10 najlepszych meczów Michaela Jordana, cz. 1

Michael Jordan zagrał w NBA 1251 meczów razem z play-offami. Wśród nich miał występy wybitne, genialne, niesamowite. Takie, które wielkimi literami zapisały się w kronikach NBA. Zapraszam do mojego przeglądu dziesięciu najlepszych meczów Jordana. Nie stosuję żadnego zaawansowanego algorytmu, żeby „zmierzyć” które jego występy były faktycznie najlepsze. Jedynym kryterium jest moja subiektywna ocena. Dziś miejsca 10-6 plus jeden, bonusowy występ. Zapraszam!

Część druga TUTAJ

10. Mecz nr 2, Finały 1991 roku.
To był ważny mecz i ważna seria w karierze Michaela Jordana. Do tej pory, przez siedem lat M.J. zdążył zgromadzić niezłą kolekcję wyróżnień indywidualnych. Miał już na swoim koncie dwie statuetki MVP sezonu, był siedmiokrotnym uczestnikiem All-Star Game, pięć razy wybierany był do All-NBA, był pięciokrotnym królem strzelców. Miał też na koncie wyróżnienie dla najlepszego debiutanta oraz najlepszego obrońcy ligi. Jedynej rzeczy, jakiej już tylko potrzebował na tamtym etapie swojej kariery, był ostateczny sukces z Bulls. Ostateczny, czyli mistrzostwo NBA. W końcu, po latach, po trzech porażkach już w pierwszych rundach play-offs, Bulls i Jordan dotarli do Finałów. Przegrali mecz otwarcia 93:91. Jordan spudłował rzut, który mógł przypieczętować wygraną. Media zaczęły szemrać, że być może Michael jest typem gracza, który bije rekordy strzeleckie i kolekcjonuje nagrody indywidualne, ale z drużyną wygrać nie jest w stanie.
Bulls nie chcieli lecieć do Los Angeles z bilansem 0:2. Mecz drugi był zatem ich małym być albo nie być w tej serii. Przyparci do muru, musieli odpowiedzieć. I zrobili to. Jordan zaliczył 33 punkty, 13 asyst, 7 zbiórek, 2 przechwyty i 1 blok. Trafił 15 z 18 rzutów z gry, w tym miał serię aż 13 kolejnych trafień. Ostatnim z nich było trafienie, które przeszło do historii. Michael wybił się w powietrze, jak do wsadu, po czym przełożył piłkę z prawej dłoni do lewej, następnie kończy akcję layupem lewą ręką. Do historii przeszedł też komentarz Marva Alberta – „A spectacular move by Michael Jordan!” 
Bulls wygrali ten mecz 107:86. Wygrali też następne trzy starcia i sięgnęli po swój pierwszy w historii tytuł mistrzów NBA.

9.  Mecz nr 2, pierwsza runda play-offs 1997 roku.

„Siedział sobie pod halą, w swoim Ferrari i palił cygaro. To było przed meczem drugim, na ich parkiecie. Palił sobie cygaro, jakby już przed meczem świętował wygraną. Juwan i ja wychodzimy z autobusu, a on do nas “kto mnie dziś będzie krył?” To był jeden z tych momentów, kiedy powinienem był powiedzieć “stary, weź się zamknij, mamy zamiar Was zlać.” To chyba był jedyny raz, kiedy poczułem, że zawiodłem swoich kolegów z drużyny. On skończył mecz z 54 punktami.”

Tak po latach relacjonował Chris Webber swoje spotkanie z Michaelem Jordanem, przed drugim meczem, pierwszej rundy play-offs 1997 roku. Webber pomylił się o jeden punkt. Jordan skończył tamten mecz z 55 punktami. Ale to bynajmniej nie był spacer dla Bulls, ani samego Jordana, którego wbrew pozorom całkiem dobrze krył Calbert Cheaney.
Bullets, bo tak wtedy nazywał się klub z Waszyngtonu, prowadzili po dwóch kwartach 65:58. Po zmianie stron, Bulls wzięli się do odrabiania strat, ale Webber i koledzy tanio skóry nie sprzedali. Jordan musiał wypocić spalone przed meczem cygaro. Bullets byli w grze niemal do samego końca. Byki wygrały ostatecznie 109:104. Jordan rzucił 20 z 23 punktów Bulls w ostatniej kwarcie. Do 55 punktów (22/35 z gry) dołożył 7 zbiórek, 2 asysty i 2 przechwyty. Na parkiecie spędził 44 minuty.

8. Mecz nr 4, Finały 1993 roku.

Bulls byli w drodze po swój trzeci mistrzowski tytuł z rzędu. Ich rywalami byli Phoenix Suns, których liderem był Charles Barkley, MVP rozgrywek 1992-93. Byki wygrały dwa pierwsze mecze w Arizonie, więc wydawało się, że nic spektakularnego w tej serii już się nie wydarzy. A jednak. Słońca podniosły się w starciu trzecim i wygrały 129:121. Mecz przedłużony był aż o trzy dogrywki. Szansa wyrównania serii i odzyskania przewagi własnego parkietu, wyzwoliła w Suns dodatkowe pokłady energii i motywacji na czwarte starcie. To był znakomity mecz. Barkley zaliczył triple-double złożone z 32 punktów, 12 zbiórek i 10 asyst. Zapewne przeciwko każdemu innemu rywalowi starczyłoby to na wygraną. Ale nie na Bulls i gościa z numerem 23.
By zniwelować świetny mecz Barkleya, Jordan musiał wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności. Zdobył 55 punktów (21/37 z gry), do tego dołożył 8 zbiórek i 4 asysty. Na parkiecie spędził 46 minut. Bulls wygrali 111:105.
55 punktów w Finałach, to do dziś, ex aequo (Rick Barry, mecz 3, 1967) drugi, najbardziej ofensywny występ. Lideruje Elgin Baylor (61 punktów, mecz 5, 1962).

7. Mecz 4, druga runda 1993 roku.

Marsz po trzecie kolejne mistrzostwo NBA, Bulls zaczęli mocnym akcentem. W pierwszych dwóch rundach do zera pokonali Atlantę Hawks i Cleveland Cavaliers. O wejście do Finałów przyszło im zagrać z New York Knicks, którzy byli bardzo mocni w tamtym sezonie. Patrick Ewing, Charles Oakley, John Starks, Anthony Mason i koledzy, w rundzie zasadniczej wygrali 60 meczów i zapewnili sobie przewagę własnego parkietu na całe play-offy.
Knicks wygrali dwa pierwsze mecze w serii z Bulls. Przez moment mogło się wydawać, że Pat Riley, trener ówczesnych Knicks, znalazł w końcu sposób na bronienie przeciwko Jordanowi. Lider Byków, wprawdzie punktował, ale przychodziło mu to z trudem. Łącznie w obu meczach trafił tylko 22 z 59 rzutów. W trzecim starciu było jeszcze gorzej. MJ spudłował aż 15 z 18 rzutów z gry. Na szczęście dla Bulls, 10 ze swoich 12 rzutów trafił Pippen. Bulls wygrali 103:83 i uciekli spod nowojorskiego topora. Mimo wysokiej porażki, Knicks mieli prawo czuć się dobrze przed meczem czwartym. Za trzy mecze serii byli wstanie ograniczyć Jordana do ledwie 32.4% z gry (25/77). Kto mógł wtedy przypuszczać, że Ewing i koledzy nie wygrają już w tej serii ani jednego meczu.
Jordan znów był sobą. Niszczył obronę Knicks na różne sposoby. Trafił 18 z 30 rzutów z gry, w tym 6 z 9 za trzy punkty.

6. 28 marca, 1990 roku. 69 punktów. Rekord kariery. 

Był to mecz, w którym Michael Jordan ustanowił swój strzelecki rekord kariery. 69 punktów w starciu z Cleveland Cavaliers. Bulls wygrali ten mecz po dogrywce 117:113. Dzięki temu zwycięstwu, Byki zapewniły sobie prawo gry w play-offs. M.J. trafił 23 z 37 rzutów z gry (2/6 zza łuku), 21 z 23 z linii. Dodatkowo zaliczył 18 zbiorek, 6 asyst, 4 przechwyty i 1 blok. Na parkiecie spędził 50 minut.

Był to czwarty mecz w karierze Jordana, w którym zdobył 60 lub więcej punktów. Wcześniej rzucił 63 punkty w Bostonie, w pamiętnym meczu (nr 2) pierwszej rundy play-offs z 1986 roku. W 1987 roku dwa razy udało mu się rzucić po 61 punktów. Później, w sezonie 1992-93, w meczu z Orlando Magic (przegranym po dogrywce, 128:124), Jordan zdobył 64 punkty.

Tylko sześciu zawodnikom w historii NBA udało się rzucić więcej punktów. Byli nimi: Wilt Chamberlain (100, 78, 73, 73, 72, 70), Kobe Bryant (81), David Thompson (73), David Robinson i Elgin Baylor po 71 oraz Devin Booker 70.
A jeśli chodzi o mecze 60+ punktów i przynajmniej 10 zbiórek, to w ostatnim 35-leciu takie występy udawały się tylko pięciu innym graczom. Wszyscy inni zrobili to już po Jordanie. Byli nimi David Robinson, Carmelo Anthony, Tracy McGrady, Shaquille O’Neal, Karl Malone oraz James Harden.

BONUS:
29 grudnia, 2001 roku. 51 punktów w barwach Wizards.

Michael Jordan zdobył 51 punktów w meczu przeciwko Charlotte Hornets. Był to jego 38 w karierze mecz z dorobkiem 50 lub więcej punktów ale ten był wyjątkowy. Po pierwsze był to jego ostatni tego typu występ.
Po drugie w barwach Wizards, nie Bulls. Po trzecie w zaawansowanym wieku. MJ miał wtedy 38 lat i 315 dni. Nikt wcześniej i nikt później nie przekroczył pięciu dych mając na karku tyle lat. Po czwarte, Jordan przystępował do tego starcia, po najsłabszym występie w swojej karierze. Zaledwie sześć punktów w starciu z Pacers przerwało jego imponującą serię 866 meczów z rzędu z dwucyfrową liczbą punktów.

M.J. oddał 38 rzutów z gry (trafił 21), jego koledzy z pierwszej piątki łącznie oddali 33 rzuty. Wizards wygrali 107:90.
Nie należę do tych, którzy uważają, że Michael Jordan nie powinien był wracać do NBA po raz trzeci i grać w barwach Wizards. Tym bardziej po tym, w jak znakomity sposób zakończył karierę w Bulls. Dla mnie, nawet jeśli nie był to kolejny rozdział jego historii, to było to coś w rodzaju posłowia do pięknej książki. Jordan nie miał nic nikomu do udowodnienia. Nie potrzebował kropki nad i w swojej karierze, ale gdyby jej potrzebował, to te dwa lata w Wizards by nią były.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet. Opublikowany został tam kilkanaście dni temu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.