Jack Armstrong: Nie majstruję przy szczęściu

Podszedłem do Jacka Armstronga już podczas mojego pierwszego meczu przeciwko Utah Jazz. Zapytałem o możliwość zrobienia z nim wywiadu. Jack zapytał kim jestem, co robię w Toronto. Na kartce z meczowymi notatkami zapisał sobie moje imię. Umówiliśmy się na spotkanie przed meczem z Houston Rockets. Usiedliśmy w jednym z zakamarków hali Scotiabank Arena. Wstępnie na 10-15 minut. Ostatecznie wyszło nam pół godziny rozmowy. Mam nadzieje, że dla czytających będzie ona choć w połowie tak przyjemna i interesująca, jak była dla mnie.

Zacznijmy od pytania dotyczącego Twoich dwóch kultowych powiedzeń „hello” oraz „get that garbage outta here”, których regularnie używasz podczas komentowania meczów. Opowiedz o historii ich powstania.

Hello pochodzi z Brooklynu, gdzie się wychowałem. Tam jest taki zwyczaj, że jak ulicą idzie ładna dziewczyna, to zagaduje się do niej właśnie w taki sposób. Więc jeśli podczas meczu widzę coś, co mi się podoba, coś co mi zaimponowało, to wtedy to powiedzenie samo wręcz wyskakuje z moich ust. Jeśli chodzi o „get that garbage outta here”, to też wywodzi się z Brooklynu. Nie z ulic, a z boisk. Kiedy gracz zablokuje czyjś rzut, często podkreśla to słowami „get that s**t outta here”. Ja oczywiście w telewizji nie mogę użyć tego wykropkowanego słowa, więc zastąpiłem je innym. Z czasem oba powiedzenia stały się moimi wizytówkami. Ludzie mnie z nimi kojarzą. Powstała nawet taka strona helloJack.ca można tam kupić różne rzeczy ze mną związane.

Jak przygotowujesz się do komentowania? Mam na myśli, jak to wygląda od strony technicznej w dniu meczu?

Przychodzę do hali na długo przed rozpoczęciem spotkania. Powiedzmy, jeśli mecz zaczyna się o 19.30, to ja pojawiam się koło 14.30-15.00. Siadam sobie w ciszy zanim zrobi się gwarno. Robię analizę wszystkich swoich notatek pod konkretny mecz. Poświęcam temu koło godziny. Kolejny raz je czytam, sprawdzam ciekawe statystyki. Podkreślam rzeczy, które mogą mi się przydać w trakcie transmisji. Wiesz, jak już wejdziesz w mecz, to nie potrzebujesz tego aż tak bardzo. To jest coś w rodzaju takiego zaworu bezpieczeństwa, na wypadek gdyby naprawdę była potrzeba z nich skorzystać. Rozmawiam ze sztabem trenerskim Raptors, skautami i innymi ludźmi z klubu. Rozmawiam też z komentatorami drużyn przyjezdnych oraz ich sztabami trenerskimi. A w dni, kiedy Raptors nie grają, oglądam inne mecze, czytam artykuły. Łączę to wszystko ze sobą, opracowuję w głowie zebrane informacje i opinie. To jest moje życie. To się dzieje każdego dnia. Nie ma takich okresów, żebym się odcinał od NBA.

Czyli, że oglądasz inne mecze?

O tak! Cały czas. Mam w domu League Pass. Czasem zdarzy mi się obejrzeć mecz w jakimś barze czy restauracji. Bez przerwy coś oglądam – NBA, NCAA. Powiem jeszcze raz – to jest moje życie, to jest też moja praca.

Czy słuchasz i analizujesz swoje komentarze, żeby sprawdzić jak Ci poszło, czy nie powiedziałeś czegoś głupiego, albo czy nie pomyliłeś jakichś faktów?

Kiedyś tak. Teraz już nie. Nie mam już na to za bardzo czasu. Okazjonalnie, gdy gdzieś leci powtórka meczu Raps, to siądę i obejrzę, posłucham samego siebie. Teraz, żeby sprawdzić jak mi poszło, jak wypadłem, pytam kolegów z branży komentatorskiej, swoich mentorów, których szanuję, z których opinią się liczę. Pytam jak się tego słucha, jak to wygląda, gdzie mogę się poprawić. Mimo wielu lat w tym zawodzie, cały czas staram się być lepszy.

Kim są Twoi mentorzy?

Mam ich wielu w tym komentatorskim biznesie. Tutaj w Toronto to są ludzie, którzy mi pomogli i robią to nadal. Ludzie, którzy mnie zatrudniali. Ludzie, którzy mnie kształtowali przez te wszystkie lata, żebym dotarł do miejsca, w którym teraz jestem. Obecny sezon jest moim dwudziestym drugim na tym stanowisku. Więc gdy mam okazję gdzieś na korytarzu złapać którąś z tych osób, zawsze pytam jak brzmię, czy to się trzyma kupy. Dostaję od nich różne opinie i obserwacje. I to jest coś, co jest dla mnie ważne. Poza tym fani też do mnie podchodzą, dzielą się swoimi spostrzeżeniami, to jest świetne. Kibice, którzy siedzą blisko parkietu, którzy mają bilety na cały sezon. Z nim też mam ciekawe rozmowy.

Przykładasz wagę do słów kibiców? W sensie czy faktycznie potem starasz się coś zmienić w swoim sposobie komentowania?

Zawsze można być lepszym. To jest niekończący się proces. Wiesz, ja przecież w każdym meczu popełniam jakieś błędy. Więc jest jeszcze miejsce na poprawę. No i przecież każdy mecz to osobna historia. Każdy mecz ma swoją charakterystykę, swoją tożsamość. I to jest świetna jazda. Przychodzisz do meczu przygotowany. Wydaje Ci się, że masz mapę do tego, jak dany mecz może wyglądać. Ale nie masz pewności, że na koniec zajedziesz się tam, gdzie się spodziewałeś. Rzeczy dzieją się bardzo szybko i dynamicznie w czasie spotkań.

Jakie jest Twoje spojrzenie na dzisiejsze dziennikarstwo sportowe? Pytam, bo moje wrażenie jest takie, że w ostatnich latach pojawia się bardzo dużo bezwartościowej treści. Jesteśmy wręcz nią zalewani. Żeby dostać się do bogatych w teść, wartościowych materiałów, trzeba przebić się przez całą masę rzeczy, które nie przedstawiają sobą żadnej wartości. Ludziom zależy na tym, żeby zamieścić coś jak najszybciej oraz na tym, żeby inni w to potem klikali.

Podnosisz bardzo ciekawy temat! Oczywiście zgadzam się z Tobą. Mamy takie czasy w dziennikarstwie, w dobie internetu, że ludziom marzy się, że spod ich pióra wychodzić będą cały czas gorące tematy, gorące nagłówki, tytułu. Ogólnie dużo gorących rzeczy. Jest w tej branży pełno ludzi, o których można powiedzieć, że są szerocy na milę, ale tylko na cal grubi. Wiesz, o co mi chodzi? Zależy im na niepowtarzalnym stylu, ale poza nim w ich twórczości nie ma żadnej wartości, treści, prawdy. Jak się przed tym bronić? Jeśli rozmawiamy konkretnie o NBA, to moja rada jest taka – trzeba oglądać mecze. Jeśli to robisz, jeśli na poważnie próbujesz analizować grę, jeśli obserwujesz zawodników, trenerów, całe drużyny, to dzięki temu możesz zdobyć prawdziwe, wartościowe informacje, ale też wyrobić sobie własne zdania na pewne kwestie. Wracając do mojej roli komentatora – muszę być przygotowany do swojego zadania. Mieć świadomość tego, o kim mówię, kogo oglądam. Czy zawsze mam rację? Nie! Nie ma nawet co dyskutować. Czy ludzie zawsze się będą ze mną zgadzać? Skądże! Ale robisz to wszystko z pozycji przygotowania, profesjonalizmu oraz uczciwości. Nie tylko uczciwości w stosunku do Raptors, ale także uczciwości w stosunku do Heat, Rockets czy do jakiejkolwiek innej drużyny, z którą Raps przyjdzie się zmierzyć danego wieczoru. Naszą pracą jest promować i też w pewnym sensie sprzedawać koszykówkę, nie tylko konkretną drużynę. My dziennikarze powinniśmy być ambasadorami tego sportu.

W ciągu tych wszystkich lat, który zawodnik Raptors był Twoim zdaniem najbardziej interesującą postacią?

Wow! Mieliśmy wielu interesujących. Jak dla mnie, jedną z najlepszych historii, jest Muggsy Bogues. Nie grał u nas długo, większość swoich sukcesów miał w Charlotte. Patrząc tylko na jego warunki fizyczne, że przy wzroście 159 cm poradził sobie w NBA, a wcześniej na uniwersytecie Wake Forest, to było coś niesamowitego. Jeśli chodzi konkretnie o osobowości, to powiedziałbym, że Charles Oakley musi otwierać wszystkie tego typu listy. Gość, który nie znosił nonsensów, który był konkretnym, poważnym człowiekiem. Prawdziwą maszynką do dobrych cytatów. Dalej miałbym człowieka, który był bardzo pozytywną postacią u nas. Radosny, pełen pasji i dobrej energii. Mówię oczywiście o Jose Calderonie. Grał w koszykówkę z entuzjazmem, którym wszystkich zarażał. Patrzenie na jego występy zawsze wywoływało uśmiech na moich ustach, bo on zawsze zostawiał na parkiecie same dobre emocje.

Zaczynając od zawodników i trenerów, na dziennikarzach i kibicach kończąc, wszyscy podkreślają, jak fantastycznym miastem jest Toronto. A dla Ciebie, osoby, która tu jest na co dzień, jakie miasta na mapie NBA są najfajniejsze?

Jestem z Nowego Jorku. Moja rodzina tam mieszka, najlepsi koledzy też. Zabiliby mnie, jakbym nie miał Nowego Jorku na pierwszym miejscu. Uwielbiam, gdy gramy w Nowym Jorku. Uwielbiam wracać do domu. Lubię Waszyngton, Boston, Chicago, San Francisco. Lubię też Portland. To miasto ma swój charakter. Fajnie jest pojechać do Milwaukee, pójść tam raz na jakiś czas na piwo czy dwa. To miasto ma swoją duszę. To by była taka moja lista miast z drużynami NBA, do których lubię jeździć.

W ostatnich czasach sporo mówi się o nielegalnym „kuszeniu” zawodników przez kluby. Czy Ciebie na przestrzeni lat kusiła jakaś drużyna, żebyś przeniósł się do nich i komentował ich mecze?

(śmiech) Tak, w ciągu tych lat było parę drużyn, które mnie chciały. Ale tak szczerze, to ja chcę być tutaj w Toronto. Uwielbiam to miasto. Te 22 lata, to była niesamowita podróż. Odpowiada mi tutaj. Pasuje to do mojego życia. Moja żona jest z tych okolic. Ludzie są tu wspaniali. To miejsce nazywam swoim domem. Ludzie czasem myślą, że trawa jest bardziej zielona gdzie indziej. Dla mnie to tutaj trawa jest najbardziej zielona. Jestem tu szczęśliwy. Kiedyś ktoś właśnie mnie o to zapytał – czy jestem szczęśliwy? Odpowiedziałem, że jestem. Na co ten ktoś powiedział – to nie majstruj przy szczęściu. Więc nie majstruję, bo jestem tu szczęśliwy.

Czy otrzymałeś już swój mistrzowski pierścień?

No właśnie jeszcze nie. Ale jakoś niedługo mamy je dostać.

Wygląda imponująco. Miałem okazję widzieć go na palcu Super Fana. No właśnie. Jakie masz relacje z Super Fanem?

Uwielbiam gościa. Znamy się od samego początku, od kiedy tu jestem. Jego miłość do klubu jest nieprawdopodobna. Jest ogromnym fanem koszykówki. Ale wiesz, co? On teraz ma dużo atencji ze strony kibiców i mediów, na którą oczywiście zasłużył. Ale trzeba pamiętać, że były czasy, kiedy Raptors nie byli dobrzy, a on był cały czas z nimi. Był lojalny. Uwielbiał tę drużynę od samego początku, przez cały czas nieprzerwanie. Cieszę się jego szczęściem. Nav przetrwał trudne czasy. Było wielu, którzy wyskoczyli z tego pociągu, kiedy straciliśmy Vince’a Cartera, a potem Chrisa Bosha. Nav nigdy z tego pociągu nie wyskoczył. A teraz jest jego maszynistą (śmiech).

Jak odebrałeś decyzję Kawhi’ego o odejściu?

Nie będę ukrywał, że byłem zawiedziony. Bardzo chciałem, żeby został. Świetny zawodnik, znakomity lider, który prowadził nie słowem, a czynem. Profesjonalista w każdym calu. To zawsze jest ciężkie, kiedy klub traci gracza tego kalibru. Ale jak wiesz, pierwszy raz w swojej karierze, jako zupełnie wolny agent, miał pełne prawo, żeby najpierw rozmawiać z klubami, a następnie związać się z jednym z nich. Wybrany w drafcie przez Indianę, oddany do San Antonio, potem oddany do nas. Szanuję jego decyzję. Wybrał miejsce, w którym chce grać i mieszkać. Życzę mu samych sukcesów, oczywiście nie w meczach z nami (śmiech). Kibicuję, żeby dobrze mu się wiodło. Kibicuję też Danny’emu Greenowi w Lakers. Znakomici jako gracze, jako ludzie. Zrobili bardo dużo dla Raptors, dla miasta Toronto, dla całej Kanady. To był dla mnie przywilej, że mogłem być u ich boku.

Czy myślisz, że Masai Ujiri mógł zrobić coś więcej, żeby go zatrzymać? Czy raczej to było przesądzone od początku, że odejdzie? Przyjechał tutaj, zagrał sezon, ale mentalnie zawsze był w Los Angeles?

Moim zdaniem właściciele Raptors, sztab trenerski, zawodnicy, kibice, you name it, według mnie….albo nie. Powiem Ci tak – Nie sądzę, że Kawhi kiedykolwiek mógł przypuszczać, że decyzja będzie dla niego taka trudna do podjęcia. Myślę, że jego odczucia zaraz po wymianie ze Spurs oraz te, kiedy podejmował ostateczną decyzję latem, były skrajnie inne. Jestem przekonany, że miasto Toronto, ten klub, ci kibice, mają w jego sercu wyjątkowe miejsce.

Czekaliśmy tyle dni na jego decyzję…

To miało też związek z tym, że Kawhi starał się sprowadzić do Clippers drugą gwiazdę. Ale tak, oczywiście, Toronto zrobiło na nim niesamowicie pozytywne, przekonujące wrażenie przez cały sezon, ale też w czasie spotkania latem. Wszyscy, których wcześniej wymieniłem, mieli swoją część w tym procesie rekrutowania łamane przez namawianie, żeby został. Nie sądzie, żeby Kawhi w swoich najbardziej szalonych snach spodziewał się, że to będzie dla niego takie trudne. To był niesamowity, wyjątkowy sezon. I wiesz, kiedy masz okazję pomieszkać tu w Toronto, obracać się wokół mieszkańców. Przekonujesz się, że siłą tego miasta są jego serdeczni mieszkańcy, którzy tworzą tę wyjątkową atmosferę. Bywa chłodno, ale jest dużo ciepła od mieszkańców tego miasta. Oni sprawiają, że szybko zaczynasz czuć się częścią tej społeczności. Toronto to świetne, wielokulturowe miasto. Czy jest bez wad? Jasne, że nie. Ale przecież żadne miasto nie jest bez wad.

Oglądając mecze Raptors nie można nie odczuć bijącej od Ciebie pasji do koszykówki. Gdzie znajdujesz w sobie te pokłady pozytywnej energii po tylu latach w zawodzie?

Zielona herbata. Wypijam parę filiżanek przed wejściem na antenę (śmiech). Ja po prostu kocham to, co robię. Kocham koszykówkę. Zainteresowałem się koszykówką, gdy miałem 6 lat. Teraz mam 56. Nie jestem w stanie w wystarczający sposób podziękować tej pomarańczowej piłce za tych 50 lat razem. Zawsze mówię młodym ludziom – dla jednego, to będzie fortepian. Dla innego malowanie obrazów. Dla jeszcze innego medycyna czy prawo. Trzeba znaleźć sobie w życiu coś, co kocha się robić i to robić. Ja w swoim życiu odnalazłem tę miłość. To jest ta pomarańczowa piłka, która stworzyła dla mnie warunki, żebym poznawał ludzi, żebym uczył się życia jako zawodnik, jako trener. Tyle różnych doświadczeń w życiu dzięki właśnie tej pomarańczowej piłce. Dzięki koszykówce poznałem swoją żonę. Ja byłem trenerem koszykówki w Niagara University, a ona trenerem piłki nożnej. Gdyby nie koszykówka, pewnie nigdy byśmy się nie poznali. Wierzę, że jak się znajdzie w życiu swoją pasję, to trzeba się jej trzymać. Ja tak zrobiłem, jestem szczęśliwy i mam przy tym dużo zabawy.

Jak bardzo Twoja trenerska przeszłość pomaga Ci w rozumieniu gry, analizowaniu, przewidywaniu, a później komentowaniu?

Bardzo, nie mam wątpliwości. Według mnie, moim zadaniem, jako komentatora, jest powiedzieć widzom jak i dlaczego pewne rzeczy dzieją się na boisku. Móc postawić się w sytuacji trenerów, daje mi inną perspektywę. Trenerzy opowiadają mi o swoich filozofiach, ulubionych zagrywkach jakby rozmawiali z innym trenerem nie kibicem, bo wiedzą, że wywodzę się z tego środowiska. Moim zadaniem potem jest to w odpowiedni sposób przedstawić słuchającym kibicom.

Twoja all-time pierwsza piątka Raptors?

Pojadę bez pozycji – Kyle Lowry, Kawhi Leonard, Chris Bosh, DeMar DeRozan, Antonio Davis. Tracy McGrady nie był u nas wystarczająco długo. Więc stawiam na tych gości.

Jaką widzisz przyszłość przed organizacją Toronto Raptors?

Przyszłość wygląda znakomicie. To jest dwudziesty piąty sezon istnienia klubu. To jest organizacja, która ma standardy na najwyższym poziomie. Właściciele są zaangażowani i oddani klubowi. Masai Ujiri jest błyskotliwym menadżerem. Świetnie wspiera go Bobby Webster. Mamy wybitnego trenera w osobie Nicka Nurse’a. Jego sztab trenerski jest całkowicie skupiony na wygrywaniu. Robią rzeczy we właściwy sposób. To jest modelowo prowadzona organizacja w NBA. W trakcie sezonu bywam we wszystkich halach, mam do czynienia ze wszystkimi drużynami. Toronto Raptors są jedną z tych organizacji, które wyznaczają standardy. Nie tylko w NBA, ale ogólnie w zawodowym sporcie. Nie widzę powodów, dla których miałoby coś się zmienić na gorsze. Jestem przekonany, że będziemy w stanie zatrzymywać u nas graczy, których mamy oraz sprowadzać wolnych agentów. Kiedy zaczynałem tu pracę 22 lata temu, odbiór Toronto i Kanady w ogólnej świadomości ludzi w USA, był drastycznie inny, niż jest teraz. Obecnie jest dużo pozytywnej aury wokół nas i wokół tego, co robimy.

Jakie znaczenie dla Ciebie miał ten mistrzowski tytuł? Były lata, kiedy musiałeś być pozytywny na wizji, choć na boisku nie działo za dużo dobrego.

Zajęło trochę czasu, żeby to do mnie dotarło. Chyba aż do meczu otwarcia tego sezonu, kiedy pod dach hali wciągnięto mistrzowski baner. Patrzysz w górę i widzisz – Toronto Raptors, mistrzowie NBA roku 2019. Byliśmy bardzo zajęci podczas Finałów. Lato też było pracowite. Wiesz, ja lubię biegać. Miałem w wakacje takie sytuację, że podczas biegu, jak mijałem ludzi w koszulkach z napisami „Raptors, mistrz NBA” uderzała mnie taka myśl – wow, czy to naprawdę się wydarzyło? Ale już ostatecznie, kiedy baner znalazł się na swoim miejscu, kiedy gracze odebrali swoje mistrzowskie pierścienie, wtedy wreszcie dotarło to do mnie. To była wspaniała podróż. Cieszę się szczęściem ludzi tutaj. Tu jest bardzo dużo dobrych ludzi. Tak zwyczajnie dobrych ludzi. W klubie, w hali, na ulicach. Jednak dobre rzeczy przydarzają się też dobrym ludziom.

Jak dobrze żyjesz ze sztabem trenerskim, właścicielami, z Masai’em Ujiri’m?

Bardzo dobrze. Tak się akurat składa, że od kiedy tu jestem, właściciele są ci sami. Larry Tanenbaum i Dale Lastman. Larry jest niesamowicie oddany drużynie. Jest twarzą tej organizacji. Masai udowodnił już w Denver, że jest świetny w tym, co robi. Nick Nurse jest świetny. Był w NFL taki legendarny trener Don Shula, który jest w Hall of Fame. Mówiło się o nim He can take his’n and beat your’n and take your’n and beat his’n.” co znaczyło, że Shula mógł wziąć każdą drużynę i odnieść z nią sukces. Podobnie patrzę na Nicka.
On jest bardzo dociekliwym człowiekiem, ma wyobraźnię, jest inteligentny, wychodzi z inicjatywą. Spłacił wszystkie swoje długi i jak mało kto zasłużył, żeby być tu, gdzie teraz jest. W swoje rzemiosło wkłada wiele czasu i pracy. Jest dobrym człowiekiem, jest bardzo skromny i pokorny. Jest trenerem, który świetnie reaguje na to, co w danym momencie dzieje się na boisku. Nie boi się odważnych decyzji. Móc obracać się na co dzień wokół takich ludzi, to dla mnie prawdziwy zaszczyt i przywilej. Są odważni, mają wizję i pasję.

Zadałem to pytanie, ponieważ zawsze zastanawiałem się jak to jest, kiedy dysponujesz jakimiś informacjami prosto z wnętrza drużyny, z szatni. Informacjami, które powiedzmy, w danym momencie meczu, świetnie by wyjaśniły albo zobrazowały jakąś sytuację, ale Ty musisz ugryźć się w język, bo wiesz, że te informacje są tylko dla Ciebie i nikogo z zewnątrz.

Przez te 22 sezony tutaj, były rzeczy, o których wiedziałem, o których nigdy nie powiedziałbym na wizji. Wiesz, na mecze wyjazdowe latam z drużyną, śpię w tym samym hotelu. Jestem wśród nich bardzo dużo. Vince Lombardi, coach NFL miał takie powiedzenie „What you see here, what you say here, what you hear here… let it stay here when you leave here.” (To, co tu widzisz, to co tu mówisz, to co tu słyszysz…niech tu zostanie, kiedy stąd odejdziesz). Więc wiesz, nigdy w życiu nie powiedziałbym w czasie transmisji czegoś, co co nie powinno ujrzeć światła dziennego i zostać w szatni. Bardzo szanuję pracę Masai’a i Bobby’ego, jak również pracę Nicka i jego sztabu. To, co jest do użytku publicznego, będzie dla wszystkich. Co ma zostać między nami, zostanie między nami. 

Moje ostatnie pytanie – jak miałem okazję rozmawiać z Navem i Masai’em, obaj podkreślają, że koszykówka jest dla nich platformą, dzięki której starają się łączyć ludzi. Czym dla Ciebie jest koszykówka?

Z całego serca zgadzam się z nimi. Idź na mecz Toronto Raptors, zobaczysz co to znaczy. Znajdziesz na trybunach najbardziej zróżnicowanych etnicznie i kulturowo kibiców. Nigdzie w NBA na taką skalę tego nie znajdziesz. To jest jak występować na forum ONZ (śmiech). Koszykówka łączy tych ludzi. Drużyna Raptors, ci kibice są idealnym odbiciem tego społeczeństwa.

Już tak całkowicie na koniec, mam pytanie spoza koszykówki. Przeczytałem o Tobie artykuł, że mieliście z żoną kłopoty, żeby mieć własne dzieci, więc adoptowaliście trójkę dzieci. Ty powiedziałeś, że wychowywanie dzieci to najwspanialszy dar, jaki można otrzymać. Pytam z perspektywy ojca 15-miesięcznego dziecka, dla którego spojrzenie na wiele spraw w życiu zmieniło się wraz z jego narodzinami.

Tak, adoptowaliśmy z żoną trójkę dzieci i ja zawsze mówię, że nie dałoby się kochać biologicznych dzieci bardziej, niż my kochamy naszych trzech synów. Są najwspanialszą rzeczą, jaka wydarzyła się w naszych życiach. Ludzie czasem mówią, że zrobiliśmy wspaniałą rzecz adoptując ich, że mieli szczęście. Ja mówię odwrotnie – to my jesteśmy szczęściarzami, że możemy mieć ich za swoje dzieci. To oni sprawili, że nasze życie jest kompletne. Tak samo, jak Twoje dziecko sprawiło, że Twoje życie jest teraz kompletne. Życie jest bogatsze, zyskało nowy wymiar. Jest w nim więcej radości, więcej smaku i aromatu. Bo teraz patrzysz na świat z optymizmem, radością, zastanawiasz się co będzie za rok, dwa, dziesięć. W tym jest magia. Moje dzieci są moim dziedzictwem. Twoje dziecko jest Twoim dziedzictwem. To jest coś, co ma moc. Zobacz, byłem trenerem w szkole średniej, byłem też trenerem uniwersyteckim. Z wieloma z moich byłych graczy jestem nadal w kontakcie. Wpływ, jaki mogłem mieć na ich życia, na ich rozwój, to jest dla mnie coś wyjątkowego, coś co ma wielką siłę.

 

Jack zgodził się nagrać dla mnie to oto wideo. Później, jeszcze przed meczem kilka razy, kiedy mijaliśmy się za linią boczną czy gdzieś na korytarzu, witał mnie szerokim uśmiechem, i pytał czy wszystko dobrze, czy czegoś nie potrzebuję. Po meczu, kiedy już zabieraliśmy się z szatni Raptors, podszedł i podziękował za ciekawy wywiad. Prywatnie jest taki, jak w czasie meczów – zabawny, energiczny, czasem filozoficzny. Bardzo miły człowiek o nienagannych manierach.


3 comments on “Jack Armstrong: Nie majstruję przy szczęściu

  1. seba

    Mistrzostwo Świata ten wywiad! Może byś tam jeszcze posiedział a kilka tygodnia bo zaczynasz się rozkręcać:)

    Reply
  2. Koniak

    Bardzo ciekawy wywiad. zarowno pytania jak i odpowiedzi. Widac, ze rozmowca nie odbebnil roboty tylko, ze rozmowa sprawiala mu przyjemnosc.

    Reply
  3. Tato

    Fantastyczna rozmowa Karolu, byc moze Twoj najlepszy wywiad w (dotychczasowej) karierze! Zupelnie inaczej bedzie teraz wybrzmiewac „helllloo!”. Serdeczne dzieki.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.