Kto usiądzie na ławce trenerskiej Lakers?

W piątkową noc Lakers wygrali wysoko z Warriors 101:77. Na ławce trenerskiej Jeziorowców usiał Bernie Bickerstaff w oczekiwaniu na… no właśnie kogo?
Lista nazwisk jest krótka ale treściwa. Mike D’Antoni, Mike Dunleavy gdzieś tam dalej Brian Shaw i w końcu on… Phil Jackson.
Lakers rozmawiali z Zen Masterem w sobotę. W sobotę też swoją wizją prowadzenia zespołu podzielił się z Bussem i Kupchakiem przez telefon D’Antoni.
Interview z Dunleavym zaplanowany jest na dziś.
D’Antoni skromnie i obiektywnie uważa, że byłby wręcz idealnym kandydatem na trenera Lakers. Podkreślił, że operacja kolana jaką ostatnio przeszedł nie przeszkodziłaby mu w objęciu stanowiska od zaraz (mówiło się, że może potrzebować paru tygodni na dojście do siebie po zabiegu).
Lakers rozmawiają z kandydatami ale nawet dziecko wie, że kandydat jest jeden, reszta to garnitury z których być może jeden z braku innych opcji stanie się "wróblem w garści."
Jackson ma pieniądze, ma tytuły i nikomu nie musi niczego udowadniać. Na tym etapie życia zdrowie i dobre życie to jest to, co jest priorytetem dla Jacksa.
W ostatnim roku pracy z Lakers jego zdrowie było największym powodem zmartwień i niepokojów.
Jackson jest po operacjach bioder (i nie tylko), miał i nadal ma kłopoty ze znoszeniem dalekich podróży, które przecież są częścią życia w NBA.
Jackson wstępnie nie mówi nie Lakersom (i to już jest coś) ale stawia warunki. Ze względu na kłopoty ze zdrowiem chce mieć możliwość opuszczania dalekich podróży. Chce także mieć dużo do powiedzenia w sprawach kadrowych.
Co może skłonić Jacksona, 11-krotnego mistrza NBA do odkurzenia swojej trenerskiej tabliczki? Na pewno nie pieniądze, raczej nie pogoń za kolejnym tytułem. Oczywiście 12 jest lepsze niż 11 ale w wieku 67 lat nie to jest najważniejsze.
Czymś co może skłonić Phila do powrotu do NBA może być myśl o tym jak skończył swój ostatni rozdział w Lakerlandzie.
Napisałem już raz, napiszę drugi – Phil ze swoją karierą i na tym etapie życia naprawdę nie musi nikomu niczego udowadniać. W kiepskim stylu, w czterech meczach odpadł w II rundzie z późniejszymi mistrzami NBA Dallas Mavericks
(których tytuł ucieszył mnie jak mało który w ostatnich latach, prawie tak jak ten z 2008 roku pewnej, innej ekipy) i dał się zdeklasować w ostatnim starciu. Tak, ale co z tego? W żaden sposób nie umniejsza to temu kim był i czego dokonał.
Jeśli jest jednak jakiś motywator dla takiego mistrza, to ten może być jednym z nich, jednym z niewielu. 
Czy chciałbym zobaczyć Jasksona znów w NBA? A czy trawa jest zielona?


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.