Śliwki vs Robaczywki

„Pogłoska o śmierci „ŚvsR” była przesadzona” – dzięki, panie Marku. Byłem w Londynie, byłem w Toronto, trochę mnie też gorączka trzymała. Trochę się usprawiedliwiam, ale przy okazji, jak to ja, chwalę się gdzie to nie byłem. Wyprawa do Toronto była fantastyczna, myślę, że najlepsza z moich dotychczasowych wypraw na NBA. O tym też oczywiście napiszę, ale oczywiście w swoim czasie. Wychodzi na to, że moje pomysły na teksty są jak sery – muszą trochę poleżakować. Żarty na bok. Weźmy się za to, bo mi pęknie głowa. Ostatnie trzy zdania są formułką, którą kopiuję i wklejam do każdego tekstu „ŚvsR”. Oto ona: Dzięki za podsyłanie własnych propozycji i przemyśleń. Kanały dostępu bez zmian (maile, wiadomości na FB, komentarze tu i na fanpage’u). Jak wiecie, kontakt z Wami, wiele dla mnie znaczy, więc nie wahajcie się pisać.

Dziś tylko Robaczywki. Ten tekst powstawał na raty, na Bałtyku. Jest plan, żeby jutrzejszy też powstał na Bałtyku, ale po drugiej stronie. Oby się udało.

 

Robaczywki:

Najpierw coś z Weekendu Gwiazd

Jimmy Butler. Jimmy B. nie zagrał ani minuty w niedzielnym Meczu Gwiazd. Istnieją dwie wersje wydarzeń, które próbują wyjaśnić ten stan. Pierwsza to ból kolana. Jimmy chciał wykorzystać wolny tydzień, żeby porządnie odpocząć. Druga jest taka, że Jimmy ostro zabalował. L.A. go poniosło. Podobno widziano gdzieś z tego dokumentację na jakichś platformach społecznościowych. Bez względu na to, która wersja jest prawdziwa, w obu przypadkach robaczywka dla Jimmy’ego. Kontuzję mógł zasygnalizować wcześniej, i tak jak Kevin Love, przybyć na mecz w cywilu i wspierać kolegów. Zwolniłby tym samym miejsce dla kogoś, kto na nie zasłużył. Czołem Lou Williams. Jeśli natomiast wątek imprezowo-alkoholowy jest prawdziwy, tym gorzej dla Jimmy’ego. Ja nie mam z tym problemu, że sportowcy czasem robią coś niesportowego ze swoimi ciałami. Pisałem o tym niejednokrotnie. Nie jestem fanem, ale nie potępiam, bo to nie moja sprawa. Jest przyczyna, dla której m.in. Kobe i K.G. spędzili w NBA po dwie dekady, a wielu innych skoczków-atletów, gwiazd, które tak szybko zgasły, jak szybko zajaśniały, nie dociągnęło do ośmiu-dziewięciu lat w lidze. Ciężko jest mi wyobrazić sobie, żeby taki tytan pracy, jak Jimmy dał się Los Angeles tak sponiewierać, ale raczej niewiele jest w stanie mnie zszokować. Bez względu na to gdzie leży prawda, Jimmy B. powinien był rozegrać to inaczej.

– Przy tej okazji robaczywka dla fanów NBA i domorosłego filozofowania. Jimmy we wczorajszym meczu doznał kontuzji kolana. Nadal czekamy na wyniki MRI – OK, już wiemy, że uszkodził łąkotkę i czeka go operacja. Pojawiły się głosy, że to karma. Nie taka dla psa czy kota, tylko ta z buddyzmu czy hinduizmu o przyczynie i skutku. Rozumiesz? Jimmy źle się nam zachował w L.A., to teraz ma za swoje. Co Wy macie ludzie w głowach, to się w mojej własnej nie mieści. 

– Dla wszystkich narzekających na sobotnie konkursy z podkreśleniem konkursu wsadów. Rok temu, przy podobnej okazji pisałem:W dzisiejszych czasach bezpieczniej jest coś skrytykować lub obśmiać, niż powiedzieć o czymś z sympatią i uznaniem. Jeśli coś Ci się podoba i o tym mówisz, to jednocześnie pokazujesz swoją słabość. W to miejsce będzie można Cię zaatakować a Ty się nie obronisz, bo już wcześniej opuściłeś gardę. Dlatego bezpieczniej jest powiedzieć o czymś, że jest słabe, kiczowate, nic nie warte. Z takiej pozycji obserwować i oceniać świat jest łatwiej. Prawdę mówisz tylko sobie. Na zewnątrz kontestujesz, kwestionujesz, zaprzeczasz. […] Ta sobota nie przejdzie do historii najlepszych sobót w ramach Weekendu Gwiazd, ale zamiast udawać mądrale i prześcigiwać w wymyślaniu jakie to wszystko nie było słabe, proponuję skupić się na tym, co było dobre.
Przypomniało mi się jak lata temu kupowałem magazyny o grach komputerowych. Rokrocznie recenzja gry NBA Live dostawała minusy za „brak oryginalności.”
I wtedy ja wyobrażałem sobie
piszącego dla tegoż magazynu nieogolonego grubasa w samych gaciach, siedzącego na wyświechtanej kanapie, pełnej resztek jedzenia. To jeszcze było przed tym, jak pod tekstami autorzy podawali swoje maile i Twittery. A szkoda, bo zapytałbym o co chodzi z tą oryginalnością. Co roku dostajesz grę, w której… grasz w koszykówkę NBA. Sezon, play-offy, 1×1, trening itp. Co roku dostajesz minimalnie lepszą grafikę, inną ścieżkę dźwiękową, zaktualizowane ratingi graczy. Więc czego grubasie z kanapy chciałeś? Lotu w kosmos ulubionym zawodnikiem? Motywu wędrówki? Nie wiem do dziś.
Mniej marudzić, więcej się cieszyć.” – koniec cytatu. Musicie zdać sobie sprawę z tego, że spektakularne, historyczne, monumentalne konkursy wsadów, odbywają się raz na…dekadę? Dwie? Był rok 2000 z Carterem w głównej roli. Na kolejny, historyczny konkurs czekaliśmy aż 16 lat! Bardzo nierozsądne jest spodziewać się, że każdego roku zobaczymy coś wyjątkowego. Wsad Oladipo w masce był dobry. Wsad pod nogą Dennisa Smitha Jr’a był świetny! Z dobrej strony pokazał się Larry Nance Jr. A tak przy okazji – to chyba był pierwszy w historii konkurs wsadów z dwoma juniorami wśród uczestników. Mitchell pokazał coś świeżego. Ten konkurs nie zapisze się w historii NBA, ale nie przesadzajmy, bo nie był zły.   

– Robaczywka dla tych, którzy z uporem maniaków stoją za ideą zapraszania profesjonalnych dunkerów do konkursów wsadów w NBA. Nie ma to najmniejszego sensu! Wiesz dlaczego chcę oglądać konkurs wsadów NBA? Bo chcę zobaczyć jakie wsady zaprezentują…zawodnicy NBA. Tylko i aż tyle. Schowajcie to swoje zdegustowanie i przestańcie marudzić, że już wszystko widzieliście. Robienie wsadów piłki do kosza, od ładnych paru lat, stało się profesją, odrębną odnogą czegoś z pogranicza koszykówki, gimnastyki i lekkoatletyki. Ci ludzie żyją z robienia wsadów. Poprzeczkę trudności i atrakcyjności ewolucji wykonywanych w powietrzu, zawieszają, nomen omen, coraz wyżej. Doceniam, podglądam, nieraz się zachwycam, ale nie chcę tego na imprezie spod szyldu NBA. Chyba, że w czymś całkowicie odrębnym. Bo ja, dzięki temu, tym bardziej, potrafię docenić to, co robią zwykli koszykarze, którzy na co dzień muszą szkolić swoje rzemiosło, a niejako przy okazji, wysoko skaczą. Gerald Green mógłby być profesjonalnym dunkerem, gdyby chciał. A Twój ulubiony dunker mógłby zagrać w NBA? Nie sądzę. Wyobraźcie sobie, że najlepsi dunkerzy organizowaliby swoje wewnętrzne mecze koszykówki przy okazji jakichś wielkich imprez. Gdyby się okazało, że nie wygląda to aż tak dobrze, to czy pojawiłyby się pomysły zaproszenia regularnych koszykarzy do zagrania tego? Dla mnie tak to wygląda.

Kevin Hart. Nie wiem o co tam chodzi. Czy ten człowiek ma jakiegoś haka na Adama Silvera, czy co do cholery. Nie trawię tej postaci, tak jak ludzki układ pokarmowy nie trawi celulozy. Mnie nie śmieszy. Przecież ten człowiek jedzie na tym, że jest niski i ma głupi głos. Większość jego żartów bazuje właśnie na tym. Rok temu był skutecznie chowany. W tym się nie udało.

Jurorzy do konkursu wsadów. Dlaczego liga nie sięgnie po swoich byłych znakomitych dunkerów, tylko szuka…nie wiem czego… w osobach Marka Wahlberga, DJ Khaleda i Chrisa Rocka? Pan Khaled dał 6 punktów za nieudany wsad Oladipo, po czym przyznał 7 za jakiś niezły dunk już nie pamiętam kogo. Dla mnie nieporozumienie.

– Robaczywka dla NCAA oraz dla ludzi, którzy wykazują chwilowe oburzenie za każdym razem, gdy na światło dzienne wychodzi jakaś afera z NCAA. Nie bądźmy dziećmi. NCAA to…szukam słowa…pomóż…modernistyczna wersja niewolnictwa? Kpina z systemu? Jeden z największych przekrętów w białych rękawiczkach? Po części każda z tych rzeczy i jeszcze więcej? Jednocześnie musimy coś uściślić – nie odnoszę się do programów sportowych, systemu nauczania i innych spraw czysto akademickich. Odnoszę się jedynie do aspektu finansowego, procesu rekrutacji i tego sortu spraw. Widzisz, taki Luca Doncic jeździ sobie najnowszą wersją sportowego auta, na mocy sponsorskiej umowy, która daje profity obu stronom. Podczas gdy jego rówieśnik w USA drżącymi dłońmi bierze od kogoś darmowego hot-doga. Hipokryzja, kpina, obłuda w czystej postaci. Idziesz do sklepu, możesz kupić sobie produkty z logo Duke, North Carolina i innych flagowych uczelni amerykańskich. Uniwersytety robią na tym ciężkie miliony. Równie ciężkie miliony dostają od mediów, które zapewniają NCAA profesjonalny coverage, od transmisji telewizyjnych na imponującym poziomie, po zwykłe wywiady i artykuły. Bazy treningowe amerykańskich uniwersytetów zawstydzają bazy treningowe wielu, jeśli nie większości, krajów świata. Wielu trenerów NCAA dostaje pieniądze porównywalne do tych, jakie dostają trenerzy NBA. Uniwersytety żyją ze swoich sportowców. A co dają im w zamian? Stypendia i darmowe podręczniki? Litości. OK, możesz powiedzieć, że uniwerek jest dla młodego sportowca platformą do przejścia do NBA. Ale to tylko część prawdy, bo w dzisiejszych czasach do NBA może trafić spoza USA. To jest czarny rynek, o którym ludziom się nie śni. Brudne rekrutacje odbywają się już w zasadzie, gdy młody gracz kończy podstawówkę. Agenci sportowi, wysłannicy uniwersytetów. To się tak ładnie nazywa „rekrutacja”. Tam pod stołami przekazuje się żywą gotówkę. I nie są to orzeszki ziemne. Wszystkie te historie z drogimi przyjęciami, prostytutkami, i czego tam sobie życzysz, są prawdą. Spójrz – dany uniwersytet w koszykarskich rozgrywkach reprezentuje ledwie 12-15 studentów rocznie. Przy czym to nie są studenci, którzy chcieli sobie popykać w kosza. To są prawdziwi, zawodowi sportowcy, którzy przez zdegenerowany system muszą ponosić w plecaku indeks, zanim trafią do NBA. Pogadajcie z Benem Simmonsem, co sądzi o NCAA. Piszę to przy okazji małej afery, która ostatnio wyszła na powierzchnię. Kilku młodych zawodników NBA figuruje gdzieś na liście osób, które przyjęły pieniądze w czasie studiowania. Wow! Jestem w szoku! Nie. 

Zawodnicy NCAA dostają pod stołem pieniądze. Duże pieniądze. Na poczet przyszłych sukcesów. Pozdrawia mama LeBrona i wiele innych mam. Agenci wiedzą doskonale, że młody gracz to inwestycja. Dasz mu $100000, wciągniesz pod swoje skrzydła, pomożesz przy drafcie, a potem policzysz sobie % od wielomilionowego kontraktu. Tak to działa. I jeszcze raz podkreślę – odnoszę się tylko do tego aspektu. Tak, koszykarskie programy na amerykańskich uniwersytetach uczą rzemiosła. Tego nikt nie kwestionuje. 

San Antonio Spurs/Kawhi Leonard. Mówisz Spurs, myślisz modelowa organizacja. Mówisz Gregg Popovich, myślisz świetny coach, piękny umysł. Mówisz Kawhi, myślisz skromny, spokojny gość, gwiazda NBA, która nie szuka poklasku. A co, jeśli to wszystko to jest bajka? Kreacja stworzona przez media, które piszą te narracje. Zanim wsiądziemy do pociągu z napisem „teorie spiskowe” uściślijmy co wiemy. Kawhi zagrał w tym sezonie w zaledwie dziewięciu meczach. 26-letni (lider) Spurs boryka się z urazem prawego uda. I zwróćmy tu uwagę na pewien, często pomijany, fakt – Kawhi opuszczał mecze w poprzednich latach, że względu na „coś” w prawym udzie. Sztab medyczny Spurs dał Leonardowi zielone światło na powrót do gry. Leonard zdecydował jednak, że nadal nie czuje się zdolny do gry w meczach koszykówki NBA. Pop przed kamerami wyznał, że byłby zaskoczony, gdyby Kawhi wrócił do gry w tym sezonie. Ta sprawa śmierdzi. Na kilometr. Zostawmy na moment to, w jaki sposób postrzegamy Popovicha. Tylko Wam przypomnę – jego ciepły wizerunek, to wypadkowa pozytywnych wydarzeń ostatnich lat. Kiedyś, Pop uchodził za sku..syna, trenera zamordystę, fana wojskowego drylu. OK, to teraz zagłosujmy czy Patty Mills może wejść na boisko. Ziew. Nie zrozumcie mnie źle. Nie twierdzę, że ciepły Pop z otwartym umysłem, to medialna kreacja. Pragnę jedynie zwrócić uwagę na fakt, że o ludziach, których na co dzień widujemy w telewizji, wiemy tyle, ile telewizja chce nam opowiedzieć. To samo tyczy się Leonarda. Jest cichy i skromny, a może raczej mało inteligentny i mało rozgarnięty? Tego nie wiemy. Raz miałem okazję być w jego bezpośrednim otoczeniu. Nadal nie wiem czy jest nieśmiały czy zwyczajnie głupi. Poważnie. Bez żadnego hejtu, bo jak mógłbym hejtować tego typu postać? Nie wiem co o tym myśleć. Ale wiem, że NBA to jest, to znaczy to bywa, brudny biznes. Im bliżej miałem okazję go poznać, tym bardziej się o tym przekonywałem. Kawhi ma zielone światło na grę. Tak mówią lekarze Spurs. Ale lekarze Spurs mogą mieć interes w tym, żeby Kawhi wrócił w tym sezonie. Kawhi z kolei sam najlepiej wie czy go udo boli czy nie. Pomińmy na moment to, co wiemy o nim, to jak na niego patrzymy. Może pod płaszczem skromnego chłopaka, kryje się zimny, kalkulujący sk…syn, który wie, że za rok będzie wolnym agentem. A tam będę czekać Lakers z hajsem. Może i jest w stanie grać – już dziś, ale na chłodno kalkuje sobie, że mu się nie opyla. Udo jest, powiedzmy OK, ale pobolewa. Mistrzostwa ze Spurs nie zdobędę w tym sezonie, bo Warriors, bo Rockets, bo ktoś tam. Więc przesiedzi sobie do końca sezonu i zobaczy co się wydarzy. Może tak jest? Powtarzam to z uporem maniaka – o wydarzeniach w NBA, wiemy tyle, ile ktoś chce nam o nich opowiedzieć. Nie wiemy co dzieje się za zamkniętymi drzwiami. Nie wiemy co mówią do siebie Pop i Kawhi, gdy nie ma kamer. Nie wiemy co mówią lekarze. Interesuję się NBA od ćwierćwiecza z kawałkiem. Widziałem dużo g..na. Chyba nic mnie nie zdziwi. Jestem bardzo ciekawy jak to się rozwinie.   

Donald Trump nie jest moim faworytem, ale mam dość tego, w jaki sposób gwiazdy NBA (i nie tylko one) krytykują go i wypowiadają się o nim. Nie, że w ogóle to robią, tylko w jaki sposób to robią. Trump jest prezydentem Stanów Zjednoczonych, wybranym w demokratycznych wyborach i już te dwa czynniki powinny, z automatu, dawać mu przynajmniej strzępy szacunku. Można, a nawet trzeba być krytycznym wobec jego polityki i jego postaci, ale trzeba to robić z rozwagą. Tym bardziej jak się jest ikoną sportu, obserwowaną przez miliony. Obama był fajny dla NBA, bo był czarny i grał w kosza. Czy był „fajny” dla USA i dla globalnej polityki, to już temat nie na ten blog. Warriors odmówili tradycyjnej wizyty mistrzów NBA w Białym Domu. Sprawdźcie sobie jakie „ćwierki” przy tej okazji wypuszczały największe postacie NBA w ostatnich miesiącach. LeBron i KD przejechali się Uberem po Cleveland dwa tygodnie temu. Wszystko to w ramach materiału dla „Uninterrupted” (możesz sobie kliknąć). W ciągu 16-minutowego materiału padło kilka ciekawych stwierdzeń, ale w skali ogólnej dużo jest tam okrągłych zwrotów, utartych sloganów, takiej pseudo-inteligenckiej papki. Pozdrawia Draymond Green ze swoim słowemowner.  W pewnym momencie LBJ stwierdza, że Trump doesn’t give a f… about people. KD mu tam wtóruje. Laura Ingraham, dziennikarka FOX News skrytykowała Jamesa za to, co z kolei też spotkało się z krytyką mas. Ingraham skonkludowała swoją wypowiedź słowami „shut up and dribble.” Na początku mi się to nie spodobało, ale jak zacząłem analizować okoliczności, to wyszło mi, że coś w tym jest. Nie podoba mi się język Ingraham, nie podoba mi się fakt, że sprowadza sportowców do poziomu jedynie ich fizyczności. Ale rozumiem przekaz. LeBron, KD i inni są wzorami do naśladowania dla nastolatków. Ich słowa mają większą moc, niż im samym się wydaje. Najczęściej sprowadza się to wyboru butów do koszykówki, izotonicznego napoju oraz tego typu rzeczy, ale ich oddziaływanie jest znacznie większe. James mówi, że Trump nie dba o ludzi. To kreuje opinie. Jeden to oleje, a drugi wyjdzie z nożem. Tak to działa. Gwiazdy NBA powinny być bardziej świadome swojej medialnej mocy. Jasne, pani Ingraham nie może nie doceniać charytatywnej pracy LeBrona, KD i innych, ale też oni sami muszą być bardziej wyczuleni na słowa, które wypowiadają. 

I żebyśmy mieli tutaj jasność – Chcę, żeby głos sportowców był słyszalny. Chcę, żeby wykorzystywali swoje platformy społecznościowe i zabierali głos w ważnych sprawach. W czasach, gdzie trudno o autorytety, ten głos jest ważny. Ale chciałbym, żeby robili to, mając świadomość mocy swoich słów.

– Fryzura Elfirda Paytona. Jeśli jest to forma jakiegoś manifestu, to chciałbym wiedzieć jakiego. Może bym poparł. Bo tak ogólnie, jako fryzura bez drugiego dna, to jest dramat. Sezon-dwa temu to po prostu była przerośnięta grzywka. Teraz jest to jakaś nienaturalna narośl na głowie, która nie wiem czemu służy. Na pewno nie graniu w koszykówkę.         

– Fascynuje mnie zjawisko, w którym ludzie prześcigają się w pomysłach na pokazanie jak największej pogardy dla filmów reżysera Patryka Vegi. Oglądanie jego filmów to jak…i tu wpisz sobie jakiś żart. Nie podoba Ci się jego twórczość, nie idź na film. To chyba jest proste. To trochę łączy się z tym, co napisałem rok temu, a zacytowałem powyżej. Ludzie boją się mówić, że coś im się podoba, boją się mieć własne zdanie. Nie mówię, że filmy pana Vegi są dobre. Mam to gdzieś. Chodzi mi tylko i wyłącznie o zjawisko jechania po nim, jak po A2 i napawania się tym.

To taka poboczna historia, żeby nikt nie myślał, że łączę jedno z drugim… Byłem mały, Frieddie jeszcze żył, więc to musiało być przed rokiem 1991. Tata dał mi składankę hitów zespołu Queen na dwóch kasetach magnetofonowych. Słuchałem sobie. Nie pamiętam, co o tym myślałem. Po prostu słuchałem sobie. Pewnych wakacji, już po 91 roku, zrywałem wiśnie w ramach wakacyjnej pracy. Tam, z chłopakami o 3-4 lata starszymi, ucinaliśmy sobie dyskusje o różnych rzeczach. „A ty Śliwka, jakiej muzyki słuchasz?” – ktoś zapytał. To jest pytanie, które zawsze wywołuje u mnie małą zawieszkę. Wiesz, muzyka nie odgrywa w moim życiu aż tak wielkiej roli. Naprawdę jest mi ciężko odpowiedzieć, gdy ktoś pyta. Mam takie okresy, że kilka razy w roku, czegoś sobie słucham przez jakiś czas dość intensywnie. Potem to zostawiam. Mam w domu kolekcje różnych płyt, ale jakoś ciężko jest mi powiedzieć, że czegoś słucham, bo dla mnie brzmi to zbyt regularnie. A ja tego aż tak regularnie raczej nie robię. „Queenu” – odpowiedziałem wtedy bez entuzjazmu. Ta odpowiedź raczej nie spotkała się z wielkim uznaniem. To były czasy, kiedy pan Piotr Marzec zaczął wchodzić pod strzechy polskich domów. Słuchaliśmy go wtedy na naszej wiśniowej plantacji. To znaczy, oni puszczali. Później z kumplem, pod drzewem, doszedłem do wniosku, że mogłem powiedzieć „Pankracy i jego pan śpiewają”, żeby się odp…li.

Ostatnio właśnie pan Farrokh Bulsara wrócił pod mój dach. I wiesz co? Jest genialny. Czas go nie rusza. Czego nie powiesz o muzyce pana Marca. To się nie zestarzało dobrze. Jak kolana Wade’a. Niestety. Niestety dla Wade’a.

A to tutaj się nie starzeje. Jak highlighty Jordana.


– Mówiłem, że nie cierpię zdrobnień? Moje najbardziej znienawidzone słowo to „kawusia”. Kawusia? Polacy używają za dużo zdrobnień. Chlebek, pieniążki, masełko, rybka, sosik. Nie mogę. Nie mogę. Nie będę rozwijał tematu, bo widzę, że i tak wyszło sporo niesportów tym razem.

https://karolsliwa.com/wp-content/uploads/2019/03/IMG_20171027_010350_003.jpg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.