Wolves zakończyli ubiegły sezon z bilansem 26:40 – czwartym najgorszym na Zachodzie. Kevin Love po świetnym indywidualnie sezonie (26 punktów, 13.3 zbiórki, 2 asysty), który przy lepszych wynikach drużyny automatycznie postawiłby go w gronie kandydatów do MVP, nie krył swojej frustracji i głośno mówił, że spodziewa się radykalnych zmian w klubie.
Stało się. Love wraca po wakacjach jako Mistrz Olimpijski z Londynu. Wraca do drużyny, która mocno różnić się będzie od tej, którą pożegnał z końcem tamtego sezonu.
"Wierzę w tę drużynę. Wierzę w to, czego klub dokonał tego lata." – mówi Love.
Do Minnesoty ściągnięto Brandona Roy’a, Andreia Kirilenkę, Grega Stiemsmę, Lou Amundsona, Dante Cunninghama oraz Alexey’a Shveda. Być może, a raczej na pewno nie jest to skład który powalczy o tytuł ale ten skład dodaje Wilkom coś czego brakowało im w tam tym sezonie – doświadczenia, charakteru, twardości. A jeśli to prawda, że kolana Brandona Roy’a wróciły do zdrowia, to może być prawdziwi "steal" tego lata i nowa jakość w grze Wilków na tej pozycji, kto wie czy ostatni raz nie widziana jeszcze w czasach Sama Cassella i Chauncey’a Billupsa.
W Minnesocie nie ma już Darko Milicica, Anthony Randolpha i Michaela Beasley’a – graczy którzy zdaniem wielu obserwatorów i sympatyków Wolves sprawiali wrażenie ludzi, którym nie zależy, którzy nie przykładają się do meczów i treningów tak jakby mogli, tak jak powinni. To frustrowało Love’a, który po kolejnych wakacjach spędzonych z kadrą, po naukach wyniesionych od choćby LeBrona Jamesa czy Kobe Bryant wie doskonale, co znaczy szacunek i odpowiednie podejście do każdego (z podkreśleniem słowa "każdego") meczu i treningu.
"To było niesamowite lato zarówno dla mnie jak i dla klubu. Nowi gracze na pewno nam pomogą. W porównaniu z ubiegłorocznym składem to będzie nowa jakość i na boisku i w szatni."
Love wchodzi w pierwszy rok swojej nowej umowy (4 lata za $60 mln). W styczniu był mocno zawiedziony tym, że David Kahn nie zaproponował mu 5-letniego kontraktu (według nowego CBA dany klub może tylko raz podpisać taką umowę). Fani obawiali się, że urażona gwiazda może wypełnić swój debiutancki kontrakt i odejść. Rozsądne roszady w składzie pozwalają jednak myśleć pozytywnie o przyszłości Love’a w Minneapolis.
"Bez wątpienia dodaliśmy jakości do tej drużyny. Myślę, że atmosfera w szatni będzie świetna. Gracze, których pozyskaliśmy są w stanie natychmiast zaznaczyć swoją obecność."
Nie licząc Anthony Davisa, Love był tego lata jedynym członkiem kadry USA, którego drużyna nie grała w ubiegłym sezonie w play-offs.
Timberwolves ostatni raz w postseason byli jeszcze w erze Kevina Garnetta w 2004 roku. Dla Love’a nie ma to znaczenia i dziwi się tym, którzy już na starcie skreślają jego drużynę z walki o o najlepszą ósemkę na Zachodzie.
"Dlaczego miałbym nie mówić o tym głośno? Dlaczego miałbym nie zaczynać sezonu z takim właśnie nastawieniem? Patrząc na graczy, których mamy oraz na fakt, że do czasu gdy straciliśmy 4-5 zawodników byliśmy cały czas w grze w tamtym sezonie. Naprawdę uważam, że mamy duże szanse na awans w tym sezonie. Jeśli ktoś uważa inaczej, to nie pozostaje nam nic innego jak wyjść na parkiet i pokazać ile jesteśmy warci." – mówi Love.
Wolves byli w marcu na dobrej pozycji by powalczyć o play-offy. Potem jednak stracili Ricky’ego Rubio a później Beasleya, Pekovica, JJ Bareę i Luke’a Ridnoura.
Rubio zaczął już biegać i celuje w grudzień jako miesiąc powrotu po marcowej kontuzji lewego kolana.
Jeśli Rick Adelman będzie w stanie wykorzystać potencjał jakim dysponują jego gracze, to chyba nic oprócz zdrowia nie stoi na przeszkodzie by Wolves po latach nawiązali do dobrego grania i dali trochę radości swoim kibicom w te ciemne i ponure zimowe wieczory w tej części USA.