Minęły cztery miesiące, a ten znów o K.D.

Wyjrzałem przez okno. Deszcz roztopił resztki zeszłotygodniowego śniegu. Mamy szesnasty dzień listopada. Wchodzimy w ten okres w roku, gdzie pogoda może negatywnie działać na Twoje samopoczucie. Czy to jest dobry dzień, żeby sięgnąć pamięcią wstecz, o jakieś cztery miesiące i pogadać o Kevinie Durancie? Czemu nie? Pogadajmy jeszcze raz o Kevinie Durancie i paru wielkich słowach. 

Piątego lipca byli u mnie znajomi z Polski. Rozpalili grilla. Zaczęło im, co zrozumiałe, mnie brakować. Siedziałem i pisałem. I napisałem „Co myślę o przejściu Kevina Duranta do Warriors.” Potem poszedłem jeść.

Aborcja, eutanazja, ekshumacja, Trump, islamizacja Europy, Durant w Warriors. Wybierz któryś z tematów, gdy dosięga Cię w towarzystwie niezręczna cisza.
Tamten tekst doczekał się ponad pięciuset polubień oraz ponad stu komentarzy na moim profilu i na profilu MVP, gdzie też był publikowany. Komentarze były skrajne, bo i skrajne były emocje związane z decyzją K.D.
Od słów stuprocentowego poparcia mojego, krytycznego, stanowiska wobec jego odejścia z OKC, przez różne ciekawe opinie, aż po stuprocentowo odmienne zdania. Niektóre komentarze były analityczne i ciekawe, niektóre głupie, tylko głupie, a niektóre tak głupie, że aż fajne. Jak to w dyskusji.

Postanowiłem dziś, jeszcze raz, poświęcić temu parę słów, ponieważ temat, co raz, z wielu stron wraca do mnie w różnych formach. Nie czuje, że muszę coś komuś wyjaśniać czy udowadniać. Przeczytałem sobie swój tekst, pierwszy raz po tych czterech miesiącach i wiesz co? Niczego nie trzeba tam dopowiadać.
Po prostu, zagadnienie jest na tyle ciekawe i złożone, że można obracać i oglądać je pod wieloma kątami i dochodzić do nadal ciekawych wniosków.

W skrócie – wierzę, że jest w NBA
garstka, powiedzmy dziesięciu, może piętnastu, tych największych zawodników, którzy nie
powinni odchodzić ze swoich klubów w poszukiwaniu tytułów.
Statystki
mówią, że ludzie nie czytają za długich tekstów w internecie, więc nie
będę posiłkował się tu cytatami z tamtego tekstu. O mojej teorii domu, o legacy, o gonieniu tytułu. Zajrzyj, zobacz.

Wiele
osób skupiło się na linijce o sportowej prostytucji ergo na tym, że uważam
K.D. za, za przeproszeniem, dzi*kę. Tyle, że te słowa oryginalnie
napisałem
na temat potencjalnego, kolejnego odejścia LeBrona z Cleveland w
poszukiwaniu tytułu. To samo napisałbym, gdyby którykolwiek z wielkich tej ligi znalazł się w podobnych okolicznościach.

Tu nie chodzi konkretnie o K.D. czy Warriors, tylko o zjawisko.
Koszykarz
X, będący w TOP3 ligi odszedł z jednej drużyny do innej, która była o włos
od tytułu, która pokonała w play-offach ekipę koszykarza X. O to i tylko
o to tu chodzi. Dodałbym jeszcze, że X odchodzi szukać tytułu, mimo że, tam skąd odchodzi też miał duże na to szanse.

Pod X podstaw sobie dowolne nazwisko pasujące do kryterium a za drużynę, dowolną drużynę pasującą do kryterium na przestrzeni istnienia ligi.
Karl
Malone, Shawn Kemp, John Stockton, Charles Barkley, Patrick Ewing i
wielu innych wielkich graczy, nie zdecydowało się przejść do Chicago, po
tym jak Jordan i Bulls pokonali ich Jazz, Sonics, Suns czy Knicks. Tak, jak wcześniej Bird nie poszedł do Lakers a Magic do Celtics.

Żeby nie grzebać mocno w historii – LeBron nie odszedł do Celtics, którzy przez kilka lat wysyłali go na wakacje.

I tu pojawia się inny ciekawy aspekt. Odejścia i odejścia. Czy „The Decision” Jamesa było równie złe co odejście K.D?

Spójrz na to:

Jordan,
Magic, Bird twierdzą że nigdy nie myśleli o wspólnej grze, że bardziej
woleli pokonywać się niż bratać. To ważny głos w dyskusji o decyzji
LeBrona i jego ewentualnych naśladowców… ale nie decydujący i
przesądzający o jej słuszności.

Lojalność, wierność i oddanie to ważne cechy dziś często, może zbyt często, pomijane w kontekście zawodowego sportu.
A
co jeśli na drugą szalę położyć przyjaźń, poświęcenie (kilkunastu mln
$) i dobrowolne oddanie statusu niekwestionowanego lidera drużyny?

Nawet
jeśli waga nie pokaże znaku równości, ba nawet jeśli pierwsza szala
przeważy to czy mamy prawo kwestionować czyjeś marzenia? Czy samotność i
frustracje muszą na stałe być wpisane do listy atrybutów gwiazdy?”
– to moje z 2010 roku. Jakiś czas po odejściu LeBrona.

Powiesz hipokryta, podwójne standardy, fanboy LeBrona, hejter Warriors i K.D. Możesz, masz prawo, ale nie będziesz mieć racji. Wszystko to już słyszałem.

W owym czasie zarzucano mi, że jestem hejterem Jamesa. Ktoś chciał zrobić mi challenge. Napisz tekst, w którym bronisz, albo przynajmniej starasz się obronić decyzję LeBrona, rozumiesz ją. Pokaż, że potrafisz się wznieść ponad to wszystko i pokaż, że umiesz to zrobić.
To zrobiłem.

Nie pamiętałem o tym tekście. Ktoś w dyskusji o K.D. przypomniał mi.

Nigdy nie byłem fanem Jamesa, być może będąc cały czas sierotą po Jordanie. Cieszyłem się jak nikt inny, gdy Mavs pokonywali Heat w 2011 roku bo m.in. uważałem i nadal uważam, że w sporcie nie powinno być dróg na skróty a za taką uważałem, do pewnego stopnia, decyzję trzech młodych zawodników z elity NBA o wspólnej grze. Choć od początku wiedziałem, że droga po tytuł(y) nie będzie dla nich spacerem.
Żartowałem z tego, że LBJ namaszczany na drugiego GOATa spalał się w tamtej serii, że zdobywa mniej punktów, niż rezerwowy Mavs Jason Terry. Nigdy nie byłem fanem Jamesa, ale też nie byłem jego antyfanem.

Za kim jesteś? Za przeciwnikami drużyn LeBrona. Znam wiele osób z takim nastawieniem. Ty pewnie też.
Ja nie jestem Piotrem Apostołem, który trzy razy zaparł się Jezusa a potem gorzko zapłakał.
Nie zapłaczę nad tym, co Ty sądzisz o moim stosunku do Jamesa. Nadal nie jestem jego fanem. Dlaczego? Może dlatego, że goni Jordana. Może nie mam większego powodu.
Od paru lat, jestem za to, fanem jego intelektu na parkiecie. Tego chyba nie odmówią mu nawet antyfani. Jestem fanem jego ciężkiej pracy, jestem fanem jego dbania o własne ciało, eksperymentów z jedzeniem. Jestem fanem jego zamiłowania do mody.
Jestem fanem tego jak pokazuje się w mediach społecznościowych. Jestem fanem tego, że pokazuje nam swoje dzieci i swoją żonę. Czarny, młody sportowiec pokazuje swoje życie rodzinne. Takie normalne przy talerzu płatków z mlekiem a nie ze złotym łańcuchem, gotówką i spluwą. To bardzo ważna opozycja dla Thug Life. Pomyślcie o tym. Wielu jego czarnych rówieśników albo nie żyje albo siedzi w pace, albo niedługo tam trafi.

Dlaczego miałbym mieć coś do Warriors? Z Curry’m i Thompsonem spędziłem dwa tygodnie w Hiszpanii. Codziennie mogłem z nimi gadać i patrzeć jak trenują. Miałem okazję obserwować jak ciężko pracują, jak się wygłupiają, jak zmieniają skarpety, jak czytają smsy. Dlaczego miałbym mieć coś do K.D? Nie znam go. Rozmawiałem z nim na żywo dwa razy. Za każdym razem było miło i śmiesznie. Jest świetnym koszykarzem. Kobieta w tańcu, koń w galopie, Kevin Durant z piłką. Odnalazł się w nowym systemie lepiej, niż wielu sądziło. Gra na poziomie konwersacji o MVP.

Powiedziawszy to wszystko – piątego lipca K.D. był dla mnie iksem, który wykonał taki a nie inny ruch a Warriors byli tylko ekipą, która parę tygodni wcześniej pokonała iksa w play-offach i była o kilka posiadań od tytułu. That’s all folks.

I całe to gadanie, że przecież ludzie zmieniają miejsca pracy i idą tam, gdzie im lepiej. Zawodowy sport to nie jest zwykłe miejsce pracy. Czy u Was w biurze rozmawia się się o księgowych, informatykach, sprzedawcach – you name it – którzy pracowali przed Wami? Odwołujecie się do historii Waszych stanowisk, czy ludzie kupują krawaty, buty, koszule takie, jak Wy nosicie w pracy?
Śmiem twierdzić, że nie. A skoro nie, to nie opowiadajcie mi, że Kevin zrobił zwykły biznesowy ruch. 

Młodzi koszykarze stają się ofiarami tego całego gadania o legacy. Durant, po prostu, został jedną z nich. Jasne, to spore uproszczenie bo nie wiemy co siedziało w jego głowie, o czym myślał, i jak to przeżył. Owszem, mówił o wyjściu ze swojej strefy komfortu, zmianie miasta, pisaniu nowego rozdziału…a na końcu i tak przyznał, że uwiodła go wizja Curry’ego Thompsona i Greena o wspólnym kolekcjonowaniu biżuterii zamiast zabijaniu się nawzajem co roku w postseason. Myślisz, że na boiskach Nowego Jorku, Chicago czy L.A., chłopcy gadają o legacy? Czy u Was na boisku się o tym gada? Nie, to zostaje wszczepione im do głów jak już do ligi się dostaną. A potem ich to męczy. Już
teraz media świdrują głowę Anthony’ego Davisa. Przekonują, że marnuje
swój czas w Nowym Orleanie i musi odejść. Pozwól mi mieć inne zdanie na ten temat.

Wielkość gracza, jego miejsce w historii, to nie jest tylko kwestia liczby zdobytych tytułów. Ja
nie wymieniam jednym tchem, w jednym zdaniu Roberta Horry’ego w zestawieniu z Jordanem, Birdem, Pippenem mimo że, ten jest siedmiokrotnym mistrzem. Dla mnie Charles Barkley, Karl Malone, John Stockton, Patrick Ewing, Reggie Miller i wielu innych to mistrzowie tego sportu mimo, że nie było im dane poznać smaku
mistrzowskiego tytułu w NBA.
Cierpliwość jest gorzka, ale często rodzi słodkie owoce.

https://i.kinja-img.com/gawker-media/image/upload/s--FmuTim22--/c_fit,fl_progressive,q_80,w_636/ngy8iqb1euztjlqvq0ht.jpg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.