Toronto 2019-20 cz.2

Do Toronto przyjechali Miami Heat i położyli na szali swój bilans 14:5, który jest jedną z najbardziej pozytywnych historii tego sezonu. Podobnie zresztą, jak historia Toronto Raptors, którzy po odejściu Kawhi Leonarda odmówili stoczenia się do przeciętności, którą niegdyś dobrze znali. Raps byli 14:4 przed tym meczem, a to oznaczało, że stawką tego starcia będzie, choćby na moment, skok na drugie miejsce tabeli Wschodu. Raps położyli również na szali swój perfekcyjny (9:0) bilans przed własną publicznością. Mecz, po dogrywce, wygrali goście z Florydy 121:110. Ale przecież nie jesteś tu po to, żeby czytać o meczach. Zapraszam więc do kuchni…

Jimmy Butler. Nie mogę nie zacząć od niego. W ogóle nie brał udziału w rozgrzewce. I nie jest to nic nadzwyczajnego. Pisałem o tym wcześniej – gwiazdy i gracze ważni podchodzą do przedmeczowych przygotowań bardzo energooszczędnie. Przy tak napiętym kalendarzu spotkań i podróży, to raczej zrozumiałe. Jimmy siedział sobie w szatni, zawinięty w ręcznik, z telefonem w dłoni. Dwoma telefonami.
Butlera miałem okazję widzieć na żywo już kolejny raz. Dokładnie trzeci. Pierwszy podczas Meczu Gwiazd w 2016 roku, a drugi kiedy przyjechał do Toronto z Minnesotą zimą 2018 roku.
Jimmy B. jest bykiem, kotem. Użyj jakiego tam sobie chcesz słowa. Wiesz, o co mi chodzi. Potężnie, ale bardzo proporcjonalnie zbudowany, z idealnie zarysowanymi mięśniami. To ciało jest żywym świadectwem ciężkiej pracy, jaką wykonał, by być tu, gdzie teraz jest. To pewnie prawda, że Butler ze swoimi standardami, jeśli chodzi o trening i przygotowanie atletyczne, jest osobną ligą, wewnątrz tej ligi. Ligą, w której grają tylko on, LeBron i paru innych graczy w obecnej NBA. I to pewnie prawda, że na tym polu miewał zgrzyty w szatniach w Chicago i Minnesocie. Bo musicie wiedzieć, że nawet w tej atletycznej NBA, są atleci i atleci. Zdziwilibyście się, ilu graczy, nawet młodych i uważanych za dobrych, nosi ze sobą „oponkę”. Nie jakąś tam otyłość, ale dla mnie, osoby dla której ciężki trening też nie jest niczym obcym (oczywiście z zachowaniem proporcji, bo w żadnym miejscu nie przyrównuję się do graczy NBA, żeby była jasność), to zawsze powód do zdziwienia i pewnego rodzaju rozczarowania. Mimo wszystko.
Ale muszę też dodać, że Jimmy lubi żartować, dowcipkować. I ma przy tym dość specyficzne poczucie humoru.
Jakby to opisać najlepiej? Taki powiedzmy „starszy brat” – niby kocha swoich braci, ale doskonale zna swoją pozycję i wartość.
Jimmy po meczu, po wziętym prysznicu, siedział sobie na swoim miejscu, znów zawinięty w duży ręcznik, znów z telefonem w dłoni. Pod nogami miał rozłożony mniejszy, biały ręcznik, na którym miał położone stopy.
Ubrany już w kurtkę Duncan Robinson, swoja drogą czy nie jest to idealna kombinacja imienia i nazwiska, żeby być zawodowym koszykarzem, wziąwszy w pudełko swoją porcję kolacji, ruszył w stronę wyjścia. Nieopatrznie przeszedł po białym ręczniku Jimmy’ego.
– Co Ty k..a robisz? – spytał Jimmy.
– A co się stało, Jimmy? – zapytał wyraźnie poruszony Robinson.
– Nie widzisz k…a? Przeszedłeś w pier..onych butach przez mój pier…ony ręcznik!
– Oj, przepraszam. Nie zauważyłem.
– Nie rób tak więcej. Mówię Ci, nie rób tak więcej.
– OK Jimmy, przepraszam.
– Pier..ol się!
Ta rozmowa nie była pełna złych emocji. To był cały Jimmy. Taki jest. Też pewnie znacie takich ludzi, którzy gdy coś mówią, musisz czasem zgadywać, czy faktycznie tak myślą, czy żartują, czy są źli, czy udają, że są źli. Paru moich kumpli mówi, że ja taki jestem.
Wokół Jimmy’ego jest taka dziwna aura bezczelnej pewności siebie, siły, spokoju, i specyficznego sposobu bycia, poczucia humoru mocno kraszonego sarkazmem.

– Goran, weź mi podaj ręcznik. Tam leżą blisko koło Ciebie. – Jimmy wskazał na dość spory, plastikowy wózek na kółkach pełen ręczników, który był zaparkowany na wyciągnięcie dłoni od miejsca, w którym siedział Goran Dragic, parę metrów od miejsca, w którym siedział Jimmy.
– Nie chce mi się wstawać. Puszczę Ci ten wózek. – odpowiedział Słoweniec. Jak powiedział, tak zrobił. Problem w tym, że wózek zatrzymał się niespodziewania na środku szatni, na jakimś kablu.
– What da f…ck! – skomentował całą scenę Jimmy robiąc przy tym minę, którą dobrze znacie z memów.

Justice Winslow fizycznie jest dzikiem, kotem, bykiem. Niepotrzebne skreślić. Albo jest kombinacją wszystkich tych stworzeń. Silny, zwinny, szybki, skoczny. Byłem pod dużym wrażeniem, a przecież oglądam NBA na żywo nie od wczoraj. Na rozgrzewce robił takie rzeczy, że ja nie wiem. No k..a nie wiem. Poważnie nie wiem.

Bam Adebayo w ciągu najbliższych pięciu lat zdobędzie nagrodę dla najlepszego obrońcy. Ja Ci to mówię. Wróć tu, jak to się stanie. Zrobił na mnie nieprawdopodobne wrażenie. Wiesz, jak oglądasz mecz w telewizji, to wiele rzeczy Ci umyka. Tu, z pozycji parkietu widziałem, jak gracze Raptors wręcz unikali znajdowania się w pobliżu Bama. Kierujący atakiem Toronto Lowry i Gasol – swoją drogą, to też jest osobna historia – szybko zorientowali się, że atakowanie Adebayo może być tragiczne w skutkach. Zatem tak kierunkowali ruch piłki, żeby albo kreować rzut z dala od Adebayo, albo włączyć go w pick and roll, który zdejmie gracza Raps ze szponów Bama. Środkowy Heat fantastycznie się rusza. Nie z dopiskiem „jak na wysokiego”. On tak po prostu świetnie się rusza. Dużo widzi, ma piękny przegląd parkietu, i świadomość tego, co może za chwilę się wydarzyć. To akurat pomaga mu na obu końcach parkietu. Bam znalazł dla mnie chwilę po meczu. Rozmowa poniżej.

To jak już jesteśmy przy Gasolu i Lowrym. Gdy są na parkiecie, to oni reżyserują atak Raptors. Defensywne formacje zresztą też. Czasem da się zobaczyć, jak łapią ze sobą kontakt wzrokowy i już wiedzą, co będą grać. Czasem, w siatkarskim stylu, pokazują sobie rzeczy na palcach. Czasem włączają w te „konwersacje” również Siakama.

Coś jest wokół tej organizacji Miami Heat. Ciężko mi to opisać, ale widziałem już na żywo 22 kluby NBA. Byłem w szatniach każdego z nich. Heat są inni. W ich szatni było więcej ludzi związanych z klubem, niż zazwyczaj. Wszystko, co robili było takie jakby…mrówcze? Rozumiesz, o co mi chodzi? Jak mrówki w mrowisku. Każdy ma swoje zadanie i je wykonuje, a wszystko to łączy się w imponującą całość. Tak to odebrałem.

W sztabie Heat pracuje Antony Carter. Jak go zobaczyłem, to się zaśmiałem. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, była taka, że Heat zatrudnili go z litości. Jeśli nie znacie historii, to historia jest taka: 44-letni dziś Carter pierwsze cztery lata kariery spędził w Miami. W kontrakcie na rozgrywki 2002-2003 miał opcję gracza na $4.1 mln. Nawet dziś to nie jest nic. Powtórzę jeszcze raz – cztery miliony dolarów amerykańskich. Wtedy, przy innych progach zarobków, to było naprawdę sporo. Jego agent zapomniał, że była to opcja gracza. Zapomniał, że aby ją podjąć, trzeba poinformować o tym klub i dokonać pewnej pracy papierkowej. Ten agent, to nie był Słoń Trąbalski, tylko swego czasu wielki Billy Duffy. Carter związał się kontraktem ze Spurs. Wartość umowy wynosiła…$700 tys. Wszystko jednak zakończyło się polubownie. Duffy zachował się honorowo i spłacił Cartera. To znaczy nadal spłaca, bo robi to w regularnych „pensjach”, które wygasną dopiero w przyszłym roku.

Podszedłem do Diona Waitersa, który jest w trakcie zawieszenia. Chciałem zapytać go o jego stan psychiczny, samopoczucie w tych niełatwych dla niego czasach, o cały ten ostatni „incydent” w samolocie. Nie chciałem szukać sensacji, tylko tak po ludzku dowiedzieć, się w jakim miejscu jest ze swoimi myślami i stanem ducha. Bo musicie wiedzieć, że na rozgrzewce, w której wziął udział dość intensywnie, wyglądał całkiem dobrze. Zapytałem czy ma chwile. Oderwał oczy od telefonu, i uśmiechnął się. Nikt więcej nie chciał z nim rozmawiać. Powiedział, że oczywiście ma, zaprosił, żebym siadł koło niego. W tej samej chwili, jakby z podziemi, pojawił się facet, który wyglądał jak agent FBI. „Dion nie będzie odpowiadał na żadne pytania mediów.” – powiedział. A zrobił to w taki sposób, że naleganie, które jest w mojej naturze, od razu stało się bezcelowe.

Ale bardzo celowym było podejść i usiąść koło Bama Adebayo i Kendricka Nunna. Oto, co mi powiedzieli:

Bam Adebayo:
Patrząc na Twoją grę w tym sezonie, ma się wrażenie, że ciężko pracowałeś latem nad swoim rozwojem. Skok jakościowy widać właściwie w każdym aspekcie gry. Na czym się skupiłeś, co chciałeś poprawić?

Ja był powiedział, że bardziej niż rozwój sam w sobie, to była dana mi szansa na grę, zwiększona rola w rotacji, większe zaufanie trenera. Dostałem szansę i z niej skorzystałem.

Notujesz 14 punktów, 10 zbiórek, 4 asysty, 1.2 bloku oraz 1.4 przechwytu na mecz. Każda z tych wartości jest najwyższa w Twojej karierze. Punkty, asysty i zbiórki szczególnie poszły w góry. Czy nagroda dla gracza, który poczynił największe postępy jest czymś, o czym myślisz?

Jasne, że jest. Uważam, że na nią zasługuję. Ale nie skupiam się na tym najbardziej. Chcę robić wszystko, co mogę, żebyśmy wygrywali. Będzie super, jeśli na koniec sezonu zostanie to wyróżnione nagrodą indywidualną.

Coach Spo wyznacza Cię do krycia najlepszych graczy rywali z różnych pozycji. Czy stopowanie gwiazd jest czymś, co Cię nakręca, z czego jesteś dumny?

Tak, to jest moja rzecz. Stawiam to sobie za punkt honoru. Ale jest to też część naszej kultury w Miami. Oprócz mnie, są tu inni gracze, którzy budują się poprzez defensywę, którzy mogą bronić kilku pozycji.

To powiedz, co sprawia, że jesteś takim niepowtarzalnym obrońcą? Twoje warunki fizyczne, dobry timing, czucie gry?

Moje warunki na pewno. Moim atutem jest też to, że potrafię szybko zmieniać kierunki ruchu. Dobra defensywa to też dobra komunikacja z kolegami. Chodzi o to, żeby nie przegrać swojego match upu jeden na jeden, ale też jak już ma się to stać, koledzy muszą o tym wiedzieć, by mieć czas by odpowiednio zareagować i pomóc.

Jakie to uczucie, kiedy najlepsi gracze rywali, specjalnie na starcie z Tobą, zmieniają styl swojego atakowania? Może nie tyle, co się Ciebie boją, to mają świadomość, że tam jesteś, że będzie ciężko.

Wiesz, co? Ja tak na to nie patrzę. Wychodzę na parkiet i chcę, żeby grało im się ciężko, żeby oddawali rzuty z pozycji, do których nie są przyzwyczajeni. Staram się być zawsze gotowy z wyciągniętą ręką do ich prób. Zwracam uwagę na to, w jaki sposób grają zawodnicy, których przychodzi mi kryć. Analizuję gdzie i jak lubią atakować.

Co sprawia, że organizacja Miami Heat uchodzi w lidze za niepowtarzalną, za taką, która wyznacza standardy?

Ogromną sprawą, jeśli chodzi o ten klub, jest to, że tu wszyscy ciężko harują. Nie tylko my zawodnicy. To się tyczy sztabu trenerskiego, naszych trenerów od przygotowania na parkiecie. Oni, tak jak my, przychodzą dużo wcześniej, żeby pomagać nam się rozwijać. Oni żyją w hali, w siłowni, w sali wideo. Tak samo, jak my. Cała organizacja idzie w jednym i tym samym kierunku i robi to w podobnym stylu

 

Kendrick Nunn:

Rok temu w drafcie nie wybrał Cię nikt. Tułałeś się po G League. Jakie to uczucie dostać w końcu szansę w NBA? Ciężko było przez ten ostatni rok?

To świetne uczucie. Tak, było ciężko. Cierpliwie czekałem na swoją szansę, nie traciłem wiary we własne możliwości. Ale wiesz, co było najlepsze? Znalazłem piękno i pozytywy w tej niełatwej sytuacji. Będąc w G League postanowiłem wykorzystać maksymalnie warunki i okoliczności, jakie mam. Trenowałem każdego dnia. Cały czas chciałem być lepszy. I cierpliwie czekałem.

Po pierwszych pięciu meczach tego sezonu, pojawiła się statystyka, że Twoje 112 punktów za ten okres było osiągnięciem, którego wcześniej dokonali tylko Shaq, Jerry Stackhouse, Grant Hill, Michael Jordan, David Robinson oraz Kevin Durant. Jak to jest widzieć swoje nazwisko obok takich legend NBA?

To było coś wyjątkowego. Taki drogowskaz dla mnie, że praca i wysiłek, jakie włożyłem w swój rozwój, na końcu popłaciły. Ale jednocześnie jest to dla mnie motywacja do dalszej pracy. Nie byłem wybrany drafcie, ale brałem udział w obozie przygotowawczym Warriors, więc miałem okazję trenować z KD i resztą gwiazd.

Czy było coś, co zaskoczyło Cię po przyjściu do NBA? Wiesz, coś w stylu „wow, nie sądziłem, że tutaj tak to się robi.”

Hmm, wiesz co? Było parę rzeczy, ale nie aż tak wiele, i raczej nie było to żadne wow. Nie byłem w NBA, ale można powiedzieć, że od jakiegoś już czasu jestem wokół NBA. Mam też wielu kolegów, którzy są lub od lat byli w lidze, więc miałem już obraz tego, czym jest NBA. Byłem w pewnym sensie gotowy na to, co mnie tu spotka.

Gdzie są największe atuty i mankamenty w Twojej grze?

Moim atutem jest, że mam łatwość w zdobywaniu punktów. To jest moja praca – trafiać piłkę do kosza. Ale też nie mam problemów zająć się w obronie dobrymi zawodnikami rywali. Mankamenty? Chyba nie mam ich za wiele (śmiech).

Udział w meczu dla debiutantów i nagroda dla najlepszego pierwszoroczniaka. Myślisz o tym?

Myślę, ale wiesz, staram się grać z dnia na dzień, z meczu na mecz. Zależy mi na tym, żeby Heat wygrywali. Oczywiście z moim udziałem w tych wygranych. A to, kto się znajdzie w meczu debiutantów, kto zostanie debiutantem roku, zostawiam Wam, mediom. Ja się muszę zająć swoją częścią, czyli dobrym graniem w koszykówkę.

Masz jakieś ciekawe, śmieszne historie z Jimmy’m?

Jeszcze nie (śmiech).

Jeśli Cię ominęło, to porozmawialiśmy sobie też z Goranem Dragicem. Na spokojnie, serdecznie, jak przystało na braci Słowian.

 

Jeśli chcesz, to możesz mnie śledzić na Instagramie, gdzie wrzucam zdjęcia i filmy z tego wyjazdu. TUTAJ znajduje się tak zwane story z meczu Raptors-Heat.

4 comments on “Toronto 2019-20 cz.2

  1. Maniek

    Gdybyś potrzebował kogoś do noszenia aparatu, dyktafonu lub bagażu, to właśnie ja. Poproszę… 🙂

    Reply
  2. airbobo

    Jak miałbym pójść „w miasto”, a dalej „po bandzie” to zabieram ze sobą właśnie Jimmiego B razem z PJ Tuckerem oraz byłem Ron-Ronem!! :))

    Reply
  3. Pingback: Wolna agentura 2021. Podpisy, analizy cz.3 – Karol Mówi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.