Po meczach z Jazz i Heat, dalej na mojej liście byli Rockets i Clippers. Terminarz układał się tak, że pierwsze trzy starcia zostały rozegrane w ciągu pięciu dni. Spotkanie z Clippers, czyli wielki powrót Fun Guy’a do Toronto, zaplanowany był natomiast sześć dni po tym, jak Raps gościli u siebie Rockets. W ciągu tych pięciu dni, Raps odbyli podróż do Filadelfii, na mecz z 76ers. Ja z kolei, zabrałem swoje talenty na Jamajkę.*
Na wyspie Boba Marley’a, Usaina Bolta, marihuany i Patricka Ewinga nie chciałem tracić czasu na siedzenie przy komputerze i pisanie, oczywiście z małym wyjątkiem dla League Passa o godzinach, które zawsze będą niedoścignionym marzeniem dla europejskiego fana NBA. Zatem relacja z meczu z Houston Rockets, na czas wyprawy, musiała trafić do lodówki. Lodówka, to bardzo przydatne urządzenie na Jamajce. Ale dość o niej, o Jamajce.
Do Toronto przyjechali Houston Rockets, czyli Hardeny, Westbrooki, szwajcarskie banki i partnerzy. Nie dalej, jak w poprzedniej relacji, z meczu z Heat, zwróciłem uwagę na pewien fakt. W obrębie 30 drużyn NBA, z których na żywo miałem okazję widzieć już 23, są organizacje przez duże O, oraz takie, które aż tak wielkiego wrażenia nie robią. To znaczy robią, bo to cały czas jest NBA, tyle że te „lepsze” kluby, zostawiają wrażenie jeszcze większe. Rockets, jako organizacja, są w grupie tych uber ekip.
Tak samo, jak wtedy, kiedy widziałem ich w marcu tego roku, Houstończycy wydzielili sobie część korytarza, przez który zwykle można przejść do obu szatni oraz do pokoju dla mediów. Jest to korytarz, który biegnie równolegle do jednej z bocznych linii boiska. Tej, przy której są ławki obu drużyn. W tej zamkniętej części korytarza, Rockets zorganizowali sobie małą siłownię – hantle, piłki gimnastyczne, gumy, maty, piłki lekarskie i tego typu sprzęty. Mediom wyznaczono specjalny szlak, by dostać się do Media Roomu i nie przeszkadzać przygotowującym się do meczu graczom Houston. Obok sprzętów do treningu, było dwóch gości z komputerami, którzy jak miałem okazję podejrzeć jeden z monitorów, dbali o to, żeby poszczególni gracze wykonali odpowiedni dla siebie zestaw ćwiczeń. Żadna inna drużyna, którą miałem okazję widzieć na własne oczy, nie praktykowała czegoś takiego.
Szatnia tego wieczoru też wyglądała inaczej, niż zwykle. Zwykle, po prostu jest zwyczajną szatnią, dość prostą, dość surową, ale całkiem elegancką i funkcjonalną. Są w niej drewniane szafki,na środku spory stół, szara wykładzina na podłodze, lodówka z wodą i Gatorade’em. Tego wieczoru była to szatnia Rockets i klub z Teksasu zadbał o to, żebyśmy wszyscy o tym wiedzieli. Nad głowami zawodników, przymocowane były plakietki z ich nazwiskami, na klubowym papierze, w klubowych barwach, z logo Rockets. Przy czym regularne nazwiska znajdowały się tylko nad głowami graczy, powiedzmy, nie gwiazd. Harden podpisany był jako „Esa”, Westbrook jako „Why Not?”, Capela Jako „Swiss Bank”. Podłogę zdobiły klubowe ręczniki. W podobnym stylu, z podobnym rozmachem, rozgościli się w Toronto Clippers. Ale o nich później.
Hardena widywałem na żywo już wiele razy. Ale to kim był dla NBA latem 2014 roku podczas Mistrzostw Świata w Hiszpanii, które oglądałem z bliska, a to kim jest teraz, to jak dzień i noc. Mówiłem i pisałem wiele razy, że ludzie generalnie nie doceniają, nie zdają sobie sprawy z tego, jak silnym jest graczem. Rzeczy, które w telewizyjnej transmisji, w jego wykonaniu, w ofensywie, wyglądają bardziej na nieudolną obronę rywali, niż kunszt Hardena, w rzeczywistości są mieszanką jego szybkości, zwinności, świetnego panowania nad piłką oraz ogromnej siły. Dopiero z bliska widać ile wysiłku wkładają defensorzy w próby zatrzymania go. Z bliska ładnie widać, jak Harden potrafi torować sobie siłą drogę do zdobycia punktów. Mów, co chcesz, ale James Harden jest jednym z najlepszych w ataku graczy w historii tego sportu. Poza tym jest bardzo potężnie zbudowany. Musisz to wiedzieć. Bez koszulki wygląda jak zawodnik sportów walki, nie koszykarz. Szerokie plecy, mocna klatka, duże bicepsy. Nie jest wyżyłowany, jak Jimmy, ale to raczej Jimmy zawyża standardy, niż Harden je zaniża. To, że koszykówka proponowana przez Rockets wygląda często na łatwą i czytelną, to kombinacja coachingu D’Antioni’ego oraz talentów Hardena.
Pokazał to choćby ten mecz z Raptors, którzy pod coachem Nurse’em są klasową defensywą. Gospodarze niemal przez cały mecz podwajali Brodacza. Ten z imponującym spokojem, niczego nie forsował, nie próbował na siłę wejść w mecz. Brał tyle, ile gra dawała mu w danym momencie. Oddał tylko 11 rzutów, ale trafił aż 7 z nich. Wiele mówi się o tym, że Harden wymusza faule, że często robi to w brzydki sposób. To jest prawda. Ale prawdą, o której w ogóle się nie mówi jest też to, że również w obronie, Harden ma pozwolone na więcej, niż przeciętni gracze. Siakam próbował grać z nim tyłem do kosza. Harden twardo na nogach potrafił mu ustać, ale co najmniej kilka z takich zagrań, należało zakwalifikować jako faule. Cichą historią ostatnich trzech sezonów jest to, że izolowany i brany na plecy Harden, tracił najmniej punktów na 100 posiadań w całej lidze. Nikt Ci o tym nie mówił? Wierzę. Kompilacje z tym, jak to niby nie broni, są śmieszniejsze i lepiej się klikają. Nie podobał mi się Westbrook, który spudłował aż 20 ze swoich 27 rzutów i stracił piłkę 8 razy. Oczywiście wieczór z triple-double kolejny raz to przykrył. Wracając do tego, niby uproszczone schematu ofensywy Rakiet. Świetnie broniący Raps byli rozgrywani, jak Ty rozgrywasz w warcaby swojego siostrzeńca. Cierpliwie, konsekwentnie, kreatywnie, krążąca piłka w końcu znajdowała kogoś na otwartej pozycji. Osiem trójek trafił McLemore, pięć Tucker, po trzy Rivers, House i Harden.
Mając już w kieszeni wywiad z panem Jackiem „hellooo” Armstrongiem, nawet nie próbowałem być super aktywny w szatniach. Westbrook nie rozmawiał z nikim. Harden odbębnił kilka krótkich, ogólnikowych pytań. Capela i Sefolosha zajęci byli rozmową po francusku, w jednym z rogów szatni, i nikt nie próbował im przerywać. Żeby nie zaliczyć pustego przebiegu, podszedłem do Austina Riversa. I tu muszę powiedzieć, że pozytywnie się zaskoczyłem. Do tej pory miałem go za zmanierowanego buca, synalka byłego gracza NBA, który myśli, że jest ważny i wiele może. Wybacz, jeśli go lubisz. Takie sprawia wrażenie na boisku. Tymczasem w rozmowie wydał się bardzo miły.
Pytam o „incydent” z ojcem sprzed kilkunastu dni. Młody Rivers sugerował sędziom, żeby dali dacha staremu. Pytam, czy już ze sobą rozmawiali, czy wszystko OK na linii tata-syn.
Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Ale w naszej rodzinie, to nic nadzwyczajnego. Od dziecka mieliśmy tego typu relacje – sporo rywalizacji, różnych żartów, dogadywania sobie. Oczywiście w zdrowy, rodzinny sposób.
Wychowałeś się przy ojcu zawodniku, później trenerze NBA. Od dziecka miałeś dostęp do gwiazd ligi, do obiektów treningowych, szatni, mediów. Wiedziałeś, jak NBA wygląda od środka. Czy myślisz, że pomogło Ci to w karierze? W sensie, że nic Cie nie mogło zszokować. Byłeś gotowy na NBA od strony mentalnej.
Tak, trochę na pewno mi to pomogło. Ja bym dodał, że obserwując ojca i innych graczy, szybko dotarło do mnie, co znaczy być profesjonalistą. Jak dbać o swoje ciało, jak jeść. Ten aspekt bardzo pomógł mi przejść z koszykówki uczelnianej na NBA.
Moje wrażenie jest takie, że jak robicie coś dobrze w Houston, jak wygrywacie, to mało się o tym mówi. Ale tylko jak zaliczacie jakąś serię porażek, coś dzieje się nie tak, wtedy media od razu biorą Was pod mikroskop. Czemu tak jest? Może przez to, że w składzie macie zawodników, którzy są dość mocno hejtowani w internecie? Ty, James, Russ i inni.
Wiesz, co? Wiemy, że tak jest i mamy to gdzieś. Tak to jest, jak grasz w NBA. Jesteś wystawiony pod ciągłą ocenę. To jest część bycia zawodowym sportowcem. Nie jest ważne co robisz, kim jesteś, nie jest ważne czy masz rację, czy robisz coś dobrze. Zawsze znajdzie się ktoś, kto to zhejtuje. Ale wiesz, tak bardzo jak jesteśmy krytykowani, trzeba też podkreślić, że mamy fanów, którzy nas chwalą. Mamy płacone dużo pieniędzy za to, co robimy. Zdajemy sobie z tego sprawę, więc jeśli hejt ma być integralną częścią tego zawodu, to niech tak będzie, bierzemy to. Nie mamy problemu z radzeniem sobie z hejterami. Jeśli na 10 krytyków przypada jedna osoba, która nas docenia, to już jest OK.
Jeśli chcesz, to cały czas możesz mnie śledzić na Instagramie, gdzie wrzucałem zdjęcia i filmy z tego wyjazdu. TUTAJ znajduje się tak zwane story z meczu Raptors-Rockets. A TUTAJ z kolei story z wyprawy na Jamajkę.
*By the way, dostałem sporo zapytań odnośnie Jamajki. Jeśli jest taka potrzeba, to mogę napisać dwa słowa. Część czwarta i ostatnia z tej wyprawy jutro wkrótce.