Walczę z tankowaniem w NBA, naprawiam NCAA

Mam tu kilka pomysłów i przemyśleń, jak skutecznie powalczyć z tankowaniem w NBA. Mam też kilka spostrzeżeń na temat finansowej hipokryzji panującej od lat w NCAA, z którą chciałbym zerwać. 

Tankowanie w NBA.

Kończę z pochwalaniem bylejakości. Kończę z nagradzaniem przegrywania. Podkreślmy to – celowego, zaplanowanego przegrywania. Likwiduję loterię draftu. To znaczy, likwiduję jej skostniały, zaprzały od dekad kształt. Według moich nowych zasad, nie przegrywanie, a granie do końca, o każde zwycięstwo, byłoby cenione i wynagradzane. Poniżej kilka wstępnych pomysłów na przepisy, które pomogłyby walczyć z tankowaniem:

1. Drużyny odpadające w pierwszej rundzie play-offs (osiem) oraz dwie najlepsze drużyny, które nie weszły do postseason, bez podziału na Konferencje, rozlosowałyby między siebie top10 draftu. Byłoby to klasyczne losowanie bez zaawansowanych algorytmów. Jedna drużyna, jeden los w bębnie. Chcę, by liga premiowała ekipy zaradne, zorganizowane, potrafiące wygrywać. Dlaczego mamy nagradzać takie organizacje jak Kings, Magic, Suns czy Knicks (żeby wymienić tylko ich), które w ostatnich latach popełniły całą masę błędnych decyzji na wielu płaszczyznach? Dlaczego młody talent z draftu miałby być nagrodą za fatalną grę i zły menedżment? Dlaczego nie nagrodzić takich Heat, Pacers, Blazers czy Jazz (żeby wymienić tylko ich), którzy rokrocznie chcą wygrywać, chcą być w play-offach? Dlaczego nie promować takich właśnie modeli? Dlaczego nie promować czegoś, co jest jedną z esencji sportu – chęci wygrywania, dążenia do stawania się lepszym?

2. Dwanaście kolejnych drużyn, tych, które nie weszły do play-offs, losowałoby w obrębie siebie wybory od jedenastego do dwudziestego drugiego. Byłoby to również klasyczne losowanie, zatem pozycjonowanie (czytaj celowe przegrywanie) nie miałoby sensu.

3. Podział ostatnich ośmiu wyborów I rundy, wyglądałby tak:

– Wybór trzydziesty wędrowałby z automatu do mistrza NBA.

– Wybór dwudziesty dziewiąty do drużyny pokonanej w Finałach.

– Sześć pozostałych picków (miejsca 23-28) trafiałoby do drużyn, które przeszły pierwszą rundę play-offs, ale nie weszły do Finałów. O kolejności wyborów decydowałoby, niezmiennie, klasyczne losowanie.

I od razu odpowiadam na cisnące się zapewne na usta pytanie – Skoro premiuję wygrywanie, dlaczego nie doceniam wszystkich tych, którzy grali w Finałach Konferencji, bili się w drugich rundach i z automatu skazuję ich na wybory w trzeciej dziesiątce?

Otóż, biorę tutaj pod uwagę dwa, a nawet trzy aspekty. Pierwszy – drużyny ze ścisłego grona walczącego o tytuły, budują się (zazwyczaj) nie przez drafty, a przez wzorowe zarządzanie pieniędzmi i zasobami ludzkimi. Drugi – chciałbym dać młodym talentom możliwość pogrania w drużynach z „drugiego (lub dalszego) garnituru” NBA. Patrzeć jak razem rosną, jak razem się rozwijają i wreszcie jak razem, w dalszej perspektywie, próbują zdobywać tytuły. Trzeci – co do zasady, jestem, do pewnego stopnia, za polityką wyrównywania szans w NBA, przy czym jestem zdania, że zastane realia wymagają rewolucji. Miło patrzeć jak słabe drużyny rosną w siłę wraz z rozwojem wybranych przez siebie w drafcie młodych gwiazd (czołem Giannis). O tankowaniu w ostatnich latach mówi się więcej, niż kiedykolwiek wcześniej. Świadomość zjawiska jest coraz większa. Menadżerowie zaczynają być szczerzy do bólu (czołem panie Cuban).  To nie jest dobra wizytówka dla NBA.

Chciałbym pozbyć się celowego przegrywania jako środka do pozyskania młodych talentów. Walczący o tytuł Rockets czy Warriors, zwyczajnie, mogą nie mieć w rotacjach tylu minut i gwarantowanej roli dla młodego zawodnika. A tacy Blazers czy Bucks już tak. Poza tym, nawet i w trzeciej dziesiątce, pierwszej rundy draftu, też można wyłowić perły. Tu pole do popisu dla siatek skautów zatrudnionych przez kluby i rozsianych po całym koszykarskim świecie.     

4. Drużyna, która w trzech kolejnych sezonach przegrałaby łącznie więcej, niż 155 meczów, w kolejnych rozgrywkach straciłaby swój pick. Dlaczego 155? 30 wygranych biorę za pewną symboliczną granicę. Uważam, że niemal każda ekipa NBA, samym talentem i coachingiem powinna być w stanie wygrać 30 z 82 meczów w danym sezonie. Najlepszym przykładem są tegoroczni Brooklyn Nets, którzy na pewno nie tankują, ponieważ ich wybór w drafcie jest zamknięty w szafie w Cleveland. Stracony wybór trafiałby do puli. Otrzymywałaby go drużyna z najgorszym bilansem po rundzie zasadniczej w danym sezonie, przy czym, musiałaby mieć na koncie przynajmniej 30 wygranych. Jeśli nie, pick wędrowałby do ekipy przedostatniej, która taki warunek by spełniała. I tak dalej. Zatem nadal nie opłacałoby się celowo przegrywać. Zasada trzech kolejnych sezonów działaby cały czas.

5. Żadnych turniejów w czasie rozgrywek. To jedna z największych bzdur, jakie słyszałem w temacie naprawiania tankowania (zresztą wielu zawodników z LeBronem na czele, też nie jest za tym pomysłem). Gracze NBA dostają pieniądze za 82 mecze (i play-offy). Jak zmotywować ich do grania o pick, który w perspektywie zostanie zamieniony na człowieka, który zabierze któremuś nich pracę? Czasowo i logistycznie gdzie i kiedy zmieścić takie rozgrywki? Nie jestem w stanie wyobrazić sobie zaangażowania w takich rozgrywkach, bo na szali jest niewiele do wygrania + dodatkowe mecze w nogach.


 

Naprawiam NCAA.


Zanim zacznę, pragnę zaznaczyć, że nie odnoszę się do programów sportowych, systemu nauczania i innych spraw czysto akademickich. Odnoszę się jedynie do aspektu finansowego, procesu rekrutacji i tego sortu spraw. Widzisz, taki Luca Doncic jeździ sobie najnowszą wersją sportowego auta, na mocy sponsorskiej umowy, która daje profity obu stronom. Podczas gdy jego rówieśnik w USA drżącymi dłońmi bierze od kogoś darmowego hot-doga. Hipokryzja, kpina, obłuda w czystej postaci. Idziesz do sklepu, możesz kupić sobie produkty z logo Duke, North Carolina i innych flagowych uczelni amerykańskich. Uniwersytety robią na tym ciężkie miliony. Równie ciężkie miliony dostają od mediów, które zapewniają NCAA profesjonalny coverage, od transmisji telewizyjnych na imponującym poziomie, po zwykłe wywiady i artykuły. Bazy treningowe amerykańskich uniwersytetów zawstydzają bazy treningowe wielu, jeśli nie większości, krajów świata. Wielu trenerów NCAA dostaje pieniądze porównywalne do tych, jakie dostają trenerzy NBA. Uniwersytety żyją ze swoich sportowców. A co dają im w zamian? Stypendia i darmowe podręczniki? Litości. OK, możesz powiedzieć, że uniwerek jest dla młodego sportowca platformą do przejścia do NBA. Ale to tylko część prawdy, bo w dzisiejszych czasach do NBA może trafić spoza USA. To jest czarny rynek, o którym ludziom się nie śni.

1. Jawna, czysta rekrutacja do NCAA. Za pieniądze! Uniwersytety mogłyby, a raczej musiałyby, podpisywać z absolwentami szkół średnich kontrakty na grę i studiowanie. Roczne umowy, które każdego lata podlegałyby renegocjacjom. Zawodnik, po każdym sezonie, miałby prawo od umowy odstąpić i wziąć udział w drafcie. Wszystko oficjalnie, na stole, nie pod nim. Wszystko transparentnie. Dziś do drzwi najlepszych talentów szkół średnich pukają przedstawiciele uniwersytetów. Poza reklamowaniem programu kształcenia, filozofii gry, nowoczesnego kampusu, omamiają młodych chłopaków rzeczami balansującymi na granicy prawa lub będącymi głęboko poniżej tejże granicy. Pamiętajmy – mówimy tutaj o ledwie 12-15 koszykarzach-studentach na rok w skali całej uczelni. „Przyjdź studiować do naszego uniwersytetu. Zion Williamson już tu jest!”. Proszę. Tak na szybko. Twój młody koszykarz jako dźwignia do przyciągania studentów i ich pieniędzy. Przypominam, że szkolnictwo wyższe w Stanach Zjednoczonych, to drogi biznes. To niesprawiedliwe w stosunku do innych, „zwykłych” studentów? Jasne, ale kto powiedział, że świat jest sprawiedliwy? Ludzie chcą płacić pieniądze za oglądanie sportowców-studentów, nawet jeśli ostatecznie jest to tylko sport, tylko bieganie za piłka i umieszczaniu jej w koszu. Być może gdzieś tam w czeluściach kampusów są studenci, którzy są o krok od odkrycia szczepionki na AIDS, którym fundusze na badania bardzo by się przydałyby. Ludzie jednak wolą oglądać umięśnionych atletów z 140 cm wyskoku, niż chudych chemików z IQ 140 jak mieszają roztwory. Popraw mnie, jeśli się mylę.

Stawki? Dobre pytanie. Myślę, że musiałby być to pułap (przynajmniej) stawek dla ponadprzeciętnych graczy, ponadprzeciętnych klubów Euroligi. Kilkaset tysięcy dolarów za rok i więcej. Każdego lata, dany student, miałby prawo renegocjować swoją umowę. Młodzi, utalentowani, rozpoznawalni medialnie koszykarze są dla uniwersytetów finansowymi trampolinami.


2. Gracze NCAA, którzy zgłosiliby swoje nazwiska do draftu i nie zostaliby wybrani, mieliby prawo powrotu na studia. Przy czym, na przestrzeni lat gry w NCAA, mogliby zrobić to tylko jeszcze jeden raz. Nie chciałbym, żeby ci sami ludzie testowali swoją wartość każdego roku i robili przy tym sztuczny tłum. 

3. Zawodnicy po szkole średniej mogliby przystępować do draftu. Jeśli nie zostaliby wybrani, mogliby nadal iść na studia. Po przynajmniej roku w NCAA mogliby przystąpić znów do draftu, ale byłaby to już ich ostatnia próba dostania się do NBA tym kanałem. 

4. Gracze wybrani w drafcie, po porozumieniu z danym klubem NBA, mieliby prawo wrócić na studia. Dajmy na to tacy Rockets wybiorą w tym roku zawodnika w trzeciej dziesiątce draftu. Na najbliższe rozgrywki jego pozycja w rotacji nie wyglądałaby za dobrze. Taki zawodnik mógłby wrócić na kolejny rok studiów, pograć, zmężnieć, podszkolić się, nabrać doświadczenia i dołączyć do Rockets po roku. Ważną kwestią byłyby tutaj pieniądze za ten dodatkowy rok, ale to jest do doprecyzowania czy ktoś taki dostawałby pieniądze już z NBA czy jeszcze z NCAA. 

W 2016 roku stacje CBS i Turner związały się z NCAA umową na transmisje z meczów aż do…2032 roku. W tym roku NCAA, na mocy tej umowy, zarobi $857 mln! W kolejnych latach liczby wyglądają tak: 2019 – $879 mln, 2020 – $902 mln, 2021 – $900 mln, 2022 – $920 mln. Na kredę i podręczniki na pewno starczy. Starczy też dla tych chudych studentów na ich badania naukowe. Byłoby mniej niesprawiedliwie. Wystarczy chcieć podzielić się trochę tym tortem.

Koszykarze w NCAA, to nie są zwykli studenci we flanelowych koszulach, którzy lubią sobie popykać w kosza. To są regularni sportowcy, których celem jest zawodowe granie w koszykówkę. Oczywiście zdarzają się też tacy, którzy dostali stypendium sportowe, nie zostali zawodowymi koszykarzami, ale dzięki temu ukończyli studia, zdobyli wykształcenie, dobrą pracę, status społeczny, ale jest to raczej odstępstwo od reguły i całej idei, dla której system działa, jak działa.

„Normalności!” – mówił Warren G. Harding w swojej kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych w 1920 roku. NCAA potrzebuje tej normalności.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.