NBA Global Games. Madryt i Barcelona

NBA i hiszpańskie słońce, czyli klasyczne dwie pieczenie na jednym ogniu. Trzy, jak dodasz dobre jedzenie. Kiedy dowiedziałem się parę miesięcy temu, że NBA zawita do Madrytu i Barcelony, pomyślałem, że fajnie byłoby takim właśnie akcentem oficjalnie zakończyć lato i narobić sobie apetytu na zbliżający się sezon w NBA. W zasadzie, to nie narobić, a jeszcze bardziej go powiększyć. Jest tyle historii, tyle wątków, tyle znaków zapytania związanych z nowymi rozgrywkami, że już nie mogę
doczekać się nocy otwarcia, tak jak nie możesz doczekać się aż sernik wyjęty z pieca ostygnie na tyle, by można go było jeść ze smakiem. Intrygują mnie te nowe, przetasowane latem składy. Nowi Bulls, nowi Knicks, post Kobe Lakers, post Timmy Spurs. Wzmocnieni Celtics, ultra silni Warriors. Ale o tym przy innej okazji. Wróćmy do Hiszpanii.
Hiszpania ma dla mnie specjalne znaczenie. Może nie bezpośrednio dla mnie, bardziej dla mojego taty, który pracował w różnych regionach tego kraju przez kilkanaście lat. To właśnie na obrzeżach Barcelony, w Sabadellu, 9 lat temu, już 9 lat temu (!), dochodziłem do siebie psychicznie i fizycznie, po wypadku samochodowym. Gdy mówię Hiszpania, myślę o moim tacie, później o tamtym czasie latem 2007 roku, później o Mistrzostwach Świata sprzed dwóch lat. W dalszej części o tym wszystkim, o czym Ty zapewne myślisz w pierwszej kolejności. Święta wojna Realu z Barcą w polskim wydaniu, jest dla mnie taka pluszowo-urocza. Mam kolegów po obu stronach.
Przy okazji pisania tego tekstu, pogrzebałem trochę w starych zdjęciach. Czas szybko leci. Pierwszy raz w Hiszpanii byłem w 2004 roku. 12 lat temu!


Patrz! Czyli ten sk..el jednak jest fan boy’em Cavs i LeBrona i to nawet since 2004!

Trzy lata później. Lecimy z Barcelony do Madrytu. Ja w roli przeszkadzacza. Mój tata to mój idol. Robi to, o czym od małego dziecka marzył. Od modeli samolotów, przez szybowce, do śmigłowców. Zwiedził pół świata. Hiszpański ma w małym palcu. Gdy trzeba, potrafi opier..ić po arabsku. Lata wyżej niż Gerald Green. Tylko nieliczni swoją pasję mogą nazwać pracą. On do tego wąskiego grona należy.

Ale wróćmy do tej koszykarskiej Hiszpanii sprzed tygodnia. Sprawdzoną już tradycją z wcześniejszych relacji, opowiem Wam o paru rzeczach, których nie mogliście widzieć w telewizji. Podzielę się też z Wami kilkoma przemyśleniami związanymi z ubiegłotygodniowymi meczami w Madrycie i Barcelonie. Pierwszy października, czyli dzień przed wylotem do Madrytu, oficjalnie rozpocząłem sezon w szwedzkiej lidze. Zabrałem ze sobą dwóch chłopaków z Alandów, którzy na co dzień ze mną trenują. Planowałem coś napisać na promie, ale przy dwóch 16-latkach okazało się to niemożliwe. Moją cierpliwość oraz koszykarską wiedzę wystawili na próbę – „Czy Joe Dumars, to był zawodnik na poziomie Kyle’a Lowry’ego? Czy Dr J. miał większe dłonie, niż Michael Jordan? Co będziemy jedli na obiad? Za ile dojedziemy do Uppsali?

Mecz chyba im się podobał, albo może ja w stroju sędziego robiłem na nich wrażenie, bo siedzieli na trybunach uśmiechnięci jakby oglądali finał
Mistrzostw Świata. Wróciliśmy ostatnim promem. Odwiozłem ich do domów, a
sam zabrałem się za pakowanie na wyjazd. Wziąłem kurtkę, na którą pomstowałem przez całą Hiszpanię, bo nie lubię nosić niepotrzebnych rzeczy. Po powrocie, już na lotnisku w Sztokholmie ta sama kurta stała się moim najcenniejszym skarbem. 18 stopni szerokości geograficznej na północ i mniej więcej tyle samo stopni Celsjusza mniej. Nie dało się nie odczuć różnicy.

Moja druga połowa mówi, że za mało ją wspominam w swoich tekstach. Nie przyjmuje do siebie faktu, że sama nie ma nic wspólnego z LeBronem, Durantem czy Hardenem. Ma gdzieś, że ten blog jest przecież o NBA, i że ludzie najprawdopodobniej nie będą chcieli o niej czytać. Dziś to naprawię. Podróżowanie z nią, to jak szukanie balansu między rzucaniem za trzy a wchodzeniem pod kosz. Ja, z natury, mam wyj..ne na wiele rzeczy. Do spraw podchodzę na chłodno i spokojnie. Ona odwrotnie. Kiedyś chciała w miesiąc zrobić całą Azję południowo-wschodnią. I prawie jej się udało. W jej filozofii podróżowania, jeśli jesteś w domu/hotelu/hostelu i nie śpisz, to znaczy, że marnujesz czas. Nie ma niczego in between. Zwiedzać, nie
spać. Kłócimy się na tym polu. Ona kupuje przewodnik, podkreśla żółtym,
żarówiastym markerem, co chce zobaczyć w danym miejscu. I k…a zobaczysz, że to zobaczy! Ja idę za nią. Robię jej zdjęcia, słyszę pytania, na które nie mam prawa znać
odpowiedzi. Jeśli uda nam się zrobić tylko 3 z 5 nakreślonych wcześniej
punktów, to zazwyczaj jest to moja wina, bo za wolno chodzę i nie
współpracuję. „Biegasz za piłką trzy godziny i Cię nic nie boli. Tylko gdzieś pojedziemy, zaraz kolano, stopa, plecy.” Coś w tym jest. Bywa gorąco, nie tylko od słońca.

Podziwiam ją. Jestem jej fanem. Nie mówię jej tego codziennie, bo po co? Jest
tytanem ciężkiej pracy. Jest moim własnym Kevinem Garnettem pochłoniętym
wędrówką do doskonałości. Jest super inteligentna. Zdaje mi się, że
sama nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. A może zdaje, tylko nie
daje tego po sobie poznać. Już po czterech miesiącach od naszego wyjazdu na daleką północ, opanowała szwedzki w takim stopniu, że zaczęła pracę. Nie jakąś tam pracę, tylko pracę w trudnym zawodzie farmaceuty. Miałaś szczęście mówili. Nie, to nie była kwestia szczęścia. Ja to szczęście widziałem co wieczór, kiedy siedziała w książkach, kiedy nasz podręcznik do języka miała zrobiony na wiele lekcji wprzód. Taka jest. Brakuje jej odrobiny skur..stwa, jest za dobra dla ludzi. Sukcesy ją za bardzo nie cieszą, a drobne porażki za bardzo frustrują i przybijają, ale pracuję nad tym. Luzuję śrubę. Wyciągam ją ze strefy komfortu. Ona chyba to widzi. Przeciętnego, szarego dnia bywa różnie. Jak ze wszystkim. W skali ogólnej, jak patrzę na to z boku, myślę że dobrze się uzupełniamy. Jak Jordan z Pippenem. My też sięgniemy po mistrzowskie tytuły…

To już była ostatnia dygresja od głównego tematu. Obiecuję. Szliśmy z nią przez miasto. Zobaczyliśmy Vladimira Radmanovica. To znaczy, ja zobaczyłem, bo ona ma gdzieś, kim jest Vladimir Radmanovic. Miał fajne Jordany. Jedynki. Ja też miałem jedynki, ale jego były w fajnych kolorach. Szedł z dziewczyną do Prado. Nie zaczepiałem. Wszak widzieliśmy się parę tygodni wcześniej w Finlandii na BWB.

Ten mecz w Madrycie mógł się podobać. Najpierw odjazd OKC na ponad 20
punktów. Potem powrót Realu zwieńczony wielkim rzutem Sergio Llulla na
dogrywkę. To było coś! Chciałbym go w końcu zobaczyć w NBA. Jest gotowy
pod każdym względem. Było kilka niezłych dunków, parę fajnych akcji. Nie możesz narzekać, jeśli wydałeś hajs na ten mecz.

Każda drużyna NBA, jaką miałem do tej pory okazję obserwować z bliska,
ma swoje własne pudełko pełne różnego sortu gum do żucia. Jakoś
wcześniej nie było okazji o tym wspomnieć. Tym razem, kiedy Joffrey
Lauvergne rozsypał niezdarnie zawartość pudełka OKC, zanotowałem sobie, że
muszę o tym wspomnieć. Nie wiem jaki jest głębszy cel tego, bo zakładam
że jakiś musi być poza tym oczywistym. Lepsza koncentracja?

Steven Adams i Enes Kanter są bardzo dobrymi kumplami. Praktycznie cały czas
razem. Razem się rozgrzewają, cały czas coś sobie dogadują, dowcipkują, przepychają się pod koszem dla jaj.

Jeśli chodzi o samego Adamsa, to bardzo wyluzowany, zabawny i zdystansowany
gość. Skupia się w 100% na grze i treningu, ale po mistrzowsku potrafi, co jakiś czas,
rozładowywać atmosferę żartem, swoim zachowaniem, czy jakąś miną. Stałem się jego fanem w tamtym sezonie. Teraz będę jeszcze większym.

– Stary znajomy Jeff Taylor. Nie myślę o nim za często, ale gdy już nadarzy się ku temu jakaś sposobność, to przypomina mi się towarzyski turniej w Lublinie w 2013
roku. Dosłownie kilka dni później zabrałem się z Polski. Lubelski turniej nie miał z tym związku. Taylor też nie.

Z racji tego, że drużyna NBA spotkała się z ekipami z Europy, do sędziowania zaproszono jednego sędziego z Euroligi, ale rzecz jasna grano na zasadach NBA. Mecz w Barcelonie obserwowałem głównie przez ten pryzmat – jako sędzia. Przeciętny kibic nie zwraca na to uwagi, bo po pierwsze nie zna mechaniki sędziowskiej, po drugie nie jest to za bardzo interesujące. Sędzią spoza NBA był Słoweniec Damir Javor. Było kilka zgrzytów między Javorem a dwójką z NBA. Nie wpłynęło to raczej na odbiór wydarzenia, ba wątpię by ktoś, kto sędzią nie jest w ogóle wyłapał te sytuacje, ale z mojego, sędziowskiego punktu widzenia, były to ciekawe rzeczy. Kroki, faule, podział stref odpowiedzialności, rotacje, komunikacja i tak dalej. Nie podobał mi się w tym aspekcie John Goble, który swoją mową ciała ewidentnie dawał do zrozumienia, że to on ciągnie to przedstawienie, że to on rozdaje karty w tej grupie. A dodać trzeba, że nie jest on w elicie sędziów NBA. Moim zdaniem oczywiście.
Po meczu spytałem Georgiosa Bartzokasa, coacha Barcelony,  co sądzi o sędziowaniu w ramach przepisów NBA. Powiedział, że jego drużyna miała rzecz jasna mało czasu, żeby potrenować granie w duchu tej filozofii. Na nic nie narzekał. Podkreślił, że to bardzo ciekawe doświadczenie. Jego drużyna kilka razy była złapana na defensywnych trzech sekundach czyli czymś, czego w przepisach
FIBA nie ma. Było też sporo kontrowersji, jeśli chodzi o jedno z ostatnich
posiadań w meczu, kiedy Enes Kanter złapał podanie od Sabonisa. U nas
byłby to błąd połowy. W NBA, po time oucie, można podawać piłkę na pole
obrony nawet gdy gra przeniesiona jest na pole ataku. Bartzokas nie miał z tym problemu. Powiedział bardzo mądre słowa, że obie filozofie gry – NBA i FIBA, mają okazję czegoś się od siebie nauczyć. Dzięki temu koszykówka cały czas się rozwija i idzie do przodu. To prawda.

Dostałem mały pakiet kibica od ludzi z NBA. Położyłem go na swoim stanowisku dziennikarskim i poszedłem gdzieś. Wróciłem, pakietu nie było. Za bardzo przyzwyczaiłem się do skandynawskich standardów. Spokojnie, dostałem drugi, który dobrze ukryłem.

Russell Westbrook, to jest inny świat. Coraz bardziej zaczyna przypominać
mi Jordana czy Kobe’ego. Chodzi mi o ten stan umysłu, w którym motywację
możesz znaleźć w nawet z pozoru błahej sytuacji. Jak wysuszony słońcem
las, któremu potrzeba małej iskry by zacząć się palić. Ten specyficzny
sposób rozmawiania z dziennikarzami, ta złość kiedy jego zawodnik zdobywa punkty, mimo dobrej obrony. Jasne, to bywa destrukcyjne dla drużyny, ale ja lubię zawodników, którzy wchodzą na parkiet jak na wojnę. Jestem bardzo ciekaw jak OKC będą wyglądać pod pełnym panowaniem Russa. Ktoś zapytał go czy myśli o MVP i sezonie na poziomie triple-double, czyli czymś, co nie zdarzyło się od czasów Big O. On odpowiedział, że liczą się dla niego tylko zwycięstwa. Dziennikarz nie dał za wygraną – „Ani trochę o tym nie myślisz?” Russ puścił do niego oko, uśmiechnął się i powtórzył, że liczą się tylko wygrane Thunder. Ja z kolei zapytałem go o współpracę z Victorem Oladipo. Czy nie martwi go, że obaj nie uchodzą za świetnych strzelców. Russ odpowiedział, że póki co uczą się grać ze sobą, że w sezonie będą wykorzystywać swoje atuty, czyli atletyzm, szybkość, dobrą obronę i tym
właśnie będą chcieli rozbijać rywali. Dodał, że na pewno rozgryzą siebie
nawzajem przed rozpoczęciem rozgrywek.

Russ grał mało (co mogliście widzieć w tv) i jeszcze mniej trenował. Brał udział tylko w części zajęć. Najczęściej dopingował ćwiczących kolegów. Przy czym nie wyglądał
na kontuzjowanego. A jeśli był, to chcę to samo. Spytałem czy możemy sobie zrobić zdjęcie – „Not right now.” – powiedział i poszedł. Ten właściwy moment się nie nadarzył. Ja bym powiedział, że tamten był wystarczająco dobry.

Pani prowadząca konferencję prasową zapytała go czy może zdjąć czapkę. Odpowiedź była krótka – nie. Typowy Westbrook. Używa ciekawych perfum.

Victor Oladipo ma naprawdę kłopot z rzucaniem. Byłem na ich treningu.
Oddał kilkadziesiąt rzutów za trzy punkty – widać, że zależy mu na
poprawie tego elementu swojego rzemiosła. Pudłował po 6-7 kolejnych
rzutów, trafiał jeden, po czym znów pudłował 6-7 prób. Trzy celne rzuty z
rzędu były jego najdłuższą serią podczas tej sesji. Szkoda, że nie było okazji wyzwać go na pojedynek – trójki, nie dunki oczywiście. Nie przypominam sobie, żebym kiedyś spudłował bez krycia 7 kolejnych rzutów.

NBA Cafe Barcelona. La Rambla 120. Polecam. Zjedz, wypij, uspokój się.

Ciało Kyle’a Singlera. Gdy wszedłem do hali Barclaycard Center, jako jeden z pierwszych, przed moimi oczami pojawił się właśnie on – Singler. Do meczu było jeszcze trochę czasu. Zawodnicy ćwiczyli indywidualnie, nie robili nic, albo w ogóle jeszcze ich nie było na parkiecie. „Wow, to jest Kyle Singler!?” – pomyślałem z niedowierzaniem. Wow, nie że zobaczyłem Singlera ale wow, że jest nieźle zbudowany. To znaczy, do tamtej pory nigdy wcześniej nie myślałem o ciele Kyle’a Singlera i gdyby ktoś poprosił mnie bym to zrobił – pomyślał o ciele Kyle’a Singlera – to w wyobraźni pojawiłby mi się chudy białas z wieśniacką fryzurą. Więc pewnie dlatego jak je zobaczyłem z bliska, to ciało, to byłem dość zaskoczony. To nie jest, rzecz jasna, ciało Ibaki, czy Howarda z Magic, żeby wymienić tylko tych dwóch, ale to jest ciało, któremu wyraźnie poświęcono wiele pracy. Dobrze zarysowane, wyprążkowane mięśnie. Podejrzewam też, że K.S. jest na jakieś specjalnej diecie, bo
owal jego twarzy jest nieco inny, ostrzejszy, niż na większości zdjęć w sieci. To jest najdłuższa w historii tego bloga, i założę się że jedyna, myśl na temat Kyle’a Singlera. Przetłumaczcie mu to. Niech się cieszy chłopak.

Zadzwonił Steve Kerr, nie mogłem odmówić. Nawet za minimum dla weterana. Coś czuję, że otwartych pozycji do rzutów trochę się znajdzie. Idziemy po 74:8

Bardzo zabawna sytuacja – panowie Brad Oleson z Barcy i Semaj Christon z OKC mieli ze sobą mały beef. Ilekroć nadarzała się okazja, mieli coś sobie do powiedzenia, nie szczędzili sobie drobnych pchnięć i tego typu rzeczy. To było coś
(uśmiech)!
Serdeczne dzięki dla Przemka Kujawińskiego, który nakreślił mi kulinarną mapę Barcelony. Udało mi się nam się odwiedzić parę jego miejsc. Akurat tak się złożyło, że chyba mamy podobny gust, jeśli chodzi o jedzenie. Ostatniego dnia, w pewnej
hinduskiej restauracji zjadłem dwa regularne obiady.

W Finałach 1996 roku bardzo dobrze krył Gary’ego Paytona. Był ważnym elementem składu Bulls, który w latach 1996-98 sięgnął po trzy tytuły. Nie latał jak sezony wcześniej w Cavs i Clippers ale za to z gwiazdy w ataku, stał się świetnym w obronie zadaniowcem. Na koniec kariery Jax ściągnął go do Lakers, gdzie dorzucił do kolekcji kolejne dwa pierścienie. Ron Harper był kimś w tej lidze. Ostatnio, jeszcze przed Hiszpanią, odpisał mi na Twitterze.

W tych nogach już nie ma dynamitu ale co się Jason Richardson naskakał, nadunkował, to jego. Dwukrotny król wsadów, stały bywalec TOP10 dnia przez wiele sezonów.

Na zakończenie wszystkiego był bankiet. Przyciemnione światła, dobre jedzenie, picie, delikatna muzyka w tle. Spodobałoby Ci się. Wróciłem do domu przed trzecią. Połówka już spała. Zbierała siły na kolejny dzień podróżniczej walki. Theodoros Papaloukas to jeden z niewielu koszykarzy spoza NBA, których kariery śledziłem. Zadzior, prawdziwy generał parkietu z bardzo wysokim IQ. Zawsze groźny, zawsze głody, zawsze gotowy do walki. Taki był. Tu na bankiecie uśmiechnięty, zrelaksowany. Pogadaliśmy chwilę o tamtym meczu. Jakim? Ostatnia porażka Amerykanów na arenie międzynarodowej. Rok 2006. Mistrzostwa Świata w Japonii. Teo zaliczył w tamtym starciu, w półfinale turnieju, 12 asyst, 5 zbiórek, 8 punktów. CP3, Wade, LeBron, Melo, Bosh, Howard walili głowami w grecką ścianę.
„Patrz, jak czas leci. To już 10 lat.” – powiedział Teo. Coś wiem na ten temat, pomyślałem. Na temat biegnącego czasu, rzecz jasna. Nie pokonywania CP3, Wade’a, LeBrona, Melo, Bosha w Mistrzostwach Świata. Tego nie robiłem.
Zapytałem o zdjęcie – „No oczywiście! Dawaj aparat. Mój kolega nam zrobi. On robi dobre zdjęcia.” – zarządził tak, jak kiedyś zarządzał na boisku.

Paella była dobrze doprawiona, piwo odpowiednio schłodzone, desery tak słodkie, jak słodkie być powinny. To była środa. Dla mnie dopiero środa. Dla niej już środa. Zostały nam dwa całe dni na zbadanie fenomenu Barcelony…

1 comment on “NBA Global Games. Madryt i Barcelona

  1. Pingback: #NBALondon17 – Relacja z wyjazdu – Karol Mówi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.