Dwa słowa do dwóch słów o trenerach w NBA

Popatrz Ty się! Życie samo napisało akapit do mojego tekstu „Dwa słowa o zwolnieniu Freda Hoiberga z Fredem Hoibergiem w tle.” czyli o tym, jak to tam jest w NBA z coachingiem. I bardzo dobrze. Dalej nie wierzysz? Możesz, ale wiedz, że ja historii nie wypijam z filiżanki kakao. Jeśli piszę o rzeczach z kuchni NBA, to albo w tej kuchni byłem i sam widziałem, albo ktoś tam był i był na tyle miły, że mi opowiedział. Ale do rzeczy…

Jeśli fani Bulls myśleli, że zatrudnienie pana Jima Boylena, na stanowisku głównego trenera coś zmieni, to już wiedzą, że byli w błędzie. I kolejny raz – nie rozmawiamy o panu Boylenie. Nie interesuje nas jego know how. Bulls nie chcą wygrywać w tym sezonie i nawet Steve Kerr by tego nie zmienił. Byki pod Boylenem przegrały już trzy z czterech meczów. W tym jeden z Bostonem aż 133:77! 56-punktowa porażka, to nowy niechlubny rekord tej utytułowanej organizacji. Halo!? Ma ktoś jeszcze telefon do Freda Hoiberga? Po tym blamażu, Boylenowi włączył się Gregg Popovich, z którym nawiasem mówiąc, pracował przez dwa lata jako asystent. Albo lepiej! Włączył mu się Coach Carter – no wiesz, z tego filmu.

Boylen wymyślił sobie, że za karę zaaplikuje swoim zawodnikom „ostry wycisk” po kompromitującej porażce z Bostonem. I tu, jako trener drużyny NBA, popełnił swój drugi wielki błąd. Pierwszy popełnił w meczu z Celtami, gdy przy dwóch różnych okazjach, zmienił całą pierwszą piątkę. W juniorach to przechodzi. Wysyłasz sygnał, że nie podoba Ci się podejście, zaangażowanie, mowa ciała. W NBA jest to odbierane jako upokorzenie. Coś takiego może ujść Popowi, ale nie facetowi bez CV, który objął stanowisko parę dni wcześniej. Milionerzy nie lubią, gdy przed kamerami ktoś musztruje ich, jak w szkole.

Ten drugi wielki błąd polega na tym, że po meczach granych w back-to-back, zawodnicy mają wolne dnia następnego. To jest taka niepisana zasada w NBA, która głównie wynika z czystej biologii. Kiedyś musisz dać nogom odpocząć.

Boylen, jako ten zły policjant, ta nowa miotła chciał wysłać wiadomość. Ale mu nie wyszło. Zawodnicy Bulls zaczęli knuć przeciwko niemu. W jednej wersji mieli w ogóle na treningu się nie pojawić, albo się pojawić i od razu wyjść. Na znak protestu za skompromitowanie w meczu z Bostonem oraz za nieplanowany trening. Ostatecznie ciężki trening zamienił się w spotkanie zawodników za zamkniętymi drzwiami, po którym nastąpiło spotkanie zawodników i „góry”.

W tak zwanym międzyczasie gracze Bulls skontaktowali się ze związkiem zawodników NBA, by poskarżyć się w sprawie dodatkowego treningu (który ostatecznie się nie odbył), oraz treningów, które już się odbyły i były ciężkie. Podobno Boylen chciał zaprowadzić w Bulls wojskowy dryl. Jego dwuipółgodzinne treningi (to nie jest norma w NBA) bogate były w pompki i inne ćwiczenia, których zwykle w tej lidze nie robi się pod przymusem.

Widzisz, tak jest w tej lidze. Zacytuję sam siebie: Bardzo się mylisz, jeśli myślisz, że prowadzenie drużyny NBA ma coś wspólnego z juniorskim dyscyplinowaniem. Zagrałeś źle, ławka. Grasz dobrze, dostajesz szanse. W NBA tak to nie nie działa. Podpadnij jako trener, jednemu czy drugiemu. Zaraz dostaniesz telefon z góry, która to góra dostała wcześniej telefon od wściekłego agenta rozżalonej gwiazdki. Tylko garstka trenerów NBA ma plecy na górze, tylko garstka może świadomie wejść w konflikt z graczem, bez obawy o stołem. Czołem Rondo, czołem Rick Carlisle.”


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.