Toronto Raptors Mistrzami NBA 2019!

Toronto Raptors, w swoim dwudziestym czwartym sezonie od założenia klubu, zostali mistrzami NBA. W szóstym meczu serii z Golden State Warriors, pokonali obrońców tytułu na ich własnym parkiecie 114:110. Jest to pierwszy mistrz NBA spoza Stanów Zjednoczonych. Z tej okazji chcę wziąć Cię za rękę i oprowadzić ulicami Toronto. Pokażę Ci niesamowitą drogę, jaką ta organizacja przeszła. Pokażę Ci jeszcze coś. Chodź…

1. Vince Carter.
Nie byłoby zawodowej koszykówki w Kanadzie, gdyby nie Vince. Grizzlies się nie utrzymali w Vancouver. Musieli przenieść się do Memphis. Raptors poszliby tą samą drogą. Nie było w Kanadzie klimatu na koszykówkę.  Raptors zostali dzięki Vince’owi Carterowi. Gdy grał, bilety w hali były wyprzedawane co do jednego. On przynosił emocje. On wprowadził Toronto na koszykarską mapę NBA. Był zjawiskiem na niespotykaną skalę. I nie tylko pomógł zasiać to ziarno, ale przede wszystkim dał mu możliwość by wzrosło. Dlatego właśnie dziś w NBA gra tylu Kanadyjczyków i jest tylu zawodowych koszykarzy z tego regionu. A będzie jeszcze więcej. To postać Cartera, bliskość wielkiej koszykówki, zachęciły dzieci do zainteresowania się tym sportem. Ta silna u podstaw baza fanów zaczęła zataczać coraz większe kręgi.

2. Koszykówka w Kanadzie zaczęła wychodzić z podziemia.
Nikt nie spodziewał się, że w kraju hokeja, koszykówka tak bardzo się przyjmie. Sytuacja bardzo przypomina mi tę, którą mam na co dzień w Finlandii. Koszykówka wychodzi z cienia hokeja. Z podziemi, piwnic, ciemnych zaułków, wchodzi na salony. Nie mówi się o niej już tylko w mocno wyspecjalizowanych magazynach sportowych, nie pisze się o niej już tylko w niskonakładowych gazetach. Koszykówka gości dziś w Kanadzie w telewizjach śniadaniowych, widać ją w komunikacji miejskiej, w obszarach, które zwykle koszykówką się nie zajmują. Na ulicach słychać i widać fanów koszykówki. Kiedyś basket był czymś tajnym, czymś nie dla wszystkich. Ludzie mrugali do siebie porozumiewawczo i szli na trening, albo oglądać NBA. Ta tajemniczość i niedostępność przyciągały. Fani koszykówki, jak członkowie jakiegoś tajnego stowarzyszenia byli interesujący, pociągający, tajemiczy. Jak wszystko, co niszowe i niedostępne. To przez lata był sport „tych innych”. Ale jak to w Kanadzie, ta inność połączyła ludzi. Ludzie w Kanadzie pytają Cię o Twój background, mając na myśli skąd pochodzą Twoi rodzice czy dziadkowie, bo przecież każdy w Kanadzie ma jakiś background. Koszykówka stała się w Kanadzie jedną z platform do aktywizowania i łączenia ludzi. Hokej nadal ma się i mieć się będzie dobrze w tym kraju, ale raz rozpędzona koszykówka już się nie zatrzyma.

3. Super Fan.
Nav Bhatia, facet z brodą, w turbanie, który widział wszystko, który nie opuścił ani jednego domowego meczu Toronto Raptors. Nigdy! Człowiek zjawisko na skalę światową. Jak patrzę na to, jak teraz dużo go w mediach przez duże M, to tym bardziej cieszę się i nadal dziwię się, że zgodził się spotkać ze mną prywatnie i pogadać. A już fakt, że mnie rozpoznaje w hali i ma dla mnie czas, żeby chwile pogadać, to już jest prawie kosmos. Ostatnio pytał, czy wywiad podobał się w Polsce.

4. Andrea Bargnani, czyli gdzie jest Alonzo Mourning?
Żeby Kawhi Leonard pojawił się w Toronto, a potem na koniec sezonu podniósł w górę mistrzowski puchar i statuetkę MVP, musiał wydarzyć się Andrea Bargnani czyli pierwszy wybór draftu 2006 roku czyli alegoria koszykarskiej nieudolności w kanadyjskim klubie NBA. Raps mogli w 2006 wybrać LaMarcusa Aldridge’a, Brandona Roy’a, Rudy’ego Gay’a, Rajona Rondo czy…Kyle’a Lowry’ego. Zdecydowali się na Włocha, bo widzieli w nim drugiego Dirka Nowitzkiego. Reszta to już historia. Ta śmieszna, ta brzydka, ta tragiczna historia tej organizacji. Tak samo, jak zdarzyć się musieli Joey Graham, Rafael Araujo i im podobni gracze, którzy przez lata przewinęli się przez szatnię w Toronto. Raptors przez wiele sezonów byli słabi. Źle wybierali w drafcie, źle zarządzali składem. Ale nie można odmówić im, że się nie starali. Widząc, co wydarzyło się u kolegów z Vancouver, Raps nigdy w swojej historii nie zdecydowali się na ordynarne tankowanie. Dobrze wiedzieli, że to mogłoby zabrać im bezpowrotnie tych dopiero kiełkujących fanów. Bez ich zainteresowania dinozaury musiałyby wyginąć w Toronto. A przecież miast marzących o drużynie NBA nie brakowało. Sępy szybko przyleciałyby rozprawić się z padliną. Raptors tylko cztery razy w swojej historii nie przekroczyli progu 30 wygranych. I właśnie to staranie się, by być najpierw przyzwoitym, potem średnim, by następnie stać się organizacją dobrą, doprowadziło ich do tego miejsca. Kawhi nie pojawił się w Toronto jak królik z magicznego kapelusza. Klub miał solidne podwaliny pod to, by tak się stało. Bargnani został wytransferowany do Knicks. Zdobyty w tej wymianie pick został zamieniony na Jakoba Poeltla. Ten z kolei wziął udział w wymianie ze Spurs, która dała Raptors Leonarda. Wszystko to musiało się wydarzyć. Alvin Williams, Mugssy Bogues, Antonio Daniels, Dell Curry, Marcus Camby musieli się wydarzyć. I wreszcie DeMar DeRozan, który przez pięć kolejnych lat grał z Raps w play-offach, którego Spurs chcieli w wymianie za Leonrada.  To się nie stało w rok. Alonzo Mourning musiał nie chcieć grać w Toronto po wymianie za Vince’a Cartera. Leonard najemnik, który przynosi do Toronto tytuł, to nieprawdziwe uproszenie. Wszystko w historii tej organizacji miało swój czas, miejsce i sens. A to w rezultacie dało taką historię.

5. Kyle LLLLLLowry.
W końcu znalazł się w luksusowej dla siebie roli, dzięki czemu mogliśmy oglądać jego najlepszą wersję. Historia pokazała, że nie da się zdobyć z nim tytułu, jako pierwszą czy drugą opcją. Ale dzięki temu, że w tym roku wiele mógł, ale już nic nie musiał, zobaczyliśmy to, co w nim najlepsze. Nadal pozostał ważnym głosem w szatni, ale od pierwszego dnia dał do zrozumienia Leonardowi, że to teraz jego drużyna. I nie miał najmniejszego problemu z przekazaniem pałeczki. Żeby docenić jego serce, poświęcenie, pracę na boisku, jego wartość dla Raps, trzeba zobaczyć go w grze. Statystyki bywają złudne i bardzo surowe w jego przypadku. Lowry wkłada w obronie głowę tam, gdzie inni baliby się włożyć nogę. Bez mrugnięcia okiem stawał na ofensy Embiidowi, Cousinsowi i Greenowi, a w trakcie sezonu wielu innym większym i silniejszym od siebie. To esencja tego, kim jest Lowry. 26 punktów, 10 asyst, 7 zbiórek i 3 przechwyty w meczu kończącym te Finały, to swego rodzaju ukoronowanie, klamra spinająca tych siedem lat w Toronto. W tym czasie przeszedł długą drogę, niesamowitą transformację z roli krnąbrnego rozgrywającego z tendencją do tycia, który balansował między rolą zmiennika a gracza pierwszej piątki, aż do poziomu All-Star, All-NBA, reprezentacji USA i wreszcie kluczowego zawodnika mistrzowskiej rotacji.

6. DeMar „I am Toronto” DeRozan.
Pierwsza wielka gwiazda w historii klubu, która świadomie chciała zostać w Kanadzie, która podpisała wieloletni kontrakt i nie miała zamiaru odchodzić. Nie zrobił tego Carter, nie zrobił tego Bosh. DeMar był uwielbiany w Toronto. Jego wsady, jego skromna postać, ciężka praca, aktywność w lokalnej społeczności, jego droga od bycia chłopcem gdy przychodził, do roli dorosłego mężczyzny, ojca, gracza All-Star, All-NBA, kadrowicza Stanów Zjednoczonych gdy opuszczał klub. Kibice w Kanadzie rośli razem z nim. Gdyby nie rozwinął się do poziomu jednego z piętnastu najlepszych graczy w lidze, Spurs nawet nie siedliby do transferowych rozmów. DeRozan był ofiarą złożoną na ołtarzu dla bogów koszykówki w intencji mistrzowskiego tytułu. Wyszło już w pierwszej próbie. God’s plan?

7. Kawhi Leonard.
Żeby zrobić skok po mistrzowski tytuł, trzeba mieć w składzie gracza kalibru MVP. Albo takiego, który może nim zostać w niedalekiej przyszłości. Albo takiego, który niedawno nim był. Albo takiego, który ma potencjał, żeby nim zostać w danym sezonie. Ani Lowry, ani DeRozan nigdy nie spełniali tych kryteriów. Patrząc na historię Finałów ostatnich dwóch dekad, tylko Detroit Pistons, mistrzowie z 2004 roku, byli jedynym wyjątkiem, który też nie spełniał tego kryterium.
Kawhi na swoich wielkich dłoniach i szerokich barkach przywiózł do Toronto spokój, doświadczenie i piekielną siłę – fizyczną i psychiczną – oraz niezmierzone pokłady talentu. Jego run w drodze po tytuł, to historia, która już zapisała się w kronikach NBA. Kawhi zdobył łącznie 732 punkty w tych play-offach. W historii ligi lepsi byli tylko Michael Jordan w 1992 roku (759) oraz LeBron James w 2018 roku (748), choć ta droga nie była zakończona tytułem.
Jego rzut na awans z 76ers! Ten rzut doczekał się murali, dyskusji, a w dalszej perspektywie, zapewne akapitów w książkach o NBA.

8. Masai Ujiri.
Świadomie lub nie, Ujiri zbudował drużynę, która w swojej finalnej wersji, pod wieloma względami, zaczęła przypominać Golden State Warriors. Drużynę elitarnie dobrą w obronie, której poszczególni zawodnicy byli w stanie kryć dwóch czy nawet trzech pozycji. Drużynę niezwykle inteligentną w ataku, chętną i zdolną do rzucania za trzy punkty, do podkręcania tempa, gdy tylko się da, ale jednocześnie poukładaną i zdyscyplinowaną, gotową zwolnić i zagrać to, co trener zaordynuje. Przez lata miał drużynę średnią, lub dobrą na poziomie wejścia do play-offów, ale nigdy taką, która mogła realnie myśleć o tytule. Ujiri nie przestawał szukać talentu i wzmocnień. Nie bał się wymian. To on zwolnił Trenera Roku, to on pozbył się ulubieńca fanów DeRozana. Pamiętajmy też, że to Ujiri wybrał Pascala Siakama z dalekim, bo dopiero 27 numerem w drafcie 2016 roku. Kto wie, może to Spicy P okaże się najlepszym graczem tej klasy? To on też oddawał Bargnani’ego do Knicks za wybór, który przydał się w wymianie ze Spurs.

9. Nick Nurse.
Trener który nie bał się odważnych, nieszablonowych decyzji. W trakcie sezonu, dobierał pierwsze piątki pod konkretnego rywala. Szczególnie zrobiło się to widoczne, gdy do drużyny dołączył Marc Gasol. Wtedy to on i Serge Ibaka dzielili się rolą pierwszego centra, w zależności od tego, z kim przychodziło im grać. W play-offach dojrzewał i uczył się razem z tą ekipą. Od zbyt silnego przywiązania do pierwszej piątki w serii z 76ers, przez szerokie rotowanie składem w serii z Bucks, aż po niekonwencjonalne bronienie przeciwko Warriors (strefa złożona z czterech graczy + jeden kryjący Curry’ego indywidualnie) i zaczynanie drugich połów meczów z rezerwowym Van Vleetem, a nie Greenem. Ciekawe czy Nurse, spodziewał się takiego obrotu spraw, gdy swego czasu tracił pracę w Belgii, lub gdy przez kilka lat prowadził Brighton Bears?

10. Load management. a.k.a. General Soreness.
Kawhi opuścił 22 mecze sezonu regularnego. Raptors wygrali aż 17 z nich. W założeniu, Leonard miał wracać do pełnej sprawności, po roku dużych problemów z prawym udem. Na początku rozgrywek widać było wyraźnie, że brakuje mu wiatru/windy w nogach, że nie jest do końca sobą. Odpoczywanie swojej nowej gwiazdy było więc czymś naturalnym i zrozumiałym, ale jednocześnie czymś nowym na skalę NBA. Niemożność korzystania z jego usług spowodowała, że Raptors wypracowali sobie dwie różne filozofie grania na obu końcach parkietu. To zaprocentowało. Raptors nauczyli się grać i wygrywać bez swojego lidera. Może jeszcze nie w serii z Magic, ale już od połowy serii z 76ers oraz w seriach z Bucks i Warriors już tak. Obdarzeni zaufaniem, obudzili się Van Vleet i Ibaka, swoje dobre momenty miał też Powell. Ławka Raps nie miałaby tyle pewności siebie, gdyby nie load management, gdyby nie zwiększone role pod nieobecność Leonarda i wreszcie gdyby nie bilans 17:5 bez niego. To była silna karta przetargowa za tym, żeby ławką grać oraz dowód na to, że Nurs potrafi sprawnie żonglować tą rotacją.

11. Profesor Marc Gasol.
Bez transferu po Hiszpana, z Jonasem Valanciunasem na środku, Raptors mieliby problemy z Magic i Vucevicem. Wątpię, żeby przeszli Embiida i 76ers. O Bucks i Warriors nie wspominając. Gasol, pan profesor na wydziale koszykówki, przyniósł swoją bazę danych do Toronto. Jego rozumienie gry na obu końcach parkietu, to rzecz, którą można opowiadać, jak zrobił to w rozmowie ze mną Sergio Scariolo, ale najlepiej jest to zobaczyć. To jest zjawisko, które nie zdarza się za często w przyrodzie. Piękny umysł!

12. Jak daleko jest z Toronto do LeBronto?
Możemy sobie usiąść i pogadać, czy ta wersja Raptors pokonałaby którąś wersję Cavs LeBrona. Możemy usiąść i pogadać, czy ci Raptors, to była najlepsza drużyna, jaka stanęła na drodze Warriors w ostatnich pięciu latach. Ja uważam, że jeśli chodzi o defensywę, to nawet nie mamy do czego siadać. Ci Raps byli lepsi w obronie, niż jakakolwiek z drużyn Cavs w latach 2015-2018. Defensywa tych Raps, to imponujący monolit, który w drodze po tytuł zatrzymał kilku graczy ze ścisłego topu ligi. Jeśli chodzi o atak, możemy ciekawie porozmawiać. Cavs 2017 roku mieli historycznie dobre wskaźniki ofensywne. Byli słabi w obronie, ale potrafili rozstrzeliwać swoich rywali. Czy Cavs 2017 ze świetnym Love’em, przebojowym Irvingiem i LeBronem, byliby w stanie pokonać tych Raps? Tego nie wiem, i nie jest to czas ani miejsce, by się nad tym pochylać, ale chętnie zobaczyłbym taki match up. Jednego jestem pewien – nawet jeśli LBJ pokonałby tych Raps, to nie byłoby to już 4:0, nie byłoby to już LeBronto z fadeaway’ami o tablicę i kręceniem piłki na palcu. Raptors w przeszłości bywali dobrzy w sezonie regularnym, ale pękali w play-offach. Z groźnych dinozaurów przemieniali się w pluszowe dinusie. Ci, z Leonardem, może i by nie wygrali, ale na pewno by nie pękli. LeBronto musiało jednak się wydarzyć, żeby smak tytułu był jeszcze przyjemniejszy.

13. Urodzili się w walce.

Kto wierzył w mistrzowski tytuł po porażce w pierwszej rundzie, na dzień dobry, w meczu otwarcia serii z Orlando Magic? Kto wierzył w awans z 76ers, kiedy ci prowadzili w serii 2:1, a w meczu czwartym napierali i już prawie mieli Raps na widelcu, na 3:1. Kto wierzył w iksy i igreki Nurse’a, gdy Bucks prowadzili z nimi 2:0 a w meczu trzecim Raps potrzebowali dwóch dogrywek, żeby ich pokonać? Ta drużyna cały czas szlifowała swoją tożsamość, cały czas poznawała swoje możliwości, swoją głębię, swoje pokłady spokoju. Raptors zrobili w tych play-offach więcej, niż w całej swojej historii wcześniejszych występów w postseason. Wielka seria z Filadelfią i Milwaukee. No i wielki Finał z obrońcami tytułu.

14. W tej historii jest coś dla Ciebie.
Żaden z graczy Raptors nie został wybrany w drafcie z numerem wyższym, niż 15. Ojciec Leonarda został zamordowany na jego oczach, gdy ten miał 16 lat. Ojciec Van Vleeta został zamordowany, gdy ten miał 5 lat. Podobny los spotkał pięć lat temu tatę Siakama. Matka Ibaki zmarła, gdy ten był ledwie ośmiolatkiem. W tej historii jest coś dla Ciebie, coś dla mnie. Drużyna złożona z graczy, w których kiedyś wątpiono, którzy mieli pod górę w życiu, którym nikt niczego nie dał za darmo. Dla mnie wymiar rozrywkowy sportu, to tylko mały jego element. Nie po to wstaję o trzeciej w nocy, żeby się rozerwać. O trzeciej w nocy się śpi, a nie szuka rozrywek. Wierzę w wartości płynące z uprawiania i śledzenia sportu. Wierzę w inspiracje płynące do nas z parkietów, boisk i innych nawierzchni. Inspiracje, nie takie, że wszyscy skończymy w NBA. Choć jeszcze do niedawna myślałem, że tak właśnie potoczy się moje życie. Mówię o inspiracjach, które możesz przenieść do własnych realiów. Praca nad sobą, nad swoimi słabościami, wiara we własne możliwości, pozytywne myślenie. Fred Van Vleet ma odzieżową firmę, której motto brzmi „postaw na samego siebie.” Ile razy musiał spojrzeć sobie w oczy w lustrze i bić się z myślami, by nie dojść do konkluzji, że basket to jednak fach nie dla niego?
Po 24 latach istnienia, od postawienia go od podstaw na nieprzyjaznym gruncie, klub sięga po najwyższe trofeum. To jest historia, którą będzie się opowiadać!

15. Zdrowie i jego brak.
Szkoda, że nie mogliśmy w tej serii oglądać zdrowego Kevina Duranta. Szkoda, że Klay Thompson nie grał do końca zdrowy. Jeszcze większa szkoda, że w ostatnim meczu doznał poważnej kontuzji kolana. To jest żywy przykład na to, jak trudno sięga się po tytuły. Taką cenę płaci się za granie po ponad 100 meczów w sezonie w ostatnim pięcioleciu. Żal KD i żal Klay’a, ale utrzymanie zdrowia też jest częścią tej gry. Mistrzowski tytuł Raps jest prawdziwy i nie podlega dyskusji. Bo jeśli tak, to trzeba by zakwestionować tytuł tych samych Dubs z 2015 roku, którzy pokonali LeBrona bez Love’a i Irvinga. Tak, jak tamten tytuł nie podlega dyskusji, tak nie podlega jej także i ten. Być może Raps swoim load managementem, jego skalą, stali się pionierami w kwestii oszczędzania swoich gwiazd. Może tak to teraz będzie wyglądać w innych organizacjach. Może to, w połączeniu z kontuzjami w obozie Warriors, zmusi do powrotu do dyskusji o skróceniu sezonu?

16. I am Toronto (too)!
Tu nie chodzi o Raptors. Nigdy nie chodziło. Ta historia mogłaby wydarzyć się w Portland, Sacramento, czy gdzie tam sobie chcesz. Nie jestem fanem żadnej drużyny NBA. Ej, ja mam swoje lata, mam gdzieś kto sięga rokrocznie po tytuł. Co mi to daje? A tak poza tym, to zawsze fascynowało mnie, jak można zamykać się w muszelce z napisem Bulls, Spurs, 76ers czy tam Real albo Barcelona i z takiej pozycji obserwować sport. Moim zdaniem dużo tracą ci, którzy na sport patrzą przez pryzmat klubowych barw. Ale to temat na osobny tekst. Tu chodzi tylko o mnie i o Toronto. I nic więcej. W 2006 roku, kiedy Raps draftowali Bargnani’ego, widziałem się ze swoją kanadyjską rodziną po raz pierwszy od kiedy opuścili Polskę w latach 80′. U nas, na polskiej ziemi. To ja sprzedałem kuzynowi newsa, że Toronto ma pierwszy pick. On mi wtedy chyba nie do końca wierzył. Jeszcze wtedy nie byłem opiniotwórczy. Na pewno nie dla gościa, który Raps miał pod bokiem od ponad dekady. Kolejny raz zobaczyliśmy się dopiero dziesięć lat później, w 2016 roku, już na kanadyjskiej ziemi, podczas Weekendu Gwiazd. Od razu polubiłem Toronto. To jest mój klimat. Nie powiem Ci konkretnie dlaczego. To są ludzie, którzy tworzą to miasto. To jest to miasto samo w sobie. To mój klimat i już. A, że jest tu przy okazji drużyna NBA, która nazywa się Raptors? Biorę w ciemno! Patrz – w 2006 Raps wybierają Bargnani’ego a my z kuzynem widzimy się po raz pierwszy od czasów dzieciństwa. W 2016 do drużyny dołącza Pascal Siakam, a my widzimy się po raz pierwszy od 10 lat, po raz pierwszy w Kanadzie. I wreszcie dwa tygodnie temu siedzimy sobie w jacuzzi, gadamy o NBA, o tym jak graliśmy w Świdniku w kosza w 2006, jak on oglądał u nas w domu NBA z polskim komentarzem po raz pierwszy w życiu. Wreszcie opowiadam mu, jak to jest siedzieć w szatni Warriors i Raptors podczas Finałów NBA. Teraz już liczy się z moim zdaniem. Tu zawsze chodziło tylko o Toronto…

4 comments on “Toronto Raptors Mistrzami NBA 2019!

  1. Przemek

    Karol, jak zwykle w formie. Dzięki za tekst. Fragment 'W tej historii jest coś dla Ciebie’ – przeszły mnie ciary. Mam podobnie. Dla mnie NBA i sport to motywacja do działania. Gdy mi się nie chce odpalam sobie ulubioną reklamówkę NBA 'Steppin up’, z Carterem, Piercem (And we never give up!), zaciskam zęby i do przodu. Marzeń nie realizuje się na kanapie, o marzenia się walczy. Może trąci to tanim sloganem z powieści Coehlo, ale mam to gdzieś. Mi to pomaga w byciu sobą i stawaniu się lepszym. Piona!

    Reply
  2. Piotr

    Skąd informacja, że ojciec Leonarda został zamordowany na jego oczach? Źródła podają raczej, że Kawhi nie był przy tym obecny.

    Reply
  3. Pingback: Finały z gwiazdką * – Karol Mówi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.