Milwaukee Bucks mistrzami NBA 2021!

Milwaukee Bucks pokonali Phoenix Suns 105:98 w szóstym meczu Finałów NBA i po raz drugi w swojej historii, po raz pierwszy od 50 lat, zostali mistrzami NBA 2021 roku! Giannis Antetokounmpo został wybrany MVP.

Bucks in six!
Przed rozpoczęciem play-offów 2013 roku, Brandon Jennings, rozgrywający Milwaukee Bucks, zapytany o swój typ na serię z Miami Heat, odpowiedział „Bucks in six”. Meczów było nie sześć, a cztery. I nie dla Bucks, a dla Heat, którzy parę tygodni później sięgnęli po mistrzowski tytuł. Zwrot „Bucks in six”  może i nie dorobił się statusu kultowego, ale na pewno, w jakimś zakresie, trafił do koszykarskiej popkultury. „Bucks in six” bywa czasem reakcją na jakieś absurdalnie chybione przewidywanie, typowanie, lub na jakąś tezę, co do której mamy niemal 100% pewności, że już u podstaw jest błędna.
Dokładnie tydzień po zakończeniu Finałów 2013 roku, Bucks wybrali w drafcie pewnego chudego, greckiego freaka. A wspomniany Brandon Jennings trafił latem tego samego roku do Detroit. W przeciwnym kierunku, jako mały dodatek do Brandona Knighta, powędrował drugoroczniak, niejaki Khris Middleton.
Od czasu pojawienia się w Wisconsin Giannisa i Khrisa, Bucks byli w play-offach sześć razy na osiem przypadków, w tym w ostatnich pięciu latach z rzędu. O ile w pierwszych, tych chudych latach, zwrot „Bucks in six” był swego rodzaju prześmiewczym przytykiem w stronię organizacji z Milwaukee, o tyle w ostatnich latach, stał się jedną z przyśpiewek fanów Bucks. Za każdym razem, gdy Kozły mają szanse pokonać kogoś w sześciu meczach, ich fani krzyczą „Bucks in six, Bucks in six…!”

„The Greek Freak”

Pierwszy raz na żywo zobaczyłem Giannisa Antetokounmpo w 2015 roku, w Londynie. To był jego drugi sezon w NBA, miesiąc wcześniej zdmuchnął 20 świeczek z urodzinowego tortu. Był to mniej więcej moment, w którym Giannis zaczął dopiero przebijać się do pierwszej piątki Bucks. Mając okazję widzieć go z bliska, napisałem o nim coś takiego:

„Giannis Antetokunpo to naprawdę wybryk natury! Telewizja nie do końca to oddaje. Jest wielki! Ale przy tym szybki i zwinny. Jego dłonie wyglądają z bliska jak ośmiornice. To jest niesamowite, jak jego fizyczność ułatwia mu grę. Mogą być z niego ludzie, bo z tego co widziałem, nie stroni od ciężkiej pracy. Dodatkowo odnieść można wrażenie, że (póki co) sława i pieniądze nie namieszały mu w głowie.”

To nie był jakiś wytrawny tejk eksperta. To było widać gołym okiem. Było w tym młodym Greku coś, co przyciągało. Przede wszystkim jego nadludzka fizyczność. Nie był wtedy rzecz jasna tak zbudowany, jak dziś, ale już wtedy piłka do koszykówki ginęła, jak orzeszek, w jego gigantycznych dłoniach. Już wtedy potrzebował ledwie 3-4 kroków, żeby przebyć pół boiska. Już wtedy włożenie piłki do kosza, kosztowało go tyle wysiłku, co mnie przewrócić kartę w książce. To było coś, co jednocześnie fascynowało i przerażało. Efekt potęgowała jego niewinna, dziecięca twarz. Wyglądało to jakby ten młody chłopak nie wiadomo skąd, nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, w jak potężną broń wyposażyła go matka natura. I tak też było. Nie zdawała sobie z tego sprawy.

To jest nagranie z tamtego wyjazdu do Londynu. Wrzuciłem to dziś.

Tego samego roku 2015, tyle że we wrześniu, miałem okazję oglądać go podczas Eurobasketu we Francji. Napisałem wtedy: „Gdyby Homer żył w naszych czasach, to pisałby ody do boskiej wręcz fizyczności Giannis Antetokounmpo.”
I nawet wtedy, raptem 7-8 miesięcy po wizycie w Londynie, już było widać progres w jego grze, właściwie w każdym jej aspekcie.

Pozwoliłem sobie użyć tego samego cytatu, bo to dobry jest cytat, gdy widziałem go w styczniu 2020 roku w Paryżu. Tak, to ten sam wyjazd, podczas którego zadałem pytanie Michaelowi Jordanowi.

„Móc stać przy linii końcowej boiska i patrzeć jak fizycznie inny jest Giannis. Jak on jest fizycznie inny! Nie jestem w stanie opisać Ci tego słowami. Gdyby Homer żył w naszych czasach, to pisałby ody do boskiej wręcz fizyczności Giannisa.
Potem podchodzisz do tego samego kosza, na który on przed momentem wkładał piłkę z takim samym wysiłkiem, jak ja naciskam na klamkę od drzwi, czyli żadnym. Nie, jednak trzy zero pięć. Wszystko się zgadza. Jak piłka ginie w jego wielkich dłoniach, jak dwoma krokami pokonuję z połowę boiska. To jest coś! To jest nieludzkie.”

Motyw wędrówki

A jeśli już zaczepiliśmy wielkiego Homera, który przecież napisał Odyseję, jedno z największych dzieł z motywem wędrówki, to idealny pretekst do porozmawiania o drodze, jaką Giannis pokonał, żeby dostać się ze swoimi Bucks na szczyt.

Gdy jako dziecko nigeryjskich imigrantów, sprzedawał z braćmi podrabiane okulary przeciwsłoneczne na przedmieściach Aten, to szanse na to, że skończy na ulicy były zapewne dużo wyższe od tego, co faktycznie stało się później. Surrealistyczne w tej historii jest to, że to przecież nie jest nie wiadomo jak długi czas. Osiem lat od wybrania go w drafcie, może dziesięć-jedenaście od tego, jak ktoś po raz pierwszy, na poważnie, zapisał sobie jego nazwisko w notesie.
Być może takiej fizyczności, w żadnym scenariuszu, nikt w Grecji by nie pominął. Być może Giannis ostatecznie i tak zrobiłby gdzieś, jakoś, z niej użytek, ale ten scenariusz, według którego faktycznie potoczyło się jego życie, jest scenariuszem jednym na milion. Nie mam wątpliwości, że kiedyś doczekamy się ekranizacji tej historii. A wtedy wszyscy będziemy płakać.

Adam Silver jest w siódmym niebie.

Ani lidze, ani jej Komisarzowi nie było na rękę, gdy Kevin Durant, top 2 ówczesnej NBA, przeszedł w 2016 roku do Warriors, którzy kilkanaście dni wcześniej byli o jedno-dwa posiadania od mistrzowskiego tytułu, którzy w sezonie regularnym wygrali rekordowe 73 mecze, no i tak przy okazji, mieli już w składzie trzech All-Starów. Jeśli rządy Davida Sterna w NBA nie były autorytarne, to na pewno były takie trochę autorytarnawe, takie troszkę, tyci autorytarne. Silver z poszczególnymi właścicielami drużyn NBA utrzymuje partnerskie stosunki. Właściciele drużyn tamtej NBA wiele zawdzięczali Sternowi. W większości kupili drużyny za bezcen, a potem razem ze swoim surowym Komisarzem wsiedli do finansowej windy. Z kilkunastu milionów wartości za organizację na kilkaset i więcej.
Silver ma do czynienia z ludźmi, którzy weszli do NBA jako spełnieni (poza sportem) biznesmeni o ugruntowanej pozycji na rynku. Silver może stanąć na swojej łysej głowie, a i tak nie oszuka geopolityki. W Los Angeles i Miami zawsze będzie fajniej, niż w Milwaukee, Memphis, San Antonio czy Utah. W obrębie 28 miast, w których na co dzień urzęduje NBA, więcej jest ośrodków, w których zawodnicy nie chcą grać. Nieważne, że wszyscy o tym wiedzą. Silver musi głaskać właścicieli z małych i średnich rynków i stwarzać pozory, że realnie chce NBA równych prędkości i równych szans.
Mistrz NBA z małego rynku, prowadzony przez gwiazdę, która już dwa razy, całkowicie świadomie przedłużała tam kontrakt, jest miodem na jego serce. Komisarz Silver będzie miał bardzo spokojne lato.

Ja też tam jestem. W tym siódmym niebie.

Myślisz, że nie chciałbym zobaczyć napakowanych talentem (zdrowych) Nets, którzy biją się w Finałach z Lakersami wzmocnionymi o Damiana Lillarda? Chciałbym, a jakże. Ale tylko w teorii. Zobaczyć, zamknąć, cofnąć do stanu sprzed i nigdy do tego nie wracać. Nie mam nic do wielki trójek, czy czwórek. Nic mi do tego, gdzie i jak chcą żyć i prowadzić swoje kariery gwiazdy NBA. To ich życia i ich wybory. Ale jeśli ja mam wybór tego, co chciałbym oglądać w NBA, i jaki chciałbym widzieć jej kształt, to wybieram drużyny tworzące się w sposób organiczny, naturalny. I nie dam Ci tu żelaznej definicji, kto może odchodzić i łączyć siły z innymi, a kto nie powinien. Nie jestem za tym, żeby największy talent w NBA centralizował się w obrębie 5-8 miast. Nie jestem za tym, żeby sezon regularny sprowadzać do rangi zła koniecznego i od października czekać tylko na play-offy, a potem Finały ze z góry przewidzianym składem drużyn napakowanych talentem, gwiazdami i pieniędzmi.
Dla mnie wymiar rozrywkowy sportu, to tylko mały jego element. I nie zgadzam się, protestuję, gdy próbuje się sprowadzać sport tylko do poziomu jednej z wielu rozrywek, gdy próbuje się odzierać go z wartości, w które wierze.
Nie po to wstaję w nocy, żeby się rozerwać. Są lepsze pory na rozrywki. A propos wstawania, to minionej nocy nastawiłem sobie budzik na trzecią. Zwlokłem się z łóżka z bólem. Nie jakimś tam paraliżującym, ale takim trochę odczuwalnym. W moim wieku ból jest nieodzownym towarzyszem nocnego wstawania z łóżka. Dodatkowo trochę bolała mnie stopa po wczorajszym graniu. Coś jest w tym nocnym oglądaniu NBA, a nie robię tego ostatnio za często. Mecze oglądane z otworzenia nie mają w sobie tej magii. Przynajmniej dla mnie. Jest coś wręcz mistycznego w NBA oglądanej nocą. Mam więcej przemyśleń, więcej pozasportowych dygresji i analogii do życia codziennego.
Wierzę w wartości płynące z uprawiania i śledzenia sportu. Wierzę w inspiracje płynące do nas z parkietów, boisk i innych nawierzchni. Mówię o inspiracjach, które możesz przenieść do własnych realiów. Praca nad sobą, nad swoimi słabościami, wiara we własne możliwości, pozytywne myślenie. To niby tylko sport, ale ja podchodzę do niego poważnie. Nie żartuję ze sportu, tak jak nie żartuje się z morza czy gór. Nie uznaję w sporcie dróg na skróty.
Wiem, być może zbyt idealistycznie do tego podchodzę. Ale jeśli widzę, że ktoś robi coś, co wpisuje się w mój idealizm, to chłonę to całym sobą. Dirk Nowitzki, dokładnie dekadę temu, zdobył swój jedyny tytuł, ale ten jeden tytuł zawsze będzie dla mnie więcej znaczył, niż dwa tytuły KD w Warriors. Nie udało Ci się wejść na górę i zamiast przyjść raz jeszcze lepiej przygotowanym, wleciałeś na szczyt śmigłowcem. Oczywiście możesz się nie zgodzić.

“It’s the place I want to be. It’s the place I want to raise my kids. I feel good here. My family feels good here, so I’m good. I’m a man of my word. This is big. This is big. Being on a team that trusted me, believed in me, took care of me, took care of my family. I always want to give back and I’ve been trying to give back since day one, since I’ve been here. I’ve got more to give.” – powiedział Giannis, gdy decydował się podpisać supermax kontrakt z Bucks.

Lojalność, ciężka praca nad sobą, dyscyplina, wiele wyrzeczeń, poświęcenie. To nie są przypadkowo zebrane pojęcia ze słownika. To było coś pięknego patrzeć, jak Giannis niesie na swoich plecach tę drużynę, jak dominuje trzecią kwartę i cały mecz, a po końcowym gwizdku, wyczerpany, szczęśliwy, wzruszony miota się jakby w amoku. A potem, jak zeszły z niego emocje, w końcu zdjął zbroję i zaczął się śmiać, tańczyć, dowcipkować. Tyle uczuć, tyle emocji. W NBA (pewnie) już nie zagram. Nie poczuję, jak to jest trafiać rzuty pod presją czasu i wyniku, ale z tego wszystkiego innego, co wydarzyło się minionej mocy i w ostatnich tygodniach mogę czerpać garściami. Wzruszyłem się patrząc na te obrazki.

Khris, nie Chris, Middleton
Jego historia powinna być inspiracją dla młodych koszykarzy (i nie tylko, bo przecież szukamy w sporcie analogii do życia codziennego), że warto ciężko pracować, warto wierzyć w siebie, bo na końcu ciemnego tunelu, można znaleźć światło i wielką nagrodę. Z wybranego w II rundzie draftu gracza (39 numer), który był poza rotacją w debiutanckim sezonie, który zdobywał ledwie po 6 punktów na mecz, zawędrował aż na poziom All-Star, do reprezentacji USA, do roli drugiej gwiazdy w mistrzowskim składzie. Gdy wiązał się z Bucks maksymalnym kontraktem, napisałem o nim:
Obawiałbym się dawać mu rolę lidera gdziekolwiek, ale jestem bardzo spokojny o jego rolę drugich skrzypiec za Giannisem. Gracze w NBA często nie potrafią pogodzić się z faktem, że nie są w stanie liderować. Middleton znakomicie, wręcz modelowo, pokazuje jak granie takiej roli powinno wyglądać. By w perspektywie najbliższych dwóch lat mieć argumenty przy stole rozmów z Giannisem na temat nowego kontraktu, na temat jego pozostanie w Bucks, utrzymanie tej drużyny na poziomie realnego myślenia o wygrywaniu Wschodu, to obowiązek tego klubu. Zatrzymanie Middletona to duży krok w stronę zatrzymania Antetokounmpo latem 2021 roku. Nie było to tanie, ale było to niezbędne.”

 

A teraz, to Bucks już nic nie muszą.

Poważnie. Wszystko, co zrobili od wybrania w drafcie Giannisa, od transferu po Middletona (hej, tak naprawdę to był transfer po Knighta, Khris był tam tylko zapychaczem) przez sprowadzenie i oddanie Bledsoe, przez decyzję o nie zatrzymywaniu Brogdona, aż po transfer i przedłużenie kontraktu z Holidayem. Wszystko to już się spłaciło. Mistrzowski tytuł nie ma swojej ceny!
Od roku 1999 roku, 17 z 22 możliwych do zdobycia mistrzowskich tytułów trafiło do zaledwie czterech (!) organizacji (Lakers 6, Spurs 5, Warriors 3, Heat 3). Pięć innych organizacji podzieliło między siebie pięć pozostałych mistrzowskich pierścieni (Pistons, Celtics, Mavs, Cavs, Raptors). Suns w Finałach NBA grali 28 lat temu, mistrzami nie byli nigdy. Bucks swój ostatni tytuł, i jedyny w historii organizacji, zdobyli w 1971 roku. Potem jeszcze tylko raz (1974) grali w Finałach. To nie są proste rzeczy.

Jaranko!

Sezon dopiero się skończył, a ja już oczami wyobraźni rysuję sobie, jak w wykonaniu Giannisa i Bucks może wyglądać następny sezon, jak może wyglądać dalsza kariera Greka. Jestem fanem filmu Matrix. Wracam do niego mniej więcej raz na rok już od bardzo, bardzo dawna. Czy to już jest ten moment, w którym Thomas A. Anderson zmienia się w Neo? Tak mi to wygląda. Nieprawdopodobne jest dla mnie to, jak w miesiąc, Antetokounmpo zredefiniował samego siebie. Mam w głowie bardzo świeże obrazy z czerwca, jak 32-letni Blake Griffin potrafił ustać Giannisowi w obronie, a ten walił głową w mur. Napisałem w miesiąc, ale przecież ta przemiana dokonała się w trakcie trwania serii z Nets. W Matrixie, w jednej ze scen dziecko wygina łyżkę siłą umysłu. Czy makabrycznie niebezpiecznie wyginająca się w kolanie lewa noga Giannisa nie jest przypadkiem taką łyżką? There’s no spoon. Nie ma łyżki, nie ma kontuzji. Jest mistrzostwo. Giannis zrozumiał, że jego miejsce jest pod koszem. Może sobie prowadzić piłkę, rzucać z paru metrów, ale na koniec nie oszuka swojego przeznaczenia. Ale też nie uważam, że Jason Kidd starający się zrobić z niego rozgrywającego popełnił błąd. To wszystko musiało się odbyć, to nie były stracone lata, to była część tej podróży, do wnętrza samego siebie, do zrozumienia, kim i czym jest dla koszykówki.

Coach Bud.

Jeszcze w trakcie trwania serii z Nets wyglądał momentami jak Homer Simpson. Był o włos, o jeden numer długości buta Kevina Duranta od utraty pracy. A tu proszę. Szast-prast, Giannis atakuje, Middleton grający pick and rolle z Giannisem, atakowanie Bookera, Aytona i CP3 plus cała masa innych rzeczy, które Mike Budenholzer robił w tych Finałach. Widział, reagował, wygrywał. Piwko dla tego pana!

Jrue „nicpoń” Holiday, P.J. „łobuz” Tucker.

Z Holidayem miałem huśtawkę uczuć w tych play-offach. A teraz? A teraz to już nie ma żadnego znaczenia, że gdzieś tam kiedyś zrobił coś głupiego z Nets, czy Hawks. Teraz fakty są takie, że wykonał sekwencję w game 5, którą będzie się reklamować play-offy w kolejnych dekadach. Najpierw zabiera (dosłownie!) piłkę Bookerowi, a potem posyła laserowo precyzje podanie do Giannisa nad obręcz. I dziękuję, rozejść się. Jrue już się spłacił.
Mówili, że PJ już nie ma nóg, ale wiesz co? Jak masz w domu 5000+ par butów, to musisz mieć nogi.

A co z tymi z Suns?

Nie wiem, czy dla wszystkich, ale dla mnie ta seria była dziwna. A jej dziwność polegała na tym, że chyba bardziej szkoda mi przegranych, niż cieszy mnie sukces wygranych. I to działałoby identycznie, gdyby przegrali Bucks. Niby nie wierzę w ten bu#$%it argument, że „dajmy wygrać starszemu, bo młodszy się jeszcze nagra”, ale w tym przypadku, to chyba tak będzie. Ciężko jest mi wyobrazić sobie, że Chris Paul, w wieku 37 lat wróci za rok do Finałów w takiej roli, jaką ma i je wygra. A szkoda z perspektywy jego legacy. Z tytułem w kieszeni, z MVP Finałów, z automatu wchodziłby do trójki najlepszych rozgrywających w historii obok Magica i Stepha. Bez tytułu grono rozszerza się o Kiddów, Stocktonów, Thomasów, Nashów. To dalej nie jest źle, ale jednak różnica jest zasadnicza. Z tego względu szkoda mi CP3. 10 lat młodszy Giannis może jeszcze nawet nie jest w połowie swojej kariery, a Paul ma przed sobą maksymalnie trzy lata dobrej gry. A napisawszy to, przed oczami pojawił mi się skład OKC z 2012 roku. Oni po porażce z Heat LeBrona, Wade’a i Bosha, mieli przejąć NBA na lata. Więc sam już nie wiem. Kto wie, może ten tytuł Giannisa jest jego pierwszym i jednocześnie ostatnim jego tytułem? W tej lidze wygrywanie nie jest niczym pewnym.
W obliczu kontuzji u Clippers i Nuggets, Suns nadal powinni zostać w gronie szeroko rozumianych contenderów, ale wygrać Zachód będzie im ekstremalnie ciężko. Już nie mogę się doczekać z czym nowym przystąpią do sezonu Booker i Ayton bogatsi o doświadczenia z play-offów, jak do ostatniej prostej swojej kariery podejdzie (w sferze finansów) CP3. Patrząc na chłodno, z dystansu, to był wielki sukces tej organizacji. Jest na czym budować. Problem w tym, że Chris Paul już tego czasu na budowanie nie ma za dużo.

Dziękuję za te Finały!

6 comments on “Milwaukee Bucks mistrzami NBA 2021!

  1. Ja się nie czepiam

    „Bez tytułu grono rozszerza się o Kiddów,(…)”
    Ale „bez tytułu” to na pewno o Kiddów właśnie? Aha.

    Reply
    1. Karol023

      Dokładnie. Dodałbym jeszcze Thomasa.
      „Z tytułem w kieszeni, z MVP Finałów, z automatu wchodziłby do trójki najlepszych rozgrywających w historii obok Magica i Stepha. Bez tytułu grono rozszerza się o Kiddów, Stocktonów, Thomasów, Nashów” – z tym fragmentem się kompletnie nie zgadzam

      Reply
    2. Finley

      Przecież Karolowi chodziło o to , ze CP3 z tytułem byłby na równi z Magiciem i Stephem, a teraz jest na równie z innymi niezależnie od tego czy mają tytuł czy nie (Isaiah też przecież ma) 🙂
      Bucks in six!

      Reply
      1. Karol Śliwa Post author

        Dokładnie Panowie, to co Finley napisał. Doskonale wiem i pamiętam, że Kidd ma tytuł, ale dla mnie Kidd z i CP3 nadal bez, to jest podobna półka w historii NBA. CP3 z tytułem separuje się, oczywiście moim zdaniem, od Kidda i paru innych wymienionych. Co do I. Thomasa można dyskutować.
        Pozdrawiam

        Reply
  2. adaho

    Fajnie się czyta twoje przemyślenia, Karol! Dzięki!
    Na filmiku z Paryża widać, że Giannis jeszcze „normalnie” rzucał osobiste 🙂

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.