Tak powstają plotki w NBA. Przeczytaj i zrozum

To jest tekst, który oryginalnie napisałem cztery lata temu. Od tamtej pory przypominam go w okolicach trade-deadline. Do zamknięcia transferowego okna w tym sezonie, mamy dokładnie tydzień.

O transferowych plotkach w NBA wiemy tyle, ile ktoś chce nam o nich powiedzieć. Powtarzam to od lat, a prawdziwość tych słów potwierdza się sama niemal na każdym kroku. Warto mieć świadomość tego, że o większości transferowych rozmów nigdy się nie dowiemy. Większość z nich to rozmowy na linii menadżer klubu A-menadżer klubu B. Dziennikarze, jako łącznicy, są przy tych relacjach bardzo zbędni. To skąd i dlaczego się o nich dowiadujemy?  

Jak powstają plotki transferowe w NBA? Jak je dzielimy?

Są cztery główne rodzaje plotek:
Tworzą je sami zawodnicy, często niezadowoleni z sytuacji w klubie. Przekazują dziennikarzom newsa, a ten idzie w świat. Cel? Faktyczna chęć zmiany otoczenia lub
sytuacji we własnym klubie (kontrakt, minuty gry i tak dalej). Jest to działanie ryzykowne, bo z jednej strony może przynieść pożądane skutki, ale z drugiej może jeszcze bardziej popsuć relacje w drużynie.

Tworzą je agenci zawodników. Cel? Cel jest oczywisty – podbicie rynkowej wartości zawodnika. Agenci przekazują dziennikarzom newsa, że ich klientem zainteresowany jest zespół X,Y,Z. Macierzysty klub (o ile dany zawodnik nie jest wolny) zaczyna czuć, że ma konkurentów. Nawet lepiej, jeśli zawodnik jest bez umowy. Wtedy zaczyna się o nim mówić, a on i jego agent z wolnej stopy
mogą sobie negocjować. Co jeśli klub wie, że to tylko sztuczne podbijanie ceny? Jeśli agent jest silną postacią, to może naprawdę wiele.

Przykład:
Przed sezonem 2007-2008 Elton Brand zerwał ścięgno Achillesa lewej nogi. Wrócił na ostatnich 8 meczów tamtych rozgrywek. Jego rynkowa wartość mimo wszystko nie spadła. Głównie za sprawą jego agenta Davida Falka. Brand początkowo negocjował z Clippers sam. Po pierwszym impasie w rozmowach Falk powiedział do swojego klienta słynne słowa – „Turn your phone off. You’re not talking to them anymore. I’m your agent. Let me do my job.” – i zrobił swój job. $82mln płatne w 5 lat… tyle, że z 76ers nie Clippers.

Tworzą je dziennikarze blisko związani z klubami.
Cel? Piszą o koszykówce, znają się na niej, wydaje im się że ich pomysły są dobre. W wielu przypadkach tak właśnie jest. Dany dziennikarz nie może przecież od tak sobie pójść do biura klubu i powiedzieć – „Moim zdanie musicie sprzedać zawodnika A za zawodnika B do klubu C.” – to byłoby bez sensu, a taki dziennikarz mógłby bardzo popsuć sobie relacje z klubem i na przyszłość mógłby tylko pomarzyć o insiderskich wiadomościach. Ludzie mediów mają jednak świadomość tego, że dysponują orężem niejednokrotnie znaczenie silniejszym – słowem pisanym, które szybko niesie się w świecie. Szczególnie dziś w dobie swobodnego przepływ  informacji.
Dany dziennikarz puszcza, wyssaną wcześniej z palca plotkę. Wyssaną ale logiczną i pod wieloma względami całkiem realną. Jako osoba związana z danym klubem jest na tyle wiarygodny, żeby plotka zostaje powielona przez innych i zaczyna żyć
swoim życiem. Piszący prosi o anonimowość (zaczyna być nazywany wtedy „źródłem blisko związanym z drużyną/sytuacją/otoczeniem gracza”) tym samym umywa ręce od całej sprawy. Cele? Mogą być różne. Zakładając, że nie działa na
trzecim froncie (swoim własnym), chodzi mu o to, żeby zwrócić uwagę swojego klubu na pewne scenariusze lub bardziej zwrócić uwagę innych ekip na możliwości wymiany/negocjacji z „jego” klubem.

Przykład 1:
Plotka: Kevin Garnett odchodzi z Bostonu do L.A. Clippers za Erica Bledsoe i DeAndre Jordana. Danny Ainge nic nie wie, Gary Sacks i Vinny Del Negro robią wielkie oczy i zaprzeczają. Cel? Ktoś w L.A. lub Bostonie chce zwrócić włodarzom
obu klubów uwagę na możliwość zaistnienia takiego scenariusza. Wcześniej żadna ze stron nie myślała o takim kierunku, ale skoro temat został poruszony to… Ainge dzwoni do ludzi z Clippers (abo odwrotnie) i pyta: „No to jak to jest tam u was z tymi
możliwościami wymian?”
Warto pytać, warto zwracać ludziom uwagę na różne
sprawy. Czasem, a nawet często, coś z tego wychodzi.

Przykład 2: Nie wiem czy wiecie, ale epizod Gilbera Arenasa w Memphis w końcówce sezonu 2011-2012 był zasługą pewnego blogera. Gość napisał tekst, że ściągnięcie Gila do Memphis niesie ze sobą stosunkowo małe ryzyko, a może być korzystne dla drużyny. Napisał to na tyle mądrze i ciekawie, że tekst trafił na biurko w klubie. Ktoś to przeczytał, przeanalizował i stwierdził – „ten gość ma rację”. Bam… Arenas podpisał kontrakt z Grizzlies do końca rozgrywek. Zagrał w 17 meczach sezonu regularnego, 6 w play-offach. Potem strony sobie podziękowały. Warto było spróbować, nikt na tym nie stracił.

Są prawdziwe, a my dostajemy raporty z ich przebiegu. Oczywiście nie jest tak, że wszystko o czym czytamy przed trade-deadlne (i nie tylko wtedy) to misterna gra określonych ośrodków kreujących nasze opinie. Wiele rozmów toczy się w bardziej lub mniej jawny sposób, a my kibice i dziennikarze dostajemy w miarę pełny obraz sytuacji. Niektóre z nich potwierdzają się później w rzeczywistości a inne zgodnie
z oczekiwaniami umierają śmiercią naturalną.

Pamiętać musimy jednak o pewnym niezaprzeczalnym fakcie. Mamy około 450 zawodników w 30 klubach NBA. Wśród nich zaledwie garstka tych, którzy faktycznie mogą powiedzieć o sobie że są nie do ruszenia. Reszta, czyli zdecydowana większość może być brana pod uwagę przy propozycjach wymian.
Uwierzcie, że telefony wszystkich menadżerów są teraz gorące. Oczywiście jedne
bardziej gorące, niż drugie, ale luźne zapytania co do dostępności danych zawodników, wysyłane są cały czas w różnych konfiguracjach. I są to prawdziwe rozmowy a nie jakieś bajki. Jaki procent z nich dociera do nas? Znikomy.

W 2011 roku Deron Williams został sprzedany do New Jersey Nets. Był to najlepszy przykład na to, że o plotkach transferowych wiemy tyle, ile ktoś chce nam o nich powiedzieć. Do czasu wymiany temat odejścia Williamsa z Utah oficjalnie nie istniał. Nie było Derodramy, nie było znaków zapytania. Był transfer. I tyle.

Będąc w Londynie i Toronto miałem okazję rozmawiać o tym z ludźmi blisko związanymi z klubami NBA. Schematy powstawania, życia i umierania plotek wyglądają właśnie tak, jak napisałem wyżej. Temat został nawet w żartobliwy sposób poruszony przez Davida Sterna podczas jednej z ostatnich konferencji prasowej w roli Komisarza NBA. Jakiś dziennikarz z Sacramento zapytał coś o Kings.
Zaczął od słów – „Mówi się, że…”. Stern mu przerwał i z uśmiechem zapytał: „Mówi się, czy wy sami o tym mówcie i piszecie?” – to jest właśnie to. Tyle prawdy w jednym zdaniu.

Wracając do D-Willa, to mam z jego udziałem jeszcze jedną historię. Tym razem osobistą. Gdy pracowałem dla eurobasket.com, poznałem wielu agentów, kilku z nich naprawdę z wysokiej półki. W życiu jest często tak, że jeśli jesteś dla ludzi dobry, to ta dobroć prędzej czy później do ciebie wróci. Robiłem pewne rzeczy dla
pewnego agenta. Rzeczy żmudne i mało ciekawe. On zdawał sobie z tego sprawę i pewnego razu odwdzięczył się. Deron Williams negocjował kontrakt w Europie w czasie lockoutu w NBA, a ja jako jeden z pierwszych wiedziałem, że podpisze kontrakt z Besiktasem. To było miłe z jego strony. Dobry uczynek za dobry uczynek.

Informacja jest w dzisiejszych czasach produktem, który kosztuje i ma wymierną wartość. On chciał mi powiedzieć o czymś bo wiedział, że dzięki temu ja zyskuję w oczach tych, którzy mnie czytają, a on zyskuje w moich jako wiarygodne źródło. Może kiedyś napiszę coś dobrego o którymś z jego klientów? Tak to działa. To są może trochę ciemne strony tego biznesu, ale trzeba mieć świadomość, że to istnieje i tak to działa.

Do tegorocznego trade-deadline już tylko 7 dni. Myślę, że warto zapoznać się z
mechanizmami działania tego, bądź co bądź, ciekawego zjawiska. Nie, ja też nie posiadłem ostatecznej zdolności oddzielania ziaren od plew ale myślę, że dzięki
temu co wiem, jestem bardziej wrażliwy na te tematy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.