Układ sił w Konferencji Zachodniej (2021-22)

Jak co roku, podejmuję się próby uporządkowania drużynowego układ sił w NBA. Parę dni temu zacząłem od Konferencji Wschodniej. Teraz na warsztat biorę Zachód. Kto wejdzie do play-offs, kto skończy jako ekipa loteryjna, no i oczywiście, kto zarezerwuje sobie prawo gry w turnieju play-in? Serdecznie zapraszam do dyskutowania i zamieszczania własnych rankingów.

U mnie wygląda to tak:

1. Utah Jazz. Rok temu byli najlepsi w rundzie zasadniczej. Latem wzmocnili skład. Nie wiem czy przybliża ich to do tytułu, to osobna kwestia, ale na sezon regularny są maszynką do produkowania zwycięstw. Spodziewam się dalszego progresu w grze Donovana Mitchella, wyczuwam sezon życia Rudy’ego Goberta. Ingles, Conley, Clarkson, Bogdanovic i O’Neale nigdzie się nie ruszają. To dalej będzie silny kolektyw.

2. Phoenix Suns. Nie zdziwię się jak zamienią się z Jazz miejscami. Zdziwię się, jak spadną poza top 3. Suns są mocni, moim zdaniem, lepsi niż rok temu. Wku…ony brakiem nowego kontraktu DeAndre Ayton będzie miał dodatkowe pokłady motywacji, żeby co wieczór udowadniać swoją wartość, a za rok zgłosić się po pieniądze. Może już nie od pana Roberta Sarvera.

3. Los Angeles Lakers. Tam wiele rzeczy do siebie nie pasuje, tam w tej chwili jest więcej pytań, niż odpowiedzi, ale…dopóki w tej drużynie jest zdrowy LeBron James i zdrowy Anthony Davis, dopóty ta organizacja nie ma powodów do paniki. Dodatkowo, Lakers Franka Vogela są drużyną, która będzie chciała budować swoją tożsamość w defensywie. A dobra obrona w sezonie regularnym, to zawsze jest dobre „spoiwo”, od którego można budować coś dobrego.

4. Denver Nuggets. Trochę obawiam się tego typu, bo Nikola Jokic nie opuścił ani jednego meczu w tamtym sezonie. Nie życzę mu źle i nie prorokuję żadnej kontuzji, ale tak prawem serii, jakieś delikatne wyhamowanie, czy zwykły odpoczynek, pewnie kiedyś nastąpi. Jeśli nie, oby nie, to nawet bez Murraya, Nuggets, napędzani geniuszem 26-letniego Serba, powinni nadal zostać wśród najlepszych drużyn Zachodu. Czekając na powrót Murraya, jego rzuty z chęcią przejmie Michael Porter Jr. Po wspólnym obozie przygotowawczym jeszcze bardziej efektywny dla Nuggets powinien być Aaron Gordon.

5. Golden State Warriors. W tekście o rzeczach, na które czekam w związku z tym sezonem, pisałem o Warriors, że „są jedną z najbardziej intrygujących ekip przed tym sezonem. Chyba żadna inna drużyna nie ma tak wielkiej różnicy między scenariuszem najlepszym i najgorszym. W najgorszym Klay nigdy nie wraca do dawnej sprawności. Jest tylko dobry, ale już nie wybitny. Draymond zalicza fizyczny zjazd (co już delikatnie obserwujemy od jakiegoś czasu) i z elitarnego defensora jest tylko dobry. Steph po sezonie na MVP zalicza zadyszkę i jest „tylko” All-Starem. James Wiseman jest dwa lata od tego, żeby być graczem play-offowej rotacji. Kuminga i Moody są melodią przyszłości. Możliwe? Jak najbardziej. W takim wariancie nawet i o play-offy mogłoby być ciężko. Ale jest też wariant optymistyczny. Klay wraca do dawnej formy, Steph nadal czaruje, Green broni i podaje, młodzież jest jakąś tam wartością. W takim scenariuszu delikatne przebąkiwanie o wygraniu Zachodu nie jest żadną abstrakcją.”

6. Dallas Mavericks. Zdrowy Porzingis na pewno cieszy. Jason Kidd jako trener, to jak dla mnie, mimo wszystko trochę zagadka. Rozgrywającym był wybitnym, ale odchodził z Bucks, jako uparty gość, który nie chciał, lub nie potrafił, przyznać się do błędów i je poprawiać. Ale przecież od tamtego czasu minęło już ładnych parę lat, ludzie się zmieniają. No i przecież miał niezły run z Nets. Mavs dorzucili sobie latem trochę spacingu (Bullock), obrony (Ntilikina), jednego i drugiego (Sterling Brown) oraz centymetrów pod kosz (Moses Brown). Jeśli Luka pozostanie na poziomie All-NBA, w konwersacji o MVP, jeśli Porzingis wróci na poziom All-Star lub samą rozmowę o tym, to w Dallas mogą dziać się dobre rzeczy.

7. Portland Trail Blazers. Wstępnie miałem ich na szóstym, a momentami nawet na piątym miejscu. Ale potem złapałem się na tym, że za każdym razem zakładałem, że u ich rywali coś gdzieś nie pójdzie. A przecież u samych Blazers jest co najmniej kilka ognisk pod potencjalne problemy. Po pierwsze nie mamy żadnej próbki tego, jakim szkoleniowcem będzie Chauncey Billups. Rozgrywającym był wybitnym, ale przecież to nie zawsze znajduje naturalne przełożenie na coaching. Terry Stotts stracił pracę, ale czy jesteśmy pewni, że zarząd klubu właściwie zdiagnozował problemy tej drużyny zwalniając go? Po drugie Jusuf Nurkic ma rozegranych zaledwie 45 meczów za ostatnie dwa sezony. Na siedem lat w NBA, relatywnie zdrowe miał tylko dwa lata. Jeśli będzie w stanie zagrać 70+ meczów, wtedy Blazers spokojnie mogą być wyżej. Po trzecie nadal brakuje mi w tym składzie pewnego strzelca, albo raczej regularnego dostarczyciela punktów, obok Lillarda i McColluma. Niby jest nim Norman Powell, ale oglądając go przez lata w Toronto, nie mam na bardzo zaufania do stabilności jego formy, zaangażowania, agresywności co wieczór. Raz wygląda jak All-Star na 28 punktów, a innym razem przechodzi obok meczu praktycznie niezauważony.

8. Memphis Grizzlies. Trener Taylor Jenkins, to facet, który ma pomysł na tę ekipę, a co ważne, ma zielone światło na realizację swojego planu. Ma też Ja Moranta, którego postać kupuję i jem łyżkami. Absurdalnie niesamowity atleta, lider pewny swojej wartości, mimo ledwie 22 lat. Gdyby bardzo mu na tym zależało, albo inaczej, gdyby tylko mu na tym zależało, to jego 19 punktów, 7 asyst i 4 zbiórki mogłyby wyglądać dużo okazalej. Ale tego nie robi, bo nie potrzebuje. Dlatego kupuję jego i jego liderowania. Do zdrowia i do gry wraca Jaren Jackson Jr, który w teorii ma być nowym Gasolem, dla Moranta Conleya. Moim zdaniem JJJ nawet jeszcze opuszką palca nie szurnął sufitu swoich możliwości. Spodziewam się po nim dużych rzeczy, jak zdrowie pozwoli. Dillon „chcesz dać mu w mordę” Brooks dopiero wraca do zdrowia, ale jak już wróci, to będzie produkował i znów będziesz chcieć dać mu w mordę. Nie będę w szoku, jak Grizz skończą wyżej.

9. Los Angeles Clippers. Play-off P, to było coś, ale mam poważne wątpliwości, czy Paul George jest w stanie być tą wersją samego siebie od października do kwietnia. Nie chodzi mi o jakieś wielkie studium wnętrza jego psychiki. Tak po prostu, fizycznie, jest to cholernie ciężkie. Nie podejrzewam, żeby Clippers spadli poniżej dziewiątej pozycji, a przy okazji widzę kilka scenariuszy, w których mogą znaleźć się znacznie wyżej. Eric Bledsoe nie ma swojej dobrej play-offowej wersji, ma tylko złą. Ale za to ma swoją całkiem niezłą wersję w rundzie zasadniczej. Jakieś 15 punktów, 4 zbiórki i 5 asyst od niego byłoby czymś o kolosalnym znaczeniu dla Clipps bez Leonarda. Terance Mann potrzebuje, to znaczy Clippers potrzebują od niego, żeby na stałe wszedł na wyższy poziom. W meczu zamykającym serię z Jazz zdobył aż 39 punktów. Jego średnia punktowa z tamtego sezonu wyniosła 7. Clippers pewnie braliby w ciemno dwukrotność tego, jako jego średnią za cały sezon. No i oczywiście Reggie „gangster” Jackson. Jeśli będzie w stanie być regularnym dostarczycielem punktów obok PG, tak jak robił to w play-offach, to Clippers będą w dobrym miejscu. Patrzę na to wszystko i mam delikatną obawę, że gdzieś, coś jednak może nie pójść po ich myśli. Dlatego wrzucam ich na „żelazną” dziewiątkę. Żelazną, bo dla mnie to jest ich grunt minimum, poniżej którego nie powinni spaść, a mogą być o jakieś nawet dwa, może trzy miejsca lepsi w idealnym dla nich scenariuszu.

10. Minnesota Timberwolves. Może się mylę, ale wychodzi mi, że Wolves mają więcej talentu, niż pięć drużyn, które sklasyfikowałem pod nimi. I to w zasadzie tyle analizy. Gdy drużynę przejął w trakcie sezonu Chris Finch, Wolves nie wyglądali źle. A wejście z 10 miejsce do play-in w sumie do tego się sprowadza – żeby nie wyglądać źle. Z drużyn po Minnesotą, gdybym był Minnesotą, obawiałbym się jedynie zdrowych i odchudzonych Pels, ale oba te czynniki musiałyby zaistnieć jednocześnie oraz zagadkowych Spurs. KAT, Edwards i D’Lo (ze wszystkimi swoimi mankamentami w grze) to jednak nie jest nic na skalę dolnej części tabeli Zachodu.

11. San Antonio Spurs. Ta organizacja jest dla mnie zagadką. Ich ostatnie pełne tankowanie odbyło się w sezonie 1996-97. Nagrodą za to był niejaki Timothy Theodore Duncan, znany szerzej jako Tim Duncan. Z jednej strony byłby to idealny moment na reset. Dużo ciekawej młodzieży, kilka kontraktów, które pięknie dałoby się spiąć w potencjalnych wymianach. Na ten moment raczej żadnego gracza, który miałby potencjał na bycie w przyszłości graczem top 10-15 w skali ligi. Ale z drugiej strony czy 72-letni Gregg Popovich znalazłby w sobie pokłady motywacji, by brać w tym udział? Nie twierdzę, że nie, po prostu nie wiem. Żeby nie próbować czytać za bardzo między wierszami, co często mi się zdarza, patrząc jedynie na skład i zasoby talentu, dochodzę do wniosku, że tegoroczne wydanie Spurs w maksymalnie sprzyjających okolicznościach, są w stanie doczłapać się do play-in. Ale, że w życiu maksymalnie sprzyjające okoliczności występują dość rzadko, zatem w moim rankingu ekipa z San Antonio ląduje tuż za play-inem.

12. Sacramento Kings. Królowie chcą wygrywać, a ich trener, Luke Walton nie chce stracić pracy. A to nie jest nic w NBA. Rzecz w tym, że maja nie za mądrze zbudowaną drużynę, a nie mają wystarczająco dużo talentu, żeby mogli wygrywać regularnie.

13. New Orleans Pelicans. W tamtym sezonie byli na 11 miejscu przed Kings, Wolves oraz dwoma „tankowcami.” Ich lato było fatalne. Zion złamał stopę i strasznie im się roztył. Dali odejść Lonzo Ballowi. Oddali Stevena Adamsa, bo potrzebowali spacingu wokół Ziona. Dobry pomysł. Tylko, że na to miejsce przyszedł Jonas Valanciunas – hasztag facepalm, hasztag powolne klaskanie. W skali ogólnej wierzę, że Zion może być kimś wyjątkowym w tej lidze. Ale tak na teraz, na najbliższych kilka miesięcy, nie jestem w stanie wyobrazić, że pstryknie palcami i nagle zmieni swoje fatalne nawyki żywieniowe w wieku 21 lat. Według doniesień z bagien Nowego Orleanu, ich młoda gwiazda waży ponad 300 funtów. Podejrzewam, że znów kłamią i tych funtów pewnie jest dużo więcej. Nie chce mi się przeliczać, ile to jest kilogramów. Nie, żeby to było jakieś trudne zadanie, po prostu mi się nie chce. Zion jest gruby i tyle, a Pels nigdzie nie idą w tym roku.

14 i 15. Houston Rockets i Oklahoma Thunder. To będą dwie najgorsze drużyny Zachodu, a może nawet i całej NBA. Choć pewnie Pistons i Magic maja na to inny pogląd. Dziś możemy rzucić monetą, żeby zdecydować która organizacja będzie ostatnia, a która przedostatnia. W obu ekipach są utalentowani gracze z jasną przyszłością, w obu są ludzie, którymi w trakcie sezonu będą interesować się play-offowe ekipy, ale też w obu są zawodnicy, którzy w normalnych okolicznościach nie mieliby racji bytu w NBA. Obie organizacje są głęboko w procesie przebudowy i nieukrywanego tankowania. Do zobaczenia za rok.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.