero 23 lata. Nie zapominajmy o tym. W grudniu notował po 22,6 punktu, 6,4 zbiórki oraz 5,7 asysty. Trafiał 40% zza łuku, 3,2 celnej trójki na mecz. To są rzeczy o kolosalnym znaczeniu dla tej drużyny. Jeśli przyjdzie do rozbicia tej rotacji, to tak grający White może spokojnie zostać, lub ewentualnie zostać dobrze sprzedany.

Anthony Edwards. Za ostatnie dwa tygodnie ANT notuje po 34 punkty, 4,3 zbiórki, 5 asyst, 1,3 bloku oraz 1 przechwyt. Niedawno wyszedł pierwszy model buta sygnowany jego nazwiskiem, Wolves mają drugi bilans w lidze (24:9). Fajnie być nim w obecnych czasach. Tak myślę. I mam na myśli tylko boiskowe sprawy.

Cade Cunningham. W tej całej patologii, jest też trochę pozytywów. Na przykład taki, że ten 22-latek w barwach Pistons zaczyna wyglądać, jak poważny koszykarz. 26,8 punktu, 4,5 zbiórki, 9 asyst, 1 przechwyt, 50% z gry, 42% zza łuku za ostatnie dwa tygodnie.

Andre Drummond. Dwa ciepłe słowa dla wielkiego pingwina. Pod nieobecność Vucevica, wrócił trochę do dominowania pod koszem. Prawie 12 punktów i aż 17 zbiórek na mecz w ostatnich dwóch tygodniach.

Boston Celtics. Wygrali 8 z ostatnich 10 meczów, aż 13 z ostatnich 14. Z bilansem 27:7 są najlepszą ekipą ligi. To może brzmieć dziwnie, ale myślę, że mogą być jeszcze lepsi.

New Orleans Pelicans. Powiem to cicho, żeby nie zapeszać – Pels wygrali 9 z ostatnich 12 meczów. Bilans 21:14 daje im w tej chwili szóste miejsce na zachodzie.

Brandin Podziemski. Na koniec dwa słowa na temat, miejmy nadzieję, naszego drugiego rodaka w NBA. W ostatnich dwóch tygodniach po 12 punktów, 6,2 zbiórki, 5 asyst oraz 1,6 przechwytu, tylko 1,1 straty. 20-latek z powodzeniem odnalazł się w niełatwych schematach Steve’a Kerra, u boku najlepszego strzelca w historii tego sportu. Wielkie rzeczy.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

4 comments on “Śliwki vs Robaczywki Vol. 5

  1. Fenix

    Shaq dominował bardziej fizycznie. W polu 3 sekund myślę, że zniszczyłby Embida. Był Bestią. Totalnym masakratorem. Jednak w meczu z wychodzącym na łuk Joelem, sprawa zrobiła by się zgoła odmienna.
    Pamiętamy jak Hakeem umiejętnie zaorał Shaqa.

    Reply
  2. El Zet

    No z Shaqiem to trochę tak jest, że bardziej mu się pamięta to „zaoranie” przez Hakeema niż tytuły w Lakers. Sam pamiętam jak Orlando było wtedy takim fajnym klubem do kibicowania zwłaszcza dla młodych i miał to być ich pierwszy tytuł. Wszyscy kumple w szkole im kibicowali, ale po finałach zbierali szczęki z podłogi. Tyle, że Hakeem był wtedy chyba w swoim „prime” a Shaq jeszcze na na pewno nie. Nie to doświadczenie, nie ta dojrzałość. Szkoda, że nigdy nie zmierzyli się będąc jednocześnie u szczytu formy.
    PS. Sprawdzilem sobie teraz statystyki i w bezpośrednich starciach Shaq wygrał 17:11. W playoff wygrali z sobą po jednej serii. Bilans w meczach playoff 5:3 bo finałowe 4:0 zrobilo robote. Bardziej lubiłem Hakeema ale pierścieni jednak wiecej ma Shaq.
    PS2. Odnośnie, wielkich epickich pojedynków, które prawie były… to szkoda, że nie udały się nigdy finały Kobe vs. LeBron. Gdzieś tam, w latach 2008-2010 niewiele brakowało a to mogłoby być do wspominania na lata. A być może i rostrzygnąć w jedną lub drugą stronę dyskusję na temat potencjalnej GOATowności Lebrona.
    PS3. MJ = GOAT 😉
    Pozdrawiam
    El Zet

    Reply
    1. Fenix

      No niestety rozminęli się z swoimi prime obaj centrzy. Jednak ten Shaq z LAL miałby jeszcze mniejsze szanse s Hakeemem. Był wolniejszy. W trumnie miazga, bez dwóch zdań, ale HO wyciągnąłby go i zmasakrował szybkością. Miał mega półdystansu, krok w tył i walił by za trzy.
      Prime Shaqa nastał w sumie gdy ci wielcy centrzy lat 80/90 pokończyli kariery.
      Wiadomo to tylko sportowe gdybanie takie porównania, ale w sumie kibice tym żyją od zawsze.

      Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.