Polsko-Fiński pościg do Chin

Lauri Markkanen, to już jest inna liga, wiesz? Ale zanim Ci o tym opowiem, musisz przebić się przez wątróbkę z cebulką i ziemniakami, zupę pomidorową i trójmiejskie klimaty. Dobrze?

„Miałeś tu coś do zrobienia?”

„Na sam mecz przyleciałeś?”

„No co Ty?!” – zapytał niejeden, nie dwóch, nie trzech w ubiegłym tygodniu, w czwartek w Gdańsku. Dziwię się, że ludzie cały czas się dziwią, że podróżować można relatywnie tanio. Mamy 2018 rok. Media społecznościowe pełne są pełnych jedzenia talerzy, wygiętych pleców, kotów, mięśni, psów, jarmużu i niczego nierobienia, a nadal, z jakiegoś powodu, świadomość tego, że lot samolotem może kosztować kilkadziesiąt, czy nawet kilkanaście złotych, pozostaje tak słabo nośna i jeszcze nieodkryta dla dużej, może nawet tej większej części ludzi. Za lot ze Sztokholmu do Gdańska zapłaciłem 39 zł, jeśli chcesz wiedzieć.   

Tak, przyleciałem do Gdańska tylko i wyłącznie na mecz Polska-Litwa w ramach eliminacji do Mistrzostw Świata 2019 roku w Chinach. W zasadzie, to nie tylko po to. Poza samym meczem, liczyłem na wszystko to, co się z nim wiąże – atmosfera, ludzie, pozytywne emocje, które z czasem zmieniają się w dobre wspomnienia. Nie zawiodłem się. Było fantastycznie! Wstępnie umówiony byłem z dwoma kolegami. Z każdym z nich udało mi się spotkać, pośmiać się, podyskutować o życiu, o NBA, o polityce, o przepisie o dwóch Polakach w PLK, o topografii trójmiasta i wielu innych interesujących nas rzeczach. 

W Gdańsku wylądowałem po 11 w dzień. Spotkałem się z Kosmą Zatorskim, media menadżerem Stelmetu Zielona Góra. Umówiliśmy pod Neptunem, skąd ruszyliśmy pozwiedzać gdański deptak, pogadać, zjeść. Z Kosmą znamy się od czasów wspólnego pisania dla Magazynu MVP. Na żywo poznaliśmy się w Londynie, w 2014 roku, przy okazji meczu Atlanta Hawks-Brooklyn Nets. Od tamtej pory nie widzieliśmy się twarzą w twarz, ale pozostawaliśmy w jako takim kontakcie przez internet. Zjedliśmy tradycyjny polski obiad, który w moim przypadku wyglądał tak: frontcourt stanowiła wyśmienita zupa pomidorowa a backcourt surówka ze świeżych warzyw oraz znakomicie przyrządzona wątróbką z cebulką, podana z ziemniakami. Nie handlowałbym żadną częścią tego obiadu. Nawet za wysokie picki Danny’ego Ainge’a, a już na pewno nie za niepewne udo Kawhi’ego. 


Kosma przyjechał do Gdańska dzień wcześniej sam, ale był w kontakcie z zielonogórską ekipą, która miała wynajęte mieszkanie w śródmieściu, które ostatecznie stało się naszą bazą wypadową. Po rekonesansie starego miasta i okolic, po tym, jak dotarło do nas, że dotarcie do morza raczej nie będzie możliwe, udaliśmy się do śródmiejskiej siedziby ekipy z ZG. To był ciepły, wielkomiejski, letni dzień w Gdańsku. Pięć lat mieszkania w Skandynawii naprawdę zmieniło moją tolerancję na temperaturę. Jeszcze niedawno miałem do siebie o to żal, bo zawsze byłem ciepłolubny. Teraz już nie mam żalu. Nie lubię chodzić spocony. Mam taką teorię, że łatwiej chronić się przed zimnem, niż izolować przed gorącem. No bo zobacz – jest 35 stopni, siedzisz w koszulce i szortach. Zdejmiesz koszulkę. Nadal jest gorąco. Zdejmiesz szoty. Nadal jest gorąco. Nie wspomnę, że zaraz możesz dostać udaru, jak siedzisz w słońcu. A w zimnie? Patrz. Zakładam bluzę. Nadal zimno? Zakładam drugą. Albo kurtkę. Prędzej czy później znajdę temperaturowy balans. Rozumiesz? Do niczego Cię nie przekonuję, tylko wyjaśniam swój punkt. I w sumie to nie wiem nawet czemu ostatecznie nie skasowałem tego fragmentu, który nic nie wnosi do tego tekstu.

Jedziemy (SKM) na mecz.

Skorzystaliśmy z okazji, żeby pojawić się w Ergo Arenie na parę godzin przed właściwym meczem, czyli rzecz jasna meczem Polska-Litwa, i zobaczyć wcześniej Mundial z udziałem Polaków. Pokonaliśmy Japonię, to znaczy nie ja i Kosma, tylko polscy piłkarze, w meczu o honor. Nie wiem czy zwróciliście uwagę, ale jesteśmy 3:0, jeśli chodzi o mecze o honor, w naszych trzech ostatnich występach w Mistrzostwach Świata (2002 z USA, 2006 z Kostaryką i teraz z Japonią). Zbudujmy coś na tym!

Zwiedzając Ergo Arenę, jeszcze zanim zaczął się mecz, na naszej drodze pojawiły się kosz i piłka. Nie przepuściliśmy takiej okazji. Zagraliśmy mini turniej o wyimaginowany puchar jakiegoś tam dyrektora. Spoceni, ale zadowoleni, ruszyliśmy do strefy VIP spotkać się z kumplami Kosmy, zjeść i obejrzeć Mundial. Potem zeszliśmy na parkiet.


Pierwszą połowę, już tego właściwego meczu, spędziliśmy zaraz za ławką Polaków. Podobno było nas widać w telewizji. W przerwie zajadaliśmy się kokosowo-wiśniowymi deserami w strefie VIP. Na drugą połowę przenieśliśmy się do strefy dla mediów. Nie wiem co to oznacza dla naszej kadry, ale Maciek Lampe, nawet z jeszcze nie do końca zdrowym udem, ładnych parę tygodni od meczowej formy, to cały czas największy talent tej reprezentacji. To znaczy wiem, co to oznacza. I chyba nie brzmi to najlepiej – 33-letni zawodnik, który ostatnio więcej czasu spędzał na zabiegach rehabilitacyjnych, niż w meczach, jest nadal największym talentem tej drużyny. Taka była moja obserwacja z pozycji parkietu. Lekkość w grze, lekkość w robieniu sobie pozycji do rzutu, przodem i tyłem do kosza. Przegląd parkietu, czytanie gry. I bardzo dobrze, że tamtego wieczoru, te spostrzeżenia nie padły jako pierwsze z moich ust. Powiedział to Greg z eurobasket.com. Ja tylko zrobiłem wewnętrzne uff, bo z Maćkiem się znam prywatnie, a to czasem zaburza chłodną analizę gracza.

Przegraliśmy mecz z Litwą 79:61, po spotkaniu bez większych historii. Nasi wschodni sąsiedzi wygrali kwarty II i IV łącznie 48:22. W ćwiartkach I i III byliśmy minimalnie lepsi, co w ogólnym rozrachunku, nie miało większego znaczenia. Takie to mamy teraz czasy w koszykówce FIBA, że jeśli nie masz w składzie zawodnika z NBA, lub kogoś więcej, niż tylko średniaka w Eurolidze, to jest Ci ciężko wygrywać mecze na tym poziomie. Domantas Sabonis i Jonas Valanciunas zebrali tylko po 7 piłek z tablic, choć momentami wydawało się, że całkowicie zdominowali deskę i strefę podkoszową. Młody Sabonis, to już jest inny człowiek w porównaniu z tym, co widziałem, gdy miałem okazję oglądać go na żywo podczas EuroBasketu 2015 we Francji oraz rok później w Madrycie i Barcelonie. Coraz mocniej zbudowany, coraz pewniejszy w grze. Litwa, jak to Litwa, to jest koszykarski kraj i oni co raz będą produkować jakiś talent na miarę NBA. Ale spójrz na mapę. Europa nam odjechała koszykarsko. Popatrz na takich Niemców, ilu mają ludzi w NBA. I starego Dirka już w to nie mieszaj.  


Po meczu pokręciliśmy się jeszcze z pół godziny po Ergo Arenie. Pogadaliśmy z kilkoma kadrowiczami i szeroko rozumianymi ludźmi basketu. Ale czas nas gonił. Zabraliśmy nasze talenty z powrotem do śródmiejsko-zielonogórskiej bazy. Kosma z chłopakami z ZG, ja z Gregiem. Na metrażach dołączył do nas Karol Wasiek, trójmiejski baron, polski Adrian Wojnarowski ze Sportowych Faktów. Pogadaliśmy o NBA i PLK, o rzeczach, o których zwykle się nie mówi i nie pisze przy okazji rozmów o koszykówce. Kosma dał sygnał do wyjścia na miasto. I tu pojawił się zgrzyt. Była frakcja, która chciała zostać i dyskutować. Byłem w niej, między innymi, ja. Była też frakcja taneczna, której twarzą został Kosma. Było już po północy. Lot do Sztokholmu miałem o szóstej rano. Nie byłem za pomysłem wyjazdu do Sopotu. Z przyczyn czysto logistycznych. Moim kompromisem był Gdańsk. Kosma nie chciał pertraktować. W takiej sytuacji pogratulowaliśmy sobie asertywności, wymieniliśmy się słowami uznania za to i wstępnie pożegnaliśmy się i podziękowaliśmy sobie za wspólny dzień, mecz i wieczór. Frakcja taneczna wyszła. Greg, Karol i ja wróciliśmy do dyskusji. Minęło maksymalnie sześć minut. Puk, puk. To Kosma! Mówi, że przyjmuje warunki kompromisu. Ruszamy więc wszyscy do Gdańska. Na ulicy stały już dwa zaparkowane auta z kierowcami Ubera. Ruszamy. Przejazd schodzi nam na dyskusjach. Polityka krajowa i zagraniczna, życie w Skandynawii z podkreśleniem zasady równych szans, blogi, więcej basketu i nie pamiętam, co jeszcze. Fakt, że poruszyliśmy tyle tematów na trasie z Gdańska do Gdańska, nie wzruszył mojej czujności. Gadamy z kierowcą Ubera, Ukraińcem. Mówi, że podoba mu się w Polsce. Wysiadamy. Czekamy na drugi samochód. Jest. Gdzie idziemy? Mewa Towarzyska? „To najlepszy klub w Sopocie.” – mówi z przekonaniem w głosie przypadkowa dziewczyna. „To my jesteśmy w Sopocie?” – pytam ją i patrzę na Kosmę. No nieźle panie Zatorski, to się panu udało. Wziął mnie podstępem. Pogratulowałem pomysłu. W Mewie człowiek na człowieku. Po jakichś 28 minutach zabieramy się gdzie indziej. Spotykam w kiblu Norwegów, gadamy po szwedzku. Nic mnie już nie zdziwi tej nocy. Robi się późno, to znaczy wcześnie. Ostatecznie żegnamy się z grupą taneczną. Karol wraca do siebie a ja i Greg wsiadamy do Ubera. On do bazy, ja na lotnisko. Świetny wieczór! Dzięki chłopaki!


I jeszcze jedno. Było mi niezmiernie miło, kiedy przed i po meczu w Ergo Arenie, podeszło do mnie kilka obcych mi osób, tylko żeby powiedzieć, że śledzą mój blog, że doceniają moje twórczości. To jest coś, co wiele dla mnie znaczy! Tego też nie zamieniłbym za pick od Ainge’a. Dziękuję za to!

 

Cztery dni później, w poniedziałek drugiego lipca, byłem już w Helsinkach. Mój prom przypłynął po 9 rano. Pogoda wczesnojesienna, jak na polskie standardy. Na bluzę i długie spodnie. Tu w Finlandii, to są normalne, letnie standardy. Bardzo letnie nawet.  Momentami padało. Zjadłem u mojego ulubionego Hindusa w mieście i ruszyłem do Hartwall Areny. Do hali trafiam w idealnym momencie, bo akurat na trening Finów. Odebrałem akredytację, pogadałem z paroma osobami od kontaktów z mediami fińskiej ekipy. Znamy się od 2014 roku, od Mistrzostw Świata w Hiszpanii. Pogadałem też z fotografem kadry, z którym widujemy się regularnie w czasie sezonu fińskiej ligi. Mediów była dosłownie garstka. Trener Henrik Dettmann pozwolił wejść wcześniej, niż zapowiadane 15 minut przed końcem i zostać dłużej.  Dłużej, bo przedłużył zajęcia o pół godziny.


Lauri Markkanem to już jest inna liga. To jest już inny człowiek i koszykarz w porównaniu do tego, jak widziałem go rok temu w czasie EuroBasketu w Helsinkach. Nie wspominając już przypadku, kiedy rozmawialiśmy przed jego przejściem do Arizony, kiedy przewidywałem, że w maksymalnie dwa lata trafi do NBA. To trzech różnych ludzi. Jak Thomas A. Anderson w „Matrixie”, który zmienia się w Neo. Rzecz w tym, że Lauri jeszcze nie wie, że jest Neo. Czasem wygnie łyżkę, czasem uchyli się lecącej kuli, ale nadal nie zdaje sobie sprawy z drzemiącej w nim mocy. Jest cała reprezentacja Finlandii i jest on. W osobnej kategorii. Możesz stać, otworzyć z wrażenia usta i patrzeć w ciszy, co robi na treningu. Może to chciał nam pokazać Dettmann, gdy zauważył, że jest nas tak mało? Koledzy wymyślali mu różne rodzaje szalonych rzutów. Obrót, zza tablicy, ze złej nogi, z odchylenia i co tam jeszcze Fin wymyśli. Byłem tam prawie pół godziny. Widziałem może ze trzy pudła. W normalnych, zwykłych, otwartych trójkach, nie widziałem pudła wcale. Wsady prawą, lewą ręką. Naskoki, plecaki. Kosmos. Ten mały pokaz ociekał talentem. Aż chciało się podejść ze słoikiem i sobie go nałapać. Jakby się dało.

Finlandia pokonała Islandię 91:77, też w ramach eliminacji do Mistrzostw Świata w Chinach. Lauri zdobył 28 punktów (10/12 z gry, 2/3 zza łuku), 7 zbiórek, 3 asysty, 2 przechwyty i 1 blok. Ale to i tak nie było nic. Lauri był poza tym meczem. Pojawiał się w nim. Dawkował sobie, nam, kolegom i Islandczykom, samego siebie. Pod koniec meczu spojrzałem w statystyki, żeby zobaczyć czy ma ze 12 punktów. Tak to się czuło. Tych 28 punktów w koszykówce FIBA, to dla niego jak splunąć. Myślę, że on sam jeszcze nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, jak dobry już jest. A będzie jeszcze lepszy. Finowie jadają na śniadania jakiś rodzaj owsianej papki bez smaku. Smaku dodaje jej to, co zostanie tam dodane  – owoce, dżem, jogurt, mleko. Lauri, póki co, jest taką fińską papką śniadaniową. Brakuje mu boiskowego sk..syństwa. Może Chicago go tego nauczy. Może inny trener w kadrze. Dettmann to świetny szkoleniowiec, ale mam wrażenie, że celowo nie chce odpalić Laurie’ego. Jeszcze nie chce. Rok temu izolował go przed mediami. W tym roku się już nie dało. Dettmann chce robić wszystko pragmatycznie, jak nauczyciel, do bólu po fińsku. Niejeden coach w Europie już siedziałby na plecach Markkanena. I nie mówię, że jest w tym coś złego. Przyjdzie czas, że tej siły już nie będzie się dało chować. Był taki moment, bodaj w III kwarcie, kiedy Lautri, tuż obok miejsca, gdzie siedziałem, trafił takiego fadeaway’a, że ten duch z Chicago by się nie powstydził. Mówię Ci. W którejś z akcji postanowił zadunkować lewą ręką. Bo kto mu zabroni?


Stary dobry Sasu Salin dorzucił 19 ważnych punktów. Gdy wyspiarze napierali, Sasu miał swój moment, gdy swoimi rzutami trzymał ich na dystans. Miło mi było, kiedy sam podszedł do mnie i przywitał się przed i po meczu. 17 punktów dorzucił Petteri Koponen, ale takie mam wrażenie, że po wypadku samochodowym z 2016 roku, trochę stracił ze swojego czucia piłki.

Mecz, na żywo, w hali obejrzały 12183 osoby! W Ergo było poniżej 4000. Żadna hala w Europie, nie zgromadziła takiej widowni, podczas meczów eliminacji do przyszłorocznych Mistrzostw Świata. Finlandia staje się koszykarskim krajem. Co krok widać tego dowody. W wielu miejscach Bulls, ludzie w czapkach i ubraniach NBA i kadry Finlandii. Kiedyś jak ktoś mi mówił „phi, basket w Finlandii?” to starałem się wyjaśniać. Dziś mam to tam, gdzie bywa palec dziewczyny Krychowiaka.

Po meczu udało mi się przebić przez gąszcz Finów i dopchać do Lauri’ego. Różnicą w rozmowie z nim, w porównaniu z latami poprzednimi, jest to, że nabrał tej umiejętności graczy NBA, do mówienia o niczym. Nie lubię jej. To nie jest jeszcze poziom NBA, w tej kwestii, ale czasem tym zalatuje. Odpowiedzi na dwa, moim zdaniem, ciekawe pytania, musiałem wrzucić do śmietnika, bo były zbyt banalne. Nie wiem czy po fińsku też tak ma, czy tylko po angielsku. Ale jeśli chodzi i podejście i cierpliwość, to jest cały czas ten sam gość.

O meczach w kadrze. Czy będzie na sierpniowym oknie dla kadry?

Cieszę się tymi meczami, tymi zgrupowaniami kadry. Fajnie, że mogę wrócić do swojego kraju, zobaczyć się z rodziną i znajomymi, pogadać we własnym języku. Długo się nie widzieliśmy. Możliwość reprezentowania Finlandii, to dla mnie coś wyjątkowego. Taki mam plan, żeby pomóc drużynie w kolejnym oknie. Mam nadzieję, że dogadamy się z Bulls.

O przejściu LeBrona do Lakers, o pozostaniu Paula Goerg’a w Oklahomie.

Zachód jest napakowany gwiazdami jeszcze bardziej, to na pewno. Nie wiem jak im to wszystko wyjdzie na parkiecie, ale wiem, że każdy podejmuje decyzje w interesie swoim i swoich rodzin. Życzę im jak najlepiej, skupiam się jednak na sobie i Bulls. Daleki jestem od ocen.

O indywidualnych celach treningowych. Poprosiłem, żeby nie mówi mi, że nad wszystkim.

No właśnie sam to powiedziałeś – nad wszystkim (śmiech). Chcę być jak najlepszym koszykarzem w każdym możliwym aspekcie gry. Tego lata skupiam się na mojej pracy nóg, nad mentalną siłą, mentalnym podejściem do meczów, do odpowiedniego nastawienia się do gry. Chcę też być jeszcze silniejszy i mieć jeszcze lepszą kondycję

Pogadałem też z Sasu Slinem. Sasu to jest jajcarz, dowcipniś. Z nim rozmowy są zawsze śmieszne, bo nigdy nie wiesz, czy mówi poważnie czy nie, czy przypadkiem na koniec nie powie, że żartował.

O sytuacji i szansach w walce o awans do Mistrzostw Świata. Finowie grali w grupie F z Czechami, Bułgarią i Islandią. Zmagania skończyli z bilansem 3:3. Dwa razy ulegli Czechom, raz, nieoczekiwanie, Islandczykom na ich terenie. Teraz, w drugiej rundzie spotkają się z w grupie K z Francją (6:0), Czechami (4:2), Rosją (3:3), Bułgarią (2:4) oraz Bośnią (2:4). Trzy najlepsze ekipy jadą za rok do Chin.

Nie udało nam się wygrać tylu meczów, ile powinniśmy byli wygrać, ile zakładaliśmy, że wygramy. Czasem wygląda to tak, że przegrywamy z teoretycznie słabszymi od siebie, a potrafimy zmotywować się i wygrać z wyżej notowanymi ekipami. Nowa grupa, nowe wyzwania. Do każdego starcia podejdziemy z myślą o wygranej. Marzymy o awansie.

O zmianie systemu FIBA (okna dla reprezentacji, także w sezonie, co nie pozwala zagrać zawodnikom z NBA i Euroligi, kosztem letnich turniejów).

Tak, to jest dla nas problem. I nie tylko dla naszej drużyny. Lauri jest w NBA, ja i Petteri w Eurolidze. Nie mogliśmy w sezonie przyjechać i pomóc naszej drużynie. Nie wiem czemu ten pomysł służy. Mi się podobał poprzedni system. Grać mógł każdy, kto chciał. Ludzie oglądali te turnieje, bo drużyny grały w pełnych składach, był dobry poziom rywalizacji, mecze były zacięte i ciekawe. Nie wiem o co tam chodzi, ale mam nadzieję, że FIBA, Euroliga i ULEB i końcu się pogodzą i dogadają.

O grze w jednym klubie z Adamem Waczyńskim. Czy zna jakieś słowa po polsku? Czy uczył Adama fińskiego? 

Nie, oba języki są za trudne (śmiech). Ale z Adamem mieliśmy w trakcie sezonu dużo dobrej zabawy. Często siedzieliśmy obok siebie w samolotach czy autobusach. Było dużo śmiechu.

Dzięki FIBA!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.