Dokładnie 10 lat temu Wielka Trójka Boston Celtics zagrała swój pierwszy wspólny mecz. Ich rywalami byli Washington Wizards z Gilbertem Arenasem na czele. Po dość spokojnej, żeby nie powiedzieć nerwowej, pierwszej kwarcie (21:18) już w drugiej zobaczyliśmy potencjał tej cały czas tworzącej się ekipy. Prowadzeni przez Garnetta, Pierce’a i Allena Celtowie wygrali drugą kwartę 37:18. Już w meczu otwarcia podopieczni Doca Riversa wysłali światu wiadomość. To był jeden z najlepszych składów w historii NBA. Celtics wygrali wtedy 67 meczów rundzie zasadniczej, a parę tygodni później sięgnęli po mistrzowski tytuł. To była ostatnia ekipa, której przez sześć lat żywo i szczerze kibicowałem.
Dziesięć lat. Dziesięć. D-z-i-e-s-i-ę-ć. Dekada. Nie powiem, że szybko zleciało, ale zapytam gdzie ten czas się podział. Nie, to nie będzie wpis sponsorowany przez nostalgię. Jeśli już sięgam pamięcią do jesieni 2007, to dodam tylko tyle, że miałem okazję pojechać do Włoch, żeby zobaczyć na żywo tamtych Celtics w ramach meczów przedsezonowych. Nie pojechałem. I bardzo żałowałem. To był mój przełomowy moment, jeśli chodzi o podejście, nastawienie do życia. Nie tylko w aspekcie koszykarskich imprezy, ale tak ogólnie. Zrozumiałem, że szanse trzeba wykorzystywać, jeśli tylko się nadarzają, bo drugi raz może ich nie być.
Ja już wtedy wiedziałem, że tamci Celtics będą mistrzami. Kiedy rozmawiałem o tym z ludźmi, mówiłem że straciłem szansę zobaczyć przyszłych mistrzów NBA. Niektórzy się śmiali, niektórzy przytakiwali, inni nic nie mówili. Byłem pewny, o ile w sporcie można być czegoś pewnym, że ta mieszanka to będzie to. Pierce przez lata marnował się w drużynach z pijakami i leniami ale jednocześnie, indywidualnie czarował i niszczył obrony rywali. Allenowi też zawsze coś stawało na drodze do wygranej. K.G. na długie lata zagubił się w zaśnieżonych lasach Minnesoty. Nie wiem czy pisałem to wcześniej, ale każdy z nich równolegle był w bardzo wąskiej grupie moich ulubionych graczy. Gdy latem 2007 roku dowiedziałem się, że zagrają razem, dla mnie równanie z miejsca było proste – mistrzostwo. Z takim talentem, z takim altruistą jakim był Garnett, to nie mogło się nie udać. Nie na parkiecie, bo oczywiście nikt nie ma kolan z żelaza.
Celtics wygrali ten mecz z Wizards 103:83. K.G. schodził z parkietu z 22 punktami, 20 zbiórkami, 5 asystami, 3 blokami i 3 przechwytami. Pierce dorzcił 28 punktów a Allen 17.